Za darmo

Niewolnica, Wojowniczka, Królowa

Tekst
Z serii: O Koronie I Chwale #1
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY



Ceres poczuła, że serce zaraz wyrwie się jej z piersi, gdy ujrzała swego ojca stojącego na progu komnaty. Był pięknie odziany, a jego oblicze nie było już pobladłe jak niegdyś. Policzki miał zaróżowione, a usta rozciągnięte w uśmiechu. I jego oczy… Jak wspaniale było ujrzeć znów jego dobre, kochające oczy, oczy, którym ufała i które natychmiast ukoiły jej zszargane nerwy.



Poderwała się, by do niego podbiec, lecz kajdany zatrzymały ją w miejscu.



Jego spojrzenie padło na łańcuch i zmartwił się. Przeszedł przez komnatę i otoczył ją ramionami.



Ceres przywarła do niego mocno, wtulając twarz w jego pierś. Ciepło jego ciała i czułość uścisku sprawiły, że do oczu napłynęły jej łzy radości.



- Tak bardzo za tobą tęskniłam – wyszeptała.



- Kocham cię – odrzekł ojciec.



Przez jedną rozkoszną chwilę trwali w uścisku i świat był piękny, a Ceres czuła się bezpieczna i kochana.



Wtem jednak poczuła, że ojciec kurczy się jej w ramionach i zaczyna znikać po trochu, aż jego ciało rozpłynęło się w nicość i Ceres poczuła, jak gdyby wraz z jego zniknięciem sama umarła.



- Nie – jęknęła, chwytając się go kurczowo, próbując sprawić, by nie zniknął.



- Ojcze! – krzyczała, zamykając oczy, lecz jego już nie było.



Promienie słońca ogrzewały jej twarz, a gdy otwarła oczy, spostrzegła, że stoi na arenie na Stade i naciera na nią siedmiu mistrzów boju, a publika krzyczy, by przelali jej krew. Jej rąk i nóg nie krępowały już kajdany, lecz nie miała żadnego oręża, by się bronić. Struchlała ze strachu Ceres rozejrzała się, szukając drogi ucieczki, lecz mistrzowie boju otoczyli ją i spostrzegła, że nie zdoła im się wymknąć. Nie mogła walczyć z nimi bez oręża i gdy mężczyźni rzucili się na nią, osunęła się z krzykiem na kolana, zakrywając dłońmi oczy.



Ceres obudziła się z krzykiem. Jej ciało zlane było potem, w oczach stały łzy i leżała na zimnej i twardej kamiennej podłodze pod oknem. Łańcuchy zabrzęczały, gdy skryła twarz w dłoniach i krzyknęła przeszywająco prosto w noc.



Cóż za przeraźliwy koszmar, pomyślała. Cóż on mógł oznaczać? Czy zwiastował to, co miało nadejść? Objęła rękoma swą klatkę. Czuła się pusta wewnątrz, bezbronna, odsłonięta.



Wzdrygnęła się, zaskoczona, gdy drzwi otwarły się skrzypiąc i przez sekundę, gdy w ciemnym progu ujrzała męską postać, na w pół obudzonej Ceres zdało się, że to Thanos powrócił.



- Thanosie? – wyszeptała. Ścisnęło ją w dołku z podekscytowania.



- Ach, więc Thanos składa ci nocne wizyty? – odezwał się mężczyzna.



Ceres zjeżyły się włoski na karku, gdy rozpoznała głos Luciousa i z marszu wiedziała, że znajduje się w niebezpieczeństwie, przed którym nie pozwolą jej uciec kajdany.



- Dawno cię nie widziałem i martwiłem się o ciebie – rzekł Lucious.



- Wątpię w to.



Dał krok w jej stronę i jego twarz ukazała się w księżycowej poświacie.



- Wyjdź albo zacznę krzyczeć – powiedziała Ceres, której oddech naraz stał się płytki.



- I któż przybędzie ci z pomocą? Nie Thanos. Nie król ani królowa. Nie wartownicy.



Ceres wstała, chwyciła ze stołu złoty kielich i cisnęła nim w Luciousa, lecz młodzieniec uchylił się prędkim ruchem i kielich wyleciał przez otwarte drzwi i potoczył się po schodach.



Lucious zamknął drzwi i rzucił się na Ceres, przyciskając jej nadgarstki do ściany i ocierając się o nią swym ciałem. Jego oddech cuchnął alkoholem.



