Za darmo

Czad

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– No, jakże się jasnemu panu wędrowało w powietrzu? Ale bo jasny pan lekki jak pióro…

Ożarski patrzył osłupiały na siwowłosego olbrzyma, któremu on sam, mężczyzna rosły i silnie zbudowany, wydał się lekki jak pióro. Zaimponował mu swą siłą. Równocześnie jednak nie mógł się obronić szczególnemu wrażeniu niesmaku, jaki wzbudzała w nim niewczesna poufałość i natrętna serdeczność gospodarza. Teraz w blasku prostej kuchennej lampy, zwisającej na sznurze z brudnego pułapu, mógł mu się dokładniej przypatrzyć. Miał może lat siedemdziesiąt, lecz czerstwa, rześka postawa i świeżo złożone dowody niezwykłej w tym wieku siły dziwnie dezorientowały obserwatora. Twarz dużą, pokrytą brodawkami, okalały spadające na dwie strony długie, srebrnobiałe włosy, równo ucięte na poziomie żuchwy dolnej. Szczególne były oczy starca. Czarne, o demonicznym połysku, płonęły jakimś dzikim, lubieżnym ogniem. Taki sam wyraz zdradzała twarz szeroka, o silnych, wydatnych szczękach i grubych, zmysłowych wargach. Na Ożarskim zrobił na ogół wrażenie przykre, instynktowo odrażające, lubo7 nie mógł się oprzeć pewnemu magnetycznemu wpływowi, jaki wywierały fascynujące oczy.

Tamten tymczasem zakrzątnął się koło wieczerzy. Zdjął z policy8 wędzonkę, bochenek razowego chleba, wydobył z drewnianej na zielono pomalowanej szafy gąsiorek gorzałki i postawił na stole przed gościem.

– Niechże jasny pan jedzą. A nie żałować sobie niczego; zaraz przyniosę gorącego barszczu.

Tu poklepał go poufale po kolanie i natychmiast przepadł za drzwiami do sąsiedniej komory.

Ożarski, jedząc, rozglądał się po izbie. Była niska, kwadratowa, z odymionym mocno sufitem. W jednym kącie koło okna stało łóżko czy prycza, naprzeciw – rodzaj szynkwasu9 z antałkami i beczułką piwa. Było brudno. Od lat nie zdejmowane pajęczyny rozsnuły na powale i węgłach szare, nudne przędze.

– Mordownia – mruknął przez zęby.

Opodal drzwi wchodowych buzował pod kuchnią ogień, powyżej – w czeluści pieca piekarskiego pod obszerną, czworokątną kapą – dogorywały węgle. Ciche dotlewanie żaru zlewało się z parkotem gotującej się na płycie kuchennej strawy w jakąś tajemniczą, półsenną gawędę, w stłumiony poszept dusznego wnętrza, na tle rozhukanej śnieżycy na dworze.

Skrzypnęło drzwirze od komory i wbrew oczekiwaniom Ożarskiego podbiegła do kuchni niska, krępa dziewka; odstawiła od ognia duży, kamionkowy sagan i przechyliwszy, wylała jego zawartość w głęboką, glinianą misę. Był barszcz zdrowy, zawiesisty. Dziewka postawiła w milczeniu wonny odwar przed Ożarskim, drugą ręką podając mu wydobytą z szuflady stołu cynową łyżkę. Pochyliła się przy tym tak blisko nad nim, że musnęła mu policzek, niby niechcący, końcem wychylonej swobodnie z koszuli piersi. Inżyniera przeszło mrowie. Pierś była jędrna i młoda.

Dziewka cofnęła się i usiadłszy na ławie tuż obok, bez słowa wlepiła weń spojrzenie dużych, niebieskich, jakby załzawionych oczu. Wyglądała najwyżej na lat dwadzieścia. Złotaworude bujne włosy spadały na plecy w dwóch grubych warkoczach, na szczycie głowy zaczesane gładko, jak u wiejskich piękności. Twarz zresztą dorodną szpeciła podłużna blizna, która poczynając się od połowy czoła, przecinała lewą brew. Bogato rozwinięte piersi, których wcale nie usiłowała zakryć rąbkiem koszuli, miały barwę jasnożółtego marmuru, porosłe lekkim, złotawym puchem. Na piersi prawej widniało znamię w formie małej podkówki.

Podobała mu się. Sięgnął ręką po piersi, które począł pieszczotliwie gładzić. Nie broniła, milcząc.

– Jak ci na imię?

– Makryna.

– Piękne imię. Czy ten tam – to twój ojciec?

I wskazał ruchem ręki na zamkniętą komorę, w której zniknął przed chwilą starzec.

Dziewka uśmiechnęła się zagadkowo.

– Co za ten tam. Tam teraz nie ma nikogo.

– Et! Nie wykręcaj się. No – gospodarz, właściciel tej zagrody. Jesteś jego córką czy kochanicą?

7lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]
8polica – zgrubienie od „półka”. [przypis edytorski]
9szynkwas (daw.) – bufet w karczmie. [przypis edytorski]