Za darmo

Wśród kwiatów

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Jednak przestrzenie wolne i jasne już kędyś niedaleko, bo nieco wiatru dostaje się w zarośla i zapach żywicy osłabł znacznie. Ptaki także, które w upale i duszności milczały całkowicie, odzywać się zaczynają. Rzednieje podszycie lasu; drzewa same coraz rzadziej rozstawione, pozwalają dostrzedz pobłyskujące błękity, nie w górze tylko, lecz i w dole. W górze niebo przegląda pomiędzy chwiejącymi się konarami, jak przez ruchome oka sieci potężnej. To zaś, co w dole naśladuje błękitne niebo, jest wodą, rzeką. Jeszcze ona daleko; to błyśnie za drzewami szmatą jedwabiu błękitnego, to zniknie, ale ptaki, które czują świeżość, lecącą od wody, i rade są w pobliżu gniazd posiadać studnię niewyczerpaną, mnożą się i wznoszą gwary coraz głośniejsze.

Rozmaici mieszkańcy i mieszkanki lasu, korzeniami tkwiący w ziemi, to naród; pod wierzchołkami zaś, wysoko, mieszkają poeci narodu leśnego wszelkich wzrostów i wszelkiej miary głosów, jak bywa z poetami narodów wszelkich. Najgwarliwszym i najciąglejszym jest tu świegot zupełnie elementarny, coś podobnego do nieczłonkowanej mowy Chińczyków, po dwie sylaby w wyrazie każdym: „ci-ci, li-li, pi-pi!” – nadzwyczaj proste i niemelodyjne, ale tak liczne, że czasem aż ogłuszają. Kukułki zato, macierzyńskie prace zdawszy na malutkie pliszki, kędyś u skraju lasu, blizko wody, w świeżości i pełnem świetle kukają głośno, wyraźnie, miarowo, wcale nie chórem, bo gdy jedna przestaje, wtedy dopiero druga zaczyna, a tej u końca wtóruje trzecia, a czasem zaś którakolwiek z większej swobody aż zaniesie się od śmiechu. Są to próżniaczki i lekkomyślnice, niemniej poetki wdzięku pełne. Lecz gołąb-grzywacz jest tak ponury, że można śmiało obdarzyć go tytułem pesymisty lasu. Głos ma donośny, a gdy się odezwie, przysiądz trzeba, że to ofiara mordowania o ratunek woła. „Huu-huu! huu-huu!” – woła, i jest w tem wołaniu przypomnienie noża mordercy, nocy ciemnej, konduktu pogrzebowego, rozpaczy samotnie wyjącej na grobach. Szczęściem, szczygły, śpiewające wielkim chórem, zagłuszają prawie lamenty grzywacza; w pobliżu rozlegają się głośne, miarowe stukania dzięciołów, a tuż nad głową coś dużego i świetnego w gałęziach przeleciało. To kraska mieniąca się na piórach macicą perłową i turkusami. Pomyka wysokiemi gałęźmi w milczeniu, tylko z szelestem dużych skrzydeł, i zapada między drzewa, kędy rozlegają się gwizdania kosów krótkie, melodyjne, z cieniutką nutą u końca jak z haczykiem.

Ale najwyżej, najwyżej, u tego z wierzchołków, który zdaje się dotykać obłoczka kędzierzawego, słychać piski ostre, przykre, dzikie, w których każdy poznać może skomlenie piskląt krogulcowych, oczekujących w gnieździe na powrót ojca z krwawym łupem. Tam, wysoko nad narodem leśnym i jego poetami, założył sobie gniazdo krogulec, tyran leśny. Niewiele przyjemniejszymi od pisków krogulczych są piski wron, odzywających się zrazu rzadko, potem coraz częściej, szybcej, chóralniej. Brzydko, chrapliwie, monotonnie, głupio, kraczą głupie, nieznośne wrony!

Wtem kwiat znowu zaśpiewał wonią. Migdałami powiało skądciś tak silnie, iż rzekłbyś: „Południe, Grecya!” Naokół jednak nic nowego. Gdzieniegdzie jeszcze żółta twarz Arniki z za krzaka wygląda, Rosa Canina patrzy mnóstwem oczu różanych, Kampanule dzwonią w liliowe kubeczki, dzbaneczki; najniżej puszcze borówek uginają się pod stopami. Skądże te migdały? Biją od ziemi jak z kadzielnicy, tak silnie, że żywica umilkła i oniemiał pewien śpiewak znakomity, Storczyk Podkolan, biały, stożkowaty członek arystokratycznego rodu Orchideów.

Przy samej ziemi, przy samej ziemi, niżej od borówek i poziomek, drobniutka ze swymi drobniutkimi, okrągłymi listki rośnie, pełznie, czołga się mnóstwem kół i zygzaków istotka pełna wdzięku, który ukrywa się skromnie, Linnea Boreale, stara mieszkanka północy dalekiej. Jakie nowiny przynosisz, Linneo, ze swej rodzinnej Szwecyi? Wielki Szwed, kochanek kwiatów, zapoznał się z nią pierwszy z ludzi i dał jej swe imię. Drobniutka, nosi imię wielkiego męża; prawie niedostrzeżona, wydaje się nieskończoną, bo gdziekolwiek wypuści pędzik jeden, tam już zaczyna iść po ziemi, raczej pełznąć, i idzie, pełznie bez żadnego zda się końca. Z pomiędzy jej listków drobnych, okrągłych, wystrzeliwają w odstępach małych widełki dość wysokie, a na każdym zębie tych widełków wisi po kieliszeczku bardzo różowym, nalanym wonią migdałową. Czarki malutkie, ale jest ich mnóstwo, więc śpiew woni staje się coraz i coraz mocniejszym, w miarę jak Linnea coraz wzorzystszym, gęstszym kobiercem zaścieła ziemię. Czasem, śliczne to maleństwo wspina się na pnie po drzewach ściętych i tak je oplata, że wyglądają jak poduszki puszyste od listowia drobniutkiego i natykane widełkami, u których wiszą kieliszki, pełne woni migdałowej. Wtedy pnie drzew ściętych w borze nadniemeńskim śpiewają o Szwecyi różanemi usty rośliny, noszącej imię wielkiego Szweda.

Inne książki tego autora