Za darmo

Księżniczka

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Wszystko dokoła zieleni się – zaczęła Helenka głosem lekko drżącym od wzruszenia – pierwiosnki, przylaszczki, fiołki, bratki i stokrocie kwitną, wierzby pokryły się gęsto drobnymi listkami i powypuszczały baźki; wiązy, leszczyna, olsze i brzozy kwitną także, brzoskwinie rumienią się różowym kwieciem i gwarzą rojami pszczółek, co się koło nich uwijają; na innych drzewach owocowych pękają już pączki…

– Widzę je, widzę, cóż dalej?

– Czereśnia, co tu stoi przed nami, cała w bieli jak w welonie z kwiatów; jaskółka siedzi na gałęzi i buja się, a na ścieżce przed nami skacze wróbel i trzyma słomę w dziobku. Pewnie ściele sobie gniazdko.

– Miłe, wdzięczne ptaszyny. Widok ich w dalekim kraju wzruszał mnie zawsze do głębi. Mów dalej.

– Za ogrodem widzę strumień wijący się po łące; koło niego bydło idzie na paszę, a pasterz je pogania.

– Słyszę jego wołania. A pod lasem?

– Pod lasem pług, zaprzężony we dwa siwe woły, kraje ziemię.

– Wiosna wczesna… Będziemy mieli urodzaj. Dalej, dalej!

– Lekka mgła unosi się nad strumieniem, ale słońce zaraz ją rozproszy. Spośród kępy brzóz i topoli wynurza się wieża kościoła, a krzyż na niej błyszczy w słońcu jak złoto.

– Widzę, widzę ten obraz tak, jakbym na niego patrzył własnymi oczyma – przerwał starzec, który jej pilnie słuchał, a nieruchome jego oczy jaśniały radością. – O, jakże świat jest piękny.

Spod lasu dało się słyszeć długie przeciągłe hukanie.

– To derkacz odzywa się na błotach – mówił dalej – poznaję jego głos, zdaje mi się też, że słyszę gromadę ptactwa lecącego w tę stronę.

Zamilkł i słuch wytężył. Po chwili dało się słyszeć trzepotanie skrzydeł; stado dzikich gęsi niby chmura przeleciało nad ogrodem i pociągnęło ku lasowi. Starzec patrzył w górę, jakby je mógł widzieć.

– „Gromada wielki człowiek” – rzekł po chwili. – Mądre, roztropne ptaki dają naukę ludziom. Za moich czasów wszyscy chcieli dobrze, ale jedni szli w prawo, drudzy w lewo. Nie było gromady, toteż burze budynek nasz rozsypały w gruzy. Mój syn powiada, że praca zaczyna się na nowo od fundamentów i że co myśmy budowali śpiesznie i gorączkowo, oni postawią powoli, ale mocno. Myśmy używali do budowy krwi i żelaza, oni biorą oświatę, postęp, trzeźwość, cierpliwość i oszczędność – bo powiadają, że ona prowadzi do dobrobytu, a ten znów do bogactwa, które daje siłę. Co myśmy rozrzucali pełnymi garściami, oni zbierają po ziarnku… Zaczynają od tego, na czym my chcieliśmy skończyć, od pracy organicznej. Bóg z nimi!

Zamilkł. W ogrodzie dał się słyszeć znowu śpiew.

 
Ja mówiłem wam nieraz,
Że dziś zuchów już mało;
Wiara, bracia, źle teraz.
Dawniej lepiej bywało!60
 

Śpiew utonął w gęstwinie, a starzec westchnął i mówił dalej:

– Ja się już na nic nie przydam, bezsilny jestem… a choćbym nawet miał siły, to nie potrafiłbym już żyć inaczej, jak żyłem, ani walczyć inaczej jak mieczem. Inne czasy, inni ludzie! Ale powtarzam moim dzieciom: pamiętajcie, że odrodzenie narodu nie może się dokonać bez kobiety; pamiętajcie, że tylko z jej pomocą i przez nią budynek stanie potężny, trwały.

– A jakim to sposobem, panie? – spytała Helenka.