Krzyknęła i kopnęła go w łydkę, lecz młodzieniec zacisnął dłoń na jej ustach i wetknął kolana pomiędzy jej nogi tak, że nie mogła nimi poruszyć. Chciwymi palcami podciągnął jej suknię i na chwilę odsunął dłoń z jej ust, po czym przycisnął jej usta swymi.



Ceres zagotowała się ze złości. Otworzyła usta i ugryzła go z całej siły. Lucious odsunął się i zdzielił ją w twarz pięścią, a jego złoty sygnet rozciął Ceres policzek.



Zmusiła się, by zlekceważyć ból i wrzasnęła co sił w płucach, lecz Lucious zakneblował ją gałganem. Jego ręce znów zaczęły szarpać za jej suknię i naparł na nią pożądliwymi biodrami, patrząc na nią z szaleńczym błyskiem w oku niczym dzikus.



- Przysporzyłaś mi tylu kłopotów, że teraz należy mi się odrobina rozkoszy z twej strony – wydyszał.



Z jej gardła dobywały się stłumione krzyki i szarpała się ze wszystkich sił, Lucious był jednak zbyt silny, a ona – zakuta w kajdany.



Raptem Lucious osunął się bezwładnie na podłogę za jej plecami. Ceres obejrzała się przez ramię i z ogromną ulgą ujrzała Ankę ze srebrnym świecznikiem w dłoni.



- Anka – wychrypiała Ceres. Kolana trzęsły jej się tak, że ledwie potrafiła ustać na nogach.



Anka podbiegła do Ceres i prędko wetknęła klucz w zamek kajdan krępujących jej nadgarstki i kostki i uwolniła ją.



Drżącymi niekontrolowanie rękoma Ceres wyciągnęła gałgan z zaschniętego gardła. Anka chwyciła Ceres za ramiona i spojrzała jej w oczy.



- Nadchodzą żołnierze. Uciekaj! – krzyknęła.



- Tym razem musisz pójść ze mną – odparła Ceres.



- Nie, muszę tu pozostać.



Anka obróciła się w mgnieniu oka i wypadła za drzwi, po czym zniknęła w mroku korytarza. Jej szybkie kroki stopniowo cichły.



Ceres prędko zebrała siły i zmusiła się do działania, choć pragnęła jedynie schować się w jakimś kącie i wybuchnąć płaczem. W drodze do drzwi kopnęła Luciousa w brzuch. Gardziła nim już wcześniej, lecz teraz jej nienawiść będzie wzrastała za każdym razem, gdy go ujrzy. Ceres zapamięta tę chwilę, zapamięta ją na dobre.



Z nerwów pociły jej się dłonie. Wykradła się na schody, lecz gdy zeszła na dół, od prawej zaszła ją spora grupa imperialnych żołnierzy z dobytymi mieczami.



Spojrzała w lewo, lecz równie wielu żołnierzy wyłoniło się z tamtej strony.



Następnie usłyszała za sobą kroki, ale nim zdążyła się odwrócić, poczuła, jak ktoś uderza ją czymś twardym w głowę i wszystko wokoło okrył mrok.





ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY



Stephania siedziała na samym końcu sali tronowej i przysłoniła usta wachlarzem, by ukryć ziewnięcie. Ta straszna rada starych głupców była tak nieciekawa, że dziewczyna pomyślała, że jeszcze chwila, a omdleje z nudów. Dysputowali przez wiele godzin – tym samym, jednostajnym tonem – że rada traci złoto, że dwór jest źle zarządzany i że rebelia – jeśli się jej nie zdusi – przysporzy Imperium znacznych kosztów. I – jak gdyby ci dostojnicy nie potrafili tego pojąć – wspomniano już trzy razy, że rebelia pochłonęła już połowę złota z królewskiego skarbca.



Jednakże po wielu godzinach próżnych dyskusji i tuzinach niedorzecznych pomysłów, wciąż nie znaleźli rozwiązania problemów królestwa. Żadnego. Stephania uczestniczyła już nieraz w takich posiedzeniach i przysłuchując się tym mamroczącym przygłupom, umacniała się w przekonaniu, iż wszyscy są nierozgarniętymi osłami, które udają, że wiedzą o czym mówią i co robią.



- Czy jeszcze jakieś sprawy wymagają omówienia? – zapytał król ze swego tronu.



