Za darmo

Księżniczka

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

VI

Pan Radllcz był już człowiekiem niemłodym, lecz starym nie można go było jeszcze nazwać, pomimo pięćdziesięciu przeszło lat. Wprawdzie włosy i faworyty miał siwe, twarz porysowaną zmarszczkami, ale oczy pełne były życia, a w ruchach, w głosie przebijała się sprężystość i energia. Rysy były dość pospolite, ale miały wybitnie indywidualny charakter, którego wyrazem była siła i stanowczość; czoło przecinały ostre linie, a w zagięciu ust było coś nieubłaganego. Na pierwszy rzut oka nie był to człowiek sympatyczny, bo nie wzbudzający innego uczucia oprócz obawy i poszanowania; ale gdy spod brwi gęstych i krzaczastych popatrzył na kogo przez szkła okularów wzrokiem pełnym rozumu i dobroci, wzbudzał natychmiast nieograniczoną do siebie ufność i wiarę. Tak go też osądziła Helenka podczas wczorajszego wieczora.

Państwo Oreccy wstawali zwykle późno, a ruch prawdziwy w ich domu rozpoczynał się dopiero o dziewiątej. Delegowany Rady Nadzorczej jednakże inny miał widać obyczaj, bo o ósmej już był w kantorze zajęty przeglądaniem ksiąg i obliczaniem długich szeregów cyfr. W całym domu panowała jeszcze cisza, służba tylko co powstawała i zaczynała się krzątać leniwie po pokojach, chodząc na palcach i poziewając głośno.

Czoło pana Radlicza fałdowało się często przy tej czynności: z każdej niemal karty wyglądał brak praktycznej podstawy w obrotach pieniężnych pana Marcina i jego dyletantyzm – a znajdowały się pozycje, wprowadzające go w głębokie zdumienie. Zatopiony w pracy, nie słyszał drobnych kroków zbliżających się do drzwi kantoru i nieśmiałego pukania – dopiero gdy po chwili powtórzyło się nieco głośniej, usłyszał je.

– Proszę wejść – odezwał się, nie podnosząc głowy od papierów, nad którymi był pochylony.

Drzwi otworzyły się i zamknęły na powrót z delikatną ostrożnością i drobne kroki zbliżyły się do stołu, przy którym pracował delegowany. Pan Radlicz, mniemający zrazu, że to służąca, podniósł nagle głowę i zdziwił się, gdy ujrzał przed sobą córkę gospodarza domu. Powitawszy ją uprzejmie, wyraził przypuszczenie, że prawdopodobnie spodziewała się zastać tu ojca zamiast niego.

– Nie, panie – odrzekła – ojciec mój nie wstaje tak rano, więc wiedziałam, że go nie zastanę w kantorze. Chciałam pomówić z panem bez świadków i dlatego tu przyszłam; jest to jedyna pora, w której nam nikt nie przeszkodzi.

Wypowiedziawszy te słowa odetchnęła głęboko; pierwszy ten krok na drodze samodzielności dużo ją kosztował. Zanim tu przyszła, musiała stoczyć niejedną walkę z wahaniem się na nowo ją ogarniającym, z fałszywym wstydem i tysiącznymi uczuciami, jakie ją po przebudzeniu się opanowały. Teraz, gdy wyrzekła pierwsze wyrazy, wszystko już było skończone; nie mogła się cofnąć. Zdziwienie pana Radlicza wzrosło jeszcze bardziej, ale nie dał tego poznać po sobie. Podał jej krzesło i rzekł, siadając także:

– Słucham panią.

– Pewnie się to panu wydaje dziwne, a nawet niewłaściwe, że człowiekowi obcemu, widzianemu po raz pierwszy w życiu, przychodzę czynić zwierzenie… ale bardzo ważne powody skłaniają mnie do tego. Proszę pana o trochę tylko cierpliwości. Niech mnie pan wysłucha, a potem mnie pan osądzi.

Przerwała na chwilę, jakby dla nabrania odwagi, zaczerpnęła powietrza i mówiła dalej:

– Ojciec mój wskutek różnych nieprzyjaznych okoliczności stracił majątek, a dymisja z posady ajenta odbiera mu jedyny środek utrzymania.

Pan Radlicz poruszył się na krześle.

– Przykro mi niezmiernie – powiedział – że na mnie spadł obowiązek wykonawcy tej smutnej dla państwa zmiany, ale nie przybyłem tu z własnej wyłącznie woli i nie powinniście państwo mieć o to do mnie urazy.

– O, bynajmniej – odpowiedziała z pośpiechem – rozumiemy wszyscy, że pan jest tylko reprezentantem instytucji.

– To, co słyszę od pani – mówił zapalając cygaro – dziwi mnie niewymownie – sposób bowiem życia państwa i stopa, na jakiej dom trzymacie, prowadzi do innych wniosków, a pani Orecka wczoraj nawet powtórzyła dwukrotnie, że rada jest, iż mąż jej pozbędzie się kłopotu z ajenturą.