– Bo kobieta wychowuje dzieci, a dzieci są takie, jakimi je wychowa. Nie brak w Polsce kobiet zacnych, pracowitych i poświęcających się, ale brak jasno pojmujących swoje obowiązki i rozumnych. Za wiele myślą o rzeczach błahych, o rozrywkach i gałgankach – a kraj potrzebuje obywatelek, nie istot lekkomyślnych. Duch narodu w rodzinie przede wszystkim szukać musi dziś schronienia. Dom powinien mu być sądem, szkołą, a poniekąd i kościołem; nie może zaś nim być tam, gdzie gospodaruje kobieta lekkomyślna i ograniczona. Takie były i za moich czasów, ale co wtedy było lekkomyślnością tylko, dziś jest występkiem przeciwko narodowi, bo wstrzymuje jego pochód na drodze odrodzenia.

Helenka, słuchająca starca z głębokim wzruszeniem, klękła przy nim i zawołała z płaczem:

– O dobry panie! to ja jestem występna! ja myślałam tylko o rozrywkach i gałgankach; ja żyłam nieświadoma celów i dążeń społeczeństwa, marząc samolubnie o życiu szczęśliwym i bez troski; ja miałam pustki w sercu i głowie. A od czasu gdy potrzeba zmusiła mnie do pracy, uważałam się za ofiarę niesprawiedliwości losu i nazywałam poświęceniem to, co było tylko obowiązkiem. Byłam głucha na prawdy słyszane dokoła siebie, a choć światło wszelkimi szczelinami przeciskało się do mego umysłu, z uporem na nie zamykałam oczy. Ale teraz, panie, spadła z nich reszta bielma. Czuję się winną, bardzo winną!

Łkanie gwałtowne wyrwało się jej z piersi. Starzec położył rękę na jej głowie.

– Biedna dzieweczko – powiedział wzruszony także głęboko – twoja matka jest może niezłą kobietą, ale słabą i źle cię wychowała. Żal, moje dziecko, zmazuje winy. Uspokój się i żyj odtąd tak, jak czujesz, że żyć powinnaś, i jak ci wskaże twoje sumienie. Ja cię rozgrzeszam!

Helenka płakała ciągle.

– Przyszłość ludów jest w ręku Boga – mówił dalej – ale on pomagać lubi tym tylko, co sami sobie pomagają. Bezczynnych i leniwych wyrzeka się i opuszcza. Pamiętaj o tym, moje dziecko. Ja już lepszych czasów nie doczekam, ale Bóg dobry, który noc wieczną nade mną roztoczył, zsyła na mnie czasem promienne chwile, w których pozwala mi widzieć przyszłość… Wówczas widzę lud oświecony i pracowity, widzę miłość i zgodę wszystkich stanów, widzę kobietę, jako rozumną towarzyszkę mężczyzny i dzielną pomocnicę w jego obywatelskiej działalności, widzę swobodę myśli i przekonań, widzę panowanie sprawiedliwości i prawdy, widzę przyjście Królestwa Bożego na ziemię… Widzę to, widzę!

Słońce otaczało aureolą głowę starca jak głowy świętych, gdy wymawiał te słowa prorocze; twarz jego promieniała. W powietrzu była cisza uroczysta. Gdy skończył, z wieży kościółka zabrzmiał głos sygnaturki zwołującej na mszę poranną. Słysząc to, poruszył się i rzekł:

– Chciałbym się pomodlić, moje dziecko; mów ty modlitwę, a ja będę słuchał.

– Jaką modlitwę mam mówić, panie? – spytała, obcierając tzy.

– Mów tę, której nas nauczył nasz Zbawiciel, bo w niej zawiera się wszystko, co pojedyńczemu i zbiorowemu człowiekowi jest potrzebne.

Helenka zaczęła:

– Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje.

Starzec słuchał.

– Przyjdź Królestwo Twoje.

