Bezkrwawy

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

1 2 DYLEMAT RODZINY LEE

Rodzina Lee spała w typowych dla wiejskich domostw warunkach – wszyscy w jednym pomieszczeniu. Mama i tata zajmowali podwójny materac, natomiast każde z dzieci miało swój własny. Łóżka były chronione moskitierami. Tego ranka wszyscy chodzili na paluszkach, żeby tylko nie obudzić Henga.

Dzieciaki wiedziały, że coś jest nie tak. Zawsze to pan Lee wstawał pierwszy, nawet w najmroźniejsze poranki. Zerkały przez moskitierę na jego trupiobladą twarz, na poważnie zmartwieni. W końcu zjawiła się matka i wygoniła je na zewnątrz.

- Din, wyświadcz nam przysługę, skarbie. Nie podoba mi się, jak wygląda dziś twój ojciec. Weź zatem prysznic i pójdź do ciotuni. Może ma już dla nas jakieś wieści. Jeśli jeszcze na to za wcześnie, a znając ją, to pewnie tak, poproś ją, żeby postarała się bardziej dla swojego ulubionego bratanka, zanim będzie na to za późno, dobrze?

Din rozpłakała się i pobiegła pod prysznic.

- Wybacz, kochanie! Nie chciałam cię zasmucić! - krzyknęła za nią matka.

Piętnaście minut później była pod chatką pra-ciotki. Stara szamanka byłą już ubrana i gotowa na kolejny dzień. Siedziała przed domem i spożywała zupę ryżową.

- Dzień dobry, Din! Jak miło cię widzieć. Masz ochotę na miskę zupy? Jest przepyszna.

Da uwielbiała swoich pra-bratanków, a w szczególności Din. Gdy jednak usłyszała, z jaką sprawą przyszła dziewczyna, nie mogła się powstrzymać od skrytykowania jej matki. Szamanka oznajmiła, że kobieta ma niezły tupet, prosząc o prawidłową diagnozę po zaledwie dobie.

- Ach, ta twoja matka! No dobrze, zobaczymy, co da się zrobić… Twój Ta nie wygląda najlepiej, prawda?

- To prawda, ciotuniu Da. Jest blady jak trup, ale chyba jeszcze żyje… Gdy wychodziłam, mama chciała ukłuć go szpilką. Nie wiem jednak, czy zareagował. Ciotuniu, ja nie chcę, żeby Ta umierał! Uratuj go, proszę!

- Zrobię, co w mojej mocy, drogie dziecko. Ale gdy Budda wzywa, nie ma już na to ratunku. Spróbujemy jednak coś zaradzić. Chodź ze mną.

Da zaprowadziła dziewczynę do swojego domostwa, zapaliła świecę i zamknęła za nimi drzwi. Miała nadzieję, że Din wykaże zainteresowanie „starymi metodami”, póki bratanica była jeszcze na tyle młoda, że można byłoby ją czegoś nauczyć. Staruszka wiedziała, że pewnego dnia będzie potrzebowała następczyni. Chciała też, żeby stanowisko uzdrowicielki pozostało w rodzinie Lee.

Wskazała na matę, przeznaczoną dla pytających. Din usiadła. Następnie szamanka snuła się po chatce, mamrocąc modły i zaklęcia. Przy okazji zapaliła kilka dodatkowych świeczek, a gdy skończyła, usiadła naprzeciwko Din. Wzrok dziewczyny był utkwiony w splecionych na kolanach dłoniach.

Da spojrzała na bratanicę. Poczuła lekkie dreszcze przechodzące przez jej ciało, spojrzała na własne splecione dłonie, a potem podniosła wzrok na Din.

- Przybyłaś w poszukiwaniu rady w sprawie innej osoby? Zadaj proszę pytanie - rzekła Da głębokim, mrocznym i mrukliwym głosem, którego nie słyszał nikt, nie będący w jej chatce.