Helenka zarumieniła się lekko.

– Mama jest dumną – wyszeptała – i ma wstręt do budzenia w ludziach litości.

Pan Radlicz pomyślał, że duma mogłaby się była inaczej objawić, niekoniecznie w ten sposób, ale zachował tę uwagę przy sobie, powiedział tylko:

– Zdaje mi się, że zgadłem powód obecności pani tutaj, i z góry żałuję, że muszę rozwiać pani złudzenie. Dymisji ojca pani nie wywołały względy prywatnej natury, więc cofniętą być nie może. Dalsze utrzymywanie ajentury w M. naraziłoby Dom Handlowy na straty.

– Pojmuję to – odpowiedziała – i omylił się pan przypuszczając, że przyszłam tu żądać rzeczy niemożliwych. Zamiary moje są inne: wiem, że co się stało, odstać się już nie może; ale położenie moich rodziców, nie znających dotąd, co to jest troszczyć się o jutro, jest więcej niż smutne. Otóż… pragnę los ich, o ile to jest możliwe, złagodzić. Jednym słowem, chciałabym pracować. Tyle kobiet w moim wieku zarabia na swoje utrzymanie, a nawet pomaga rodzinie…

Pan Radlicz, słuchający dotąd z grzeczną obojętnością, spojrzał z większym nieco zajęciem na mówiącą.

– Myśl bardzo dobra – zauważył, nie zgadując jednakże, dlaczego mu ona to wszystko mówi.

– Nie mam nikogo, co by mi w tym przedsięwzięciu umiał lub chciał poradzić. Moi rodzice nic jeszcze o tym nie wiedzą i będę miała niemałe z nimi trudności, zanim oswoją się z tą myślą… a wszyscy moi znajomi i przyjaciele mają dawne pojęcie o kobiecie i jedynie działalność w obrębie domowego ogniska uważają dla niej za właściwą, zwłaszcza jeżeli należy do mojej sfery.

Lekki uśmiech przebiegł po ustach pana Radlicza.

– Chciałabym się dostać do Warszawy, gdzie, jak czytam i słyszę, istnieją rozliczne sposoby zarobkowania dla kobiet, ale nie wiem, jak się do tego wziąć. Niech mi pan nie bierze za złe mej śmiałości, ale pański wiek, pańska twarz, choć surowa, budzi we mnie zaufanie i nadzieję, że pan nie odmówi mi swojej rady. Mam dopiero lat siedmnaście23, nie znam świata…

Podniosła nań oczy pełne gorącej, acz nieśmiałej prośby, oczy podobne do gwiazd, w których znać było, że nigdy nie patrzyły na ziemię z bliska.

Pan Radlicz w milczeniu spoglądał przez chwilę na delikatną twarzyczkę dziewczęcia, po której przemykały odblaski różnorodnych myśli i wrażeń; na wytworny układ włosów przepiętych złotą przepaską, na ubiór ściśle zastosowany do ostatnich wymagań mody, na ręce uderzające niezwykłą małością i ozdobione pierścionkami; na całą postać, tchnąca wdziękiem słabości, przyzwyczonej, jak się zdawało, widzieć spełnionymi natychmiast wszystkie zachcenia – patrzył i rozważał, nareszcie rzucił jej krótkie pytanie:

– Cóż pani umiesz?

Pytania tego, streszczającego kwestię w dwóch słowach, najmniej się spodziewała Helenka. Na twarzy jej odmalowało się zakłopotanie.

– Uczono mnie wszystkiego po trosze – rzekła po chwili – umiem mówić dosyć biegle po francusku, po niemiecku, po angielsku, grać, śpiewać, rysować z natury.

– Szkoda. Wolałbym, abyś pani umiała mniej, a dobrze. Czy przecież posiadasz pani choć jeden przedmiot gruntownie, to jest tak, że mogłabyś się podjąć go wykładać?

– Niestety, nie, ale od czegóż są książki?

– Metoda zadawania dzieciom lekcji z książek minęła już niepowrotnie – odparł pan Radlicz poważnie – pedagogika dzisiaj posługuje się innymi środkami. Nauczający przede wszystkim musi sam umieć dobrze to, czego chce uczyć.

Helenka posmutniała.

– Zdaje mi się, że znam nieźle muzykę – rzekła z mniejszą niż wprzód pewnością.

– Nauczycieli muzyki mamy w Warszawie więcej, niż potrzeba, z uczennicami konserwatorium nie wytrzyma pani konkurencji. Ludzie oddadzą zawsze pierwszeństwo tym, którzy swojej umiejętności będą mogli dowieść patentem.

– To może mogłabym dostać miejsce nauczycielki prywatnej? Tyle jest nauczycielek umiejących mniej ode mnie…

Pan Radlicz popatrzył na nią z politowaniem.

