Za darmo

Król Maciuś na wyspie bezludnej

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wtedy można rozumieć, dlaczego raz człowiek robi coś mądrego, a drugi raz głupstwo. Może nawet jedne człowieczki mają skrzydła, i to są aniołki, drugie mają rogi – to są diabełki”.

Myśli Maciuś raz tak, to inaczej – i stara się, żeby się wszystko zgadzało. Na pewno nic nie wie, właśnie jak prawdziwy filozof, który też dużo myśli, a nic dobrze nie wie. Ale najważniejsze, żeby się wszystko zgadzało.

„Bo na przykład modlitwa. Co to jest? Jak Bóg może wiedzieć, o czym ludzie myślą? Więc jest jeden mały człowieczek w każdym człowieku – może właśnie nazywa się dusza albo sumienie. Temu człowieczkowi łatwo wiedzieć, bo on jest w człowieku – ma skrzydła – i jak człowiek śpi, wychodzi na przykład przez ucho, zupełnie jak pszczoła z ula – i leci, i wszystko Bogu opowiada. Pan Bóg siedzi na tronie, a małe pszczółki, te człowieczki, czekają na audiencję. A ludzie śpią, nic nie wiedzą. A jak człowiek się modli, to sam z własnej woli wysyła swojego człowieczka – to sumienie czy duszę – i nawet w dzień może pofrunąć do Boga”.

Maciuś raz myśli o człowieczkach, że to pszczoły, raz, że mrówki, raz, że muszki. Ale właściwie wszystko jedno. Jest coś, co z człowieka wyfruwa. Bo jak się jest śpiącym, znaczy, że człowieczek już chce frunąć, już musi znów się Boga zapytać, co dalej robić – i nie chce nic mówić zwyczajnym małym człowieczkom – zwyczajnym takim myślom – i nic już nie wiadomo, bo wtedy chce się spać.

Czasem czuł Maciuś, jak w jego głowie tak jakby była wojna albo jakieś bunty. Jedne człowieczki mówią tak, drugie inaczej. Na pewno w głowie jest i wojsko, i ministrowie. I ta najważniejsza myśl, jak pszczoła-królowa. I człowieczki mogą przefrunąć z jednej głowy do drugiej. I Maciuś ma w swojej głowie pszczółki z głowy ministrów, lorda Puxa, Bum-Druma, a nawet z głowy ojca, mamy, babki i pradziadka.

Czasem dużo człowieczków przenosi się z głowy jednego człowieka do drugiego. A czasem przenosi się cały rój razem z królową – a tamten umiera.

Maciuś siedzi nad morzem, rzuca w wodę kamyki i myśli. Te małe pszczoły w głowie mówią, Maciuś słucha. I jest tak, jakby miał lekcję. Tylko że nauczycieli ma tysiąc albo i milion – i nikt nie przeszkadza – mówią po kolei; a głos zabiera zawsze ten, który najpotrzebniejszy.

Wstaje Maciuś, idzie do lasu – tam ma mrowisko. Siada na pniu, patrzy na mrówki. Na mrowisko tak samo przyjemnie patrzeć jak na morze. Rzuci Maciuś okruszek listka albo kory, patrzy, jak mrówki ciągną – takie malusieńkie. Weźmie ostrożnie mrówkę, położy na ręce, patrzy, jak ona kręci się, chce uciec. A Maciuś coraz to jej palec podstawi. Mrówka myśli, że to wysoka góra. Myśli, że już przeszła dziesięć wiorst51, a to jest wszystko jeszcze ręka Maciusia. Tak nóżkami przebiera, biegnie na tych niteczkach, a to są jej nogi.

To znów wyniesie Maciuś klatkę z kanarkiem, zawiesi na gałęzi, otworzy drzwiczki klatki i patrzy, i słucha. Ale kanarki bezludnej wyspy – wolne ptaki lasu, nie rozumieją kanarka klatki. I nie lubią się. Kiedy Maciuś wypuścił kanarka z niewoli, tamte zaczęły się kłócić, a potem zaczęły dziobać. I kto wie, może by zadziobały kanarka z klatki, gdyby Maciuś go nie obronił. Maciuś nie widzi między nimi różnicy. I to ptak, i to ptaki. Kanarek klatki żółty i tamte żółte. I jednakowo ćwierkają. A musi przecież być różnica, kiedy wiedzą. I nie lubią się. Kanarek Maciusia boi się wolnych ptaków. Poskacze z grządki52 na grządkę – zaćwierka. Tamte posłuchają i coś odpowiedzą. Kanarek klatki stanie w otwartych drzwiczkach, pokręci łebkiem, tak ćwierka, jakby się radził, co robić. Już się przechyla naprzód, żeby wyfrunąć. Ale nie: wraca. Albo wyfrunie na klatkę, posiedzi trochę – ale widać, że mu jakoś dziwnie, nieswojo. Taki zdenerwowany, że nie wiem. Poprawia skrzydełka, łebkiem śmiesznie kręci. A tamte coś z nim mówią. Nie wie Maciuś, czy się kłócą, czy się pytają tylko, co on za jeden. Ale zaczyna Maciuś trochę się domyślać. Wychodzi, że mu zazdroszczą złotej klatki, ale się wyśmiewają, że fruwać zapomniał.