Starzec wyciągnął drżące, wychudłe ręce ku niebu i, podnosząc nieruchome źrenice, zaszłe w tej chwili wilgocią, ku słońcu, którego nie mógł widzieć, powtarzał ze wzruszeniem:

– Przyjdź Królestwo Twoje, przyjdź Królestwo Twoje!

XXI

Wzruszającą prawdziwie była miłość i troskliwość, jaką wnuki otaczały swego dziadka, pana pułkownika. Jeżeli ten człowiek długie lata niegdyś wycierpiał w tęsknocie i osamotnieniu, to teraz schyłek życia upływał mu pod tchnieniem serdecznego ciepła rodzinnego. Jedna z wnuczek, najwięcej mu ulubiona, mieszkała przy nim ciągle, a syn, synowa i reszta wnuków przyjeżdżali go często odwiedzać.

Gospodarstwo kobiece i domowe dużo czasu zajmowało Wandzie, ale mimo to potrafiła się tak urządzać, że jeżeli tylko dziadek nie spał – a sypiał po kilka godzin dziennie – była zawsze przy nim, gotowa, czy go prowadzić do pokoju, czy mu coś przeczytać, czy słuchać jego opowiadań o dawnych czasach. Mając ciągle na usługi młode oczy, starzec nie czuł tak boleśnie swego kalectwa. Wszystko, cokolwiek bądź dziadek jadł, musiało być przyrządzone ręką Wandy. Ona mu gotowała co dzień polewkę z wina, ona do niej piekła grzanki, ona odgadywała jego myśli i uprzedzała życzenia; ona była dobrym duchem, baczącym na każdy ruch starca, i czuwała nad nim bezustannie niby matka nad dzieckiem.

Gdy po śniadaniu pokazywała Helence swoje gospodarstwo, ta widząc ogrom i różnorodność jej prac, nie taiła swego zdziwienia i zadała jej pytanie, jakim cudem znajduje czas na to wszystko.

– O, to nie tak trudno, jak się z pozoru zdaje – rzekła z uśmiechem – cała tajemnica w tym, żeby sobie zajęcia odpowiednio rozłożyć i na każde właściwą porę naznaczyć. Gdy się to raz urządzi i porządku w zajęciach regularnie przestrzega, idzie już wszystko jak z płatka. Gospodaruję tak już od lat wielu, więc pojmie pani, że miałam czas wprawić się i wypróbować wszystkie kółka mojej machiny gospodarczej. Idzie też u nas wszystko jak w zegarku, a ja od czasu do czasu tylko potrzebuję pokręcić jakąś śrubkę.

– Czy to pani nie męczy?

– Nie; przywykłam do tych zajęć, wypełniających moje życie, i gdy one z konieczności przerwać się muszą, w czasie dni świątecznych na przykład, męczy mnie odpoczynek dający mi sposobność zostawania sam na sam z moimi myślami i wspomnieniami. Tęsknię wówczas do pracy jak do anioła dobrego, niosącego mi spokój i pociechę. A gdy nadejdzie lato i z nim zbieranie, suszenie i smażenie owoców, gdy będąc w ciągłym ruchu nie mam ani chwili czasu na odpoczynek, wówczas czuję się najszczęśliwszą i błogosławię pracę.

Helenka patrzyła na nią z uwielbieniem, ale nie dziwiła się temu, co słyszała. Rozumiała już tych łudzi, którzy z początku wydawali się rodziną dziwacznych oryginałów. Zrozumiała ich od chwili, gdy sama uwierzyła w świętość źródła, z którego czerpali swą silę. Oni, co z początku pobudzali ją do śmiechu, byli teraz w jej oczach niemal olbrzymami ze swoją surowością zasad, z ideą ciągle przytomną ich myśli, ze świadomością swoich celów i wytrwałością, z jaką do nich dążyli. Ten ojciec, zdobywający majątek własną pracą i pracujący dalej niezmordowanie; ta matka, hartująca swoje dzieci i wychowująca je po spartańsku; ten syn nieelegancki, ale zacny i rozumny, a tak inny od tych, co jej we fraku i jasnych rękawiczkach prawili komplementy; ten starzec wierzący niezachwianie w lepszą przyszłość; ta kobieta nareszcie z zakrwawionym, ale nie złamanym sercem, szukająca spokoju w pracy, znosząca swój los pogodnie i bez skargi…

 

– Pan Andrzej mówił mi, że pani wiele cierpiała – szepnęła nieśmiało.