– Warszawa mało potrzebuje nauczycielek prywatnych – powiedział. – Przy wzrastającej drożyźnie mieszkań i artykułów spożywczych utrzymanie nauczycielki jest kosztownym zbytkiem. Zresztą najlepsza nawet nauczycielka nie może posiadać wszystkich przedmiotów ani zastąpić szkoły. Rodzice więc posyłają dzieci do którego z zakładów, gdzie nauka jest tańszą i lepszą. Ludzie bogaci wprawdzie pozwalają sobie zbytku utrzymywania kilku nauczycielek razem i dobrze im płacą, ale na to trzeba choć jeden przedmiot znać doskonale. Dlaczego pani jednakże szuka miejsca koniecznie w Warszawie? Czyż nie łatwiej bez porównania byłoby pani znaleźć je tutaj, jeżeli nie w samym mieście, to w okolicy, gdzie pani musisz mieć stosunki, znajomości?

– O, nie! – przerwała z mocnym rumieńcem – za nic w świecie nie zgodziłabym się przyjąć obowiązku płatnego w domu, w którym mnie dotąd przyjmowano jako gościa i odpowiednimi względami otaczano. Różnica stanowiska wobec tych samych osób byłaby dla mnie nazbyt przykrą. Ciągła obawa, aby mi tego uczuć nie dano, zrobiłaby mnie drażliwą na każde słowo, każde spojrzenie i upatrywałabym chęć upokorzenia mnie tam nawet, gdzie by jej nie było. Nie, nie! Pragnę opuścić te strony i między obcymi ludźmi nowe rozpocząć życie.

– Zdaniem moim jest to wstyd fałszywy – zauważył spokojnie – nikt nie powinien się wstydzić brać pieniędzy zarobionych uczciwie.

Helenka nic nie odpowiedziała.

– Dobrze władam obcymi językami, zwłaszcza francuskim – odezwała się po chwili – czy więc nie mogłabym dawać lekcji konwersacji?

 

– Każdy woli rodowitą Francuzkę, łaskawa pani, na zasadzie, że nauka obcego języka pewniejsza jest z pierwszej ręki niż z drugiej. Polki za konwersację otrzymują bardzo nędzne wynagrodzenie, a i ono jeszcze niełatwe jest do zdobycia. Należy wprzód dać się poznać, wyrobić sobie stosunki, a na to potrzeba czasu.

Ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi Helenki.

– Najkorzystniej byłoby nauczyć się jakiego rzemiosła, dostępnego dla kobiet, ale pani i do tego wydajesz mi się niezdolna; a szkoda, bo na tej drodze najprędzej można sobie zapewnić byt niezależny. Jestem ojcem trzech córek, każda z nich, oprócz wyższego naukowego wykształcenia, posiada jeszcze specjalne wykształcenie fachowe, dające zarobek; każda nie tylko utrzymuje się z własnej pracy, ale ma jeszcze po kilkaset rubli zaoszczędzonych.

Uczucie zazdrości obudziło się w sercu Helenki. Gdyby ona miała kilkaset rubli, rodzice na kilka miesięcy mieliby zapewniony spokój!

– Ta droga jest dla mnie niemożliwą – rzekła – dla nauczenia się rzemiosła trzeba czasu, a ja potrzebuję zaraz zarabiać. Mój ojciec wczoraj wziął ostatnią pensję!…

„I mimo to daliście wystawną kolację – pomyślał pan Radlicz nie bez oburzenia. – Na Boga, ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia o rachunku!”

– Słyszałam – mówiła dalej niepewnym głosem Helenka – że Polki, posiadające obce języki, bywają użyteczne na pensjach.

– Ma pani słuszność: sądzę, że pani mogłaby robić tłumaczenia z uczennicami klas niższych i objaśniać im znaczenie wyrazów. Znam przełożoną, która wspominała mi właśnie, że takiej osoby potrzebuje.

– Ach, panie! – zawołała z błyskiem nadziei w oczach – niech mi pan pomoże uzyskać to miejsce24.

– Chętnie, ale czy pani jesteś mocna w języku rosyjskim?

Helenka spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Nie znam go wcale, ale cóż to ma do rzeczy?

Z kolei pan Radlicz spojrzał ze zdziwieniem na Helenkę.

– Więc pani nic o tym nie wiesz, że wykłady na pensjach muszą się odbywać po rosyjsku? – zapytał. – Że polski język może się używać25 tylko jako pomocniczy?26

Helenka zbladła.

– Jak to! – spytała głosem drżącym, w którym czuć było niedowierzanie – więc obcy język wykłada się w innym, obcym także dla dzieci języku?

– Polski to język uważa się za obcy, łaskawa pani – odpowiedział z goryczą – i jako taki wykłada się po rosyjsku.

Źrenice dziewczęcia rozszerzyły się dziwnie; na twarzy odmalował się przestrach.

