Za darmo

Król Maciuś na wyspie bezludnej

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

A tu znów policja sprowadza ze czterdziestu nowych.

– Oddaj mi moje dziecko! – krzyczy żona zagranicznego posła.

Już wali do ogródka cała kupa rodziców. Płacz, wrzask, wymyślania.

„Teraz już mogę wyjść z krzaków – pomyślał Maciuś – Jeżeli policja w ten sposób ściąga przestępców, dziwię się, że w ogóle może kogoś złapać. Jestem bezpieczny”.

I Maciuś tak się czuł bezpieczny, że przecisnął się aż do samego stolika, gdzie stał gruby pan i próbował uspokoić publiczność:

– Moi szanowni ojcowie i matki, jestem dyrektorem domu sierot, a nie naczelnikiem więzienia. Dla mnie jest to wszystko bardzo przykrą niespodzianką. Jestem, proszę państwa, uczonym wychowawcą, autorem uczonych książek o dzieciach. Napisałem książkę pod nagłówkiem 365 sposobów, żeby dzieci nie hałasowały. Napisałem drugą książkę: Co lepsze: czy guziki blaszane, czy rogowe?. Trzecia moja książka pedagogiczna ma tytuł: Chów trzody chlewnej w internatach. Bo trzeba państwu wiedzieć, że tam, gdzie jest dużo dzieci, zostaje dużo obierzyn i pomyj. I to się nie powinno marnować. W moim internacie najbardziej chude prosiątko wyrasta na doskonałą świnkę. Dostałem dwa srebrne medale. Jak tylko spojrzę na dziecko, zaraz wiem, co ono warte. Poznaję po twarzy, po oczach, po wszystkim. Proszę was, spójrzcie tylko na tę dziewczynkę…

I dyrektor wskazał na stojącego przy stole Maciusia.

– Spójrzcie na jej łagodną twarzyczkę i rozumne oczęta. Jest niedawno, ale znam ją na wskroś; jej duszyczka nie ma przede mną tajemnic. Każdą jej myśl czytam jak na dłoni.

Dyrektor jedną rękę oparł o głowę Maciusia, a drugą otworzył i patrzy. I Maciuś nie na żarty się przestraszył, żeby dziwny, gruby pan czego niepotrzebnego tam nie wyczytał.

Kiedy rodzice przekonali się, że dzieci nie są w więzieniu, tylko pod opieką uczonego wychowawcy, już nie robili awantur, rozeszli się spokojnie. Tylko zagraniczny poseł zatelefonował do prefekta policji i otrzymał pozwolenie na odebranie synka, którego zaraz zabrał do samochodu.

Po chwili znów wybiega dyrektor i krzyczy:

– Panowie wychowawcy! Za pół godziny odbędzie się narada, jak szukać zbiegłego Maciusia. Przyjedzie tu bardzo wiele znakomitych osób. Proszę zmienić dzieciom bieliznę, umyć im uszy i wytrzeć nosy. Rozumiecie: ani jednego zasmarkanego nosa. I niech jakaś dziewczynka da bukiet prefektowi policji. Najlepiej – ta mała z łagodną twarzyczką. Hej, służba, chodźcie sprzątać!

I poleciał.

– Gdzie jest ta dziewczynka, która ma podać bukiet? – pyta się wychowawca.

– To ja – mówi Maciuś. – Ale jestem chłopiec, wcale nie dziewczynka.

– Ach, ty zarozumialcze! – rzucili się na Maciusia wychowawcy. – Jak dyrektor mówi, że jesteś dziewczynka, toś dziewczynka, i koniec. Za upór i nieposłuszeństwo nie dostaniesz jutro obiadu.

I w pół godziny później Maciuś, ubrany w białą sukienkę z różową szarfą – podał prefektowi policji bukiet kwiatów. A za prefektem zaraz przyjechali: naczelnik policji śledczej, sędzia policji kryminalnej, szef żandarmerii, dyrektor defensywy i jeszcze ze dwadzieścia23 miejscowych i zagranicznych łapaczów24.

– Panowie – zabrał głos dyrektor domu sierot. – Jestem wychowawcą i uczonym pisarzem. Moje zadanie pilnować, żeby dzieci nie gubiły chustek od nosa, żeby nie hałasowały i nie obrywały guzików. Ale jeśli idzie o pochwycenie zbiegłego dziecka, wiem lepiej, bo znam dzieci. Z całą stanowczością twierdzę, że Maciusia nie ma w stolicy. Maciuś zapewne ukrył się w lesie i znaleźli go śpiącego Cyganie albo wieśniaczka. Maciuś ukrywa się na wsi albo wśród bandy Cyganów. Jeżeli Maciusia poznali, to pewien jestem, że go wydadzą, bo Maciuś wszystkim się dał we znaki. A jeżeli go nie poznali, z pewnością sam się wygada. Trudno żądać, moi panowie, żeby prosty kmiotek był wychowawcą, więc zanim się domyśli, że ukrywa Maciusia, upłynąć musi kilka tygodni. Stolica zna Maciusia – on by tu i pięć minut nie mógł się ukryć.

Stoi Maciuś przy drzwiach i słucha. Bo dyrektor kazał mu stać przy drzwiach, bo może ktoś poprosi o szklankę wody albo mu coś spadnie i trzeba podnieść. Dorośli nie lubią się sami schylać, bo ich kości bolą.