„Przyzwyczai się – myśli Maciuś. – Z pewnością mój kanarek może je wiele nowego nauczyć”.

A tamte wiedzą wiele, czego nie wie kanarek Maciusia.

Dziwne wszystko, ale bardzo ciekawe i miłe.

Niby nic Maciuś nie robi, a niby jest bardzo zajęty i nie ma czasu. Bo kiedy wieczór nadchodzi, szkoda się Maciusiowi kłaść do łóżka.

Siądzie przed domkiem i patrzy na gwiazdy. Jakby je pierwszy raz dopiero zobaczył. Podobno gwiazdy są takie same wielkie kule jak nasza Ziemia. Czy tam też są ludzie, pszczoły, muszki, mrówki? A człowiek taki malusieńki w porównaniu z wielkim morzem i tylu gwiazdami, że zliczyć nie można.

Probował53 Maciuś liczyć gwiazdy, ale mu się nie udało.

Wyspa Maciusia składa się z dwóch części. Zachodnia część wyspy górzysta, nie tak znów bardzo. Trzy mniejsze górki, polanka przy samym morzu, a z lewej strony czwarta góra wysoka, trochę nawet skalista. Koło tej góry zatoka, a wyspa wąska i porosła lasem. Tu wpada do morza rzeka ze wschodniej części wyspy, znacznie szerszej, porosłej bardzo gęstym lasem. Tam ukryły się resztki dawnych mieszkańców, uciekłszy przed zarazą. A na polance budynek opuszczonej szkoły zajmuje Maciuś i pułkownik Dormesko. Warta mieszka w dawnym domku kupca. Warta potrzebna dla ochrony i posługi króla Maciusia, a Dormesko z uwagi na dawne zasługi ułaskawiono tym chętniej, że sprawa ucieczki dostojnego jeńca zakończyła się pomyślnie.

Niedaleko od wyspy na skale wznosi się latarnia morska, której tymczasem nie zapalano, bo się zepsuła.

Raz na tydzień przywozi okręt pocztę, gazety i listy, wszystko, co potrzebne. Listów było niewiele, gazet Maciuś nie czytał, po części z braku ochoty, po części z braku czasu.

Po co mu nowe wiadomości, kiedy ma tyle dawnych, które trzeba gruntownie obmyślić? Rozpoczyna Maciuś nowe, inne życie; ale żeby już było wszystko naprawdę dobrze, musi dokładnie przypomnieć sobie, co było przedtem, kiedy był królem-Reformatorem. W ulu jego głowy nie ma porządku. Te człowieczki w głowie mówią i robią, co im się podoba, kładą się spać, kiedy chcą, wyfruwają z głowy i wracają, kiedy chcą. Prowadzą wojny i nawet Maciusiowi nie mówią, o co się kłócą i biją. I wygląda tak, że im więcej się Maciuś męczy myślami, tym mniej wie i rozumie.

– Więc dobrze: nie chcę już być królem. Ale czym chcę być? Przecież nie mogę całe życie rzucać w morze kamyków i patrzeć na mrówki?

Więc dobrze: w więzieniu chodziłem po podwórku więziennym i liczyłem kroki. A teraz liczę gwiazdy i kamyki, które rzucam w morze. Ale wtedy byłem jeńcem wojennym i chciałem uciec. Co teraz?

I teraz Maciuś tak jakby chciał uciec, ale nie z bezludnej wyspy, tylko inaczej. Skąd, jak i dokąd ma uciekać?

Nie wie Maciuś, bo w jego głowie jest nieporządek: raz wesołe człowieczki zaczynają gospodarować po swojemu i Maciuś cieszy się, sam nie wie dlaczego. To znów smutne człowieczki zwyciężą i Maciuś przypomina sobie, że jest sierotą, jakby teraz się dopiero dowiedział. Łzy napływają do oczu. To znów niespokojny jest, jakby się bał, jakby się miało stać coś bardzo złego.

I wszystko robi się samo, że Maciuś nie może powiedzieć:

– Ja tak chcę.

Lubi Maciuś się kąpać w morzu. Ale czasem stanie nad zatoką, już się zaczął rozbierać. Ale nie. Nie będzie się kąpał. Dlaczego: czy wiatr, czy woda zimna? Nie, słońce świeci; jest tak, jak wczoraj. Tylko Maciuś inny.

Lubi Maciuś wiosłować. Siądzie w łódkę, prędko, prędko robi wiosłami, a im bardziej ręce bolą, tym lepiej, tym przyjemniej. Innym razem patrzy na łódkę i dziwi się, że wczoraj wiosłował. Gdyby płynąć i wiedzieć, że tam coś jest – warto się męczyć. Ale kręcić się w kółko i wrócić na to samo miejsce – śmieszne i głupie.

Lubi Maciuś łowić ryby. A tu nagle żal mu się zrobiło złapanej rybki. Niechby siedziała w morzu. Dlaczego ją krzywdzi? A gdyby Maciusia złapała ryba na haczyk i wciągnęła do morza?