– Tak – odpowiedziała – ale czyż dlatego, że cierpiałam, mniejsze ciążą na mnie obowiązki społeczne i obywatelskie? Cierpienie nie wyjmuje ludzi spod ogólnych praw życia ani ich z obowiązków nie zwalnia. Każdy z nas, bez względu na to, czy jest szczęśliwy lub nieszczęśliwy, powinien oddać społeczeństwu, co wziął z niego, a któż z nas nie jest jego dłużnikiem? Któż od urodzenia nie korzystał z jego zdobyczy i skarbów? Bóg, który zażąda od nas rachunku z żywota, nie będzie nas pytał, ileśmy cierpieli, ale w jaki sposób; nie sztuka cierpieć wiele, ale sztuka umieć cierpienie znosić. Mój ból jest dla mnie, nie dla innych, po cóż ma więc od niego padać ponury cień na moje otoczenie? Wreszcie, czy to ja jedna tylko cierpię? Cierpią miliony ciągle, na wszystkie strony i nie od dzisiaj dopiero. Odkąd życie istnieje na ziemi, odtąd datuje też i cierpienie; jest ono stare jak świat. Miliardy ludzi cierpiały, zapadały w wieczność i nie zatrzymały świata w swoim biegu – mamże ja zatrzymywać i niepokoić myśli otaczających mnie swoją osobą? Po co? Nie odstanie się już i tak, co się stało. Są nieszczęśliwsi ode mnie. Zżyłam się już z moim cierpieniem i dobrze mi z nim jest; przyszłam nawet do przekonania, że to, co się stało, stało się dobrze. Potrzeba było życia jednego szlachetnego człowieka dla ogólnej sprawy i Bóg je wziął.

– Ach – zawołała Helenka przejęta do głębi – jacy wy wszyscy jesteście wielcy, jak szlachetni! Nie rozumiałam was długo, ale rozumiem teraz. Dziadek wasz, choć niewidomy, zdjął bielmo z moich oczu. Zrozumiałam wasze pobudki i serce moje, co dotąd od was stroniło umyślnie, rwie się do was. Teraz już nie ma różnicy między naszymi myślami i uczuciami. Przyjmijcie mnie do waszego grona jak swoją.

– Z całego serca – odpowiedziała Wanda i przytuliła ją serdecznie do piersi. – Andrzeju – rzekła zwracając się do nadchodzącego brata – przybyła nam jedna siostrzyczka!

Oczy jego żywą zajaśniały radością.

– Doprawdy! – zawołał – serdecznie się z tego cieszę. Przewidywałem ja, że to kiedyś nastąpi, ale nie wiedziałem, że dziś właśnie. Chceszże mnie pani, panno Heleno, uważać odtąd za brata? Chceszże mi zaufać i podać rękę, której mi niegdyś podać nie chciałaś?

– O, chętnie! Powiedziałeś mi pan, panie Andrzeju, wiele prawd gorzkich, a choć uczyniłeś to może w sposób nazbyt szorstki, miałeś słuszność…

– Jeżeli panią zraniłem nieraz mimowolnie, przebacz mi to przez wzgląd na intencje, jakie miałem. Jestem szorstki, to prawda, ale kto mi zaufał, nie żałował jeszcze tego. Weź mnie pani za przyjaciela takim, jakim jestem.

Za całą odpowiedź złożyła swoje małe, delikatne rączki w jego duże, żylaste dłonie. Andrzej uścisnął je serdecznie. Przy tym sojuszu rąk oczy przez chwilę spoczęły wzajem na sobie – i chociaż to chwila była krótka, Helenka miała czas zauważyć, że w siwych tych oczach, choć nie pięknych, była głębokość, ogień i słodycz zarazem, i doznała uczucia dziwnej radości i dumy na myśl, że posiada jego przyjaźń.