No i radzą – radzą, każdy co innego mówi – aż postanowili, żeby dzieciaków długo w zamknięciu nie trzymać. Niech przenocują, a jutro ich się wypuści. Rodzice mogą przynieść dzieciom obiad, bo niespodzianie przybyły, więc dla nich nic nie przygotowano: więc żeby nie były głodne. Dzieci już nie sprowadzać. No i koniec.

Jak tylko Maciuś, przebrany znów za chłopca, wyszedł na podwórze, obstąpili go wszyscy:

– O czym tam mówili, co robili, czy jedli co i czy smaczne? Czy Maciuś coś dostał od gości? Czy się nie wstydził? Kiedy wypuszczą więźników i co dziś będzie na obiad?

No tak: Maciuś się wstydził, nic nie widział, nie słyszał – nic nie wie i nic nie powie.

Prędko się odczepili, bo bardzo byli zajęci. Każdy starał się coś wymamić25 od więźniów:

– Widzisz, mnie tak potrzebny scyzoryk, a tobie na nic.

– Słuchaj: daj mi lusterko. Ty masz w domu lepsze.

– Jak mi dasz ten piórnik, to ci coś bardzo ciekawego powiem.

– Patrz: włosy mi się ciągle rozlatują – daj mi tę zapinkę.

Nie wszystkie dzieci wymaniały: jeśli nawet kto nie brał, przyglądał się i słuchał. Była to zupełnie nowa rozrywka i ciekawe widowisko. Bo tak – biegały tylko po podwórku albo chodziły parami przez ulicę. A chodzić parami nie jest przyjemnie, bo zaczepiają – i nie można oglądać wystaw sklepowych.

Zapomniałem powiedzieć, że Maciusia przebrali w sukienkę córki gospodyni, a potem dali ubranie chłopca, ale nie to, które dostał od zwrotniczego. Więc teraz zupełnie się już nie różnił od wszystkich.

Zresztą – i tak nikt nic nie wiedział. Aż do późnego wieczora przychodzili rodzice z paczkami. Takiej uczty nie pamiętali najstarsi wychowańcy.

Eeech, wesoło. A dzięki komu to wszystko?

– Niech żyje król Maciuś! – ośmielił się ktoś krzyknąć.

I wszystkie dzieci, nawet uwięzione, powtórzyły dwa razy zgodnym chórem:

– Niech żyje! – niech żyje!

A Maciuś miał wielką ochotę krzyknąć także:

„Niech żyje pułkownik Dormesko!”

Pułkownik Dormesko, sam o tym nie wiedząc, przysłużył się Maciusiowi jak najszczerszy przyjaciel. Trzy dni po ucieczce Maciusia jedzie dalej, jakby się nic nie stało. Warta stoi na korytarzu – pilnuje. A Dormesko śpi.

Zajechali do morza. Zebrała się kupa gapiów, bo ten i ów albo wiedział, albo się domyślał, że w porcie czeka okręt właśnie na Maciusia.

Wynoszą kufer Maciusia, wynoszą drugi – pana pułkownika, wynoszą klatkę z kanarkiem. Wychodzi pułkownik. Pięciu warty z jednej strony, pięciu z drugiej.

– Gdzie Maciuś?

Gapie źli: stali parę godzin na deszczu i przegapili. Ale ciekawi ich ta klatka z kanarkiem.

Komendant portu otwarcie zapytał:

– Gdzie Maciuś?

– Czy pan jest władzą lądową i morską? – mruczy Dormesko zły, że strach.

– Ano, jestem – odpowiada komendant.

– Więc ma pan rozkaz okazać mi pomoc, nic więcej. Proszę dać łódkę. I jak wsiądziemy na okręt, niech rusza.

Czeka kapitan okrętu, patrzy, dziwi się. Dziwią się marynarze, a że ludzie zabobonni, niejednemu przyszło do głowy, że kto wie, czy Maciusiem nie jest właśnie kanarek w złotej klatce. Może go królowie zaczarowali, a może Maciuś nigdy nie był człowiekiem?

Po przyjeździe na bezludną wyspę odebrał Dormesko pokwitowanie na to, co przywiózł, a sam wraca. Śpi niespokojnie, sumienie go dręczy. Przykro staremu służbiście nie wykonać dokładnie rozkazu.

Raport, jako ważny dokument historyczny, podaje dosłownie:

Twierdza. Czwarty Fort Śmierci. Rozkaz w punkcie pierwszym wykonałem. Rozkaz w punkcie drugim wykonałem. Punkt trzeci rozkazu wykonany częściowo: rzeczy Maciusia przewiozłem w całości na bezludną wyspę (pokwitowanie załączam). Punkt czwarty rozkazu wykonany niniejszym raportem. Były król Maciuś w drodze zbiegł. Pułkownik Dormesko.

Posłał raport przez ordynansa i znużony podróżą – położył się spać.

To, co się później działo, było największą awanturą, jaką świat pamięta.

