Eliza Orzeszkowa
Gdzie szczęście?
Piękna, dumna, bogata Cecylja Metella, pragnąc odetchnąć świeżością letniego wieczoru, rozkazała ciemnym Numidom spuścić z ramion pozłoconą lektykę i z niej, na bazaltem usłaną apijską drogę, zstąpiła. Wnet otoczył ją świetny rój przyjaciół i wielbicieli, nic bowiem zaszczytniejszem, ani pożądańszem nie było w ówczesnym Rzymie nad gościnność, przyjaźń, miłość spadkobierczyni imienia i bogactw wielkiego rodu Metellów. Niewiele też tam ujrzeć można było zjawisk tak wspaniałych, jak opłynięta haftowaną stollą kibić tej kobiety, a tak ponętnych, jak jej oczy, które blaskiem i pięknością przewyższały drogie kamienie, rozsiane w misternym djademie jej złotych włosów. Zaledwie też wychylającą się z purpurowych osłon lektyki otoczyły ją pełne radości i czci powitania.
– Bogini lekką stopą ziemi dotknęła! Szczęśliwa ziemio! Z zapałem i niskim pokłonem wołał podstarzały, lecz wystrojony i z konsularnego rodu pochodzenie swe wywodzący Rutyljus Tersus.
Mniej wysoko urodzony, lecz bogatszy i młodszy Pomponjusz ręce na piersi złożył i z miodem w oczach mówił:
– Ilekroć widzę cię, Domina, myśl moja wikła się w zagadnieniu, u której z bogiń najsłuszniej zazdrość obudzać możesz: Djanę bowiem wyniosłością postaci przerosłaś, Wenerę przyćmiłaś wdziękami, a Minerwa…
Tu zręczny dworak i ulubieniec panującego Augusta, Popeusz, patetycznemu Pomponjuszowi mowę przerwał.
– Ziemskie nowiny, o dostojna, milszemi Ci może będą nad niebieskie. Wczoraj przy wieczerzy, u stołu Pana Rzymu i świata wiele o twoim nieporównanym dowcipie mówiono, a sam Cezar, – niech wiecznie żyje! tyle wychylił czar wina, ile twe imię liter zawiera…
– Sławne, wielkie, Rzymianom drogie imię! – podchwycił uczony Blandus. – Dalmację i Numidję Rzym twoim przodkom zawdzięcza, a krew ich zmieszała się w twoich żyłach z tą, która ożywiała najdostojniejszy na ziemi ród Scypjonów.
– Więc z dwu pni tak wspaniałych wyrósł cud świata, – dodał świetny, wesoły Haberjusz, a najmłodszy, nieśmiały, lecz piękny, jak Apollo, Lucjusz Maniljus wzdychał i, trzymany w dłoni pęk róż obrywając, wonne ich płatki pod stopy jej sypał.
Niby garść djamentów, Metella rozsypała na czcicieli swoich mnóstwo przelotnych, zalotnych uśmiechów i spojrzeń, ale wzrok jej na żadnym z nich nie zatrzymał się z upodobaniem lub przyjaźnią i nie zajaśniało w nim uczucie szczęścia. Owszem, około koralowych ust jej błądziło szyderstwo, gdy, piękną rękę ku zachodniej stronie nieba wyciągając, zawołała:
– Czy ani jednego słowa podziwu i zachwycenianie macie, Domini, dla tego cudu natury, który ukazuje się wam w tem świetnie zachodzącem słońcu?
– Gdy na twoje oblicze spoglądam, najjaśniejsza, dla wszystkich świetności nieba i ziemi ślepym się staję, zadeklamował Pomponjusz.
Inni w zmienionych słowach to samo powtórzyli, poczem światowy Haberjusz zapytywał Metellę, czy dobrze czas spędziła na wczorajszej uczcie u konsula Labea, dworak Popeusz przyciszonym głosem uwiadamiać ją zaczął o najświeższych plotkach, obiegających dwór i miasto, w czem ze złośliwym dowcipem dopomagał mu podstarzały Tarsus, uczony Blandus błagał ją, aby raczyła zostać patronką świeżo ukończonego przezeń dzieła, a piękny, młodziutki Maniljus śpiewnym głosem deklamował wiersz, który na cześć