Są chwile, kiedy Maciuś się nie na żarty gniewa.

Był królem, wydawał rozkazy całemu narodowi – i musieli się słuchać. A teraz nawet sobie nie może nic kazać, bo zbuntowane człowieczki czy pszczoły, czy mrówki nie chcą go się słuchać i robią, co im się podoba.

Czyżby trudniej było rozkazywać sobie niż innym?

Jak ma rozkazywać tym małym człowieczkom? Przecież nie napisze, nie przylepi sobie na czole? Jak ma rozkazywać, kiedy nawet nie wie na pewno, czy są, jak wyglądają, czy mają oczy i uszy?

Małe człowieczki w głowie Maciusia są różne: jedne stare już, jak mistrz ceremonii – i one dużo pamiętają – opowiadają, co było dawniej. Jedne są tak jakby służba – przypominają Maciusiowi, że trzeba się ubrać, umyć, zjeść śniadanie, kąpać się, iść do lasu, na łódkę. Z nimi nie ma kłopotu; tu jest porządek. Kiedy był królem, robił to, co mu te właśnie człowieczki mówiły.

 

Ale są inne, młode, swawolne, zuchwałe – latają, fruwają, robią, co chcą, bardzo niespokojne, rady sobie z nimi nie można dać. I tu potrzebna jest silna wola. Tu potrzebna gimnastyka, musztra, one mogą być dobre albo złe. Taki na przykład Felek. Nie był zły; a co on narobił złego: brał łapówki, kradł, oszukiwał. Może i chłopcy z domu sierot nie byli źli, tylko ich człowieczki były rozdokazywane i niekarne.

Silna wola to jakby minister wojny. Szkoda, że Maciuś nie wie dokładnie, co robi minister wojny. Ale on ma generałów, pułkowników i w wojsku jest porządek. Musi Maciuś zbudować w swej głowie silne fortece, żeby jak coś sobie rozkaże, żeby go się wszystkie myśli słuchały.

Ale co rozkaże?

Nie wie Maciuś, co rozkazać nieposłusznym myślom.

A nie wie, bo mało umie, mało wie.

I napisał Maciuś do smutnego króla, żeby mu przysłał jak najwięcej książek.

Musi Maciuś przeczytać wszystkie w świecie książki. Położył Maciuś na stole zegarek i patrzy, czy prędko czyta, czy może co dzień jedną książkę przeczytać. Bo rok ma 365 dni. Więc przez rok może Maciuś 365 książek przeczytać.

365 x 2 = 730

Przez dwa lata siedemset trzydzieści.

365 x 3 = 1095

Przez trzy lata tysiąc dziewięćdziesiąt pięć.

365 x 4 = 1460

Przez cztery lata tysiąc czterysta sześćdziesiąt.

Mało. Ile jest wszystkich książek na świecie?

Westchnął Maciuś; strasznie dużo ma do roboty.

Wszystkie smutne człowieczki opadły Maciusia, zaczynają mówić, że nie warto, że Maciuś nic nie wie, nic nie umie, że stracił tyle czasu na głupstwa zamiast się uczyć, że Maciuś zmarnował dziedzictwo ojca, że przez niego tyle ludzi zginęło, że Stefan Rozumny, Julian Cnotliwy, Paweł Zwycięzca, Anna Nabożna54 – wszyscy się wstydzą, bo wszystkim wstyd przyniósł.

Siedzi Maciuś nad kartką, na której zrobił mnożenie – a taki zniechęcony, żałuje nawet, że prosił o przysłanie książek.

A tu nagle jak nie uderzy pięścią w stół, jak nie krzyknie:

– Precz!

Aż przestraszony kanarek zatrzepotał się w klatce.

Precz myśli, które go zniechęcają. Nie wie, jak wyglądają myśli w jego głowie, i wszystko mu jedno, czy podobne do pszczół, czy do mrówek, czy mają skrzydła i oczy, i uszy. Muszą się słuchać, i basta! On, Maciuś, jest panem swych myśli i rozkazuje, i musi mieć silną wolę. I musi być tak, jak chce.

Na złość będzie Maciuś wesół55, i już. Trzy dni się nie kąpał, nie wiosłował – łazi z kąta w kąt. Co to za porządek? Ani chwili zwłoki – marsz!

Wszystkie tchórzliwe człowieczki rozleciały się na cztery wiatry, a Maciuś wesoły, radosny biegnie do morza, kąpie się, pływa dwa razy dłużej niż zwykle. Siada do łódki, płynie dwa razy dalej od brzegu, prawie do samej latami morskiej. Silny jest, wesół i zdrów56, wie, czego chce i do czego dąży. Zacznie czytać: będzie wiedział.

Przepiękna rzecz – książka. Wszystko, co ludzie najmądrzejszego wymyślili – napisano w książkach. Czasem człowiek całe życie, sto lat myślał, potem napisał. A Maciuś w godzinę przeczyta – i już wie. Jakiś człowiek dawno umarł, a myśli jego są w książce. Książka tak jakby mówiła, jakby radziła. Po co się męczyć samemu, kiedy można mieć w książkach stu nauczycieli i doradców?