– Kochana Wandziu – powiedział z uśmiechem do siostry – biorę cię za świadka umowy zawartej między nami.

– Kiedyście się pogodzili, moi drodzy – odpowiedziała – to mogę zostawić was samych bez obawy, że się pokłócicie. Idę do dziadka.

– Przyszedłem tu z zamiarem oddania pani listu – rzekł, gdy odeszła – oto jest.

Helenka rozdarła kopertę i szybko przebiegła oczami treść pisma, a twarz jej przy tym śmiertelnie pobladła.

– Czy jakie złe wieści? – zapytał Andrzej, który jej z oka nie spuszczał.

– Bardzo złe – odpowiedziała głosem zmienionym i, zawahawszy się chwilę, podała mu pismo.

Andrzej czytał:

Moje najdroższe dziecko! Okropne spotkało nas nieszczęście; Ofman chce nas zlicytować. Wystaw sobie, że Tecki pożyczył od niego pieniędzy na poręczenie ojca, jeszcze dwa lata temu, a ja nic o tym nie wiedziałam. Ojciec zawsze źle robi, ile razy się z czym ukryje przede mną. Termin trzy miesiące temu upłynął, a że Tecki pieniędzy nie oddawał, więc Ofman porwał ojca, żeby za niego zapłacił – że zaś ojciec zapłacić nie ma czym, więc nas zlicytuje. Nie wiedziałam nic o tym wszystkim, bo chociaż różne papiery urzędowe przychodziły, ojciec chował je zaraz do biurka, a ja nie przypuszczałam nic złego, tylko myślałam, że idzie o podatki. Dowiedziałam się dopiero wtenczas, kiedy komisarz sądowy przyszedł spisywać nasze rzeczy i pieczętować je. O mój Boże! mój Boże! Co ten człowiek nam swoją nieopatrznością narobił! Zostaniemy nędzarzami bez dachu i bez chleba!… A mówiłam, ostrzegałam, nic nie pomogło! Tyle razy ojciec się przekonał, że jak tylko mnie nie słucha, zawsze źle na tym wyjdzie. Co to ludzie powiedzą! Ach, czemuż dożyłam tej chwili! Może też Bóg da, że umrę, zanim ujrzę nasze rzeczy wynoszone na rynek przez tych okropnych ludzi u mundurach… Jestem coraz bardziej chora i tak źle wyglądam, że trudno mnie poznać. Co dzień miewam ataki nerwowe. Doktór kazał mi pić ekstrakt słodowy na wzmocnienie, ale niestety, za drogie to dziś dla mnie lekarstwo i jeszcze by je trzeba aż z Warszawy sprowadzać. Biedny ojciec bardzo się martwi, nic nie je i nic prawie nie mówi, aż się boję o niego. Zapisał mu doktór lekarstwo, ale go nie chce zażywać. Ach! Czegośmy się doczekali, czegośmy się doczekali! Co my teraz poczniemy? Mówię ojcu, żeby się udał do stryja Bartłomieja, ale ojciec nie chce: powiada, że on sam powinien się tego domyślić. Licytacja ma się odbyć za tydzień. Ten nędznik Ofman jest nieubłagany; prosiłam go, żeby termin jeszcze na jakiś czas odłożył, ale nie chce nawet słuchać o tym. Takem się wydarła z czepków, że nie mam co na głowę włożyć, aż mnie wstyd bierze, a o kupieniu sobie nowego nawet myśleć nie mogę.

Andrzej doznawał różnych uczuć przy czytaniu tego listu: współczucia, litości, zdziwienia, gniewu – ale nic z tych uczuć na zewnątrz nie okazał. Włożył list do koperty i oddał go Helence.

– Co pani zamierzasz uczynić?

– Muszę tam jechać – odpowiedziała – nie mogę zostawić rodziców samych i bez opieki w tak ciężkich okolicznościach. Jak oni to zniosą?

Dwie wielkie łzy stoczyły jej się po twarzy.