Nikt nie odezwał się słowem. Dzięki bogu, pomyślała Stephania, która pragnęła już opuścić tę parną komnatę i która odrętwiała od tak długiego siedzenia na twardym krześle. Od chwili, gdy obwieszczono, że Thanos poślubi Ceres, Stephania utraciła swą pozycję i siedziała teraz w ostatnim rzędzie przy wyjściu, obok najmniej ważnego dostojnika w całym Imperium. Spośród wszystkich siedzisk, jej było najbardziej oddalone od tronu.



Wkupię się ponownie w łaski króla, postanowiła. Niebawem.



W chwili, gdy osądziła, że nastał koniec posiedzenia, siedzący z przodu Cosmas powstał i poprosił o pozwolenie na przedstawienie monarsze swej sprawy.



Stephania wywróciła oczyma. Czy ten dzień kiedykolwiek dobiegnie kresu? Wiedziała, że Cosmas to schorowany, niedosłyszący starzec, który troszczył się o Thanosa – trochę za bardzo według jej osądu – lecz cóż takiego miał do powiedzenia, co dawałoby mu prawo zająć choćby sekundę podczas spotkania takiego jak to? Starzec całymi dniami i nocami przesiadywał nad rękopisami w bibliotece, gapił się w gwiazdy i mówił o rzeczach, które nie miały tak naprawdę znaczenia – w każdym razie nie dla Imperium.



Stephania spostrzegła, że dostojnicy królewscy są równie znudzeni starcem, jak ona. Podnieśli na niego znużone oczy.



Oglądając kwiatowy wzór na swej sukni, słuchała jednym uchem, wachlując się. Starzec wyciągnął w stronę króla jakiś zwój.



- Zostałem poproszony o to, by dostarczyć ten list Thanosowi – rzekł Cosmas. – Od Ceres.



Stephania nadstawiła uszu. Być może uczony nie był takim głupcem, za jakiego go uważała. Mnie z pewnością zwiódł, pomyślała, gdyż sądziła, że starzec jest bardziej lojalny względem Thanosa niż króla czy Imperium. Być może jednak myliła się.



Serce zaczęło jej bić jak oszalałe i z trudem powstrzymywała cisnący jej się na usta uśmiech. Ta wieśniaczka, Ceres, zostanie teraz ścięta i to Stephania poślubi Thanosa, i wszystko będzie znów dobrze. Cóż za traf. Cóż za szczęście! Być może bogowie jednak opowiedzieli się po jej stronie.



Stephania przyglądała się, jak król w milczeniu czyta list, a brwi na jego tłustej twarzy wędrują coraz niżej. Skończywszy, monarcha podniósł wzrok.



- Czy przeczytaliście ten list? – zapytał Cosmasa.



Cosmas dał krok w przód.



- Owszem, i natychmiast osądziłem, że wasza wysokość musi się o tym dowiedzieć – powiedział. – To dziewczę jest przebiegłą, kłamliwą złodziejką i rewolucjonistką.



Przez salę przeszły stłumione okrzyki i rozległy się szmery.



- Cisza! Cisza! – odezwał się król.



- Nie może poślubić Thanosa! – wykrzyknął jeden z doradców.

 



- Powieśmy ją za zdradę! – krzyknął inny.



W sali zapanował gwar. Niektórzy krzyczeli, by pojmać oszustkę, inni żądali jej natychmiastowej śmierci.



- Cisza! – wykrzyknął znów król i krzyki przeszły w ciche szepty. – Nie możemy jej ot, tak uśmiercić. Rewolucjoniści zaczęliby się znów burzyć, a na to nie jesteśmy gotowi.



- Trzeba jednakże podjąć jakieś działania – powiedział jeden z doradców króla. – Nie zamierzacie chyba pozostawić spiskowca pośród nas, by przekazywała wieści do kwatery rewolucjonistów.



Wtem Stephanii przyszedł do głowy doskonały pomysł i wciągnęła gwałtownie powietrze. Kilka głów zwróciło się w jej stronę, a ona uśmiechnęła się, wiedząc że tym pomysłem może zaskarbić sobie na nowo względy króla. Musiała jedynie im go przedstawić.



- Czy mogę coś rzec, wasza wysokość? – rzekła głośno i wyraźnie, wstając.



Oczy króla i królowej zwróciły się w jej stronę.



- Proszę, pomoże to także przynieść Imperium bogactwo – dodała, wyczuwając ich wahanie.