Nie jest Maciuś królem, bo nie chce, ale za rok może znów zechce. Musi się przygotować, musi umieć i wiedzieć. Pozna miasta swojego państwa, wszystkie prawa i paragrafy, pozna życie królów, uczonych. Przeczyta książki o gwiazdach i dzieciach – będzie wiedział nie tylko, co wiedzą dzieci, ale i dorośli.

Wspiął się Maciuś na sam szczyt najwyższej góry – serce mu mocno bije – patrzy w dal – na morze – oddycha głęboko – i jest szczęśliwy.

A po powrocie do domu zapisał do pamiętnika:

Hartować wolę znaczy – robić to, czego się nie chce robić. Król musi umieć sobie rozkazywać…

Pamiętnik Maciusia

Maciuś pisze pamiętnik.

Na okładce narysował domek, palmę, z daleka górę i morze, dużo orłów i zachód słońca. Na dole napisał: Mój pamiętnik na wyspie bezludnej Białego Szatana. O czym myślałem i co robiłem.

Na pierwszej stronicy znów był rysunek, ale się nie udało, bo Maciuś się śpieszył. A pod nim zapisanych było siedem książek, które Maciuś chciałby przeczytać:

1. Żeby była książka, w której są wszystkie nauki opisane, żeby można wybrać najpotrzebniejszą i najciekawszą naukę – i już od tego zacząć.

2. Żeby była książka o królach, ale nie historia, tylko jacy byli, jak mieli dziesięć lat albo dwanaście.

3. Żeby była taka sama książka o wielkich wynalazcach, podróżnikach i rozbójnikach – różnych zbójcach.

4. Żeby była książka ze wszystkimi bajkami czarnych i żółtych dzieci.

5. Żeby była książka, ale bardzo gruba, o pszczołach i mrówkach – i o zwierzętach.

6. Żeby była książka, jacy są różni ludzie na świecie: jacy są porządni i nieporządni, ile jest leniuchów i pracowitych, wesołych i smutnych, złych i dobrych, takich, którzy dokuczają i nie dają spokoju, i czy można poprawić, żeby się nie bili, nie kłócili, nie dokuczali.

7. Książka, gdzie są zapisane mądre prawa, które mogą zostać, i głupie, które trzeba zmienić.

Chciałbym też przeczytać książkę, jak się tresuje dzikie zwierzęta: lwy, tygrysy itd.

Myślałem dziś, że woda może być wodą, ale jak gorąca – zamienia się w parę, jak jest zimna – robi się lód. Więc nie wiadomo, czym jest naprawdę: parą, wodą czy lodem.

Może tak samo jest z człowiekiem – że jest różny.

Byłem dziś w lesie. Chciałem okrążyć całą wyspę, ale za daleko. Wylądowałem z tamtej strony. Zdaje mi się, że widziałem czarnego człowieka. A może to była małpa. Coś jakby krzyknął i uciekł.

Zdaje mi się, że nawet bohater czasem się przestraszy. Czy jest na świecie człowiek, który się nigdy, ale to nigdy ani razu nie zląkł?

Dziś moje urodziny. Smutny król przysłał powinszowanie i lunetę. Patrzyłem przez lunetę na księżyc. Widziałem góry na księżycu. Ale lasów nie ma.

Nie wiem, czy skończyłem jedenaście, czy dwanaście lat. Próbowałem myśleć, jak się jest dorosłym. Wiem, że rosnę, ale nie mogę uwierzyć, że będę duży albo stary. Wszystko jest takie dziwne.

Niedziela

Była wielka burza na morzu. Bardzo chciałem wziąć łódkę i spróbować, czy będę mógł wiosłować. Ale Walenty powiedział, że nie pozwoli. Ja bym nie pojechał57 nawet, ale bardzo chciałem. Ale i na górze było pięknie. Błyskawice i taki huk, taki grzmot! Podobno mają naprawić latarnię, bo gdyby dziś płynął okręt, latarnia mu bardzo potrzebna.

Środa

Czy kocham rodziców, czy nie? Czy można kochać umarłych?

Dlaczego jestem sierotą? Tyle dzieci ma rodziców, a ja nie.

Gdyby ojciec żył, wszystko byłoby inaczej. A swojej mamy prawie nie pamiętam. Fotografia bardzo się wytarła, ale się nie martwię. Nawet lepiej. Bo jeżeli mama nie żyje, więc jej fotografia też powinna być trochę wytarta.

Z warty najlepiej podoba mi się Walenty. Sam nigdy nie mówi, a jeżeli zapytać, tak zrozumiale zawsze odpowiada. I doskonale tłumaczy sny. Śnił mi się aeroplan58 – powiedział, że to znaczy niebezpieczeństwo. Pośliznąłem się i mało co nie spadłem ze skały. Tak przyjemnie siedzieć na kamieniu nad samą przepaścią. Walenty umie robić sieci. Lepsza sieć, bo nie rani. Można znów puścić ryby do wody. Tak się cieszą. Myślały, że już nie ma ratunku.

Walenty uczy mnie grać na skrzypcach. Żeby choć trochę umieć! Usiądę na swoim kamieniu i będę grał.