– Jakże sobie radzą z tym cudzoziemki? – pytała dalej.

– Uczą się po rosyjsku.

– A dzieci?

– Z początku nic nie rozumieją… z czasem przyzwyczajają się.

Zapanowało milczenie. Pan Radlicz rzucił nie dopalone cygaro, podniósł się i zaczął chodzić po pokoju z założonymi w tył rękami.

– Nie powinniśmy jednakże dlatego rąk opuszczać – rzekł, zatrzymując się przed nią – przeciwnie, w tych właśnie warunkach, jakie są, pomimo wszelkich trudności, należy starać się spełnić obowiązek. Naucz się pani po rosyjsku tak, żebyś mogła zdać z tego języka egzamin, a postaram się wyrobić ci miejsce na pensji.

– Ależ ja nie mogę czekać! – zawołała prawie z rozpaczą – nie mogę! Mówiłam już panu, że nie mam czasu do stracenia.

– Nic więc pani nie mogę poradzić.

Nastąpiło znowu milczenie. Helenka patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem.

– Może bym chociaż mogła uczyć kaligrafii i przy tym być użyteczną przełożonej pensji w jaki inny sposób? – wyszeptała głosem wychodzącym ze ściśniętego gardła, głosem, w którym czuć było, że ostatnia struna była wyprężona, jakby lada chwila miała pęknąć.

Pan Radlicz roześmiał się przykrym, ostrym śmiechem.

– O święta naiwności! Czy pani uczyć będziesz kaligrafii, czy robót, zawsze musisz mieć patent z języka rosyjskiego. Jakże państwo czytacie gazety, że wszystkie te rzeczy są dla was nowe!

Struna, zbytecznie wyprężona, pękła. Helenka wybuchnęła płaczem; siły jej moralne wyczerpały się w tej rozmowie do ostatka. Wczoraj myślała, że dość jej będzie objaśnić chęć do pracy, żeby ta praca sama weszła w jej ręce i przyniosła obfite korzyści, a tu napotykała trudności niezwalczone. W powieściach angielskich, które czytywała ze szczególnym upodobaniem, bywały piękne ustępy o pracy – a bohaterki, biorące się do niej, po mniej więcej niewielkich trudnościach zarabiały dużo pieniędzy i wychodziły za mąż. Myślała, że i z nią tak będzie; tymczasem przekonywała się, że życie w powieści, a życie rzeczywiste to dwie rzeczy bardzo różne. Za każdym słowem delegowanego odwaga jej słabła – i tylko przez ambicję nie dała tego poznać po sobie. Walczyła z sobą mężnie do ostatniej chwili, ale teraz siły opuściły ją zupełnie. Kaligrafii czepiła się jak tonący deski ocalenia, i to ją zawiodło. Tak była dumną ze swego wykształcenia, a dowodzenia pana Radlicza obróciły tę dumę wniwecz. Była upokorzona i złamana.

– Odebrał mi pan ostatnią nadzieję! – wyszeptała łkając.

Boleść ta wzruszyła głęboko pana Radlicza. Chodził zamyślony po pokoju i zatrzymał się znowu.

– Biedne dziecię! – przemówił ze współczuciem – wychowano cię na kobietę bardzo przyjemną w salonie, ale niepożyteczną w życiu codziennym. Wykształcenie powierzchowne zrobiło cię bezbronną wobec walki o chleb powszedni. Ale uspokój się, pani, może jeszcze potrafimy coś wynaleźć.

Helenka pochwyciła obie jego ręce.

– Ach, panie! – zawołała, podnosząc ku niemu oczy łzami zalane – jeżeli tylko pan może, pomóż mi pan, na miłosierdzie Boskie!

– Przestań pani płakać – powtórzył – i wysłuchaj mnie spokojnie. Wspominałaś mi pani o kaligrafii; wnoszę stąd, że piszesz nieźle. Siadaj pani na moim miejscu i pisz, co ci podyktuję.

Helenka obtarła łzy batystową chusteczką i spełniła, czego od niej żądano. Pan Radlicz wziął w rękę jej pismo i przez chwilę uważnie mu się przypatrywał: litery były wyraźne, charakter piękny i wprawny.

– Egzamin wypadł nieźle – rzekł z uśmiechem – połóż pani teraz pióro i posłuchaj mnie uważnie. Jestem właścicielem składu nasion w Warszawie i mógłbym pani dać u siebie zajęcie w ekspedycji. Obowiązkiem pani byłoby przepisywać rachunki i przygotowywać obstalunki. Ofiarowałbym pani za to piętnaście rubli pensji miesięcznie na początek, wraz z całkowitym utrzymaniem. Czy chcesz się pani tego podjąć?

– Czy chcę! – zawołała z wybuchem radości. – Alboż mnie trzeba o to pytać?