– Okazuję się słaba, nieprawdaż? – mówiła, szybko je ocierając. – Nie umiem cierpieć tak po bohatersku jak wy wszyscy… Gdyby o mnie samą tylko chodziło, zdaje mi się, że nie płakałabym; ale gdy pomyślę, że moi rodzice mają utracić całe swe, bardzo już teraz szczupłe mienie, serce mi pęka. Moja matka jest bardzo słaba i delikatna, panie Andrzeju; mój ojciec stary i znękany…

Nowe łzy trysnęły spod jej powiek.

– Masz mnie pani za człowieka bardzo twardego – rzekł serdecznie – skoro przypuszczasz, że łzy będące dowodem siły uczucia, wezmę za słabość… Nie, panno Heleno, nie potrzebujesz przede mną wstydzić się łez twoich; rozumiem je. Wypłacz pani swój żal swobodnie, ja odejdę; a gdy pierwsza gorycz bólu spłynie ci z serca i odzyskasz spokój, pomówimy o tej sprawie.

– Nie, nie – rzekła stanowczo, wstrzymując gwałtownie łzy – nie wolno mi tracić czasu na łzach bezużytecznych, bo nie mam go wiele do stracenia: mówmy o tym zaraz. Radź mi pan, co mam czynić, żeby ojca ratować!

– Chcąc pani dać radę praktyczną, musiałbym mieć dokładną świadomość wszystkich okoliczności i szczegółów sprawy dotyczących – odrzekł po chwilowym namyśle – a świadomości tej nie mam i pani zdajesz się nie mieć także, bo matka donosi pani tylko o fakcie mającym się spełnić w krótkim czasie.

– Nigdy nie mówiono ze mną o interesach – rzekła smutnie – dopiero gdy ojciec pański przyjechał do M., jako delegowany Domu Handlowego, ojciec mój powiedział mi, jakie nam grozi nieszczęście, ale szczegółów nie dał żadnych. Myślałam, że to dopiero za jaki rok nastąpi…

– Niewesoła to rzecz, że kobiety w naszym kraju powszechnie są uważane za dzieci, z którymi się nie mówi o interesach. Uważają je za dzieci, a żądają od nich, żeby były ludźmi. Nic więcej pani radzić nie mogę, bo nic nie wiem; ale z tego, czego się mogłem dowiedzieć z listu, wnoszę, że rada byłaby nawet bezużyteczną. Sprawa jest jasna: pan Tecki pożyczył pieniądze od Ofmana za poręczeniem ojca pani; poręczyciel obowiązany jest zapłacić dług w razie niemożności dłużnika. Ojciec pani dobrze o tym wiedział poręczając. Zatem, jeżeli Tecki czy dla braku pieniędzy, czy z innych jakich powodów stał się niewypłatnym61, pan Orecki musi zapłacić za niego, Ofman, domagając się tego, jest w swoim prawie i niesłusznie pani Orecka nazywa go nędznikiem. On się tylko upomina o swoje! Tak czy nie?

– Tak, chociaż jest to człowiek chytry, podstępny i wyzyskujący położenie.

– Być może, ale to nie należy do rzeczy. Jakikolwiek bądź jego charakter, Ofman jest silnym przeciwnikiem, z którym walka będzie bezużyteczną, bo za nim stoi prawo. Dłuższe opieranie się, procesowanie na przykład, narazi państwa tylko na większe straty, a odwleczenie terminu licytacji odwlecze katastrofę, ale jej nie usunie.

– Nie ma więc żadnego ratunku?

Andrzej milczał przez chwilę.

– Jeden tylko Tecki mógłby państwa uratować. Do niego trzeba się zwrócić, na nim wymóc, żeby oddał, co winien.

Słaby promień nadziei zabłysnął w oczach Helenki.

– A jeżeli nie chce lub nie będzie mógł? – spytała.

– Ha, to wtedy trzeba poddać się konieczności.

– Poddać się! – zawołała z wybuchem – pan nie znasz mojej matki. Gdybyś wiedział, jak jest dumną… A ja czy nic dla nich zrobić nie mogę?