Dawniej ludzie mieli łuczywo (tak jak u Bum-Druma). Potem mieli świece, potem lampy naftowe, potem gaz, a teraz mają elektryczność. Czy wymyślą jeszcze coś lepszego?

Jak to się robi wynalazki? Chyba z książek?

Znów długo myślałem, jak się myśli. Może nie ma w głowie człowieczków, ale czy nie wszystko jedno? Jeżeli się zgadza, no to dobrze. Ale wolałbym zobaczyć. Wczoraj uważałem, jak się zasypia, ale zasnąłem i nie wiem jak. Zapytałbym się Walentego, ale się wstydzę.

Dorośli się nie wstydzą, a dzieci się bardzo wstydzą. Może dlatego, że się z nich często śmieją.

Żeby nie na długo, ale na jeden dzień, na jeden dzień, na trzy godziny pojechać do stolicy i zobaczyć! Trochę pochodzić po pałacu, po parku, po mieście. Poszedłbym na cmentarz, na grób rodziców.

Tu jest cieplej i niebo takie ładne. A jak były chmury, przyjemniej było. Bo tamto jest moje niebo. I palmy są ładne, ale moje drzewa jakby były znajome, a palmy obce.

Największy mój błąd, że byłem dumny.

Czy król może kochać cały naród, czy tylko chce, żeby go chwalili; i dlatego jest dobry?

Czy można kochać, jeżeli się nie zna? Chciałem, żeby dzieciom było dobrze, ale chciałem, żeby wiedziały, że to wszystko zrobił król Maciuś Reformator.

Martwiłem się, że jestem mały, chciałem pokazać, że mały też potrafi.

Wiedziałem, że dorośli są źli na mnie, ale muszą się słuchać.

Zacząłem pisać taki kajecik59:

Błędy mego królowania.

I drugi:

Różne plany, gdybym znów był królem.

Dormesko powiedział:

– Człowiek nie powinien myśleć, tylko słuchać rozkazu i ściśle każdy rozkaz wypełniać. Jeżeli wydaję rozkaz, muszę być pewien, że będzie ściśle wykonany.

– Ale król musi wszystko rozumieć i myśleć, jakie wydawać rozkazy – odpowiedziałem.

– Król – to co innego – zgodził się Dormesko.

Czy dorośli mogą być też nie bardzo mądrzy?

Czekam i czekam, a poczta nie przychodzi. Coś się stało widocznie.

Nie pisałem cały tydzień.

Przyjechał smutny król. Dziwił się, że gazet nie czytam. Powiedziałem, że dawniej czytałem i co mi z tego przyszło? Powiedział, że mam słuszność, że lepiej książki czytać.

Bardzo jest dobry dla mnie, ale nie rozumiem, jak mi coś mówi – dlatego nie jest mi z nim dobrze.

Powiedział tak:

– Dawniej, mój Maciusiu, coś pomyślał60, zaraz zrobiłeś. Teraz postanowiłeś tylko myśleć i nic więcej. A człowiek powinien mieć inne myśli dla siebie, a inne dla ludzi.

Tak jakoś wychodzi, że człowiek musi kłamać. Wiem, że tak nie jest, ale nie rozumiem. Pewnie jestem za mały.

 

Znów dawno nie pisałem.

Czytam, już trochę gram na skrzypcach. Chciałbym grać jak on albo przynajmniej tak, jak Walenty.

Z książkami jest inaczej, niż mi się zdawało. Jeżeli się czyta, to się potem jeszcze więcej myśli. W książkach jest dużo, ale nie wszystko. I dopiero trzeba samemu ułożyć sobie w głowie.

Już niedługo będę mógł dopłynąć do latarni morskiej. Widziałem przez lunetę dwoje dzieci. Jedno zupełnie malutkie: pewnie jeszcze mówić nie umie. A drugie trochę starsze, ale też małe.

Dawniej patrzałem61 przez kratę na Felka i jego zabawy. Żelazna krata parku królewskiego dzieliła mnie od dzieci – i byłem sam. Teraz morze dzieli mnie od dzieci – i znów jestem sam.

Śniło mi się, że na ścianie wisi jakiś obrazek. I dużo ludzi się przygląda. Obrazek nieładny; wiem jaki, ale nie chcę pisać. I tam zaczęło coś dzwonić; ale wszyscy zaczęli uciekać. I ja uciekam. Ale patrzę, że oni przede mną uciekają. Boją się mnie. Zatrzymałem się i zostałem sam.

Walenty nie wie, co to znaczy: nie umiał tego snu wytłumaczyć.

Popłynął wreszcie Maciuś do latarni morskiej. Wtedy uczył się pisać, żeby mógł list do Felka napisać, teraz co dzień dalej i dalej puszczał się na morze, aż mu się wreszcie udało.

Przywiązał łódkę i prosto do latarni. Ale na drodze spotkał dzieci.

– Tata! – woła dziewczynka, biegnie do Maciusia; rączki wyciągnęła.

– Tata! Chodź! Ala grzeczna!

Zawadziła o kamień czy korzeń – bęc na ziemię – i w krzyk.

