Za darmo

Jak skończyć z piekłem kobiet?

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Co to kosztuje?

Doniesiono mi z miasteczka w Poznańskiem o takim wypadku. Optant6 dostał „z łaski miasta” mieszkanie w chlewie; chlew się spalił wraz z częścią dobytku; chłop ze zgryzoty pochorował się i skończył w szpitalu. Żona jego mieszka gdzieś z łaski na strychu; miała ogółem piętnaścioro dzieci, z czego troje żyje…

Oto obrazek… Zapewne, nie każda rodzina mieszka w chlewie i nie każdy chlew się pali; ale cyfra piętnaściorga dzieci, z których uchowa się troje, nie jest czymś wyjątkowym; w takiej czy innej proporcji, ta masowa produkcja dzieci po to, aby wychować ich niewielką cząstkę, jest zwykłą rzeczą w chacie chłopa czy w suterenie robotnika. Mimo woli wziąłem ołówek i zacząłem liczyć. Piętnaścioro dzieci na troje żywych. Co to znaczy? To znaczy sto trzydzieści pięć miesięcy ciąży; może drugie tyle karmienia; piętnaście połogów i porodów, trochę chorób przy tej okazji, piętnaście pijaństw na chrzcinach, dwanaście śmierci. Piętnaście taks za chrzciny, dwanaście za pogrzeby; metryki urodzin i zejścia; czy nie miałem kiedyś racji nazwać tego „podatkiem obrotowym”? I to wszystko po to, aby wyprodukować troje dzieci, o ile tych troje się wychowa; bo i to jest bardzo wątpliwe w tych warunkach… A wtedy proporcje jeszcze odpowiednio się zmienią. Diabelnie droga produkcja. Fabryka, która by produkowała tym kosztem, musiałaby zbankrutować.

A teraz, weźmy tę samą rodzinę wzrosłą w zasadach regulacji urodzeń, świadomego macierzyństwa. Miałaby, dajmy na to, tych samych troje dzieci, ale te dzieci wychowałyby się zdrowo; cały zaś zaoszczędzony podatek obrotowy poszedłby na zaspokojenie ludzkich potrzeb życia.

Straciłaby jedynie – statystyka, w której ta rodzina nędzarzy zajmuje – wspaniałe miejsce piętnastu urodzeń…

Co w tym tonie?

I oto położyliśmy palec na bolączce naszego całego życia. Rzecz jasna, że w tych ciążach, porodach i pogrzebach – no, i poronieniach! – że w tej otchłani musi utonąć wszystko, co jest ponad prymitywną obronę od głodu; że w niej tonie i elementarz dla dzieci, i użytek mydła, i oświata, i miłość, i wdzięk życia, i większość ludzkich uczuć i potrzeb duchowych. Bo i tam, gdzie nie chodzi o ostatni szczebel nędzy, w skromnej na przykład rodzinie urzędniczej, i tam chroniczna ciąża musi pochłonąć wszystko, co się wiąże z jakimiś umysłowymi zainteresowaniami. W miarę jak rosną trudności egzystencji, odpada stopniowo i książka, i teatr, i podróż, i odpoczynek, zostaje tylko poród z przyległościami. Horyzont zacieśnia się, zaciemnia. Pauperyzacji materialnej towarzyszy duchowa. A ciągły strach przed nową ciążą zmienia się w obsesję, w psychozę.

Lęk przed ciążą

Tylko ten, kto miał sposobność czytać poufne listy kobiet, może mieć pojęcie, czym jest dla kobiety – czym jest dla rodziny – nieustający lęk przed ciążą, przed jej katastrofą. Powyżej pewnej ilości dzieci, mało która kobieta zresztą godzi się z faktem ciąży; wie, że musi ją przerwać. Zaczyna się upokarzająca wędrówka po lekarzach, po klinikach, żebranie o świadectwa lekarskie, które najczęściej – dla biednych! – nie wystarczają; drwinki, dowcipy i nauki moralne lekarzy, którzy odmawiają jej pomocy. Wreszcie, biedna kobieta idzie do akuszerki, która ją bodaj rozumie i która ją uwolni od ciąży; ale zedrze z niej skórę i wpędzi zwykle w chorobę wymagającą interwencji lekarza. Tak czy owak, ruina zdrowia, ruina dla domu. To widmo ciąży jest czymś tak gnębiącym, że niszczy wszelką radość życia, paraliżuje stosunki małżeńskie, miłość czyni klęską; często męża kochającego żonę wypędza – za jej zgodą – do prostytutek. Kiełkujące życie, które powinno być radością, staje się złośliwym nowotworem, który się jak nowotwór operuje.