– Ostrzegam panią, że jestem surowy i wymagający i nie znoszę nieakuratności ani najmniejszego lekceważenia przyjętych na siebie obowiązków. W razie gdybyś je pani zaniedbywała, będę zmuszony objawić pani moje niezadowolenie. Nie będę wówczas zważał, kto pani jesteś, ani ubierać słów moich w wytworne formy salonowej grzeczności, ale postąpię tak, jak bym postąpił z każdym z moich podwładnych. Namyśl się pani dobrze…

Helenka milczała przez chwilę.

„Miałażbym w bezczynności wyczekiwać, aż zjawi się konkurent i za cenę mej ręki wyratuje nas wszystkich z biedy? – myślała. – Nie, to i za ryzykowne, i nazbyt upokarzające. Wolę pracować”. – To, co pan mówi, nie zniechęca mnie – rzekła z mocą – postanowienie moje jest niecofnione; wyboru nie mam…

– Brawo! – zawołał pan Radlicz – wychowano panią niepraktycznie, ale nie zdołano zepsuć dobrego materiału, jaki w duszy pani złożyła natura. Podaj mi pani rękę: jest ona wprawdzie za mała i zanadto wypieszczona, ale zasługuje na to, żeby ją uścisnąć z szacunkiem. Czy tylko pani wytrwasz? Brak wytrwałości jest naszą narodową wadą.

To powiedziawszy spojrzał na zegarek.

– Przepraszam panią, że muszę zakończyć naszą rozmowę, ale już dziewiąta, a ja mam jeszcze niemało papierów do przejrzenia, bo dziś wyjeżdżam. Ale będę tu znowu za dwa tygodnie dla ostatecznego ukończenia sprawy, to mógłbym panią zabrać. Pomów pani tymczasem z rodzicami. Żegnam panią.

Podał jej rękę i zagłębił się znowu w rachunkach.

U ludzi

VII

Niemałe miała trudności Helenka, zanim przygotowała rodziców do swoich zamiarów. Z początku ani słuchać nie chcieli o zmianie, mającej nastąpić w ich domu. Ojciec płakał i wyrzucał sobie, że to z jego winy córka chce iść wycierać obce kąty; matka dostała ataku nerwowego i wyrzucała córce, że powzięła myśl szaloną, bo po co ma tam gdzieś szukać pracy, nieodpowiedniej dla panny tak starannie jak ona wychowanej, kiedy może iść tutaj za mąż bogato. Dość będzie sprawić kilka nowych sukien, pokazać się na kilku wieczorach, aby cel zamierzony osiągnąć. Mówiła, że się dziewczynie przewróciło w głowie, że „co powie na to świat”, że wreszcie „nie ma prawdziwego przywiązania do rodziców, kiedy jej tak łatwo przychodzi opuścić ich teraz właśnie, gdy spadło na nich nieszczęście”.

Helenka w milczeniu znosiła te wszystkie zarzuty, nie próbując się nawet usprawiedliwić, ale stała przy swoim. Ulegała matce dotąd zawsze we wszystkim, toteż pani Orecka zdziwiona była i rozgniewana tą nagłą stanowczością, o jaką córki dotąd nie podejrzewała. Okoliczności też wkrótce bardzo Helence do uskutecznienia zamiaru dopomogły. Ostatnia pensja wyczerpała się w połowie miesiąca i trzeba było żyć na kredyt. Postanowiono wprawdzie sprzedać konie, ale nie śpieszono się z tym, bo zbytni pośpiech w sprzedaży rozniósłby zaraz po mieście i okolicy wieść o ruinie majątkowej pana Marcina – a tego właśnie pani Marcinowa nie życzyła sobie.

Gdy delegowany Rady Nadzorczej powtórnie przyjechał, nikt się już nie sprzeciwiał wyjazdowi Helenki. Ojciec tylko stał się jeszcze więcej milczący, wzdychał ciężej i po całych dniach wybijał swojego marsza, nie mogąc się zdobyć na żadne inne zajęcie; matka po cichu płakała i zażywała krople uspokajające, ale rzeczy były już zapakowane. Dziwiła się bardzo pani Orecka, że żaden z kawalerów, którzy się o jej córkę dobijali na balu, nie przyjechał dotąd złożyć wizyty, ale pocieszała się nadzieją, że Helenka może w Warszawie lepiej jeszcze pójdzie za mąż. Żeby zaś świat nie robił żadnych niepotrzebnych domysłów, zapowiedziało się znajomym, że jedynaczka jedzie do stolicy na karnawał.