Ta przemiana zaskoczyła Din. Nie był to pierwszy raz – dziewczyna ciągle nie mogła się przyzwyczaić do ciotuni w transie, kiedy inny byt przejmował kontrolę nad jej ciałem. Co prawda twarz szamanki nie uległa zmianie… no, może nie aż tak drastycznej. Z kolei jej ciało wyglądało nieco inaczej. Przypominało to aktora, wchodzącego w rolę. Było to jednak coś o wiele więcej, ponieważ można było odnieść wrażenie, że wnętrze Da zostało zastąpione wnętrzem innej osoby. Dlatego nie tylko wyglądała inaczej, ale również brzmiała jak nie ona.

Din przyjrzała się starej szamance, która nie była już jej ciotunią.

- O, szamanko! Mój ojciec jest bardzo chory. Muszę wiedzieć, co mu jest i co można na to zaradzić.

- Tak, twój ojciec. Człowiek, którego zwiesz „Ta”.

Jej ciotunia brzmiała wtedy jak mężczyzna. Położyła dłonie na zawiniątkach, które Heng zostawił u niej poprzedniego dnia, i zamknęła oczy. Wtedy nastąpiła przerwa, która wydawała się Din niesamowicie długa. Było tak cicho, że dziewczyna mogłaby usłyszeć mrówki, chodzące po zabłoconej podłodze.

Din była już na wielu takich sesjach, aczkolwiek żadna nie dotyczyła tak poważnej sprawy, jak ta. Raz przyszła z dolegliwością żołądka, kilka lat wstecz miała pytanie o miesiączkę, a nie tak dawno temu zapragnęła dowiedzieć się, czy szybko wyjdzie za mąż. Nie bała się całej otoczki, tylko wyniku seansu. Wiedziała jednak, że może wyłącznie siedzieć, czekać i obserwować. Nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo, gdyż uważała cały obrządek za fascynujący.

Szamanka powoli odwinęła pierwszy pakunek, w którym znajdował się kamień. Zbadała go starannie, powąchała i odłożyła na liściu bananowca. Następnie podniosłą liść z mchem, który również powąchała, po czym ułożyła na macie przed sobą.

Uzdrowicielka spojrzała poważnie na Din. Po kilku minutach przerwała ciszę.

- Ten, o którego się martwisz, jest bardzo chory. Tak naprawdę śmierć zaglądała mu w oczy już wtedy, kiedy zostawiał te próbki. Nie jest jednak jeszcze martwy… Niektóre z jego narządów wewnętrznych, zwłaszcza odpowiedzialnych za filtrowanie krwi, są w bardzo złym stanie… To, co po tajsku nazywa się kidelies, przestało działać. Poza tym wątroba jest w coraz gorszym stanie. To oznacza, że śmierć jest nieunikniona. Medycyna nie zna na to leku.

Szamanka znowu zadrżała i wróciła do postaci ciotuni Da. Kobieta mrugnęła kilkukrotnie oczami i zaczęła się nieco kręcić, jakby założyła starą, za ciasną suknię. Następnie potarła oczy.

- Wieści były złe, prawda dziecko? Wiesz, że kiedy jestem medium to nie zawsze uda mi się wszystko usłyszeć. Wyłapałam jednak to i owo, a po twojej twarzy widzę, że los twojego ojca nie przedstawia się kolorowo.

- Duch powiedział, że Ta wkrótce umrze i nie ma leku na uszkodzone nerki i wątrobę…”

- Tak mi przykro, Din. Wiesz, jak bardzo lubię twojego ojca… Posłuchaj, przez lata nauczyłam się paru innych sztuczek, poza byciem medium. Popatrzmy… Tak, kamień… Widzisz miejsce, w które napluł Twój ojciec? Brak śladów! To znaczy, że w jego plwocinach nie ma soli, minerałów, witamin, niczego! Sama woda – analizowała szamanka.

- A teraz mech – kobieta powąchała go z daleka, a potem przystawiła bliżej nosa. – To samo! Powąchaj no!

Da wyciągnęła mech w stronę Din. Dziewczyna nie była jednak zachwycona myślą wąchania moczu własnego ojca.

- No, śmiało! Nie pogryzie cię – nalegała staruszka i w końcu Din spełniła jej polecenie.

- Pachnie mchem.

- No właśnie! Odleżany męski mocz śmierdzi jak kocie siki, ale nie w przypadku twojego ojca. Dlatego stwierdzam, że nie ma w nim mięsa, które mogłoby gnić. Z tego samego powodu stwierdzam, że twój tata ma wodę zamiast krwi. Tak chyba nie da się zbyt długo żyć, prawda? Przecież krew roznosi po ciele same dobrze rzeczy, ale skoro on jej nie ma, jest ciągle osłabiony. A teraz wracaj do domu i sprawdź, czy jeszcze jest z nami. Jeśli tak, wracaj do mnie i przewieziesz mnie do was na swoim skuterze. Prędko!

Din wyleciała przez drzwi, jak rakieta, i pobiegła do domu.

Pod jej nieobecność Da szykowała się do wyjścia. W głębi serca wiedziała bowiem, że Heng wciąż żyje… a przynajmniej częściowo. Wybrała parę ziół i schowała je do torby. Spluskała twarz wodą i związała włosy chustą. Nie chciała zepsuć fryzury jazdą na skuterze. Następnie wyszła przed chatkę i czekała na bratanicę.

Kilka chwil później Din wyłoniła się z tumanów pyłu.

- Szybko, ciotuniu! Mama każe nam się pospieszyć, bo tata już odpływa.

Da usadowiła się na skuterze, jak na damę przystało. Odjechały. Długie włosy Din chłostały boleśnie jej pomarszczoną starą twarz. Próbowała robić przed nimi uniki, lecz nieskutecznie. Gdy dotarły na miejsce Da zeskoczyła z maszyny i pospieszyła do domu. Trzeba przyznać, że kobieta była bardzo zwinna, jak na zaawansowany wiek.

- Dziękuję za szybkie przybycie, ciotuniu Da. Leży w swojej sypialni.

- Przypuszczałam, że będzie w łóżku, a nie ze swoimi ukochanymi kozami! – uniosła moskitierę i usiadła na podłodze, nieopodal głowy mężczyzny. Najpierw przyjrzała się jego skórze, następnie włosom, ustom, aż wreszcie podniosła jego powieki i zerknęła w oczy.

- Hmm, rozumiem… pokaż mi jego stopy – Wan pospieszyła odkryć męża. Da nachyliła się nad stopami i ścisnęła je.

- Hmm, nigdy nie widziałam tak poważnego przypadku braku mięsa w krwi. Czy pozwolisz mi wydawać przez jakiś czas polecenia swoim dzieciom? Połóż pod głowę męża kilka poduszek, a ja przyślę do ciebie Din. Den pomoże mi na zewnątrz.

- Oczywiście, ciotuniu. Zrobię wszystko, by pomóc mojemu kochanemu Hengowi.

- No dobrze. Zobaczmy, co da się zrobić – następnie staruszka podniosła się i zeszła na parter.

- Din, idź pomóc matce. Den, ty pójdziesz ze mną. Musimy działać szybko i precyzyjnie.

Din oddaliła się szybko, a Den zapytał jak może pomóc.

- Przynieś mi waszego najsilniejszego koguta! Migusiem, młody! – poinstruowała go szamanka.

Chłopak powrócił szybko z ptakiem pod pachą. Da przejęła zwierzę i wydała kolejne polecenie.

- A teraz przywiąż waszego najmocniejszego kozła do pala. Zawiąż supeł tak mocno żeby nie mógł się ruszyć o centymetr. Może sobie stać lub siedzieć – to nie ma znaczenia.

Den pobiegł spełnić rozkaz. W tym czasie szamanka usadowiła się na brzegu stołu i poderżnęła kogutowi gardło. Krew ptaka wlała do miski, a kogucie truchło wrzuciła do znajdującego się na stole kosza na warzywa. Następnie pospieszyła na górę.

- Din – zawołała po przybyciu na miejsce. – Czy macie w lodówce kozie mleko? Jeśli nie, weź dzban i przynieś mi trochę świeżego!

 

Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy.

- Wan, czy już się obudził? – spytała staruszka.

- Nie zupełnie, ciotuniu.

- No dobrze. Zatkaj mu nos a ja wleję mu do gardła krew.

Szamanka otworzyła usta chorego, chwytając kciukiem i środkowym palcem jego żuchwę. Przechyliwszy jego głowę do tyłu, zaczęła lać kogucią krew. Heng zaczął rzęzić jak samochód na benzynę, który zatankowano olejem napędowym. Dzięki temu Da wywnioskowała, że około połowy wlanego płynu poleciało do właściwej dziurki.

Mężczyzna uchylił powieki.

- Co wy mi robicie, stare wiedźmy? – wyszeptał. – To było okropne!

- Ach, tak myślałam – rzekła Da, wlewając jeszcze więcej krwi. – Zbyt bogata mieszanka. Musi się do niej przyzwyczaić.

Wtedy do pomieszczenia wkroczyła Din.

- Mam świeże mleko od Kwiatuszka, naszej najlepszej kozy. Jeszcze ciepłe.

Da wzięła dzbanek i zmieszała jego zawartość z pozostałą krwią, w stosunku 50 do 50. Wlała miksturę do gardła Henga, który tym razem nieco bardziej opierał się jej działaniom.

- Widzicie? – zapiała. – Już robi się silniejszy. Próbuje stawiać nam opór. Może jeszcze jest dla niego szansa! No dobrze. Wan, kontynuuj z mlekiem. Tylko zachowaj chociaż połowę z tego co zostało. Ja wrócę za kilka minut.

Zeszła na dół zawołać Dena.

- Kozioł gotowy?

- Tak ciotuniu. Tu jest.

- Dobrze, chodź ze mną.

Da wyciągnęła swój scyzoryk i wykonała nim nacięcie na żyle szyjnej zwierzęcia. Odprowadziła z niej kilkaset mililitrów krwi.

- Widziałeś jak to zrobiłam, chłopcze? Mam nadzieję, że tak. Wydaje mi się bowiem, że od teraz będziesz musiał tak robić codziennie

Oboje wrócili na górę. Jakież było ich zaskoczenie, gdy zastali tam Henga, rozmawiającego z żoną i córką. Zachowywał się jak szpitalny pacjent po ustaniu znieczulenia – przymulony, słaby i półprzytomny, ale komunikatywny.

Da zmieszała kozią krew pół na pół z pozostałym mlekiem. Najpierw dała mu jednak do spróbowania czystej krwi.

- Ojej, ciotuniu. Toż to paskudne! Ojej… - protestował Heng.

- No to spróbuj tego – odparła staruszka i podała mu szklankę z różowym płynem.

- Ooo… To całkiem niezłe… Co to takiego? Już czuję, że mi pomaga.

Heng wypił z apetytem zawartość naczynia.

- To jest… Eeemmm… Koktajl mleczny z ziołami. Dobry, prawda? – spytała szamanka.

- Tak, ciotuniu. Bardzo dobry… I orzeźwiający. Mogę dostać jeszcze trochę?

Żona Henga spojrzała na staruszkę, która przytaknęła. Wan napełniła kolejną szklankę i pomogła mężowi wypić jej zawartość.

- Tak się cieszę, Heng – rzekła Da. – Śmiem twierdzić, że ów koktajl jest rozwiązaniem twojego problemu. Chociaż wydaje mi się, że możemy go nieco podrasować, jak dodać inne składniki dla urozmaicenia smaku… Tak od czasu do czasu żeby ten napój za szybko ci nie zbrzydł.

- Tak ciotuniu. Wiedziałem, że dasz radę mi pomóc – odpowiedział mężczyzna.

- Dla mojej rodziny wszystko. Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc – szamanka odpowiedziała i posłała bratankowi rzadki, aczkolwiek szczery i ciepły uśmiech.

Staruszka dodała nieco ziół do resztki krwi zmieszanej z mlekiem. Wyszła z tego około pinta koktajlu. Następnie zwróciła się do Henga.

- Powinieneś teraz nieco odpocząć. Tu masz więcej koktajlu na później, a ja pokażę twojej rodzinie, jak mają go przyrządzać, dobrze? Nie przemęczaj się. Gdybyś potrzebował pomocy wezwij mnie. Bywaj i wracaj do zdrowia.

Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie w dużym ogrodzie Wan rozdała owoce i zimną wodę. Wtedy Da przejęła dowodzenie nad rodzinnym spotkaniem.

- Jak już wam wcześniej powiedziałam, nie widziałam wcześniej tak ciężkiego przypadku. Wydaje mi się jednak, że moje doświadczenie i Duchowi Przewodnicy naprowadziły mnie na właściwe rozwiązanie. Na razie jednak zastosowaliśmy… nazwijmy to leczeniem doraźnym. Spójrzmy prawdzie w oczy – napoiliśmy Henga krwią zwierząt, które żywią się innymi rzeczami od nas. Dlatego wciąż brakuje nam pewnych składników, a jemu potrzebny jest regularny dopływ krwi stworzeń żywiących się tym samym, co ludzie. Im bardziej zbliżona będzie to dieta, tym lepiej dla niego. Oczywiście nie jemy codziennie tego, czego potrzebuje nasz organizm. Z Hengiem jest podobnie, ale żywiąc go wyłącznie krwią kur, w dobrym stanie będzie tylko jego „kurza” część. Kozia krew też nie sprawdzi się na dłuższą metę, podobnie jak jedzenie trawy dla jakiegokolwiek człowieka.

- Czy ciotunia chce nam zatem powiedzieć, że musimy znaleźć dla niego krew małpy? – spytał Den.

- Blisko, ale dieta małp też różni się od naszej, prawda?

Szamanka dała im trochę czasu, aby przetrawili jej słowa. Din zrozumiała je jako pierwsza.

- Czy ciotunia sugeruje, że tacie potrzeba regularnego dopływu ludzkiej krwi?

- Tak jest, Din. To najprostszy sposób. Być może na dłuższą metę również jedyny. Jeśli nie jesteście w stanie znaleźć dla niego regularnego dopływu krwi ludzi, potrzeba mu będzie ogromnych ilości krwi różnych zwierząt, żeby wyrównać ewentualne braki w ludzkiej diecie. Podam wam przykład – dieta świń jest podobna do naszej, ale jedzą one mniej owoców i… nie jedzą wieprzowiny. W sumie to moglibyście załatwić kilka świń, które będziecie karmić specjalnymi potrawami. Ich krew mogłaby wtedy stanowić uzupełnienie krwi innych zwierząt. To jednak wiąże się z dużym wysiłkiem. Moglibyście robić koktajle z krwi kur, kóz, świń, psów i kotów, aczkolwiek nikt wcześniej tego nie robił… Przynajmniej ja o tym nie wiem. Skutki takich działań byłyby, w najlepszym przypadku, ciężkie do przewidzenia. Dlatego rozwiązanie jest proste jak drut – potrzebujecie ludzkiej krwi. Sprawdziłam próbki Henga i sprawa jest jasna. On nie ma krwi. Ani. Kropli. Krwi! Pokażę wam.

Da sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej mech, owinięty w liść bananowca.

- To próbka moczu waszego ojca. A teraz patrzcie – rozkazała staruszka, podpalając mech. – Płomienie skwierczą delikatnie. To przez wilgoć. Przyjrzyjcie się im jednak. Są bezbarwne, a to oznacza, że w krwi nie ma witamin, soli, niczego… W jego żyłach płynie zwykła woda, nawet jeśli jest lekko czerwonawa. Jeśli chcecie możemy go później „wykrwawić” i sami zobaczycie. Gdyby płynęła w nim prawdziwa krew, mech już dawno by wysechł, a podczas spalania widoczne byłyby kolory. Podobnie jest z tym kamieniem! Heng splunął na niego, ale nie ma tu śladów soli. Sama woda. Wasz ojciec nie ma ani kropelki krwi.

- Czy to bardzo źle, ciotuniu Szamanko? – spytał Den.

- Źle? Czy to źle? Chłopcze, bez krwi ludzie nie mogą żyć. Bardzo cię kocham Den, ale bywasz strasznie durny. Pewnie tylko seks ci w głowie, jak wszystkim chłopcom w twoim wieku! Wasz ojciec zmienił się w wampira… Czy ostatnimi czasy zdarzyło mu się ugryźć któreś z was?

- Nie, ciotuniu. Może gryzie kozy. My jednak o tym nie wiemy – odparł Den.

- To poważna sprawa. Bardzo poważna. Słyszałam o takich przypadkach, ale przez całe moje… moje… bogate życie zawodowe nie miała okazji zobaczyć go na własne oczy – zamyśliła się staruszka.

- Wow! – zakrzyknął Den. – Tata zmienił się w Pee Boba? W wampira? Niech no tylko opowiem znajomym! Heng – Pee Bob! Ale ekstra!

- Jak długo będzie jeszcze żył? – spytała Din.

- Wszyscy staramy się go uratować, Din. A to oznacza, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Zrozumiano, Den? Absolutnie nikt, głupi chłopcze! Wan, jesteś pewna, że ten dzieciak jest z naszego rodu? – szamanka rzuciła kobiecie oskarżycielskie spojrzenie. Wan odpowiedziała najbardziej pogardliwym wzrokiem, na jaki mogła się zdobyć wobec staruszki, która kilka chwil temu uratowała życie jej umierającego męża.

- No dobrze, takie macie możliwości. Koniec końców sami musicie podjąć decyzję. Wszak będziecie zmuszeni przyrządzać remedium dla Henga, które musi przyjmować przez resztę swojego życia. Na jego przypadłość nie ma bowiem lekarstwa – podsumowała Da.

Szamanka oparła się o jeden ze wsporników. Zamknęła oczy niczym książkę, kończąc spotkanie. Pozostali członkowie rodziny Lee spojrzeli na nią, a potem po sobie. Zastanawiali się, jak uda im się wybrnąć z tego kłopotu.

Wydawało się, że ciotunia wpadła w trans, a może nawet zasnęła. W tym czasie reszta radziła wspólnie, jak powinien wyglądać ich następny krok.

- Cóż… - zaczęła Wan. – Ciężko będzie brać krew od tutejszych, prawda? Większość z nich nie oddałaby kożucha z mleka, a co dopiero pintę własnej krwi. A nie stać nas, by im za nią płacić.

- Możemy polować na turystów. Wykrwawialibyśmy ich, przelewali ich krew do butelek, a następnie przechowywali je w lodówce – zaproponował Den.

- Przecież tu prawie nikt nie przyjeżdża, Den – odpowiedzi matki towarzyszyło zniecierpliwione cmoknięcie.

- To może będziemy robili koktajl z krwi różnych zwierząt, a raz w miesiącu każde z nas dawałoby od siebie po pincie własnej – zastanawiała się Din.

- Hmmm… Nie mam pojęcia, ile krwi można oddać rocznie, ale dwanaście pint zdaje się dużą ilością. Mimo to, dziękuję ci za ten pomysł, skarbie – odparła Wan. – A może dalsi krewni chcieliby od czasu do czasu dawać krew? Wasz ojciec jest tu bardzo lubiany…

- Możemy kupować krew nieboszczyków – wyrwał się Den.

- Wydaje mi się, że krew musi pochodzić od żywych, kochanie. Jeśli serce przestaje bić, nie ma czego wypompowywać – rzekła matka.

- No to moglibyśmy powiesić ich do góry nogami i zamontować im kranik w gardle… albo w sercu… albo i tu i tu… - nalegał Den.

- Rozumiem. Zatem jeśli cała rodzina opłakuje śmierć ich starej matki, ty pobiegniesz do nich zanim jej zwłoki zdążą ostygnąć i spytasz się, czy możesz powiesić jej truchło do góry nogami, żeby przelać całą krew do wiadra i dać twojemu ojcu do wypicia. Jak twoim zdaniem może się to zakończyć, co?

- Moglibyśmy zapytać, czy nie możemy wziąć trochę krwi zanim…

- Ani mi się waż sugerować takich nikczemnych głupot! – rozgniewała się matka.

- A może dzieci… A może nie, co? – Den spróbował jeszcze raz aż w końcu zamilkł, jako że wszystkie jego sugestie zostały odrzucone.

- No to podsumujmy, co wymyśliliśmy do tej pory. Zebrać krew od krewnych lub zrobić koktajl z krwi zwierząt. Nie mamy pewności, że którykolwiek z tych pomysłów będzie skuteczny. Jeszcze jakieś propozycje? – spytała Wan.

- Moglibyśmy… Albo nie… - mruknął Den.

- Nieważne jak bardzo to głupie, wyduś to z siebie – rozkazała mu matka. – Jesteśmy przyparci do muru i musimy rozważyć każdą możliwość.

- No bo… Mógłbym zostać muzułmaninem. Wtedy wziąłbym sobie cztery żony i mielibyśmy czwórkę nowych dawców…. A jeśli każda z nich miałaby czwórkę dzieci, wtedy byłaby kolejna szesnastka i…

- Dobra, Den. Wystarczy. Teraz żałuję, że zmusiłam cię do mówienia… Zaraz jeszcze zasugerujesz, że twoja siostra powinna się puszczać za dwie pinty na dzień dobry!

Din zarumieniła się mocno na samą myśl. Była w szoku, że jej matce przeszło coś takiego przez usta. Z kolei Den zrobił zamyśloną minę i zaczął kiwać głową, aż w końcu Wan poczęstowała go kopniakiem.

- Moim zdaniem mamy jeszcze dwa problemy, których nawet nie poruszyliśmy – odezwała się Din. – Ciotunia Da powiedziała, że tatuś musi zaakceptować nasz plan, bo przecież to on będzie to pił. No i potrzebujemy czegoś już na jutro.

- Jutro możemy dać mu koktajl z mleka i koziej krwi. Twój ojciec woli go od tego z krwią koguta. Masz jednak rację, że niedługo będziemy musieli mieć coś na stałe. Później spytamy o to ciotunię. Jeśli natomiast chodzi o Ta, dopóki nie nabierze wystarczająco sił żeby samodzielnie zadbać o swoje żywienie, będzie musiał spożywać cokolwiek mu podamy i jeszcze za to podziękować. Jestem jednak pewna, że byłby ci wdzięczny za troskę – stwierdziła matka.

Wkrótce cała trójka na kilka minut dała się pochłonąć własnym myślom. Wówczas Da „obudziła się”.

- I co? Przyszły wam do głowy jakieś nowe pomysły? A raczej, rozwiązania?

- Nie, ciotuniu – przyznała Wan. – Den miał kilka… kreatywnych pomysłów, ale nie są one możliwe do zrealizowania. Niestety, utknęliśmy na tych samych propozycjach, które wyszły od ciebie kilka godzin temu.

- No tak. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale szczerze powiedziawszy, to faktycznie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Ja sama trafiłam na mieliznę podczas moich medytacji. Robi się już późno i jestem coraz bardziej zmęczona. Prześpijmy się z tym problemem. Dzieci, czy któreś z was mogłoby odstawić mnie do domu?

W domostwie Lee wszyscy czekali z kolacją na powrót Dena. Po posiłku sprawdzili co u zwierząt, wzięli kolejno prysznic i kilka ostatnich chwil tego dnia spędzili razem. Chcieli położyć się dziś wcześniej, ponieważ wszyscy byli wypruci emocjonalnie. Ponadto żadne z nich nie chciało iść na górę samotnie. W końcu czekał tam na nich wampir.

 

Wan miała nawet opory przed położeniem się z nim do jednego łóżka. Wygrało jednak poczucie obowiązku małżeńskiego. Jako najstarsza poszła pierwsza. Trzymała w dłoni świecę, a jej dzieci podążały nieśmiało za nią.

Zatrzymali się przed łożem małżeńskim i zdębieli. Heng siedział na nim wyprostowany. W mroku pokoju lśniła jego blada skóra i koralowe oczy.

- Dobry wieczór, rodzinko! – przywitał ich niskim, grobowym głosem.

Całą trójka udała się do swoich łóżek. Żadne z nich nie mogło oderwać oczu od Henga. Mężczyzna nawet nie drgnął, tylko gapił się przed siebie.