Za darmo

Wiedźma

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wójtowa teraz dopiero dostrzegła w wiedźmie majestat tajemny, który dotąd uszedł uwagi jej czarnych a wylękłych oczu, a który obudził w niej niezrozumiałe dla niej samej obawy…

Cofnęła się ku mężowi i oczy spuściła.

– Kochaszże ją jeszcze? – spytała szeptem ledwo pochwytnym.

Wiedźma ten szept z ciszy jego własnej uchem czujnym wyłowiła.

– Milcz, jakom ci rzekła! – zawołała rozkazująco.

– Lubczyk… – zaczął wójt i zamilkł, folgując własnemu zakłopotaniu.

– Lubczyku mi na tamtym świecie zabraknie! – szepnęła wiedźma, na wójta poglądając, lecz głos jej urwał się i zapodział w wargach nagle znieruchomionych.

Ręce jęły przebierać palcami, jakby pragnąc się ich dorachować lub stwierdzić ich znieczuloną obecność.

– Znów przyszło? – spytała Jędrzejowa.

Wiedźma kiwnęła głową na znak, że przyszło…

– Nie podołasz? – spytała znów Jędrzejowa.

– Nie podołam – odparła wiedźma.

Jędrzejowa spojrzała na wójtową i nic nie rzekła.

Wójtowa zrozumiała to spojrzenie i ze stanowczością niespodzianą zbliżyła się do wiedźmy.

Zdawało się, że nie było jej dotąd w izbie i że teraz dopiero zjawiła się – nagła i nieunikniona.

– Nie lękam się twej wiedzy! – szepnęła. – Mów, póki słucham jeszcze!

Wójt zauważył w niej teraz to samo przymglenie oczu i to samo ust rozchylenie, które już widział wówczas, gdy mu o możności czarowania bezładnie prawiła. Tym razem jednak w twarzy wójtowej grało coś jeszcze nieugiętego i surowego nawet, czego wójt określić ani rozpoznać nie umiał.

– Póki słucham jeszcze! – powtórzyła, przechylając się w kibici nad wiedźmą i pobrzękując zwisłymi u szyi koralami. Lecz jednocześnie z tym koralowym pobrzękiem zadzwoniła drobnymi zębami, niby na alarm niewiadomy a misterny, i wzrok na koralach własnych zatrzymała, jakby się stały dla niej obecnie jakąś strojną a jedyną ucieczką.

Wiedźma za te korale dłonią się uczepiła, aby sobie podpory jakiejkolwiek użyczyć, i zaczęła szeptać żarliwie i pośpiesznie słowa, nikomu prócz wójtowej niedostępne.

Wójtowa zadrżała, niby struna, po której smykiem potwornym prowadzono bezkarnie.

Wiedźma wrogo jej czyniła swe zwierzenia, i wrogo jej słuchała wójtowa, dreszczem co chwila wstrząsana, a dreszcz ten wiedźmie udzielał się odruchowo, jak podryg ukąszonego – przypiętemu doń wężowi.

Dwa nienawistne sobie ciała zetknęły się na niepochwytnym pograniczu, a dwa nienawistne sobie oddechy zmieszały się nawzajem.

Wójt zaniepokoił się na swym miejscu, wyczekując niecierpliwie końca.

Czego się tylko dla zwierzchności nie robi! – pomyślał, rozrzewniając się i rozgrzeszając tą myślą duszę skotłowaną. – A ona nie tylko nic nie wie o naszych ofiarach, lecz na domiar sam człek stara się o to, aby się czasami nie dowiedziała!

Upragniony przez wójta koniec nastał wreszcie, niby godzina, nie wiadomo – która…

Wiedźma wyszeptawszy się do woli, zamilkła i odpadła od wójtowej, jak pijawka, krwi zepsutej syta.

Wójtowa odskoczyła i tyłem, wzroku jeszcze od wiedźmy nie odrywając, przysunęła się do męża, jak do spodziewanego oparcia.

Uchem ku wiedźmie podana, zdawała się wciąż nasłuchiwać jej szeptu, niby turkotu kół dalekich, a potem – nagle w oczy wójtowi lękliwie i ciekawie zajrzała.