Z ciężkim sercem opuszczało dziewczę dom rodzicielski, a gdy przyszła chwila pożegnania i zrozpaczeni rodzice, poleciwszy córkę kilkakrotnie opiece pana Radlicza i otrzymawszy od niego przyrzeczenie, że będzie nad nią czuwał jak nad własną córką, wzajemnie ją sobie z objęć wyrywali; gdy słudzy rzucili się do nóg i rąk panienki, a pies, nieodstępny jej dotąd towarzysz i przyjaciel, jakby coś przeczuwając, zaczął dokoła niej biegać i skomleć; gdy nareszcie ulubiona jej klaczka, na której codziennie jeździła, wybiegła ze stajni, dopominając się chleba, otrzymywanego zawsze z rąk Helenki o tej porze – zesłabło serce w biednej dziewczynie. Zawahała się na chwilę i wielkim tylko wysiłkiem woli zdołała się przezwyciężyć. Wyrwała się prawie przemocą swoim kochanym i wskoczyła szybko do powozu.

Ofman, oparty łokciami na parkanie, przypatrywał się całej scenie i dziwił go trochę ten smutny wyjazd na wesołą zabawę, a ponieważ był człowiekiem przewidującym i wiedział już, że państwo Oreccy zaczęli brać to i owo na kredyt, ponieważ w przybliżeniu wiedział także, ile to stroje damskie pochłaniają pieniędzy, więc przez błękitne dymy swojej fajeczki, niby przez mgłę przeźroczystą, widział się już w niedalekiej przyszłości posiadaczem posesji pana Marcina.

Gdy konie ruszyły z miejsca, z oczu Helenki, wstrzymującej się dotąd mężnie od płaczu, trysnęły łzy obfite. Teraz, gdy już zostawiła za sobą wszystko, co jej było drogie, i przecięła sobie drogę do odwrotu, odstąpiła ją cała odwaga. Ogarnął ją żal bezmierny za tym, co zostawiła, i obawa tego, co ją czekało. Pan Radlicz nie przeszkadzał jej płakać ani usiłował nawiązać z nią rozmowy. Znał dobrze życie i wiedział, że łzy przynoszą ulgę, a kilka godzin milczącego wpatrywania się w głąb własnej duszy może wyjść tylko na zdrowie osobie, która na świat patrzyła powierzchownie, a w siebie prawdopodobnie nigdy jeszcze uważnie nie spojrzała.

 

Większą część drogi przebyli w zupełnym milczeniu, potem jednakże Helenka ożywiła się bardzo i nie tylko nie unikała rozmowy, ale ją nawet podtrzymywała; dopiero gdy pociąg zbliżał się do Warszawy i z daleka ukazały się tysiące świateł migocących wśród nocy, sposępniała bardzo na myśl, że wkrótce znajdzie się w obcym domu. Pan Radlicz, zgadując jej myśli, powiedział:

– Bądź pani spokojna, znajdziesz osoby chętne i życzliwe. My wszyscy pracujemy, więc umiemy zrozumieć i uszanować każdego, kto pracuje. Żona moja jest zacna i rozumna, dziewczęta poczciwe i wesołe, syn – chłopiec dzielny i pracowity: powinno ci z nimi być dobrze. Salonów pańskich wprawdzie u nas nie ma, zbytku nie znamy, aie jest za to dostatek, ład i oszczędność.

Pociąg zatrzymał się i wysiedli. Tłum gęsty zalegał platformę; zewsząd słychać było okrzyki radości i powitania, zmieszane z wołaniem posługaczy i służących hotelowych. Pan Radlicz podał Helence ramię i przeprowadził ją przez tłum na drugą stronę dworca.

– Nie kazałem nikomu czekać na siebie – rzekł do niej – bom nie mógł na pewno dnia powrotu oznaczyć, a nie lubię, gdy ludzie tracą czas nadaremnie. Dom mój jest niedaleko stąd, pójdziemy więc pieszo, a potem przyślemy po rzeczy.

„Czyż czas służących jest tak drogocenny? – myślała Helenka. – Cóż wielkiego, gdyby lokaj pana Radlicza przyszedł tu kilka razy na próżno!”

Przeszli między szeregami dorożek i skierowali się w aleję. Noc była ciemna, ale latarnie oświetlały drogę. Powiew mroźnego wiatru orzeźwiająco podziałał na nią: w głowie zrobiło się jakoś jaśniej, w duszy raźniej i wdzięczna była swemu opiekunowi za tę przechadzkę. Przed dużym, piętrowym domem zatrzymał się i rzekł:

– Jesteśmy już na miejscu.

W bramie pod samą latarnią na ławie siedział stróż i czytał „Kuriera”. Ujrzawszy swego pana powitał go z widoczną radością i otworzył drzwi szklane, prowadzące na schody. Weszli na pierwsze piętro i zaledwie pan Radlicz pociągnął za dzwonek, gwar dwóch głosów dał się słyszeć w przedpokoju, jakby dwie osoby biegły na wyścigi drzwi otwierać, a w gwarze tym można było dokładnie rozróżnić te wyrazy:

– To ojciec, to pewno ojciec!