- Dobrze, mów zatem – powiedział król. – Byle żywo.



Stephania ruszyła na przód sali, stukając obcasami po marmurowej posadzce. Setki oczu obserwowały każdy jej krok. Powstrzymywała uśmiech, pławiąc się w zainteresowaniu zebranych i nie posiadając się z radości, że ma do przedstawienia tak wspaniały pomysł, podczas gdy rzekomo najpotężniejszym i najmądrzejszym mężom i kobietom w Imperium nie przeszło to nawet przez myśl. Wiedziała, że gdy tylko przedstawi swój pomysł królowi, spodoba mu się on. I być może król i królowa dadzą jej tym razem większą władzę – władzę nad Ceres.



Zatrzymawszy się przed stopniami prowadzącymi do dwu tronów, Stephania dygnęła nisko przed królem i królową.



- Jak do tej pory wspaniale posługiwaliście się Ceres, by popierać i wzmacniać Imperium. Dostrzegłam szansę, by zrobić to po raz kolejny – powiedziała królewna.



- Cóż, może nas zatem oświecisz – rzekła obojętnie królowa.



- Nie wyrzucajcie Ceres z pałacu – mówiła dalej Stephania. – I nie skazujcie jej na śmierć. Miast tego… posłużcie się nią, by uczynić Imperium tak bogatym, jak jeszcze nigdy.



W sali zaległa cisza, którą przerwało kilka szeptów, i Stephania poczuła, jak ponownie wkrada się w łaski monarchów.



- A w jaki sposób mamy tego dokonać? – zapytał król.



- Uczyńcie z niej stałą uczestniczkę Jatek – odparła Stephania.



Tym razem w sali zaległa cisza tak głucha, że Stephania słyszała świst wdychanego i wydychanego przez siebie powietrza.



- Jest dziewczyną – krzyknął ktoś.



- Nikt nie przybędzie, by ujrzeć, jak zabija się wieśniaczkę – rzekł inny.



Stephania zaczynała tracić cierpliwość do tych ograniczonych, krótkowzrocznych starców.



- Ceres niebawem stanie się jedną z królewskiego rodu, jest osobliwością, zaciekłą wojowniczką – powiedziała. – Widziałam, jak walczy, i zwyciężyła Luciousa. Ośmielę się stwierdzić, iż podróżni przybyliby z daleka, by zobaczyć jej walkę.



Król zmrużył oczy i uniósł dłoń do brody.



- Niech publika płaci więcej, by ujrzeć królewnę, która została mistrzem boju – dodała Stephania.



Król zerknął na królową, a ta uniosła brew.



- Królewna, która została mistrzem boju – powtórzył król. – Rozważę ten pomysł, lecz sądzę, iż jest znakomity. Doskonale, Stephanio, doskonale.



Stephania dygnęła ponownie i powróciła na swe miejsce, niesamowicie dumna z siebie, gdyż wpadła na tak znakomity plan. Jej pomysł nie tylko zapewni Imperium złoto, lecz posłuży także jej osobistemu celowi.



Zemście.



Thanos wreszcie będzie należał do niej.





ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI



Cóż za strata mego czasu, pomyślał Sartes, siedząc pod wierzbą na podwórzu przed chatą i skrobiąc ziemniaki dla matki. Nieustające podmuchy wiatru szarpały jego burgundową tuniką. Sartes był zbyt młody, by walczyć z rebelią – tak rzekł mu Rexus, który odesłał go do chaty, by czekał, aż wydorośleje, by czuł się bezużyteczny, rozmyślając nad śmiercią Nesosa, siedząc i dumając nad tym, że Ceres była uwięziona w pałacowych murach, wykorzystywana i torturowana.



Wrzucił ziemniaka do garnca i zaczął skrobać kolejnego.



Jakim cudem Rexus spodziewał się, że będzie siedział tu z założonymi rękoma i znosił konsekwencje wojny, lecz nie przysłuży się im w żaden sposób? Wiedział, że nie jest zbyt młody, lecz rewolucjoniści tego nie dostrzegali. To, że był niedużej postury, nie oznaczało, iż nie miał umiejętności i zdolności przydatnych w wojnie przeciw Imperium.



Jednakże bez względu na to, jak bardzo upierał się, by pozostać z nimi, Rexus odsyłał go do domu, by siedział w chacie, skrobał matce jarzyny i usługiwał jej.



