Za darmo

Wśród kwiatów

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

A wrony kraczą coraz głośniej, wrzawliwiej. Czego one tak się rozkrzyczały? Co prawda, wstąpiliśmy do ich państwa, w którem wolno im krzyczeć i wogóle robić co się podoba. Bo brzegiem łączki leśnej, za którą pełnym już szlakiem błękitnym prześwieca rzeka, wisi na gałęziach mnóstwo gniazd wronich, wielkich, kosmatych czapek, pełnych piskląt. W państwie leśnem państwo, w rodzie skrzydlatym plemię osobne. Wrzaskliwe plemię. Wrzaskiem swym psuje koncert natury. Gdybyż umilkły na chwilę! Nie, coraz przeraźliwiej wrzeszczą, i zaczyna być w tym wrzasku trwoga, gniew, krzyk na pomoc, wołanie na bój. Zlatują się też zewsząd, z nad wody, z głębin lasu, z pól odległych. Wielkie, czarne, przerażone, ciężkim lotem śpieszą pojedyńczo, gromadami, krążą w powietrzu lub osiadają na gałęziach, u gniazd, w których pisklęta już spore, skrzydeł próbując podlatują. Od czegoż padł na nie strach taki wielki? Czego rozwrzeszczały się tak piekielnie? Brzydko, chrapliwie, monotonnie, głupio wrzeszczą głupie, nieznośne wrony!

Pod niebem, pod samem niebem, krogulec waży się na skrzydłach szerokich i pod grozą oka swego długo trzyma poetów lasu. Straszne to oko: krwią zaszłe, krwi żądne, dalekowidzące. Z pod chmur dostrzega ptaszę w krzewinie; w głąb ziemi chyba zapaść, aby się przed nim skryć. Kiedy przez chwilę, nieruchomo jak teraz pod niebem zawiśnie, to tylko dlatego, aby namyślić się i wybrać ofiarę. Potem jak piorun spadnie na kogo zechce, i sądu nie będzie, ani litości. On pan, bo silny.

Umilkł las, w gąszcze najgłębsze skryli się jego poeci, i słychać tylko po krzakach, po gniazdach, ciche wołania, fruwania, pogwizdy podobne do jęków. I te ustały. Cicho, jak makiem posiał. Terror nakrył wierzchołek lasu, jak wieko trumnę.

Tylko wrony nie przestają wrzeszczeć, owszem, coraz szerzej otwierają dzioby, rozdziawione, przerażone, ale zarazem zdjęte gniewem, od którego pierze jeży się im na grzbietach, a skrzydła drgają, podlatują, łopoczą, jak sztandary rozwijane. Nie chowają się bynajmniej; na drzewach siedzą złe, napuszone, albo krążą koło gniazd, rozstawiając przed niemi skrzydła, jak parawany. Może zamierzają wrzaskiem odstraszyć tyrana lasu… Płonne nadzieje! Nieraz już słowiki oczarować go próbowały. Śmiał się tylko i co dziesiątego zjadł. Na plemię rozkrakane ma krzywy dziób i szpony.

Z pochylonym nizko dzióbem i szponami, rozpostartemi nakształt haków krzywych, wielkich, wyostrzonych, z szybkością błyskawicy, w linii prostopadłej, spadł na jedną czapkę kosmatą i wyrwał z niej pisklę wronie.

Wówczas w powietrzu stało się coś dziwnego. Chmura ciemna okryła duży kawał nieba; cały naród wroni, jak jedna wrona, podniósł się na obronę swojej krwi. Hałas, chaos, ruch wściekły ciał skrzydlatych, okrążających jedno, lecz potężne. Właściwie, potężną była jego zbroja. W dzióbie trzymając skrzydło ofiary, szponami raził piersi bojowników, skrzydłami mocnemi, jak wicher, bił ich po głowach. Krwawi, ogłuszeni, padali na łączkę zieloną, miażdżąc ciałami wiotkie Weroniki, rosą czerwoną zwilżając srebrne Potentille. Lecz był to ubytek kropli w oceanie. Powietrze drżało walką, której końca z drżącemi piórkami oczekiwały wszystkie rody ptasie, bez oddechu skryte po drzewach i krzakach. Ciekawie spoglądały na nią z za krzaków żółte twarze Arnik, Geronie wśród Jałowców płonęły rumieńcem zapału, w gęstwinach najdzikszych Spiree wstrząsały hardo pióropusze białe, a Fragarye rubinowe, Pyrolla pachnąca, Linnea wdzięku pełna, nawet Borówki sztywne, od samej ziemi szeptały chórem: „Boże, dopomóż! Boże, dopomóż!”

Dopomógł. Z tłumu czarnego, zawrotnie krążącego na skrzydłach zdjętych gniewem, silnych od gniewu, łopoczących, zażartych, tyran lasu wypłynął jak łódź z żaglem wzdętym, chyżo, chyłkiem, z dzióbem pustym, ze szponami zwiniętymi, zwyciężony, poraniony, zawstydzony, uciekający. Nie śmiał do gniazda powracać bez łupu; więc odleciawszy daleko, daleko, bezsilnie opuścił się na drzewa i smutnie, ciężko, cicho, w ciemną ich głębię zapadł. Podówczas wszystko, co było w lesie liściem, trawą, igłą, zaruszyło się i uderzyło w oklask ogromny: „Brawo, wrony, dzielne, mądre wrony! brawo! brawo! brawo!”

Wrony, bez tchu i głosu, posiadały na gałęziach i dzióbami pióra wygładzają, lub zamyślone siedzą, spoczywając. Obroniły krew swoją. Oddały syna matce, rycerza przyszłego plemieniu swemu. Ocaliły cząstkę mocy swojej. Pomściły zgwałconą sprawiedliwość. Teraz to jedna, to druga, podniesie głowę i zakracze tryumfująco: „Dobrze mu tak!” – „Dobrze! dobrze!” – odpowiadają inne. – „Nie prędko powróci!” – „Oho! oho! niech spróbuje, będzie mu znowu!”

Wieko spadło z trumny, las odżył. Kukułka znowu kuka i zanosi się od śmiechu, dzięcioł stuka, kosy gwiżdżą, szczygły i inne drobne ptactwo świegoce na wszystkie możliwe tony i tempa. Poeci lasu, rodów i stopni wszelkich, wznieśli pean na cześć bohaterów. A Pyrolle wonne, Linnea pełna wdzięku, bursztynowe krople żywicy na sosnach, nawet czerwone jak jabłuszka Syrojeżki od stóp sosen, chórem woni wtórują: „Boże, błogosław! Boże, błogosław!”

Inne książki tego autora