Nareszcie drzwi otworzyły się i pan Radlicz został obskoczony przez dwoje młodych dziewcząt, które zaczęły go ściskać, całować, zarzucać pytaniami, ściągać z niego futro, a z całego powitania widać było, jak bardzo był kochany ten rozumny ojciec. Helenka, stojąca na boku, patrzyła na tę scenę rodzinną z sercem ściśniętym, a przed oczyma jej stanął obraz rodziców samotnych i strapionych. Oswobodziwszy się z objęć córek, pan Radlicz obejrzał się za swoją towarzyszką i wziąwszy ją za rękę, powiedział:

– Moje dzieci, oto jest panna Orecka, o której wam pisałem; zapoznajcie się z nią i postarajcie się, żeby jej u nas było dobrze.

Obie panny Radliczówny wyciągnęły ręce życzliwie do nowo przybyłej, a ona ujęta ich pełną prostoty uprzejmością, każdą z rąk sobie podanych uścisnęła serdecznie. Była w obcym domu, daleka od wszystkiego, co kochała, i bardzo potrzebowała życzliwości. Gdy zdjęły z niej aksamitne, lisami podbite futro, pan Radlicz rzekł wesoło:

– Żebyś pani wiedziała, z jak dostojnymi osobami będziesz odtąd przestawać, wymienię pani ich tytuły: to jest Andzia, moja starsza córka, bardzo rozmiłowana w swoim fachu kwiaciarka, prawdziwa artystka w układaniu bukietów, za które na wystawie ogrodniczej otrzymała medal.

– Ach, ojcze, bo się zarumienię – przerwała śmiejąc się Anna.

– To Elżunia, rokiem od niej młodsza, zajmuje się malowaniem na porcelanie; powiada ona, że nie pragnie medalu, bo go sama sobie namalować potrafi.

Ogólny śmiech był odpowiedzią na te słowa.

– Najstarszej mojej córki nie mogę pani pokazać, bo mieszka na wsi z dziadkiem – mówił dalej pan Radlicz, a twarz jego przy tym sposępniała – prowadzi ona gospodarstwo kobiece, a głównie zajmuje się fabrykacją konfektów na podobieństwo kijowskich. Ta także nie ma jeszcze medalu, ale go dostanie z pewnością, bo wyroby jej znalazły wielkie w handlu uznanie. A teraz, kiedyś się pani dowiedziała, że będziesz żyła w gronie samych znakomitości, pójdziemy dalej. Andziu, gdzie jest matka?

– Mama jest w jadalnym pokoju z Andrzejem, proszę ojca, pewnie nie słyszeli dzwonka.

– To dobrze, chodźmy do nich, zrobimy im niespodziankę.

Pani Radliczowa siedziała w dużym krześle przy stole i cerowała starannie skarpetkę. Przed nią leżały dwa stosy tych skarpetek: jedne były już pocerowane, porządnie wyciągnięte i złożone, drugie jeszcze wcale nie ruszone. Obok tych stosów leżał duży kłębek bawełny, paczka tasiemek i nożyczki. Lampa, spuszczająca się od sufitu, rzucała światło wprost na jej głowę, pochyloną nad robotą, na czarny tiulowy czepek; na wysuwające się spod czepka włosy, gładko przyczesane na skroniach, a tak czarne, że aż wpadały w odcień błękitnawy: na czoło, porysowane licznymi podłużnymi i poprzecznymi liniami, na brwi szerokie i gęste, na nos orli i koniec brody, której kształty nieco ostre znamionowały wytrwałość i energię. Cera ciemnooliwkowa podnosiła jeszcze charakter energiczna jej twarzy, tak bardzo już charakterystycznej.

Syn siedział naprzeciw matki po drugiej stronie stołu i czytał głośno gazetę, a pani Radliczowa od czasu do czasu podnosiła na niego duże, wypukłe oczy, w których malowało się głębokie skupienie myśli i rozwaga – jakby w twarzy syna szukała rozwiązania faktów uderzających jej umysł – a podniesiona igła zatrzymywała się na chwilę w powietrzu, po czym poruszała się w jej rękach z większą jeszcze szybkością.

Czy była piękna kiedy lub nie, tego na pewno wiedzieć nie było można, ale to pewna, że rysy jej musiały być łagodniejsze w młodości i tylko życie wśród ciężkich okoliczności zaostrzyło ich kontury tak bardzo, że aż odebrało im delikatniejsze cechy kobiecości. Nie była to głowa piękna, ale każdy malarz byłby ją chętnie umieścił na swym płótnie, przypominała bowiem typy dawnych Rzymianek z najświetniejszych czasów rzeczypospolitej. Tak niezawodnie wyglądać musiała matka Gracchów27.

Kto widział razem oboje państwa Radliczów, ten musiał być uderzony dziwnym między nimi podobieństwem – podobieństwem nie zasadzającym się na rysach, bo te były bardzo od siebie różne, ale na ogólnym wyrazie. Snadź28 dwoje tych ludzi musiało się wzajem dobrze rozumieć, snadź musieli z sobą iść zgodnie ręka w rękę przez życie, skoro wędrówka ta napiętnowała ich twarze jednakowym wyrazem.

