Za darmo

Wśród kwiatów

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Tu cicho; ledwie kiedy niekiedy słaby ruch powietrza zakołysze gałęzią i przemknie po twarzy pocałunkiem krótkim, ale w górze wiatr chwieje wierzchołkami sosen i od tego, cienie rzucane od sosen płyną po ziemi to wolniej, to prędzej, to w jedną stronę, to w drugą, odkrywając przestrzenie osłonecznione to węższe, to szersze. Teraz kilka takich cieniów długich i palczastych odpłynęło daleko, daleko i odsłoniło przestrzeń usianą – rubinami. Rubiny, zmieszane z płatkami bieli niepokalanej, goreją tu, owdzie, wszędzie, a gdzie ich najwięcej, tam zapach najsilniejszy.

Znowu zapach, ale inny niż Uniflory, łagodniejszy, lepiej znany, tak znany, że niektóre strofy jego opiewają uciechy, uciechy rajskie własnego naszego dzieciństwa. Posłuchajmy chwilę. Oprzyjmy się o pień drzewa i zamknijmy oczy. Słowa pieśni łatwiej dosięgają słuchu, gdy wzrok wciągnięty w duszę, a co tam trzeba będzie zobaczyć, to odmaluje się pod powiekami. Rubiny, rozsiane po krzewinach, stojących w blasku słońca, tak śpiewają:

„Za topolami wielkiego dziedzińca słońce czerwone zachodzi; u szczytu stodoły bocian stanął na jednej nodze i rozklekotał się na całe gardło.

Już po lekcyi. Książki, zeszyty do szuflady! Dziecko podskoczyło i dokoła pokoju kręcąc się na jednej nodze, klaszcze w dłonie. Samo nie wie czego kręci się, klaszcze i śmieje się, jak szalone. Pogoda cudna, bocian klekoce, kochany bocian, którego zna, odkąd świat pamięta. Pod oknem, w jaśminach kwitnących ptaki świegocą wesoło.

Cicho, sza! ktoś woła! Spieszczone imię dziewczęce dwiema miękkiemi zgłoskami rozlega się po pokojach. To babunia…

– „Zaraz, zaraz, babunieczko, biegnę, lecę!”

„Pokój bieluteńki, bo babunia obić na ścianach nie znosi; na ścianie białej krzyż duży, u otwartego okna wielkie geranie w drewnianych doniczkach. Ale nie geranium teraz tu pachnie. Co to pachnie? Ach, poziomki!

U okna, przy stoliku, babunia dużą szpilką wybiera z dzbanuszka poziomki. Bujne, jędrne, ciemno-purpurowe, z białą kropką pośrodku, jak paciorki padają na spodek, z palców długich, żółtawych, jakby wyrzeźbionych z kości słoniowej Wysokie ogarnirowanie białego czepca odbija na tle geranium, jak aureola włożona na pomarszczone czoło. Z pod czoła pomarszczonego piwne oczy patrzą jasno i wesoło; powieki zżółkłe, biedne, mrugają filuternie.

– Chodź, chodź, mała! dostaniesz, oj dostaniesz… poziomek! ”

„Jasna, mała sukienka już przytulona do sukni czarnej, szorstkiej, przypominającej habit mniszy. Ręka długa, żółtawa, staroświecką łyżeczką sypie biały, słodki pył na purpurowe paciorki, potem łyżeczkę oddaje drobnej ręce.

Po jednej, po dwie, z łyżeczki staroświeckiej poziomki wpadają do ust małych, co chwila wybuchających śmiechem. Bo na świecie błogo…

Jaskółka frunęła za oknem; bocian zerwał się ze stodoły i leci nad dziedzińcem ku topolom, za któremi słońce czerwone ku ziemi przysiada. Mały Żużu, kasztanek, postawił łapki na kolanach pani swojej i patrzy jej w oczy, bo chce cukru; a ona, coraz odwróci się od poziomek i patrzy w oczy babuni, bo nie wie sama co jest słodsze: poziomki osypane białym pyłem, czy źrenice, patrzące z pod powiek zżółkłych? i co więcej miękkie: poziomka, rozpływająca się na podniebieniu, czy pomarszczona dłoń, głaszcząca jej włosy?”

Tak śpiewa woń poziomek, ale z pod powiek obrazy uchodzą i nikną. Pokój biały, geranie u okna, wielki dziedziniec z półkolem topoli, bocian, Żużu, babunia… wszystko zniknęło, i tylko, na chwilę jeszcze, – rzecz dziwna! – ostatni, sam jeden, pozostał na białej ścianie – ciemny krzyż.

Pora otworzyć oczy i powoli, powoli iść przez niwkę poziomkową. Kwitną i jednocześnie rodzą owoce. Krzewiny, osypane białymi kwiatkami, jednocześnie pobłyskują czerwienią jagód, wśród liści wyciętych w trzy klapy ząbkowane i gdzieniegdzie tak prawie czerwonych, jak jagody.

Ale ziemia nie na to istnieje, aby tylko same słodkie jagódki na niej rosły. Tędy, jakby ktoś przeszedł z dzbankiem srebra płynnego, rozlewając je po trosze przez nieostrożność, tak ziemia tu i owdzie błyszczy od srebra, osypanego niezliczonemi, żółtemi gwiazdkami. To srebrniki, noszące na wielkim świecie nazwę Potentilla, a imion poszczególnych mnóstwo. Tu rozkrzewił się najbujniej Argentaria i jaskrawą żółtością gwiazdek niezliczonych rywalizuje ze świetną czerwienią poziomek. Aż skrzy się to, takie jaskrawe!

Lecz drobnymi wzrostami tymi i strojami bijącymi w oczy gardzi wysmukla, wykwintna, niezmiernie dystyngowana Veronica Spicata, która na łodydze wysokiej i giętkiej kołysze dwa, trzy kłosy długie, wysadzane kwiatkami liliowymi, jak żyłki na delikatnej twarzy, z tkanką cieniuchną, jak suknia letnia elegantki. I wzrost i gibkość, i cera prawdziwej damy; to też gdzieniegdzie tylko stoi wśród pospólstwa wysoka, samotna, w otoczeniu służebnic, równych jej wzrostem, lecz bynajmniej nie kształtami ani barwą. Są to Mietlice bronzowe, zdrowe, jędrne, lecz ciemne i rozczochrane, zwyczajnie jak służące. Kosmate głowy chyląc ku sobie w szeptach nieustannych, oddzielają piękną Weronikę Spikatę od pospólstwa, które zaledwie do kolan jej dorasta, i zarazem od krzewu wysokiego, na którym teraz właśnie Rosa Canina otwiera na świat skromne, ale czarujące oczy. Ten krzew kolczasty, gęsty, zdala jaśnieje mnóstwem płatków kolistych, dużych, różanych, a jak Potentilla Spikacie, tak Spikata Kaninie do kolan nie dorasta. Więc wykwintna pani, oko w oko spotkawszy się z rywalką, niechętnie odwraca swoje kłosy wiotkie, liliowe i z pośród tłumu mietlic – służebnic pochyla je z tęsknotą w stronę, pod gęstwiną cienistą…

Inne książki tego autora