– To i już? – spytał wójt, skracając widocznie jakieś dłuższe, a obaw pełne pytanie.

– Już – odrzekła wójtowa niemal pieszczotliwie i dłonią z lekka ręki jego dotknęła, jakby pragnąc tę rękę kosmatą oswoić lub sprawdzić na niej tożsamość swego dotyku.

– Już! – ozwała się wiedźma. – Już ona teraz dziedzictwo moje w sobie nosi, jak ta ryba, co pierścień złoty połknęła. I jeno dusza młoda w nóżkach się jej białych niecierpliwi, ostatniego tchnienia mego wyczekując.

– Czas mam, więc czekać potrafię! – wycedziła wójtowa przez zęby, tak szczelnie zaciśnięte, jakby je na klucz rdzawy zamknąć chciała. – Czekam tak samo, jak i ty – nie inaczej. Obydwie czekamy.

– Obydwie – potwierdziła wiedźma.

Wójtowi w tej chwili właśnie zaroiło się we łbie mętne, a szalejące jeszcze, wspomnienie tańca z ciałem, które oto do konania się nagliło…

I w chwili, kiedy wójt natrętne wspomnienie taneczne bezwiednym ruchem rąk, jak zmorę, odtrącił, wyciągnęły się ku niemu łapczywie dłonie wiedźmy i szperając w powietrzu, spotkały się i splotły z jego dłońmi, zanim cofnąć je zdążył.

– Wstać mi dopomóż! – szepnęła. – Ostatnia to posługa twoja, tancerzu zapóźniony!

Wójt pociągnął za ręce, jak za badyle chwastu spróchniałego.

Wiedźma zwlekła się z tapczana.

Usunął się wówczas od niej, jak od jaru, napotkanego w drodze. A ona postała chwilę, siły przedostatnie skrzętnie ciułając i ostatnią bezsenność rozniecając w sobie żarliwie.

Na jej zmurszałych od męki policzkach, niby na zgliszczach nie dogasłych, zażegły się z wolna wypieki plamiste z odkreślonymi na nich zmarszczkami bezładnie pomiętej poduszki. Barwiła się raz jeszcze i trwaliła na skraju uchodzącego życia.

– Zapomniałam, zapomniałam! – szepnęła, wskazując zwierciadło. – Zajrzeć tam – przed śmiercią zapomniałam!

Uśmiechnęła się do własnej zapominawczości i krokiem za dużym, nie dostosowanym do odległości wskazanej mety, niby w daleką wybrawszy się wędrówkę, pobrnęła niedołężnie ku zwierciadłu.

Dowędrowała wreszcie i zajrzała w jego głębinę. Wypieki na jej policzkach zatliły się wyraźnie, sztucznie brukając twarz nie dobranym do tej bladości różem, a sękate ręce pokwapiły się ku zwierciadłu, chcąc się przedostać do samego wnętrza jego ułudnie rozwartej alkowy15, lecz pokurczyły się tuż u wnijścia16, w tym miejscu, gdzie się właśnie nieobecność drzwi wszelakich zaczynała…

– Bóg! – szepnęła wiedźma, oczyma dowiadując się o tym, o czym obecni powiadomić swych oczu nie mogli. – Zamiast matki – Bóg w zwierciadle! O!

[Brak kilku kart rękopisu]

Oczy jej, źrenicą i białkiem usilnie wezbrane, zatoczyły po izbie krąg niewiadomy, a tak wszystko po drodze na niewidziane zagarniający, że każde z obecnych poczuło się w tym kręgu niby w miejscu, którego dotąd jeszcze w izbie nie było…

Jędrzejowa spojrzała w te oczy.

– Raz jeszcze – szepnęła niemal modlitewnie – raz jeszcze oczyma tymi świat na odchodnym ogląda, ale go już nie poznaje, bo tak się jej odmienił, że nie mogłaby dłużej w nim przebywać.