Usłyszawszy chrzęst kół na żwirowanej drodze, Sartes podniósł wzrok. Błękitno-złota chorągiew Imperium powiewała nad zakratowanym wozem, a za nim w dwu równych szeregach maszerowały tuziny imperialnych żołnierzy.



Drzwi chaty otwarły się, skrzypiąc, i matka Sartesa wyszła na ganek. Zmrużyła oczy i osłoniła je dłonią, patrząc na wóz. Zmarszczyła mocno brwi.



- Do chaty, Sartesie – powiedziała.



- Matko…



- Do chaty, ale już! – krzyknęła.



Sartes prychnął i cisnął nożykiem w garniec z wodą i ziemniakami. Zmierzając do chaty, burzył się, jak niesprawiedliwe jest to, że wszyscy traktują go jak bezradne dziecię.



- I nie wychodź, póki ci nie powiem, słyszysz? – warknęła matka.



Sartes zatrzasnął za sobą drzwi i usiadł przy stole w izbie kuchennej, wyglądając przez odchyloną lekko okiennicę i widząc, jak imperialny wóz zatrzymuje się przed ich podwórzem.



Żołnierz zeskoczył z kozła i podszedł do jego matki. W dłoni niósł zwój z imperialną pieczęcią.



- Przybyliśmy, by zrekrutować twego pierworodnego syna do armii królewskiej – odezwał się żołnierz, wyciągając zwój ku matce Sartesa.



Chłopiec spostrzegł, że jego matka opuściła wzrok na zwój, lecz nie wzięła go.



- Ceres to moja córka, a jak wiecie, zostanie zaślubiona księciu Thanosowi – rzekła.



Sartes wstał i na paluszkach podszedł do okiennicy, nasłuchując uważnie.



- Zgodnie z zarządzeniem króla rekrutujemy wszystkich pierworodnych synów – odparł żołnierz.



- Mój najstarszy syn nie żyje – rzekła z drżeniem w głosie.



- A twoi pozostali synowie? – zapytał mężczyzna.



- Że też macie czelność pytać mnie o to – powiedziała matka Sartesa.



- Król nie zwolnił was z obowiązku służenia jemu oraz Imperium. Zapytam zatem raz jeszcze – czy masz innych synów? – pytał dalej żołnierz.



- Nawet gdybym ich miała – choć nie mam – niebawem zostaliby rodziną księcia i armia królewska nie miałaby prawa ich rekrutować.



Żołnierz dał groźny krok w jej stronę i Sartes pomyślał, że uderzy jego matkę. Niemal wyrwał się na zewnątrz, lecz wiedział, że jeśli to uczyni, będzie musiał później nasłuchać się od matki albo zostanie zarekrutowany do królewskiej armii, a żadna z tych dwu możliwości nie wydała mu się ani trochę kusząca.



- Mam zatem rozumieć, że popierasz rebelię? – warknął żołnierz.



- Na niebiosa, dlaczegóż to mielibyście tak sądzić? – zapytała matka Sartesa.



- Dlatego, że sprzeciwiasz się rozkazom króla.



- Nie popieram rebelii – odrzekła.



- Czy zastosujesz się zatem do królewskiego rozkazu?



- Tak.



- Odsuń się zatem, bym mógł przeszukać twą chatę.



- Nie macie prawa tego uczynić – odwarknęła.



- Otrzymałem rozkaz, by zabić każdego, kto stawi opór! – ryknął żołnierz. – A teraz zejdź mi z drogi, wiedźmo!



Sartes jęknął, zrozumiawszy, że jeśli nie ucieknie, żołnierze pojmą go i zostanie zmuszony, by wstąpić w szeregi królewskiej armii. Rzucił się na tył chaty, lecz potknął się o krzesło, które przewróciło się z trzaskiem. Zataczając się w przód, dotarł na tył chaty. Wtem usłyszał, jak jeden z żołnierzy otwiera kopniakiem drzwi.



Jednak nim Sartes zdołał wyjść przez okno, mężczyzna rzucił się na niego. Złapał go za rękę i wciągnął do największej izby, lecz Sartes chwycił krzesło i zamachnął się nim na żołnierza. Uderzył go w głowę, a z rozciętego czoła mężczyzny polała się krew.



Żołnierz wrzasnął i upadł na podłogę, puszczając Sartesa, który czmychnął znów na tył chaty.