Że Dormesko grożono rozstrzelaniem, degradacją, karnym batalionem, ciężkimi robotami – to głupstwo. Nie, wśród samych królów działo się coś niebywałego. Odbywały się trzy posiedzenia w dzień i jedno w nocy. Każde posiedzenie w innym mieście, czasem jednocześnie w dwóch różnych miastach. Z początku tajne, ale panowie od gazet dowiedzieli się, że Maciuś uciekł – i w te pędy za królami. Pociągi jeżdżą jak zwariowane. Ministrowie pogubili walizy, mistrze26 ceremonii – głowy. Druty telegraficzne pękały od nawału depesz. Nadzwyczajne dodatki gazet wychodziły niekiedy o drugiej i trzeciej w nocy i ludzie w koszulach, jak podczas pożaru, wybiegali na ulicę kupować. Iluzjony27 powyciągały stare filmy z Maciusiem. Wszędzie Maciuś i Maciuś. Cygara – Maciuś Pierwszy. – Cukierki – Maciuś Pierwszy. Wódka maciusiówka. O rety!

 

– Nadzwyczajny dodatek! Rewolucja u młodego króla!

– Nadzwyczajny dodatek! Smutny król się zbroi!

– Nadzwyczajny dodatek! Rewizja w pałacu Kampanelli!

– Nadzwyczajny dodatek! Wojna południowej Afryki z północną!

– Nadzwyczajny dodatek! Zerwanie przyjaźni żółtych królów z białymi!

Tysiąc dwanaście razy donoszono, że Maciuś schwytany – a za każdym razem kogoś innego chwytano, albo zupełnie kłamali, żeby gazet więcej sprzedawać. Nagrodę za głowę Maciusia podniesiono z pięciu na dziesięć milionów.

Każdy czekał, że stanie się coś niezwykłego, ale co się dzieje naprawdę, nie wiedzieli nawet królowie. Jedno było pewne: jeżeli nie złapią Maciusia, już się nie uspokoi. Ani czarni i żółci królowie, ani dzieci nie tak łatwo dadzą się usunąć od sprawy Maciusia. Wszystkie białe, czarne i żółte dzieci były po stronie Maciusia. Dopiero młodzież dzieliła się na partie.

Na próżno zamknięto fabrykę stalek28 maciusiek29, na próżno nałożono karę na dwanaście sklepów za wystawienie pocztówek z Maciusiem, redaktor Zielonego Sztandaru siedział w kozie, znany poeta za hymn o Maciusiu miał wytoczoną sprawę sądową. Szkoły obstawiono wojskiem. Zabroniono dzieciom sprzedawać zielone materiały na sztandary. Za grę „w zielone” nauczyciele zostawiali w kozie30. A znany z głupoty cesarz Pafnucy wydał rozkaz, że on – z Bożej łaski cesarz i samodzierżec31 – żąda, aby w ciągu miesiąca wszystkie rośliny ogrodów, lasów i placów miejskich – zmieniły barwę.

Było gorzej. Księżna Iola Bengalska na balu króla Ludwika wystąpiła w zielonej sukni. Syn Orestesa, mały królewicz Hestos, stanął na czele pochodu zbuntowanych uczniów. Rewolucyjne napisy, które niesiono przez miasto, głosiły:

Żądamy lepszych ołówków i kredek, bo dla dzieci robią najgorsze ołówki, które się łamią.

Papier w zeszytach jest lichy.

Źle oprawione są książki szkolne. Oprawa zaraz się zrywa.

Precz z ubraniami na wyrost.

Niech żyją cukierki i czekolada. Od cukierków nie psują się zęby.

A na afiszach wyborczych w republice Północnego Koguta jedna partia wyraźnie zapowiedziała walkę o równouprawnienie Murzynów i dzieci.

Już sami królowie nie wiedzą, kto się z kim przyjaźni i na kogo gniewa. Jeden na drugiego zwala winę za to, co się stało.

– Tyś pierwszy zaczął wojnę z Maciusiem.

– A ty żądałeś, żeby Maciusia ogłosić królem.

– A ty pozwoliłeś, żeby Maciuś woził złoto Bum-Druma przez twoje państwo.

– A u ciebie Maciuś poznał się z Murzynami.

– Ty pokazałeś mu parlament.

– Twój szpieg założył mu gazetę.

I wychodzi tak, że musi być wojna. Ale każdy boi się wspomnieć o wojnie, bo nie wie, kto pójdzie z nim, a kto przeciw.

Jak się w szkole pokłócą, przychodzi nauczyciel, skrzyczy jednego, drugiego albo w kącie postawi – i koniec. Jak się ministrowie pokłócą, przychodzi król i wszystkich albo kilku wyrzuci, to znaczy: daje dymisję.

Ale co robić, jak się królowie pokłócą?

Jest na to sposób. Zawsze znajdzie się jakiś bardzo mądry człowiek – nazywa się dyplomata – i obiecuje, że wszystko będzie dobrze, że bić się nie trzeba. Toteż i teraz zjawił się taki: stary już i bardzo a bardzo mądry – lord Pux.

Lord Pux pali fajkę i mało mówi. Gazety piszą, że można być spokojnym, bo jeżeli lord Pux podejmie się, zrobi; jak coś obieca, to i dotrzyma.

Pojechali wszyscy na wyspę Fufajkę. Lord Pux bierze listę, wywołuje, czy kogo nie brakuje.

– Jest. – Jest. – Chory. – Jest. – Jest. – Wyszedł do ustępu32, zaraz wróci. – Jest. – Nie ma.