Chłopiec, pewnie brat, pomaga wstać, poprawia sukienkę. A ona znów się wyrywa – jeszcze ma łzy na buzi, a znów się śmieje, drepce do Maciusia i woła: „Tata!”

Braciszek się zatrzymał, patrzy, co z tego będzie. A Maciuś zatrzymał się i nie wie, co robić. Tak bardzo pragnął dopłynąć do dzieci, a teraz stoi i nie wie.

– Chodź do dziadzi! – woła mała. – Chodź! Ala grzeczna. Dziadzio tam. Chodź, tata.

I szarpie, i ciągnie Maciusia.

Strasznie nieprzyjemnie, jak trzeba coś powiedzieć, a nie wiadomo co.

– Alo, chodź. Tata, chodź. Alo, Ala, tata – do dziadzi.

I ciągnie, popycha oboje62, a sama w środku, i gada ciągle to samo – znów się mało nie przewróciła.

– Dziadziu – dziadziu – patrz – tata!

Latarnik przymrużył oczy, uśmiecha się, brodę gładzi. Taki miły – podobny do doktora.

– Witam królewskiego gościa – mówi i czapkę zdjął z głowy. – Zapewne król Maciuś chciał się dowiedzieć, dlaczego latarnia się nie pali? Już w porządku wszystko: dziś zapalimy. Już byłbym dawno popłynął przeprosić króla Maciusia za ciemność, ale ot… z tym niedaleko popłyniesz.

Maciuś teraz dopiero spostrzegł, że latarnik ma jedną rękę.

– Drugą rękę zabrało mi morze. Ale morze jest hojne: za rękę dało mi oto tę parkę.

I Maciuś się dowiedział, że stary latarnik był dawniej marynarzem, że podczas rozbicia okrętu stracił rękę. Dali mu latarnię. Przed rokiem, po burzy, fala wyrzuciła tych dwoje dzieci: ledwo je doratował. A co najdziwniejsze: że chłopiec nie wypuścił z rąk maleństwa, chociaż zemdlony.

– Chłopca nazwałem Alo, a dziewczynkę Ala. Co one za jedne, nie wiem. A kiedy na wyspie mieszkali Murzyni, Alo znaczyło: syn morza, a Ala – córka morza. Cudzoziemskie jakieś dzieciaki. Musi z Północy. Bo południowe mowy znam wszystkie trochę. A z chłopakiem ani rusz nie mogłem się dogadać.

Ala niecierpliwie kręci się i patrzy to na dziadka, to na Maciusia.

– Tata! – krzyknęła wreszcie i zaczęła się śmiać.

– A widzisz, małe gapiątko – mówi stary. – Nie mówiłem, że tata wróci? No i masz swego tatę.

– To nie tata wcale – powiedział, chmurnie marszcząc brwi, Alo.

– Dla ciebie może nie tata, a dla Ali tata.

– I dla Ali nie tata, tylko Maciuś.

Maciusiowi przykro się zrobiło.

Znów nie wiedział, co powiedzieć. A stary latarnik patrzy na dzieci, uśmiecha się zadowolony.

– No, po podróży trzeba coś zjeść – powiada.

I zaprosił Maciusia do swego dziwnego w latarni mieszkania.

Żałował Maciuś, że nic nie przywiózł dla dzieci. I ta pierwsza wizyta niedługo trwała.

Ala jeszcze dwa razy płakała: raz, że nie pozwolili pić herbaty, bo była gorąca, a nie chciała czekać; a drugi raz, kiedy Maciuś odjeżdżał.

– Nie jedź, tata. Ala chce taty.

I znów nie wiedział Maciuś, co robić, kiedy go Ala trzymała za spodnie i nie puszczała.

Wieczór nadchodzi, a Dormesko nie lubi, jeśli Maciuś późno wraca z wycieczek. Raz nawet, kiedy się zbyt długo zasiedział na skale, przez trzy dni towarzyszył mu jeden z wartowników. Nie była to kara, tylko Dormesko chciał być spokojny, że Maciuś nie zrobi sobie nic złego.

I tak szczęśliwie, że Dormesko nie wiedział o różnych przygodach, z których Maciuś cało wychodził, ale mogło być gorzej.

Śliczną miał Maciuś powrotną drogę w świetle latarni. Płynął jak w kwiatach złota.

Dobrze Maciuś zrobił, że nie obiecał wizyty na dzień następny, bo tak go ręce bolały jak na samym początku, kiedy dopiero zaczął wiosłować.

Dopiero na piąty dzień ruszył Maciuś w drogę, ale przez ten czas obmyślił dokładnie wizytę. Przede wszystkim wziął cegiełki i łamigłówkę, loteryjkę i paczkę pierników, i cukierki, i wiatraczek, i piłkę. Potem ułożył w głowie, co powie na powitanie, co powie, jeżeli znów go Ala nie będzie chciała puścić.

Wiosłował powoli, z odpoczynkami, żeby się nie zmęczyć tak bardzo. Uprzedził pułkownika Dormesko, że wróci dopiero wieczorem, i zabrał prowizję na cały dzień, żeby nie być głodnym.