Kiedy pisałem Piekło kobiet, dostawałem sporo takich listów, które sprawiły na mnie niezatarte wrażenie. Jeden czy dwa ogłosiłem nawet. Niestrudzona działaczka świadomego macierzyństwa, Margareta Sanger, dostała takich listów setki tysięcy; ogłosiła z nich 5000; warto, aby je przeczytali ci, którzy zwalczają świadome macierzyństwo w imię dobra rodziny! Oto np. kobieta trzydziestopięcioletnia – ośmioro dzieci, trzy poronienia, o szóstej rano wydoiła sześć krów, o dziewiątej urodziła dziecko; najmłodsze ma dziewięć miesięcy: drży na myśl, że mogłaby jeszcze jedno urodzić. „Gdybym mogła – pisze ta wspaniała amerykańska działaczka, Margareta Sanger – weszłabym na dach, aby krzyczeć kobietom, co mają robić”!

Podkopywanie rodziny…

Jedną z największych niedorzeczności, jakie w tej kwestii powiedziano – a mówi się ich dużo – jest to, że regulacja urodzeń grozi jakoby rodzinie. Bo – wręcz przeciwnie – jeżeli co można by powiedzieć o świadomym macierzyństwie, to że ono ratuje rodzinę.

Weźmy dwa przykłady, dwa domy. W jednym, w ciasnym mieszkaniu, wynędzniała kobieta, zaniedbana, bez wdzięku, mimo młodych lat przedwcześnie postarzała. U jej kolan kilkoro drobnych dzieci, przy piersi dziecko, a już jest w ciąży. Dom pełen wrzasku, brudu, smrodu, jest istnym piekłem; kobieta w niewoli swej macicy straciła zainteresowanie do czegokolwiek w życiu. Mąż ucieka od tego piekła do szynku; czasem, wróciwszy pijany, kopie żonę w brzuch, aby ubić nienawistną ciążę. Wreszcie, przy jeszcze jednym dziecku, kobieta „psuje się”, choruje często, ginie na zakażenie krwi, zostawiając ten drobiazg na łasce losu.

Przeciwstawmy temu domowi kobietę zdrową, schludną, wesołą, która ma dziecko jedynie co pewien okres czasu, konieczny dla wypoczynku organizmu i dla uczynienia zadość potrzebom materialnym. Najczęściej wychowa dzieci tyle, co i tamta, ale zdrowych; może je wychować starannie, może dać nawet pewien wykwint swemu domowi i swojej osobie, może walczyć skutecznie o przywiązanie męża.

Ale nie tylko to. Dopóki założenie rodziny było nieuchronnie związane z natychmiastowym potomstwem, rzecz prosta, że ludzie – w sferach mieszczańskiej „inteligencji” zwłaszcza – byli w tym niezmiernie ostrożni, niełatwo się żenili. Stąd mężczyzna w najlepszych latach zdany był na prostytucję, nad panną wisiała zmora staropanieństwa. Kombinacje materialne grały daleko większą rolę niż uczucie, zły dobór umniejszał widoki szczęścia. Nie było odwagi w kojarzeniu się na życie. Dziś, w miarę jak rozpowszechnia się dobrodziejstwo świadomego macierzyństwa, czasowa ochrona od ciąży, młodzi żenią się o wiele łatwiej; pierwsze lata, kiedy wystarczają sami sobie i kiedy są na dorobku, spędzają bezdzietnie, aby później tym bardziej cieszyć się przybytkiem dzieci. Dziecko nie jest katastrofą, ale radośnie witanym przybyszem. Można powiedzieć, że – wręcz przeciwnie temu, co się klepie – regulacja urodzeń jest cementem szczęśliwej rodziny.

6optant (z fr. a. z łac. optant: zwolennik jednej z opcji) – tu: człowiek, który na terenach niejednolitych etnicznie opowiedział się za jedną z narodowości; często taki wybór łączył się z koniecznością przesiedlenia. [przypis edytorski]