– Naści masz… naści weź…
– Dobra nasza! dobra nasza!… – śmiała się chałupa i łyskała do słońca oczami okien.
– Naści kamień…
– Dobre i to… panie Kmito… – rechotała.
– Naści drewno zbutwiałe…
– W piecu zetleje całe… ha, ha, ha…
– Naści i zdechłą mysz…
– Przyda się tyż… przyda się tyż…
– I kwiat zerwany gdzieś…
– Tylko nieś… tylko nieś…
A chałupa Jaśkowa wytrzeszczała oczy, zazierała ponad brzeżek, by dojrzeć, czy woda czego nie skradła. Blada i zielona była ze złości. Zdawało się, że zgrzyta zębami i że włosy, że strzecha staje jej dęba na głowie z oburzenia.
Po południu wrócił Jasiek sam jeden do pracy.
Maciek poszedł z koniem holować łódź proboszcza, którą woda wczoraj jeszcze zniosła daleko i osadziła o parę stajań, na prost dworskiego ogrodu.
Stanął na brzegu i spode łba spojrzał na wodę.
– Widzisz! – zaczęła od razu, jak do znajomego. – Posłałam Maćka z koniem, by nam nie przeszkadzał. Siadaj!
Nagle ogarnęła go pasja, pasja istoty żywej i pana gruntu i chałupy w dodatku…
– Wciórności… psiakrew jedna!…
Chciał kląć, ale się splątał, bo nie wiedział, jak kląć wodę, która gada. Więc napluł tylko w garść, porwał ze ziemi babę dębową, zamachnął się i palnął z całej siły w głowicę nieszczęsnej, umęczonej wierzby, aż jęknęła.
Ale czy zamach był za wielki, czy kloc uchylił głowy przed ciosem, dość, że baba się ześliznęła i potrąciła Jaśka dosyć silnie w nogę…
– A niech to wszyscy diabli!… – jęknął boleśnie, chwytając się za nogę…
Musiał usiąść, bo go aż zesłabiło7.
– A nie mówiłam ci, żebyś se usiadł? – rzekła woda i zaśmiała się.
– Ty nieczysty duchu… ja ci… – wrzasnął ostro.
Nagle włosy mu stanęły dęba ze strachu na głowie.
– Boże ratuj! Toż ja tu pogawędki toczę z jakąś mocą piekielną…
Zerwał się, by uciec, ale nim krok postąpił, woda rzekła:
– Przy chrzcie świętym nalano mnie na twoje czoło!
– Prawda! – przyznał Jasiek.
– Tedy8 siadaj.
– Ale ja mam robotę. Nie mam teraz czasu słuchać kazania.
– To nie będzie kazanie. A cała ta robota niepotrzebna.
– Jak to? Więc ma wszystko podmulić… ej gadanie…
– Nie podmula temu, kto ma przymierze z wodą. I prawo wolności od chleba uzyska… ale to trudne…
– Moiściewy kochani! – wmieszała się do rozmowy Jaśkowa chałupa… – Moiściewy… powiedzcież mi też… Więc ta czarownica… ot tamta na drugim brzegu… ma przymierze z wodą?
– A mam! A mam! – wrzasnęła z drugiego brzegu sąsiadka.
– Moja wodo jedyna, powiedzże nam prawdę… mnie i Jaśkowi… – prosiła chałupa Jaśkowa.
– Czy powiedzieć? – spytała woda chałupy z przeciwka.
Ale stara jakoś nagle przycichła, zawarła oczy swych okien, przyczerniała na ścianach, zgarbiła się, niby pod ziemię kuląc… Nie odpowiadała wcale.
– Stójcie sobie spokojnie, nie przeszkadzajcie! – nakazała ostro woda chałupom.
Jasiek zobaczył, że obydwa domostwa zmartwiały nagle, i taki jakiś inny mają wygląd niż przedtem. Ot chaty. Ale i woda stała się zwykłą wodą, co płynie nie wiadomo skąd i w jaki kraj. Szemrała, pieniła się na kamiennych progach rzucała fale o brzegi… nie odzywała się głosem zrozumiałym.
Czekał cierpliwie sądząc, że się namyśla.
Siedział i czekał, a słońce szło po niebie nieustannie.
Nareszcie wstał, machnął ręką i podjął leżącą na ziemi dębową babę.
Za chwilę tętniły już uderzenia mocne, wytrwałe, uporczywe. Pot mu zalewał oczy… nie zważał… pracował zażarcie.
– A toby też było, gdyby się tak rozniesło9 po wsi! Rety!
Pośpiewując, pracował do zmierzchu. Zaciągnął trzy nowe kloce. Gdy się zmierzchło i miał iść do domu, schylił się, podjął ciężki kamień i cisnął z rozmachem w rzekę.
– Masz nagrodę za twoje bajdy!
Roześmiał się. Naciągnął kaftan i sięgnął po paczkę z tytoniem do bocznej kieszeni. Skręcił papierosa, zapalił i ruszył przed się.
– A możeś ciekawy… – doleciało go od wody.