Dzieci powitały go radośnie. Nudziło się im bardzo na samotnej skale. I stary marynarz rad był wizycie Maciusia. Znów opowiadał nowemu słuchaczowi o swoich podróżach, a Maciuś opowiadał o wojnach.

Alo siedzi na kamieniu i słucha, Ala stoi przy Maciusiu, oparła ręce o kolana i patrzy w oczy, żeby lepiej rozumieć. Widać, że nie rozumie, bo zadaje bardzo dziecinne pytania.

– Czy kule to także piłeczki? – pyta się Ala.

Ala myśli, że wojna – to zabawa w piłkę. Tłumaczy Maciuś, że piłki są z żelaza i zabijają ludzi.

– A Maciusia-tatusia zabili? – pyta się znów Ala.

Teraz Ala nazywa go już Maciusiem, ale i tatusiem także. I przyjemnie Maciusiowi, choć nie wie dlaczego.

– Ala chce na wojnę – napiera się nagle i trzeba tłumaczyć, żeby nie płakała.

– Wojna jest daleko – mówi latarnik.

– Ala chce daleko.

– Ala jest za mała – mówi latarnik.

– Ala duża, Ala chce na wojnę.

– Wojna śpi – mówi latarnik.

– Wojna śpi – powtarza szeptem Ala, kładzie palec na ustach, robi przestraszoną minę i już się nie napiera więcej. – Ciiicho, wojna śpi, piłeczka śpi, pajacyk śpi.

Maciuś przygląda się zdziwiony i stara się przypomnieć, kiedy sam był mały i tak mało wiedział.

W powrotnej drodze myślał Maciuś o Ali. Malutka jest, paluszki ma malutkie i tak strasznie mało rozumie.

Nieprzyjemnie mało rozumieć. Biedna Ala. Tak patrzy, kiedy Maciuś opowiada, jakby chciała oczami zrozumieć.

I zaraz zaczyna płakać. Małe dzieci pewnie dlatego płaczą, że nie mogą zrozumieć – jest im nieprzyjemnie. Maciusiowi żal Ali. Trzeba wymyślić jakąś bajkę dla Ali. Trochę będzie opowiadał dla latarnika i Alo, a trochę dla Ali.

Układa Maciuś bajeczkę dla Ali.

– Wojna śpi – śpi. Wojna ma oczki zamknięte i śpi. A potem się obudziła…

Nie, inną bajkę ułoży.

Skąd dziadziowi przyszło do głowy, żeby powiedzieć, że wojna śpi? I zaraz uspokoił Alę. Przecież to kłamstwo, kłamać nie wolno i nieładnie. A może i nie kłamstwo? Bo naprawdę wojna jakby się budziła ze snu, kiedy nagle wojska idą, armaty strzelać zaczynają, a przedtem było cicho.

Założył Maciuś wiosła i odpoczywa. Światło latarni oświetla morze. Na niebie gwiazdy, wokoło cisza.

„Jakie prawa można dać najmniejszym dzieciom?” – myśli Maciuś, ale mu trudno.

Kiedy ukrywał się w domu sierot, były tam małe dzieci. Starsze były niedobre dla nich. Biły, dokuczały, wyśmiewały. I Maciuś nie lubił ich wtedy: bo ciągle płakały. Ale może dlatego płakały tak często, że nie mają żadnych praw i nic im nie wolno? Jeden poseł powiedział wtedy: żeby nie było małych dzieci. Ale muszą być – bo jak urosną, będą większe.

„Chcę być królem dzieci – myśli Maciuś – ale nic nie wiem o małych dzieciach. Zapomniałem, kiedy byłem mały. Pewnie i dorośli wszystko zapomnieli, dlatego nie chcą dać dzieciom praw”.

Znów bierze Maciuś za wiosła – i dziwi się bardzo, że wyspa już blisko, a wcale go ręce nie bolą.

– Jutro będę czytał cały dzień, a pojutrze znów do Ali i Ala. Trzeba im zawieźć obrazki.

Rozdział ten powinien się nazywać:

„Najdziwniejszy rozdział z książki o Maciusiu”. Bardzo to było dziwne.

Więc kiedy Maciuś postanowił zbadać dokładnie wyspę, wziął rewolwer i poszedł do lasu. Przepłynął zatokę, wylądował w miejscu, gdzie wyspa się za rzeką rozszerzała, i idzie.

Bo czy nie wstyd mieszkać na małej wysepce i nie znać?

Akurat wczoraj czytał Maciuś straszną, pełną niebezpieczeństw podróż63 do bieguna i pomyślał:

Oto odważni podróżnicy urządzają wyprawy do krajów wiecznego lodu i nocy, całe lata znoszą trudy, żeby poznać ziemię. Więc wstydem jest nie znać swojego miasta, swojego kraju albo wyspy, na której się mieszka. Jeżeli nawet są w lesie Murzyni, na pewno nie ludożercy, a zresztą będą uciekali. Od zwierząt Maciuś się obroni. Lepiej walczyć w lesie niż w kanale z wilkiem.

Idzie Maciuś – idzie – idzie – las coraz bardziej gęsty. W górze jakby dach zielony, aż ciemno. W dole pełno wijących się roślin, krzaków, a tak wszystko poplątane, że co krok – jakaś przeszkoda. Nie spieszy się Maciuś. W torbie, przerzuconej przez plecy, ma zapasy na cały dzień. Dormesko przyzwyczaił się do odległych wypraw Maciusia.

Idzie Maciuś – idzie – a im droga trudniejsza, tym większa w nim wzbiera zaciętość. Zrazu to tu, to tam błyśnie promień słońca, ale potem już nic: cały utonął w zieleni. Nie słychać już szumu morza. Cisza: nawet ptaki nie śpiewają.

Idzie Maciuś – idzie – ale się zmęczył. Usiadł i je śniadanie. Ukrajał kawał chleba i sera – posilił się. I teraz dopiero zadał sobie pytanie: „A co będzie, jeśli zabłądzę?”

Trzeba było wcześniej pamiętać, ale Maciuś jest młody i niedoświadczony.

Nie boi się, ale już prędzej idzie. Wyspa mała; jeśli Maciuś będzie szedł ciągle w jednym kierunku, prędzej czy później dojdzie do morza. Zresztą wróci tą samą drogą – pozna po śladach, po zgniecionych liściach i nadłamanych gałązkach.

Niestety – są ślady drogi, ale biegną w różnych kierunkach. Mogły zwierzęta przebiegać. Na śniegu, na piasku można odróżnić ślad ludzi i zwierząt, ale nie w gęstym lesie.

Idzie Maciuś, nasłuchuje, rozgląda się i żałuje, że nie wziął kompasu, który wskazuje cztery strony świata.

Wypoczął chwilę – znów idzie. Posilił się trochę, że był głodny trochę, że mu torba na plecach ciążyła. I szedł aż do wieczora.

Ano trudno: przenocuje w lesie. Trzeba wybrać drzewo, obejrzeć uważnie, czy wąż tam nie zechce nocować. Trochę niebezpieczny jest nocleg w lesie, ale nie bardziej niż wiele innych przygód, których Maciuś doznał.

I już spokojnym, zmęczonym krokiem posuwa się Maciuś naprzód. Gdy nagle usłyszał coś jakby płacz czy śpiew, jakby ktoś wzywał pomocy.

Naprawdę czy mu się zdaje?

Ostrożnie idzie w kierunku głosu. Ale zobaczył polankę, a w pośrodku64 wzgórze, a na wzgórzu – wieżę.

Wieża była z kamieni, u dołu szeroka, wyżej coraz węższa.

„Co to być może?”

Jakiś głos wychodzi z wieży – jakby śpiew, ale podobny do jęku.

„Zobaczę” – myśli Maciuś.

Obchodzi wieżę, wejścia nie ma. Trzeba dać jakiś znak, sygnał. Wystrzelił Maciuś w powietrze. Odpowiedziało mu echo, potem cisza.

Stoi Maciuś i nie wie, co robić. A tu się nagle odsuwa wielki kamień – widać otwór. Zbliżył się Maciuś, zajrzał do środka zdziwiony.

W środku wieży ujrzał siedem drabin, jedna nad drugą, oparte o wystające kamienie. Każda drabina ma siedem szczebli. Ale szczeble dolnej drabiny są blisko, tak że wejść łatwo, a im wyżej, tym szczeble dalej jeden od drugiego. Gdyby kto wchodził w górę, byłoby coraz trudniej. I jeszcze nie koniec. Dolne szczeble pierwszej drabiny grube i mocne, a im wyżej, tym cieńsze. Gdyby na nie stąpić, chybaby się złamały.

Maciuś widzi to wszystko. A nie wie, dlaczego w wieży jest jasno, chociaż nie ma ani jednego okna.

51wiorsta – daw. jednostka odległości, ok. 1 km. [przypis edytorski]
52grządka – tu: mała grzęda, szczebelek w klatce kanarka. [przypis edytorski]
53probować – dziś popr. forma: próbować. [przypis edytorski]
54Stefan Rozumny, Julian Cnotliwy, Paweł Zwycięzca, Anna Nabożna – przodkowie Maciusia: tatuś, dziadek, pradziadek i prababcia. [przypis edytorski]
55wesół – dziś: wesoły. [przypis edytorski]
56wesół i zdrów (daw.) – dawne, krótkie formy przymiotników w r.m.: wesoły i zdrowy. [przypis edytorski]
57pojechać – dziś, kiedy mowa o łódce, popr.: popłynąć. [przypis edytorski]
58aeroplan (daw.) – samolot. [przypis edytorski]
59kajecik (daw., z fr. cahier: zeszyt) – zeszycik, mały zeszyt. [przypis edytorski]
60coś pomyślał – dziś raczej: co pomyślałeś. [przypis edytorski]
61patrzałem – dziś popr. forma 1 os. lp cz.przesz.: patrzyłem. [przypis edytorski]
62oboje – tu popr. forma B. l.mos.: obydwu, obu (popycha obydwu; jako że mowa o dwóch chłopcach). [przypis edytorski]
63czytał (…) podróż – dawniej książki podróżnicze nazywano w skrócie podróżami. [przypis edytorski]
64w pośrodku – dziś: pośrodku. [przypis edytorski]