Andrzej był bardzo podobny do ojca: te same miał rysy nieregularne, te same oczy, błyszczące inteligencją i przenikające do głębi, nawet te same dwie fałdy idące wzdłuż czoła. Tylko kolorem cery i włosów przypominał matkę. Włosy te, krótko przystrzyżone i zaczesane do góry, sterczały na głowie jak szczotka, a krótka amerykańska broda dopełniała charakteru tej twarzy wyrazistej, która na pierwszy rzut oka wydawała się brzydka. Broda czyniła Andrzeja znacznie starszym, niż był, wyglądał bowiem na lat czterdzieści, a miał dopiero trzydzieści dwa.

Gdy pan Radlicz, przywitawszy się z żoną, przedstawił jej Helenkę, pani odjęła okulary29 i przez chwilę przypatrywała się jej delikatnej twarzyczce i eleganckiemu podróżnemu ubiorowi, po czym podniosła na męża wzrok, który zdawał się mówić:

„Niewiele będziemy mieli pociechy z tej pracownicy”.

Pan Radlicz zrozumiał znaczenie tego wzroku i rzekł głośno:

– Panna Helena nie otrzymała tak praktycznego wychowania jak nasze dziewczęta, ale szczerze pragnie nauczyć się pracować; dała tego dowód doprowadziwszy swój zamiar do skutku, pomimo przeszkód, jakie miała do zwalczenia ze strony rodziców. Miejmy nadzieję, że wytrwa.

– Daj Boże – odpowiedziała pani Radliczowa nieco przyjaźniejszym tonem – z całego serca życzę tego pannie Oreckiej.

I podawszy jej rękę, wskazała krzesło obok siebie. Helenka ze swej strony w milczącym podziwieniu przypatrywała się tej kobiecie, tak bardzo różniącej się od jej matki nie tylko twarzą, obejściem i głosem, brzmiącym niskimi tonami, ale nawet wszystkimi szczegółami ubioru, którego nadzwyczajna prostota biła w oczy. Tamta była skończonym typem wielkiej damy, delikatnej, nerwowej i wiecznie potrzebującej opieki – ta kobiety czynnej, energicznej i zdrowej, a szerokie jej ramiona i silna budowa pokazywały, że sama potrafi dużo znieść i jeszcze innych wesprzeć i obronić. Tamta była uosobieniem wdzięku słabości, ta siły moralnej i fizycznej.

„Jest to niewątpliwie osoba wzbudzająca wielki szacunek – myślała sobie Helenka – ale jest w niej także coś, co jej się bać każe. Nie wiem, czy kiedy potrafię ją pokochać. Ale jak też może sama cerować tę szkaradną pończochę! Czy nie mogłaby tego kazać zrobić służącej?”

– To jeszcze jedna znakomitość – odezwał się pan Radlicz przedstawiając Helence swego syna – ogrodnik z zawodu, gorliwy mój pomocnik w handlu i przyszły wspólnik. Firma „Radlicz” zmieni wkrótce tytuł i będzie nosić nazwę: „Radlicz i Syn”.

Andrzej ukłonił się z chłodną grzecznością. Piękność Helenki zrobiła na nim wrażenie, ale było to wrażenie innego zupełnie rodzaju niż te, do jakich ona była przyzwyczajoną; nie objawiało się widocznym zachwytem, ale wyrazem ciekawości i idącej za nią chwilowej obserwacji.

23siedmnaście – dziś: siedemnaście. [przypis edytorski]
24miejsce (tu daw.) – posada, zatrudnienie. [przypis edytorski]
25polski język może się używać – dziś: język polski może być używany. [przypis edytorski]
26wykłady na pensjach muszą się odbywać po rosyjsku (…) polski język może się używać tylko jako pomocniczy – w zaborze rosyjskim w ramach represji po powstaniu styczniowym nasilono rusyfikację i zajęcia w szkołach nakazano prowadzić po rosyjsku, tak jak całą administrację. [przypis edytorski]
27matka Gracchów a. matka Grakchów (190–100 p.n.e.) – Kornelia Afrykańska Młodsza, córka wodza rzymskiego Scypiona Afrykańskiego, matka 12 dzieci, które po śmierci męża wychowywała samotnie. Uważana w Rzymie za wzór matki, rozwijającej w dzieciach cnoty obywatelskie. Dwóch jej synów, Tyberiusz i Gajusz, zostało trybunami ludowymi. [przypis edytorski]
28snadź (daw.) – przecież. [przypis edytorski]
29pani odjęła okulary – w XIX w. panie używały okularów typu lorgnon, które trzymało się przed twarzą za rączkę, a panowie nosili zaciśnięte za pomocą sprężynki na nasadzie nosa binokle (pince-nez). [przypis edytorski]

Inne książki tego autora