Są prawie wszyscy królowie. Cicho. Czekają, co lord Pux powie. A on nakłada tytoń do fajki – wcale się nie spieszy.

– Teraz każdy po kolei musi powiedzieć, czego chce i o co się gniewa.

Gadają: jeden głośniej, drugi ciszej, jeden krótko, drugi długo, jeden się jąka i czerwieni, drugi chrząka, trzeci sepleni. Jeden rękami macha, drugi się kiwa.

Dawniej posiedzenia trwały dwie-trzy godziny, a teraz – od rana do samego wieczora. Lord Pux popiół wytrząsa, tytoń nakłada, nie mówi nic. Nie darmo nazywali go żelaznym starcem. Ani drgnął. A jak kto chciał przerwać albo podpowiedzieć, a nie jego kolej – lord Pux tylko spojrzy, i dosyć.

Już prawie nikt nie słucha – tacy wszyscy zmęczeni. A każdy tylko ciekawy, co lord Pux odpowie.

Skończyli. Cisza. Dziennikarze zatemperowali ołówki. Posłali na telegraf, żeby wszystko było gotowe, bo zaraz mówić będzie Pux. A on fajkę dokończył, popiół wytrząsł, oczyścił, schował – i powiedział:

– Mhm.

Potem popatrzał33, popatrzał i dodał:

– Jutro o siódmej rano drugie posiedzenie.

Dziennikarze w te pędy do telegrafu; ale że wstyd pisać w gazecie, że lord Pux powiedział tylko: „Mhm” i nic więcej, więc każdy wymyśla jakąś mowę i posyła do swojej gazety.

Zebrali się królowie o siódmej rano, ale źli i niewyspani. A lord Pux już siedzi ze swoją fajką. I znów wywołuje, kto jest, kogo nie ma, kto się spóźnił.

– Ponieważ wczoraj nie wiedział jeszcze nikt, co powiedzą inni, a teraz już wie, więc niech każdy jeszcze raz po kolei powie, czego chce i o co się gniewa.

Królowie znów mówią: jedni to samo, co wczoraj, drudzy trochę inaczej, a jeszcze inni zapomnieli, co wczoraj gadali, i mówią zupełnie inaczej. Znów trzymał ich żelazny starzec do samego wieczora i posiedzenie zakończył słowami:

– Bardzo dobrze. Jutro zbierzemy się o godzinie szóstej rano.

Znów to samo – tylko że kazał im się zebrać o piątej.

Królowie źli, że nie wiem.

– Czy wasza królewska mość przyjdzie? – pyta się jeden drugiego.

Każdy mówi, że nie, że lord Pux żartuje sobie z nich czy co – każe im mówić, sam fajkę pali. Głupiec – królowie nie są przyzwyczajeni ani tak wcześnie wstawać, ani tak długo siedzieć.

Ale boją się Puxa i przychodzą. A dlaczego się boją, sami nie wiedzą. Tak samo bywa w szkole: jeden nauczyciel krzyczy, do kąta stawia, za uszy targa, a nie słuchają się go uczniowie, a drugi tylko spojrzy i każdy drży. A lord Pux nie tylko patrzał34 groźnie spod siwych brwi, ale fajkę palił.

Pięć razy kazał Pux królom powtarzać w kółko to samo. Bo jeszcze przyjechali nowi, więc musieli wiedzieć, no i co dzień ktoś mówił inaczej. Bo tymczasem przychodziły inne nowiny.

Królowie cztery dni się złościli, a piątego dnia byli tacy pokorni, tacy zmęczeni, że im się aż korony przekrzywiły na bakier, i z takim strachem patrzyli na fajkę Puxa, jakby już nie w koronach i armatach, ale w tej fajce był ich ratunek i zbawienie.

– Jutro niedziela – przypomniał półgłosem młody król, kiedy ostatni mówca skończył przemówienie, czego chce i o co się gniewa.

Lord Pux wstał, parę razy odetchnął głęboko i głosem silnym powiedział:

– W poniedziałek zbierzemy się o godzinie czwartej rano.

Królowie szybko wstali, poprawili korony, zarzucili królewskie płaszcze – i w nogi. Jeden probował namówić królów, żeby się zebrać w niedzielę bez Puxa i rozmówić na tajnej naradzie, co robić.

– Przecież nie możemy na to pozwolić.

– A daj mi, wasza królewska mość, spokój, nic nie wiem, idę spać. Do poniedziałku może być koniec świata.

Ale końca świata nie było, tylko znów zasiedli na swoich miejscach i patrzą błagalnie na fajkę Puxa.

– Wasze królewskie mości! Musimy postanowić, co robić, jeżeli nam się uda schwytać Maciusia, i co robić, jeżeli Maciusia nie uda nam się schwytać. Musimy postanowić, co robić, jeżeli pochwycimy Maciusia żywego, i co robić, jeżeli przekonamy się o jego śmierci. Musimy wreszcie postanowić, co robić, jeżeli Maciuś dobrowolnie się zgłosi z zamiarami pokojowymi albo też wystąpi przeciw nam orężnie. Gdzie uciekł Maciuś, nie wiemy. Jeżeli wierzyć temu, co mówi Dormesko, Maciuś uciekł w granicach swego byłego państwa. Ale pułkownik Dormesko może się mylić. Co innego musimy postanowić, jeżeli Maciuś stanie na czele rewolucji w kraju młodego króla, co innego, jeśli się ukaże wśród Murzynów, którzy wypowiedzieli wojnę białym królom. Pamiętać należy, że ze wszystkich czarnych królów jeden tylko Bum-Drum jest obecny, a ze wszystkich żółtych królów jest tu tylko Kita-Kiwa. Wasze królewskie mości, jeszcze nie koniec. Musimy postanowić, co robić, jeśli za Maciusiem pójdą przeciw nam dzieci, co robić, jeśli Maciusiowi uda się zbuntować i dorosłych. Tych dziesięć punktów stawiam pod obrady. Przerywam posiedzenie na pięć minut i zarządzam głosowanie, który z punktów chcecie omówić jako pierwszy dzisiejszego posiedzenia.

Wszyscy zerwali się z miejsc.

– Ależ on nas zamęczy.

– Żywi stąd nie wyjdziemy.

– Czy myśli tu nas trzymać cały rok.

 

– Ja wyjeżdżam: ciotka mi ciężko zachorowała, muszę jechać.

– A ja muszę jechać, bo mają mi robić operację ślepej kiszki. Doktór35 pozwolił tylko tydzień tu być.

– Ja też się bardzo śpieszę, bo mi się synek urodził: o, tu mam nawet fotografię.

– Jutro jest wesele mojej siostry; muszę jechać, bo się obrazi.

Każdy z królów patrzy tylko, jak by się wymknąć Puxowi. Ale gdy Pux powiedział, że pięć minut upłynęło, zrobiło się zupełnie cicho.

– Kto chce zabrać głos: który z dziesięciu punktów wybrać pod obrady jako pierwszy?

Nikt.

– Kto chce zabrać głos? Pytam się po raz drugi.

Cisza.

– Po raz trzeci: kto chce zabrać głos? – pyta się lord Pux.

Nagle pod stołem, przy którym odbywały się narady, coś się poruszyło. Wyłazi spod stołu król Maciuś i mówi:

– Ja proszę o głos.

Królowie zdębieli i na pewno pospadaliby z krzeseł, ale lord Pux ani drgnął – tylko spojrzał na nich – i zwrócił się do sekretarki z rozkazem:

– Proszę zapisać na liście obecnych króla Maciusia i obok dopisać: bardzo spóźniony.

Lord Pux zapalił fajkę.

– Czy waszej królewskiej mości znane są punkty naszych narad?

– Owszem, słyszałem – mówi Maciuś. – Ponieważ żyję i jestem obecny, stawiam pod obrady punkt piąty, który głosi: „Co robić, jeżeli Maciuś dobrowolnie się zgłosi z zamiarami pokojowymi?”

– Zupełnie słusznie – mówi lord Pux.

Maciuś usiadł. A lord Pux się pyta:

– Kto jeszcze chce zabrać głos?

Gdyby nawet kto z królów chciał co powiedzieć, nie mógłby; bo nie tylko zbaranieli od tego, czego byli świadkami, ale im języki zesztywniały. Gdyby nie byli królami, powiedziałbym otwarcie: „Zapomnieli języka w gębie”.

– Jeżeli nikt więcej głosu nie zabiera, zamykam dyskusję i przystępuję do głosowania. Kto głosuje za wnioskiem króla Maciusia Pierwszego Reformatora, niech podniesie dwa palce prawej ręki do góry.

Królowie podnieśli palce do góry.

– Wniosek króla Maciusia Pierwszego przeszedł przez aklamację36 – mówi lord Pux. – Proszę to zaprotokołować.

Ocknął się nagle młody król, wstaje.

– Proszę o głos w kwestii formalnej.

– Udzielam głosu młodemu królowi.

– Zapytuję się, czy należy nazywać Maciusia królem, jeśli pozbawiony został korony przez swoich poddanych, a państwo utracił w ostatniej wojnie? Lord Pux nazywa Maciusia królem i zdaje się go traktować na równi z nami. Więc proszę postanowić, czy słuszne jest, abyśmy z Maciusiem naradzali się co do dalszych losów Maciusia. Maciuś jest naszym jeńcem. Maciuś utracił królestwo, które…

– Więc cóż takiego? – przerwał nagle król Boruch. – Czy to jeden król stracił państwo i znów ma? Ja straciłem też państwo, czekałem cierpliwie dwa tysiące lat.

Lord Pux zaczerwienił się i powiada:

– Król Boruch nie ma głosu. Nie wolno przerywać. Młody król jeszcze nie skończył. Głos ma młody król.

– Maciuś jest naszym jeńcem, powiadam. Powinien być ukarany, że uciekł; może być łagodniej ukarany, bo dobrowolnie się zgłosił. Zresztą Maciuś dlatego się poddał, bo37 wiedział, że i tak go złapiemy.

– Czy wasza królewska mość skończył? – pyta lord Pux.

– Skończyłem.

– Proszę o głos – mówi Maciuś.

– Król Maciuś Reformator ma głos – mówi Pux.

– Młody król kłamie jak najęty – mówi Maciuś. – Korony pozbawiła mnie garstka zdrajców, a nie cały naród. Trzydziestu tchórzów, którzy się zlękli jednej głupiej bomby, nie może króla pozbawić tronu. Zresztą jeden z nich rzucił mi się do nóg, przepraszał i znów nazywał królem. A wasza policja jest tak głupia, że ukrywać się mogłem jeszcze sto lat. Skończyłem.

– Kto jeszcze chce zabrać głos? – zapytał się lord Pux.

– Ja – mówi Maciuś.

– Król Maciuś Pierwszy Reformator ma głos.

– Stawiam wniosek, żeby przerwać posiedzenie do jutra, bo królowie muszą pomyśleć, poradzić się, co mówić. Bo tak od razu nie mogą.

– Tak, tak, przerwać. Przerwać posiedzenie…

Królowie pozrywali się z miejsc. Wszyscy mówią, krzyk taki i nieporządek, że nawet lord Pux nie poradzi.

– Odroczyć, przerwać, jutro, chcemy pomyśleć, dosyć.

Lord Pux wstał, uderzył pięścią w stół, puścił z fajki tak gęsty kłąb dymu, że wszyscy się uciszyli, ale stoją.

– Proszę usiąść.

Stoją.

– Proszę siadać – mówi lord Pux, a głos mu drży z gniewu.

I stało się, że Maciuś usiadł. A jak pierwszy Maciuś usiadł, usiedli zaraz wszyscy.

– Stawiam pod głosowanie nagły wniosek króla Maciusia, żeby odroczyć posiedzenie do jutra…

– Do dziesiątej – dodał Maciuś.

– Do godziny dziesiątej – powiedział lord Pux. – Kto się zgadza, niech podniesie rękę.

Wszyscy podnieśli ręce prócz młodego króla i Bum-Druma.

– Kto jest przeciwny? – pyta się lord Pux.

Patrzą na młodego króla, on nic.

– Kto uchyla się od głosowania? – pyta się lord Pux.

– Ja – mówi młody król. – Jestem przeciwny wszystkim wnioskom, które stawia Maciuś. To jest posiedzenie królów, a Maciuś nie jest królem. Proszę zapisać do protokołu – votum separatum38.

– Wniosek króla Maciusia Reformatora przeszedł wszystkimi głosami prócz jednego. Posiedzenie zamykam do jutra, do godziny dziesiątej.

Pux podał Maciusiowi na pożegnanie rękę i powiedział:

– Udało się waszej królewskiej mości zapanować nad sytuacją.

Doszedł39 do Maciusia król Boruch, chciał z nim porozmawiać, ale Maciuś odsunął się niechętnie. Maciuś najgorzej nie lubi kłamczuchów. Maciuś wie, że dorośli kłamią, ale żeby się nie wstydzić powiedzieć, że czeka na utraconą koronę dwa tysiące lat, to już zupełnie brzydko. Najwyżej człowiek żyje sto lat przecież. A on: dwa tysiące…

Poszedł Maciuś sam jeden nad morze, usiadł na kamieniu – jest strasznie zmęczony i smutny. Tyle się namęczył, tyle nacierpiał – po co, dla kogo? Jedna Klu-Klu została mu wierną; ale nie wie, nie rozumie, nawet nie powinna wiedzieć, co odebrało Maciusiowi chęć do walki i pracy. Nie trzeba martwić Klu-Klu. Niech ona przynajmniej będzie szczęśliwa.

Ale co to? Ktoś śpiewa. Maciuś poznał głos smutnego króla.

Kiedy Maciuś wychodził z sali obrad, smutny król stał w korytarzu i czekał. Maciuś przeszedł blisko, udał, że nie poznaje. Nie gniewa się Maciuś na smutnego króla – zresztą jest mu wszystko jedno. Chce, żeby się najprędzej skończyło. Poprosi Puxa, żeby go zaraz wysłał na bezludną wyspę. Jeżeli prababka Zuzanna Cnotliwa wstąpiła do klasztoru, dlaczego tak strasznie zmęczony i smutny król Maciuś nie ma zakończyć burzliwego żywota na bezludnej wyspie?

Maciuś nie żałuje, że uciekł. Pojedzie jako król, a nie więzień, niewolnik, pojedzie spokojny, z własnej woli; bo wie, że nie ma po co ani do kogo wracać.

– Maciusiu, czy pozwolisz mi tu usiąść? – zapytał się smutny król Maciusia.

– Nie mam prawa zabraniać, to nie moja wyspa.

– Ale ty pierwszy tu usiadłeś.

– Mogę się posunąć.

Długo nic nie mówili.

Smutny król wyjął z kieszeni garść orzechów i podał. Maciuś wziął. Gryzie zębami orzechy, łupinki rzuca do morza. I przyjemnie patrzeć, jak każda łupinka pokręci się trochę – pokręci przy brzegu; potem przychodzi fala, łupinka zniknie w białej piance – i już nie wiadomo, gdzie się podziała.

– Gdzie mieszkasz, Maciusiu?

– Pierwszą noc spędziłem pod mirtowym drzewem, drugą noc pod stołem w sali posiedzeń.

– Chcesz jeszcze orzechów?

Maciuś powiedział:

– Dziękuję.

– Królowie mieszkają w hotelu, ja wynająłem mały pokoik w rybackiej chacie. Mam dwa łóżka. Jest bardzo czysto.

Maciuś się uśmiechnął, bo przypomniały mu się więzienne pająki i pluskwy.

– Nic nie mogłem zrobić – mówi smutny król jakby do siebie. – Nie pozwolili nawet zrzucić korony i jechać na bezludną wyspę.

– Słyszałem – mówi Maciuś.

– Zmizerniałeś bardzo, Maciusiu. Nic dziwnego, że nie mogli cię poznać. Czy było ci bardzo źle przez ten czas?

Maciuś spojrzał smutnemu królowi prosto w oczy.

– Królu – powiada – jak uciekłem, co robiłem i jak tu przybyłem, jest tajemnicą. Jest to tajemnicą nie tylko moją, ale i tych dobrych albo głupich ludzi, którzy wiedzieli albo nie wiedzieli, że pomagają królowi-tułaczowi. Nie powiem, bo nie chcę, żeby mieli przykrości. Smutny królu, ja już teraz nikomu, nikomu, nawet tobie nie ufam.

Smutny król nie odpowiedział, tylko wziął skrzypce i zaczął grać, a z oczu łzy mu kapią.

A teraz posłuchajcie, jak się dostał Maciuś na Fufajkę i dlaczego chce jechać na bezludną wyspę. Czy wszystko będzie dokładnie opowiedziane, nie wiem. Bo przez lat dwanaście stu najsławniejszych profesorów kłóciło się w gazetach, kto ma rację. A każdy inaczej opisał, jak Maciuś uciekał. Wybrałem opowieść najciekawszą, bo czy nie wszystko jedno, jak uciekał Maciuś? Więc po tygodniu przyznał się Maciuś jednemu z chłopców, że jest królem. Z początku nie chciał wierzyć, ale uwierzył. Dobrze. Ale poszli na spacer, przeczytali na rogu ulicy, że za schwytanie Maciusia można dostać pięć milionów. I postanowili go zdradzić.

Ale jak szli parami przez ulicę, akurat przejeżdżała powozem Klu-Klu i poznała Maciusia. Bo Klu-Klu już wypuścili z więzienia. Więc Klu-Klu mówi, że chce zwiedzić dom sierot, bo jak pojedzie do kraju, musi taki sam dom dla czarnych dzieci założyć. Więc kupiła pięć funtów cukierków, napisała do Maciusia list, żeby był cierpliwy, że jest mu wierna i na pewno pomoże odzyskać koronę, że pojedzie do tych Murzynów, którzy wypowiedzieli białym królom wojnę. I niby rozdaje cukierki, a tymczasem Maciusiowi list w rękę wsunęła. A tymczasem Maciuś podsłuchał rozmowę, że chłopcy chcą go zdradzić, więc uciekł do staruszki, która dała mu mleka, kiedy gonili wilka z zoologicznego ogrodu. Więc wchodzi, ale zamiast staruszki jest tam jej syn. Bo syn przyjechał z dalekich krajów, żeby zabrać matkę do siebie. A on nie poznał Maciusia, myślał, że złodziej. Bo Maciuś się zakradał cichutko. Gdyby Maciuś wiedział, że to jej syn, jeszcze byłoby pół biedy. Ale nie wiedział. Więc bierze go ten za kołnierz i prowadzi. Ale w bramie spotykają staruszkę. Maciuś do niej, a syn się dziwi, skąd się znają. A staruszka od razu poznała Maciusia. No więc go wzięli na górę.

A właściciel składu wędlin dał znać policji, właściwie nie on, a żona. Tak i tak: Maciuś był u nich, ukradł serdelki i kiełbasę i uciekł. Ale w policji nie bardzo wierzyli, bo dużo ludzi przychodziło, że widzieli Maciusia, bo każdy chciał dostać nagrodę. Ale jak przyszedł list od chłopców, że Maciuś był w domu sierot – i znów pisało40 o serdelkach – zrozumieli, że prawda. Prefekt policji przestraszył się, bo napisał, że Maciusia na pewno nie ma w stolicy – i dopiero urządza jedną obławę po drugiej. A w więzieniu znaleźli podkop.

Więc Maciuś widzi, że źle, i pisze do Klu-Klu. Nie ma rady. Stanęło na tym, że Maciuś pojedzie z Klu-Klu. Ale jak? Więc Klu-Klu miała psa. Klu-Klu otruła psa i zakopała w nocy; ale mówi, że chce psa zabrać do swego kraju. Więc stolarz zrobił skrzynię. I dopiero przyszedł syn tej staruszki, żeby niby zedrzeć skórę z psa. I w worku przyniósł Maciusia. Włożyli go do skrzyni. I tak Maciuś w skrzyni, jako wypchany, dostał się do wagonu.

Ile wycierpiał Maciuś, trudno powiedzieć. Maciuś był dumny. Kiedy Klu-Klu jechała w klatce z małpami, Klu-Klu była dzika i wcale się nie wstydziła, tylko jej było niewygodnie. Zresztą Klu-Klu jechała w klatce, a nie w worku, i jako żywa małpa, a nie zdechły pies. Klu-Klu była córką królewską, a nie królem. Jak się opowiada, to niby nic, ale niech kto sprobuje przeżyć to wszystko.

Teraz uciec było łatwiej, bo Klu-Klu nie pilnowali. Przeczytali gazety, dowiedzieli się, że lord Pux zebrał królów na wyspie. Więc Maciuś chce tam jechać, a Klu-Klu pojedzie do zbuntowanych Murzynów. Klu-Klu kupiła łódkę i zamiast do okrętu, który na nią czekał, wsiadła z Maciusiem na łódkę i pojechali. Na morzu zaskoczyła ich taka sobie burza. Ale nawet mała morska burza jest niebezpieczna dla zwyczajnej łodzi. Zresztą nie wiedzieli, czy z małej burzy nie zrobi się większa.

Dwa dni wiosłowali, trzeciego dnia Maciuś wylądował, a Klu-Klu popłynęła dalej. Żal się było Maciusiowi z Klu-Klu rozstawać, ale nie ma rady. No a na wyspie już łatwo dostać się pod stół, bo tu policji nie było, bo na wyspach nawet królowie są zupełnie bezpieczni.

Zmizerniał Maciuś. Z czego miał dobrze wyglądać?

– Zamieszkaj ze mną, Maciusiu – prosi smutny król.

– Dobrze. Lepiej w rybackiej chacie niż w królewskim hotelu.

Wypili razem herbatę, ale rozmowa się nie klei. Każdy ma wiele do powiedzenia, ale mówi mało.

– Co to jest votum separatum, aklamacja, dyskusja? – pyta się Maciuś.

– Daj spokój, Maciusiu, nie zaprzątaj sobie głowy głupstwami. To wszystko wymyślone, żeby głupi mogli na naradach udawać mądrych.

– A czy lord Pux jest mądry?

– Puxa królowie się boją. I nie myśl, Maciusiu, że mówię, żeby ci się przypodobać – lord Pux boi się o ciebie. Zresztą sam ci to powiedział.

– A co znaczy: zapanować nad sytuacją?

– Właśnie: to znaczy, że ich za łeb trzymasz. Teraz wszystko od ciebie zależy. Młody król jest jedynym twoim wrogiem, ale jego nie lubią. Zresztą mógł się młody król stawiać, kiedy nas było trzech; ale teraz wiedz o tym – możesz liczyć na trzydzieści cztery głosy. Będzie tak, jak zechcesz.

– Za późno – powiedział Maciuś oparłszy głowę na ręce. – Ja już nic nie chcę – nic nie chcę.

– Maciusiu! – zawołał smutny król przerażony. – Nie poznaję ciebie. Tego ci mówić nie wolno. Jutro możesz odzyskać państwo i koronę. Nazywasz tchórzami tych, którzy w ogniu bitwy wywiesili białą chorągiew. A ty, wódz i król, w wilię41 bitwy, która na pewno da ci zwycięstwo – sam siebie zdradzasz, i nie tylko siebie, ale swoje reformy, swoją pracę i walkę – sprawę dzieci. Zbudź się, Maciusiu. Pomyśl: jeszcze tylko ten jeden dzień, ostatni.

23dwadzieścia – tu popr. forma D. lm r.mos.: dwudziestu (jako że mowa o łapaczach, czyli mężczyznach zajmujących się łapaniem zbiegów). [przypis edytorski]
24łapaczów – dziś popr. forma D. lm: łapaczy. [przypis edytorski]
25wymamić a. wymanić (daw. pot.) – wyłudzić, uzyskać podstępem lub natrętnymi prośbami. [przypis edytorski]
26mistrze – dziś popr. forma M. lm: mistrzowie. [przypis edytorski]
27iluzjon (daw.) – kino. [przypis edytorski]
28stalka a. stalówka – w czasach, w których powstała ta książka, pisano piórem, przy czym tzw. wieczne pióra były drogie, więc dzieci w szkołach używały zwykle pióra składającego się z podłużnej drewnianej obsadki z zamocowaną metalową stalówką, którą maczało się co chwilę w kałamarzu z atramentem. Długopis został wynaleziony w 1938 r., a do powszechnego użytku wszedł znacznie później. [przypis edytorski]
29maciuśka – tu: stalówka marki „Maciuś” (zapewne słowo wymyślone na bieżąco przez autora). [przypis edytorski]
30zostawiać w kozie (pot.) – karać, zamykając ukaranego w jakimś pomieszczeniu w szkole, w czasie lekcji, a częściej po lekcjach. [przypis edytorski]
31samodzierżec lub raczej samodzierżca – władca rządzący niepodzielnie, władca absolutny. [przypis edytorski]
32ustęp – tu: toaleta. [przypis edytorski]
33popatrzał – dziś popr. forma 3 os. lp cz.przesz.: popatrzył. [przypis edytorski]
34patrzał – dziś popr. forma 3 os. lp cz.przesz.: patrzył. [przypis edytorski]
35doktór – dziś popr.: doktor. [przypis edytorski]
36aklamacja (z łac. acclamatio: okrzyk) – sytuacja, w której wszyscy się zgadzają, co wybrać, wszyscy głosują na to samo rozwiązanie. [przypis edytorski]
37dlatego (…), bo – dziś popr.: dlatego, że. [przypis edytorski]
38votum separatum (łac.: wniosek odrębny) – oficjalne zgłoszenie niezgody jednego z uczestników narady na coś, co inni uczestnicy uznają za właściwe. [przypis edytorski]
39dojść – tu: podejść, zbliżyć się. [przypis edytorski]
40pisało – popr.: było napisane. [przypis edytorski]
41wilia (daw.) a. wigilia – tu: dzień poprzedzający jakieś wydarzenie; w wilię – w przeddzień. [przypis edytorski]