Zamaszystym ruchem otworzył okiennice i wyskoczył za okno. Serce tłukło mu się dziko w piersi i myślał jedynie o tym, by wybiec w pole. Minął szopę i gdy był już blisko łąki, usłyszał pisk swej matki.



Nie potrafiąc go zignorować, obrócił się i ku swemu przerażeniu ujrzał, że jeden z żołnierzy przykłada sztylet do jej gardła.



- Matko! – wykrzyknął z przerażeniem.



- Proszę, nie zabijajcie mnie – wychrypiała matka. – Sartesie, nie pozwolisz na to, by twa matka zginęła, prawda?



Przez ułamek sekundy Sartes nie wiedział, co począć. Jeśli zawróci, zostanie zmuszony do walki ze swymi przyjaciółmi, ze wszystkim, w co wierzy, wolnością, dobrobytem i sprawiedliwością. Będzie zabijał tych, którzy są bliscy jego sercu. Zostanie zmuszony do zniszczenia wszystkiego, w co z głębi serca wierzył. Jednakże jeśli pobiegnie dalej, żołnierze i tak mogą go pochwycić, a jego matka zginie.



Nie potrafiłby żyć, wiedząc, że to przez niego wróg poderżnął matce gardło.



Trzech żołnierzy rzuciło się w pogoń za nim, a on uniósł dłonie, poddając się, ze wzrokiem utkwionym w matce. Ulga, którą dostrzegł w jej oczach, gdy żołnierz odsunął sztylet, przyniosła mu nieco ukojenia. Lecz także żal.



Żołnierze pchnęli Sartesa na ziemię i wykręcili mu ręce za plecami, po czym skrępowali mu dłonie sznurem. Podnieśli go i poprowadzili obok matki, której oczy pełne były łez.



- Sartesie – rzekła. – Mój syneczku.



Rzuciła się za nim do wozu, wyciągając tęsknie ręce i czepiając się palcami jego koszuli.



Jeden z żołnierzy zdzielił ją w twarz, a ona upadła z jękiem na spieczoną trawę.



Żołnierze wepchnęli Sartesa do wozu, w którym znajdowało się już trzech młodzieńców, i zamknęli drzwiczki.



- Nigdy sobie tego nie wybaczę! – krzyczała jego matka. – Nigdy!



Woźnica smagnął konie biczem i wóz ruszył naprzód z nagłym szarpnięciem. Matka Sartesa podniosła się z trudem i zacisnęła dłonie na kratach. W jej oczach malowała się rozpacz.



- Powróć do mnie, Sartesie, przyrzeknij mi, że powrócisz!



Sartes jednak odwrócił wzrok i nic jej nie przyrzekł. Wiedział, że przez nią jego życie dobiegło kresu. Przez nią będzie zmuszony walczyć po tej stronie wojny, która uśmierciła Nesosa, która zabrała mu Ceres i która rozbiła jego rodzinę.





ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI



Wiatr targał włosy Rexusa, który galopował gorączkowo ku pałacowi pod rozgwieżdżonym nieboskłonem. Za jego plecami siedziała Anka i trzymała się go kurczowo. Za nimi podążali August i Crates. Ich wierzchowce objuczone były orężem i ekwipunkiem skrytym pod wełnianymi pledami.



Rexus nie mógł zmrużyć oka, odkąd dowiedział się, że Ceres poślubi księcia Thanosa. Myśl o tym, że są teraz razem, była dla niego udręką, przed którą nie było ucieczki. Uznał Ceres za kłamcę i zdrajczynię i nigdy więcej nie chciał jej już widzieć. Nie chciał już nawet nigdy o niej myśleć, lecz przez minione dni jego myśli zajmowała tylko ona.



Jednakże gdy Anka odnalazła go w Pieczarze Portowej, wszystko się zmieniło. Gdy doniosła mu, iż Ceres siedzi w wieży zakuta w kajdany i niemal została zhańbiona dwie noce temu, i że Ceres odmówiła księciu Thanosowi, ścisnęło go boleśnie w dołku. Jednak gdy Anka rzekła mu, że Ceres go kocha – jego, Rexusa – i mówi wyłącznie o nim, Rexusowi zamarło serce i z przemożnym żalem zrozumiał, że Ceres zawsze była wierna rebelii. I jemu. I że był głupcem.