– Pani możesz niejedno uratować swoją energią i przytomnością umysłu. Nie mogę pani uczyć, jak powinnaś postąpić, bo to okaże się dopiero, gdy pani będziesz tam na miejscu i zbadasz położenie. Zrobisz pani wtedy, co uznasz za właściwe i potrzebne, co pani podszepnie miłość dla rodziców, sumienie i poczucie sprawiedliwości. Musisz pani szukać do ratunku środków sama w sobie, bo ich gdzie indziej nie znajdziesz. Kto wie, może pani przyjdzie jaka myśl szczęśliwa, której przyjścia jeszcze w tej chwili nie dopuszczamy. Ale do tego potrzeba koniecznie zimnej krwi i spokoju, bo spokój tylko pozwala wznieść się do pewnej wysokości, z której można jednym rzutem oka ogarnąć położenie. Spokój tylko przynosi szczęśliwe pomysły, daje przytomność umysłu, szybkość decyzji i energię do działania. Ze wzburzonego umysłu nic dobrego wydobyć się nie da. Spokoju więc i męstwa, panno Heleno. Jedź pani, ale jeżeli chcesz tam być użyteczna, to bądź odważna i patrz śmiało niebezpieczeństwu w oczy.

Gdy Andrzej tak mówił, ona patrzyła w ziemię, a w głowie jej myśli, z początku mętne, zaczęły się powoli rozjaśniać. Zrozumiała, że znikąd nie może się spodziewać pomocy i tylko na siebie samą liczyć może, że nikt jej nie da wskazówek, tylko w sobie samej poszukać ich musi. Smutna ta rzeczywistość wytrzeźwiła ją z boleści. Chciała ratować rodziców, a poczucie ważności obowiązku, jaki dobrowolnie na siebie wzięła, postawiło na miejscu bólu rozwagę i przytomność. Gdy oczy od ziemi podniosła na Andrzeja, były już prawie pogodne.

– Jestem na wszystko przygotowana i jadę zaraz – rzekła spokojnie, lecz stanowczo.

– Spodziewałem się tego – powiedział i gorąco dłoń jej uścisnął.

Turkot na dziedzińcu zwrócił ich uwagę: to pan Radlicz przyjechał odwiedzić ojca. Andrzej opowiedział mu zaraz o zamiarze Helenki, a zacny ten człowiek nie tylko nie stawiał jej żadnych przeszkód, ale udzielił jej urlopu dwutygodniowego i wypłacił pensję za dwa miesiące z góry. Żegnając się z nią powiedział:

– Odwagi, moje dziecko, odwagi i męstwa! Powinnaś go mieć duży zapas, bo potrzebujesz go nie tylko dla siebie, ale i dla rodziców. Bierzesz na barki niemały ciężar, ale mam nadzieję, że mu podołasz. Masz charakter!

Helenka blado uśmiechnęła się na te słowa. Wszyscy teraz przyznawali, że ma charakter…

Żegnano ją bardzo serdecznie. Dziadek, dowiedziawszy się, co zaszło, błogosławił na drogę. Wanda uściskała po siostrzanemu, a gdy z kolei Andrzej zbliżył się do niej, przypomniała sobie o żebraku i jego groźbie i opowiedziała mu swoje obawy.

 

– Śmiał więc jeszcze napastować panią, ten nędznik! – szepnął marszcząc brwi. – Bądź pani spokojna, nie ja jego, ale on mnie obawiać się potrzebuje. Ale jak pani jesteś dobrą, że mając sama ciężkie zmartwienie, mną się jeszcze zajmujesz.

Słowa te, tak niezwykłe u niego, wywołały słaby rumieniec na jej lica. Skinęła mu głową i powóz ruszył z miejsca.

W kilka godzin potem siedziała już w wagonie.

60Ja mówiłem wam nieraz (…) Dawniej lepiej bywało! – druga strofa pieśni Bartłomiej Głowacki Gustawa Ehrenberga (1818–1895), polskiego poety i działacza niepodległościowego. [przypis edytorski]
61niewypłatny – dziś: niewypłacalny. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora