Bezkrwawy

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

1 3 PEE POB HENG

Ostatecznie cała rodzina usnęła z wyczerpania. Rankiem Heng był całkowicie opatulony kocami, a głowę miał przykrytą poduszką.

Pozostali szybko zeszli na dół, starając się jak najprędzej przemknąć obok łóżka głowy rodziny.

- Widziałaś jak tata wczoraj wyglądał, mamo? – spytał Den. – Jego oczy i skóra niemal rozświetlały całą izbę… ale czy to w ogóle były jego oczy? Przecież normalnie miał czarne kółka na białym tle, tak jak my. A teraz kółka były czerwone, a tło różowe. To chyba przez tę krew, prawda?

- Nie mam pojęcia, kochanie. Może masz rację. Lepiej pójdź po więcej, a twoja siostra niech zajmie się mlekiem. Pamiętasz jak wasza ciotunia pobierała krew?

- Tak, mamo. Tym razem wezmę ją od innego kozła, dobrze? Ten wczorajszy powinien jeszcze trochę wydobrzeć.

- To dobry pomysł, Den. Każdego dnia bierz krew od innego kozła, a Din niech doi normalnie. Na chwilę obecną całe kozie mleko będzie dla waszego ojca, zgoda? Potrzebuje go o wiele bardziej niż my. Chyba nie chcemy żeby zgłodniał w środku nocy, prawda?

- Zdecydowanie nie mamo! Wczoraj ledwo udało mi się zasnąć. Strasznie się bałem, że tata zacznie krążyć po mieszkaniu i szukać czegoś lub kogoś do zjedzenia.

- Na razie nie zamartwiaj się takimi rzeczami. Ja leżę najbliżej, więc w razie czego będę jego pierwszym celem. Jednak jeśli zobaczysz na naszym łożu wór wysuszonej skóry, wyprowadź się. Zrób to samo w przypadku dostrzeżenia któregoś ranka czterech czerwonych ślepi, gapiących się na ciebie zza naszej moskitiery.

- Pewnie, mamo! To ja pędzę po tę krew. A gdzie podziała się Din?

- Nie wiem. Może wzięła się już za dojenie. Bierz się do roboty, a ja pojadę motocyklem po ciotunię Da. Przyda nam się jej pomoc. Nie idźcie z siostrą do ojca dopóki nie wrócę, zrozumiano?

- Tak, mamo. Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać, ale… co jeśli on zejdzie do nas?

- To chyba się nie stanie… Gdy wstawałam spał jak suseł. I tak wrócę szybko. Jednak gdyby faktycznie wstał, nie pozwalajcie mu pocałować się na powitanie.

Kobieta powróciła po dziesięciu minutach wraz z Da. Gdy pojawiła się pod chatką staruszki, ta siedziała przy stole, jakby czekając na nieuchronną wizytę od kogoś z domostwa Henga. Po przyjeździe kobiet pan Lee wciąż spał na górze, Din załatwiła mleko a Den powoli kończył zdobywanie krwi.

- Dobrze - zaczęła Da. – Na razie zalecam miksturę koziego mleka i krwi, w proporcjach 50/50. Dodamy jeszcze łyżeczkę bazylii, pół łyżeczki kolendry i szczyptę tego. Wymieszajcie wszystko porządnie i gotowe. Podawajcie mu pół litra rano i tyle samo przed snem. Na razie powinno wystarczyć. I pod żadnym pozorem nie podawajcie mu czosnku – to bardzo źle służy wampirom! Chodźmy do niego.

- Ciotuniu Da, zanim to zrobimy powinnam ci powiedzieć, że przez większość wczorajszej nocy siedział wyprostowany na łóżku, świecąc się jak latarnia. Miał przeraźliwie bladą skórę, różowe oczy i czerwone źrenice – relacjonowała Wan. – A gdy do nas przemówił… Na Buddę! Nigdy nie słyszałam czegoś podobnego. Powiedział „Dobry wieczór, rodzinko”, ale tak dziwnym i niskim głosem… To było naprawdę straszne.

- Teraz to nieważne… Chodźmy go obejrzeć.

Wzięli flakon z koktajlem i poszli na górę. Gdy otworzyli izbę, wewnątrz było ciemno jak oko wykol. Wszystkie okiennice były zamknięte. Wan wyszła za próg po świecę. Zapaliła ją za pomocą zapalniczki i wróciła do pomieszczenia. W tym czasie Da zdążyła zbliżyć się do łoża, w którym spał Heng.

Blask świecy nie ujawnił żadnych nowinek, więc kobiety odwiązały moskitierę i usiadły po obu stronach łóżka. Wan odsunęła zasłony. Jej oczom okazał się on, leżący nago na plecach, z rozłożonymi rękami i otwartymi oczami. Właściwie były to dwa głębokie, czerwone kółka osadzone w różowych migdałach, które z kolei tkwiły w upiornej, beznamiętnej masce będącej kiedyś twarzą mężczyzny. Jego wargi były ledwo widoczne.

Kobieta spojrzała pytająco na Da. Staruszka przyglądała się pacjentowi. Położyła zewnętrzną część dłoni na jego czole i wcale nie była zaskoczona, że ma ono temperaturę pokojową.

- Jak się dziś czujesz, Heng? – spytała jego żona.

- Głodny… Nie, spragniony – odparł. Słowa toczyły się z jego ust niczym głazy po skalnym zboczu.

- Dobrze, skarbie. Usiądź sobie i damy ci trochę pysznego koktajlu.

Panie zmieniły ułożenie poduszek, pomogły Hengowi usiąść i opatuliły go kocem.

- Wypij to, kochany – powiedziała Wan. – To ten sam napój, który tak ci wczoraj posmakował.

Da nalała trochę płynu do szklanki i wsadziła do niej słomkę. Mężczyzna wypił dwie porcje różowego napoju z zieloną ziołową pianką. Zdawało się, że nieco po nich odżył. Przeciągnął się i rozejrzał dookoła jakby pierwszy raz widział swój pokój.

- Smakowało, co Heng? – spytała Da. – Widzę, że jesteś o wiele bardziej żywy. Czy dasz radę zejść dziś na dół? Trochę słońca dobrze ci zrobi… Wyglądasz nieco blado… Nie jesteś przyzwyczajony do siedzenia pod dachem, prawda?

Heng przyjrzał się jej jakby mówiła do niego w obcym języku. Następnie przeniósł spojrzenie na żonę.

- Chcesz iść do toalety, Heng? Dawno się nie wypróżniałeś. Wszystko w porządku tam na dole? Może przynieść ci wiadro?

- Tak, to dobry pomysł. Chcę do toalety, ale najpierw napiję się jeszcze koktajlu.

Żadna z kobiet nie wiedziała ile może go pić, więc pozwoliły mu w pełni zaspokoić pragnienie. Heng wypił cały litr.

Da przechyliła się do tyłu i obserwowała jak Wan pomaga mu się ubrać. Koktajl zaczynał działać i mężczyzna stawał się coraz bardziej energiczny.

- No to chodź, skarbie. Ubierzesz się i pójdziemy na dół.

Kobiety wzięły dygoczącego Henga pod ręce i pomogły mu wstać. Zachowywał się jak rower z rozklekotanym kołem. Gdy udało im się zaprowadzić go na półpiętro, skrzywił się nieco na widok światła. Jednak kto by tak nie zrobił po półtora dnia w całkowicie ciemnym pokoju? Den i Din przyglądali się schodzącemu po schodach ojcu, któremu pomagały ciotka i żona. Wyglądał trochę jak pijany.

Dzieci przeraziło, że mężczyzna wyglądał tak krucho i… inaczej. Heng zawsze był chudy, ale teraz był wyniszczony, biały jak śnieg, natomiast zamiast oczu miał dwa czerwone punkciki. Gdy zbliżył się do stołu przesunęły się, ponieważ mężczyzna musiał odpocząć.

- Den, masz jeszcze gdzieś te stare okulary przeciwsłoneczne? Oczy twojego ojca są teraz bardzo wrażliwe, więc mogłyby mu się przydać – spytała matka.

- Wan, dasz radę sama zaprowadzić Henga do toalety czy Den ma ci w tym pomóc? – rzekła Da.

- Powinnam dać radę.

Poszli dalej. Heng osłaniał wolną ręką oczy przed słońcem. Po piętnastu minutach posadzono go znowu przy stole. Wydawał się wyczerpany tą wyprawą.

- Din, skocz na górę po prześcieradło i kilka poduszek, dobrze? Dziś ojciec będzie odpoczywał tutaj. Przyda mu się trochę świeżego powietrza i słońca. Nigdy w życiu nie przebywał tyle czasu w pomieszczeniu, więc jego organizm nie jest do tego przyzwyczajony. Spójrz w jakim jest stanie…

Heng co chwila przyglądał się swoim bliskim. Wydawało się jednak, że w ogóle nie rozumie o czym rozmawiają. Przygotowali mu wygodne posłanie, a Den przyniósł ogromne okulary przeciwsłoneczne, które były jego dumą jeszcze dziesięć lat temu… kiedy były modne.

Efekt był taki, że Heng wyglądał jak jakiś dziwaczny ptak w okularach, oparty o wspornik i owinięty prześcieradłem.

- Cóż, dzieci. Lepiej pójdźcie przygotować dla ojca więcej koktajlu. Wydaje się mieć dziś spory apetyt, a to znak, że postępujemy prawidłowo. Czujesz się już lepiej, prawda Ta?

Wszyscy czekali na jakąś reakcję. W końcu mężczyzna kiwnął głową, przez co wyglądał zupełnie jak sowa. Den i Din odeszli chichocząc. Bardzo ciężko było im przyrównać istotę przy stole do tego jak ich ojciec wyglądał zaledwie dobę temu.

- Ciotuniu, czy powinnam przygotować Hengowi na wieczór coś normalnego do jedzenia? – spytała Wan.

- Nie zaszkodzi mu to, ale też nie zastąpi koktajlu – odparła staruszka.

- Heng, będziesz chciał później coś z nami zjeść?

Mężczyzna pokiwał głową na boki i gapił się na żonę.

- Co chcesz mu ugotować, Wan? – zapytała Da.

- Kurczaka lub wieprzowinę… co będzie wolał.

Heng nadal przyglądał się kobietom jak komuś, kto mówi w całkowicie niezrozumiałym dla niego języku.

- To może go spytaj? Przecież nie postradał rozumu… A przynajmniej tak mi się wydaje.

- Co wolisz na kolację, Heng? Kurczaka czy wieprzowinę?

Przyglądał się jej przez kilka sekund. W końcu przemówił.

- Małe…

- Które? A zresztą… Nie wolno ci jeść dzieci, Heng. Tak nie można.

- Nie nasze dzieci… Małe koźlątka… Chyba mamy kilka? – rzekł Heng.

- Owszem, mamy. Chcieliśmy jednak powiększać nasze stado.

- Tylko jedno małe.

- No… No dobrze, Heng. Jesteś chory, więc ugotuję ci koźlątko, a my zjemy wieprzowinę.

- Niech będzie krwiste, grillowane i bez curry. Mam chęć na mięso. Prawdziwe, czerwone mięso.

Dzieciom ulżyło, że ojciec nie chce ich jeszcze zjeść.

Wydawało się, że Heng postanowił uciąć sobie drzemkę przed kolacją. Den postanowił wykorzystać tę okazję i spytać matkę czy jej zdaniem mężczyzna będzie chciał któregoś dnia ich zjeść.

- Och, nie wydaje mi się Den. Na pewno nie, jeśli zaspokoimy jego apetyt. Teraz już wiemy, co lubi. Ciotuniu Da, co ciotunia sądzi o przypadku Henga?

- Jest bardzo ciekawy… bardzo. Jeszcze wczoraj śmierć pukała do jego drzwi, a dziś staje się z godziny na godzinę coraz bardziej aktywny. Aczkolwiek nie przypomina tego Henga, którego znaliśmy i kochaliśmy. Trzeba będzie obserwować tego nowego Henga. Może nawet odzyskamy starego, gdy już przyzwyczai się do nowej diety i wyliże z bezkrwistego okresu. Muszę przyznać, że to dla mnie niezbadane terytorium i działam po omacku, jedynie na podstawie sugestii od moich Duchowych Przyjaciół… Chociaż jeden z nich powiedział mi, że o wiele bardziej miłosierne byłoby zabicie go i pozwolenie na rozpoczęcie życia od nowa. A co ty sądzisz o tej radzie, Wan?

 

- Cóż… szczerze mówiąc… byłoby to chyba zbyt radykalne rozwiązanie, nie sądzisz ciotuniu Da?

- Muszę się z tobą zgodzić, dlatego wcześniej o tym nie mówiłam. Jest to jednak jakaś możliwość, jeśli ta sprawa nas przerośnie.

Heng prawdopodobnie przespał tę rozmowę, lecz żadna z kobiet tego nie sprawdzała.

- Czy ciotunia sądzi, że on cierpi?

- Wydaje się dość spokojny, prawda? Zaczął znów mówić i nie wspominał o żadnych dolegliwościach. Nie martwiłabym się zatem przesadnie o jego kondycję fizyczną, ale to ty znasz go najlepiej. Powinnaś zatem pilnować czy nie zachodzą jakieś zmiany w jego zachowaniu. Jeśli się pojawią, natychmiast mi o nich powiedz, żebyśmy mogły je przedyskutować.

- W porządku, ciotuniu Da. Tak zrobię. Nie chcę cię zatrzymywać, jeśli masz na głowie inne sprawy. Dzieci spisują się cudownie – przejęły wszystkie nasze obowiązki, więc mogę posiedzieć z Hengiem. Mogę załatwić ci podwózkę do domu. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc. Gdyby nie ty to Heng by nie przeżył i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli możemy coś dla ciebie zrobić po prostu powiedz.

- Dziękuję ci, Wan. Wiesz, może faktycznie wrócę na kilka godzin do domu. Chciałabym jednak zobaczyć jak Heng zje posiłek. Jeśli więc nie masz nic przeciwko zostałabym u was na kolacji. A co do zapłaty, nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy. Heng to mój ulubiony bratanek i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nie stała mu się krzywda. Wrócę do domu pieszo… O której będzie wieczerza?

- Około 19-19:30. Zapraszam serdecznie.

- Dobrze. W takim razie zmykam i zobaczymy się około 19. Do widzenia.

- Do widzenia, ciotuniu Da. Jeszcze raz dziękuję za pomoc!

Gdy Da wyszła Wan ogarnęło przedziwne uczucie. Od momentu zdiagnozowania „choroby” Henga nie zostawała z nim sam na sam. Den bowiem poszedł z kozami nad strumień, a Din doglądała grządki warzywnej. Kobieta musiała przekazać synowi, że musi zaszlachtować jedno z koźlątek, biegających w stadku ze swoimi matkami. Nie ośmieliłaby się jednak zostawić Henga samego. Jedynie Din mogła poinformować swojego brata. Wan nie miała innego wyjścia jak tylko czekać na powrót córki na obiad. Zwykle stawiała się w domu na posiłek, więc kobieta była niemal całkowicie przekonana, że Heng otrzyma swoją porcję.

Wan starała się porozmawiać z mężem. Byli sami, więc mówiła do niego pieszczotliwie.

- Najdroższy, nie śpisz? Skarbie, wszyscy tak bardzo… Bardzo się o ciebie martwię… Odpowiedz mi proszę, jeśli mnie słyszysz.

- Oczywiście, że cię słyszę, gdy nie śpię. Ale wiesz Mat, zdarza mi się od czasu do czasu przysnąć – odpowiedział jej swoim nowym niskim i dudniącym głosem. – Mogło mi wtedy umknąć kilka rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, czuję się o wiele lepiej, choć nadal nieco dziwnie. Nie mogę się jednak doczekać kolacji. Która jest godzina?

- Za kwadrans będzie południe. Niedługo podam obiad. Będziesz jadł?

- A co przygotowałaś?

- Sałatkę.

- Feeeee, żarcie dla królików!

- Kiedyś smakowała ci zielenina…

- Naprawdę? Nie przypominam sobie i ciężko mi to sobie wyobrazić.

- To może zjesz omlet?

- O, to brzmi lepiej. A zmieszałabyś mi go z koktajlem?

- Oczywiście, najdroższy. Nie widzę przeszkód. Zostało go jeszcze trochę, ale chcieliśmy zostawić go na kolację. Dajmy Din jeszcze pół godziny na powrót. Musiałaby przekazać Denowi wiadomość, żeby zabił dla ciebie koźlątko.

Po obiedzie Din zaniosła bratu kilka noży, torbę na mięso i termos na krew. Następnie wróciła do grządki z warzywami.

- Chyba bardzo smakował ci ten omlet, co Heng?

- Tak, był bardzo syty. Miał dużo mięsa i białka.

Wan doglądała Henga całe popołudnie. Dodatkowo siekała warzywa i robiła ostry sos naam pik. Mężczyzna jednak już się nie odzywał. Najwyraźniej udał się na drzemkę regeneracyjną po pierwszym solidnym posiłku od kilku dni.

Późnym popołudniem Din pojawiła się w domu jako pierwsza. Przyniosła ze sobą kosz z zapasem warzyw i ziół, który miał wystarczyć na kolejną dobę. Den pojawił się krótko po niej. Wręczył matce torbę z elegancko pokrojonym mięsem i termos z kozią krwią.

- Pójdę tylko posolić skórę, dobrze mamo? Oczyściłem ją już zgodnie z instrukcjami ojca. Wrócę za dwadzieścia minut.

- Nie spiesz się. Mamy mnóstwo czasu. Pamiętaj tylko żeby wykąpać się przed kolacją.

- Dobrze, mamo…

- Mmmm koktajl. Czuję przepyszny koktajl… - mamrotał podniecony Heng.

- Tak, Heng. Koktajl… Mat robi dla ciebie koktajl, który wypijesz później. Najpierw jednak zjemy kolację. Czekamy jeszcze na twoją ciotunię – rzekła do niego Wan, a następnie wyszeptała do Din. – Chyba wyczuwa kozie mięso lub kozią krew. Patrz na jego nozdrza. Drgają jak szalone. Czy jeszcze tydzień temu przypuszczałabyś, że nasze życie będzie tak wyglądać?

Kobieta włożyła zapas mięsa do zamrażarki. Następnie wzięła porcję dla Henga i umieściła ją w odpowiedniej odległości, żeby mężczyzny nie rozpraszał zapach krwi. Gdy Wan wróciła do swoich obowiązków mężczyzna znowu zasnął, jak nakręcana zabawka, której mechanizm przestał działać.

Za kwadrans dziewiętnasta Wan odsączyła posiekane warzywa, napaliła w wiaderku, które ustawiła na betonowej płycie na stole. Dziś na kolację miało być ulubione danie dzieci, czyli grillowana wieprzowina.

Ich sprzęt do grillowania był prosty, lecz efektywny. Służyło im do tego „naczynie”, przypominające starą wyciskarkę do pomarańczy. Jego rynna wypełniona byłą wodą z gotujących się warzyw i makaronu ryżowego, natomiast czubek służył do grillowania mięsa. W rezultacie każdy mógł szykować własny posiłek i jednocześnie zasilać rynnę, żeby urządzenie miało moc do przyrządzenia kolejnych dań.

Da przybyła dziesięć minut po dziewiętnastej. Wan posłała Din po mięso z lodówki pod domem. Gdy znalazła się nie dalej niż dziesięć metrów od stołu to wystarczyło, żeby przebudzić Henga i jego nos.

- Mmmm… koktajl!

- Nie, Heng. Koktajl dostaniesz później. Teraz zjesz kotleta.

- Mmmm… kotlet. Pyszny, niewysmażony…

Da była zafascynowana całą sytuacją i sporządzała notatki.

Wan umieściła mięso na grillu. Wtedy Heng zdjął okulary, żeby lepiej przypatrzeć się błyskawicznie przygasającemu ogniowi. Jego oczy lśniły jak rozpalone latarnie. Spowodowało to, że dzieci zaczęły drżeć ze strachu.

Każdy z obecnych powiedziałby, że zapach gotujących się warzyw i mięsa był wspaniały. Jednak to Heng zabrał głos jako pierwszy.

- Kotlet pachnie cudownie! Nie spalcie krwi. Heng chce niewysmażone mięsko… i żadnych warzyw, bo okropnie cuchną.

- Tak, Heng. Ale niewysmażone nie oznacza surowego. Musisz poczekać jeszcze kilka minut.

- Nie, Mat. Chcę zjeść je teraz. Pachnie tak wyśmienicie, ale z każdą minutą ten zapach się psuje. Chcę zjeść już teraz!

- No dobrze, niech ci będzie. Chcesz do tego warzyw czy makaronu?

- Nic. Samo mięso. Nie chcę króliczego żarcia.

Wan zdjęła z ognia dwa kotlety. Położyła je na talerzu, który podała Hengowi.

- Smacznego, Ta. Chociaż moim zdaniem wciąż wygląda zbyt krwiście. Zawsze wolałeś dobrze wysmażone mięso.

Heng wziął talerz, przystawił go sobie pod nos i powąchał mięso. Jego nozdrza drżały niemal jak u królika. Następnie ułożył sobie talerz na kolanach, wziął mały kotlet w obie dłonie i znów zaczął go obwąchiwać.

- Cudownie – oznajmił. – Trochę za bardzo usmażone, ale świetne.

Heng nie zauważył, że gdy przeżuwał maleńki kawałek mięsa swoimi siekaczami, wszyscy bacznie mu się przyglądali. Wan spodziewała się, że mężczyzna zje całego kotleta za jednym zamachem. On z kolei trzymał kawałek mięsa w jednej dłoni, a palcami drugiej odrywał z niego po malutkich porcyjkach. Gdy w końcu dogrzebał się do krwistego wnętrza, przyłożył do niego usta i zaczął ssać.

Wszyscy spojrzeli po sobie z wielkim zaskoczeniem. Czerwono-różowe oczy Henga przyglądały się mięsu niczym jastrząb swojej zdobyczy.

- Czy coś nie tak? – zapytał mężczyzna, błyskawicznie przekrzywiając głowę w stronę swojej żony.

- Nie, Heng. Wszystko w porządku. Po prostu bardzo miło, że w końcu spożywasz solidny posiłek. Niezmiernie się z tego cieszymy, prawda?

- Tak – odpowiedzieli chóralnie. Aczkolwiek Da miała pewne obawy. Nie była jednak jeszcze gotowa, aby podzielić się nimi z pozostałymi.

- Dobrze! W porządku. – stwierdził Heng i z wyraźnym apetytem zabrał się z powrotem za mięso.

Zjedzenie kotleta, o powierzchni zaledwie piętnastu centymetrów kwadratowych, zajęło Hengowi pełne pół godziny. Następnie zabrał się za kość, którą wylizał do czysta i wyssał z niej cały szpik. Pozostali niemalże nie byli w stanie skupić się na własnych posiłkach. W efekcie ich jedzenie prawie całkowicie się spaliło, ale i tak je spożyli. Rodzina Lee nie należała do osób marnujących jedzenie.

Po zjedzeniu pierwszego kotleta Heng wytarł usta zewnętrzną częścią dłoni, a następnie wylizał ją do czysta. Dla postronnego obserwatora Heng mógł się wydawać osobą uwolnioną po latach odosobnienia z obozu koncentracyjnego, gdzie żył wyłącznie o chlebie i wodzie. Nikt z siedzących wówczas przy stole nie widział nigdy, żeby ktoś tak bardzo cieszył się jedzeniem.

- Masz już ochotę na drugiego, Ta? – spytała Din.

Heng chwycił prześcieradło, otulające jego ramiona, i przesunął je. Den w ostatniej chwili uratował przed stłuczeniem spadający z jego kolan talerz.

- Poczekamy, aż strawi się pierwszy – rzekł Heng. – A potem zjemy więcej. Pyszne jedzonko. Hengowi bardzo smakować.

Den spojrzał na matkę. Kobieta wiedziała, co miał na myśli. Heng mówił w trzeciej osobie, czego nigdy wcześniej nie robił. Co prawda jego zdolności językowe od zawsze były dalekie od ideału. Pewnie dlatego, że był z pochodzenia Chińczykiem.

W końcu wszyscy zaczęli zajmować się własnym jedzeniem, a Heng się uspokoił. Nagle z jego kierunku dobiegł stłumiony chlupot. Dla nikogo nie było zagadką, co się stało. Jednak przez grzeczność postanowili udawać, że niczego nie słyszeli. Potem wybrzmiał kolejny chlupot, a w powietrzu pojawił się straszny fetor.

Jedynie Wan i Da zdobyły się na odwagę spojrzeć w stronę Henga. Mężczyzna miał na twarzy szeroki uśmiech, który malował się pod jego ciemnymi okularami.

Den zaczął chichotać. Z początku po cichu, ale nie mógł dłużej wytrzymać. Wkrótce Din zaraziła się od niego śmiechem.

- Cicho, dzieci! To silniejsze od waszego ojca, jest chory – powiedziała Wan. – Porządny posiłek przeszedł prosto przez niego.

Mimo tej połajanki Den i Din nie mogli się pohamować. Heng siedział sobie z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Po kilku minutach smród nie odpuszczał, więc Wan odezwała się do Dena:

- Zanieś ojca do toalety, żeby mógł się umyć. Jeśli będą jakieś problemy, krzyknij po mnie. Heng, wrzuć majtki do prania. Jutro je wyczyszczę.

Gdy zniknęli Wan rzekła:

- Ojej! Co o tym myślisz, ciotuniu Da?

- Dziwne, prawda? Heng przypomina zachowaniem ptaka. Nie jestem w stanie znaleźć przyczyny, ale siedział jak na żerdzi, jadł w specyficzny sposób, a potem wydalał… Tak robią ptaki. Pewnie tak samo, jak wiele innych zwierząt, ale przyjrzyjcie się kurom w waszej zagrodzie. Nie mogę pozbyć się z głowy widoku jego moszczenia się w prześcieradle i nałożenia okularów po zjedzeniu kotleta.

- Czyli nie uważasz, że nie trzyma stolca? Martwię się nieco o nasze łóżko… Zaledwie kilka tygodni temu kupiliśmy nowy materac… Byłaby szkoda, prawda? Czy dopóki nie nabierzemy pewności co mu jest możemy umieścić go w stodole?

- Nie przejmuj się! Nawet ptaki nie robią do własnego gniazda. Aczkolwiek pielucha nie byłaby złym pomysłem… Mogą być też pieluchomajtki. Musiałabyś jednak jechać po nie do miasta.

Gdy Den wrócił z Hengiem mężczyzna wyglądał na przybitego. Nawet nieco zawstydzonego.

- Wszystko dobrze, Heng? – spytała żona.

- Tak, wypadek. Nie martw się. Nic się nie stało. Dziś już nie. Iść teraz do łóżka.

- Tak, to dobry pomysł. Ciotuniu, co z jego koktajlem?

 

- Moim zdaniem powinien się go napić na sen. Nie martw się o wasze nowe łóżko. Nie narobił do niego wczoraj, więc dziś też tego nie zrobi. Mieszkając z nim pod jednym dachem bardziej przejmowałabym się, czy w środku nocy nie zacznie szukać czegoś do jedzenia.

- Chyba masz rację. Den, usadź ojca na chwilę przy stole. Din, przynieś szklankę koktajlu, dobrze?

Po wypiciu napoju ze strony Henga nie dochodziły żadne podejrzane odgłosy ani zapachy. Wan poleciła zatem dzieciom zaprowadzić ojca do łóżka.

- Za chwilę pójdę sprawdzić co u niego. Wydaje mi się jednak, że teraz będzie spał – oznajmiła Da.

- No, no, no. Cóż nam począć, ciotuniu? Mamy teraz w gospodarstwie człowieka-ptaka! Co o tym sądzisz? – spytała Wan.

- Jeszcze nie mam pewności. Jednak twój żart wcale nie musi się bardzo mijać z prawdą. Musimy po prostu czekać. Ciekawe czy na zimę poleci do ciepłych krajów.

Wan nie była pewna czy Da mówi poważnie. Odpowiedziała na tę wypowiedź połowicznym uśmieszkiem, który w jej mniemaniu był enigmatyczny. W głębi ducha wiedziała jednak, że dla szamanki Da wcale taki nie był.

Kobieta była bardzo zaniepokojona, ale któż na jej miejscu by nie był?

To koniec darmowego fragmentu. Czy chcesz czytać dalej?