Zaklął, nie potrafiąc znieść tego bólu. Był dla niej taki surowy, odtrącił ją, gdy błagała, by pozwolił dołączyć jej do rebelii. A ona przez cały czas popierała rewolucję, wypełniała swe zadanie. Przysiągł sobie, że gdy tylko ja ujrzy, będzie błagał ją o przebaczenie. To, że została uwięziona, było całkowicie jego winą. Zaślepiła go duma. Powinien był jej wysłuchać, gdy zjawiła się w Pieczarze Portowej, lecz – jak zawsze – zbyt pochopnie wydawał osądy i był w gorącej wodzie kąpany.



Obejrzał się przez ramię i ujrzał, że jego przyjaciele nadal jadą tuż za nim. Rozważał zabranie dwukrotnie większej liczby mężów, lecz uznał, iż jeśli weźmie ze sobą więcej niż dwu postawnych młodych rewolucjonistów, ich grupa mogłaby wzbudzić podejrzenia imperialnych żołnierzy patrolujących nocami ulice Delos. Gdyby zabrał ze sobą ich mniej, nie zdołaliby zwyciężyć żołnierzy, którzy mogą strzec wieży Ceres i misja ratunkowa zakończyłaby się klęską.

 



August był jego nowym druhem – młodym i radosnym, o posturze mistrza boju. Dołączył do rebelii ledwie przed miesiącem i wyjawił Rexusowi, iż opuścił swego ojca – królewskiego doradcę – gdyż nie podobało mu się, że traktował źle swych niewolników. Crates był jednym z nich i tej nocy, gdy August opuszczał ojca, uwolnił go i zabrał ze sobą.



Crates był wysoki i chudy, lecz radził sobie nad wyraz dobrze z łukiem i strzałą. Całe swe życie spędził w ubóstwie i miał w sobie ogień, co podobało się w nim Rexusowi. Młodzieniec uosabiał ducha rewolucji.



Gęste chmury pokrywały już niebo, gdy dotarli do grodu i Rexus poprowadził ich w mroku nocy bocznymi dróżkami w ciszy, mijając stłoczone przy ulicach chaty, niektóre nienaruszone, inne zniszczone przez Imperium.



Gdy zatrzymali się w zaułku naprzeciw pałacu, niebo znów się rozpogodziło, a światło księżyca i gwiazd rozjaśniło okolicę.



Anka zsiadła z konia i wyglądając zza muru, wskazała palcem wieżę, w której uwięziona została Ceres.



- Muszę powrócić do środka – rzekła Anka. – Jeśli ktoś spostrzeże, że zniknęłam…



- Tak, wracaj – powiedział. – I, Anko…



Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego.



- Dziękuję ci – rzekł.



Anka skinęła głową i Rexus patrzył, jak dziewczyna znika w mroku nocy i przemyka obok kamiennej ściany w stronę tylnego wejścia do pałacu.



Rexus obserwował przez chwilę maszerujących wokoło muru imperialnych żołnierzy i oszacował, iż przechodzą z tej strony co jakieś pięć minut. Tyle czasu powinno im wystarczyć aż nadto, by niepostrzeżenie wspiąć się po murze.



Przywiązali szybko konie, ściągnęli oręż i linę z ich grzbietów i gdy kolejny żołnierz przeszedł obok ich, Rexus – widząc, że mają wolną drogę – poprowadził Augusta i Cratesa ku zewnętrznemu murowi.



Ściana była śliska, lecz przerzucili liny na drugą stronę i zaczepili je o rosnące tam drzewa, i rychło wspięli się na mur.



Zeskoczyli na drugą stronę, lądując bezszelestnie na miękkiej, zielonej trawie i puścili się biegiem w stronę pałacu, ukrywając się za drzewami i krzakami.



Stanąwszy pod okrągłą wieżą, Rexus zadarł głowę. Budowla była wyższa, niż sądził, lecz był pewien, że zdoła wspiąć się i znieść Ceres, gdy już ją uwolni. Odpychał od siebie myśl o poślizgnięciu się, wiedząc, że niepewność sprawi, iż spadnie.



- Poczekajcie w krzakach, aż powrócę z Ceres – rzekł Rexus do Augusta i Cratesa. – Jeśli imperialni żołnierze zbliżą się, ostrzeżcie mnie głosem przepiórki.



Zdjął pelerynę i podał ją Augustowi.



- Bądź ostrożny – wyszeptał August i zniknął w mroku z Cratesem.



Rexus przywiązał koniec liny do grotu strzały i wypuścił ją w uchyloną okiennicę. Zastygł na chwilę w miej