Wójt zadrżał nagle. Wydało mu się, że w tym świecie odmienionym wraz z wiedźmą teraz przebywa, czarami z nią jeszcze związany.

Z piersi wiedźmy dobyło się rzężenie tak ciche i dalekie, niby obojętny jej ciału brzęk złapanego komara. A brzęk ten wystarczył, aby odąć z lekka jej wargi, które jednocześnie duszę wyzionęły.

Jędrzejowa, chustę z głowy zrzuciwszy, przesłoniła nią zwierciadło.

– Tak lepiej będzie… – szepnęła i poduszkę zdjętą z tapczana zmarłej pod głowę podesłała.

– Tak lepiej będzie – powtórzyła i zamilkła.

W lepiance nastała cisza, a wśród tej ciszy nagłe czyhanie przedmiotów martwych na upodobnienie się im żywego ciała ludzkiego, które tu przed chwilą jeszcze panowało.

Wszystkie sprzęty izdebki zdawały się rozpoznawać i tajemnej pewności siebie nabierać. Dywan na ścianie wzmógł swoją pstrokatość i napuszył swe klomby wełniane. Chusta turecka pomnożyła liczbę złotych ósemek. Szkatuły hebanowe zwiększyły objętość i wygodnie rozparły się na kufrze gdańskim, który pośpiesznie urósł w oczach obecnych. Kwiecista serweta, kufer ów przesłaniająca, uwypukliła prześlepione dotąd kształty zwierząt nieznanych, roztasowując je kabalistycznie po swojemu, jakby znużona ich dotychczasowym układem. I gdy świecznik, niby na palcach dla rozejrzenia się po izbie wspięty, wyżej, zda się, uniósł swe światło kilkoramienne, kot czarny, na tapczanie dotąd znieruchomiony, zeskoczył nagle na ziemię i grzbiet najeżywszy, bokiem do martwej wiedźmy się przysunął, aby u nóg jej polec w miejscu, które zapewne w jego rubinowych teraz ślepiach odpowiadało opuszczonemu przed chwilą stanowisku na tapczanie, jakby chciał w ten sposób zmianie, którą zwęszył, dawny pozór przywrócić.

– Wierności dochowuje – szepnął wójt, kota oczyma wskazując, i pomyślał, że zapewne czary, zadane mu przez wiedźmę, wraz z nią na tamten świat się przeniosły. Wójtowa brwi marszcząc, na ciało spojrzała.

– Nawet pomodlić się za nią nie można – rzekła z gniewnym, a świadomym swej słuszności przerażeniem, jakoby wyrzut zmarłej czyniła za to, że modlitwą obdarzyć jej nie może.

– Można! – pochwyciła Jędrzejowa. – Do dom wracajcie, a ja się za nią jako tako pomodlę.Zawiniłam przeciwko niej, żem nie chciała jej wiedzą duszy własnej zatroskać, a i przeciw tobie zgrzeszyłam, żem brzemię tej wiedzy na głowę twoją zepchnęła.

– A czemuż nie na własną? – spytała trwożnie wójtowa, którą teraz dopiero zdziwiła dawniejsza namowa Jędrzejowej.

– Nie mogłam! – odparła Jędrzejowa. – Sił zbrakło. Syna się bałam, że gdy podrośnie, matkę rodzoną za to potępi albo wyrzut jaki dozgonny uczyni. Nie znam go jeszcze, więc nie wiem, jakimi oczyma na to by popatrzył. Lecz siebie znam i wiem, że wiedzę taką zdobywszy, a nuż nie oparłabym się pokusie, bo opierać się nie umiem, dlatego też syna mam… A ty się oprzesz, boś płochliwa, i jak sarna od grzechu w bok uskoczysz.

 

Wójtowa o korale dłoń zagrzaną ochłodziła.

– Mogłażeś innym sposobem czary odegnać? – spytała podejrzliwie.

– Spróbować mogłam – odrzekła Jędrzejowa – ale i tego nie chciałam.

Wójt ręką machnął, jakby żalowi niewczesnemu na pożegnanie.

– Czemu? – spytała wójtowa.

– Pewno bardziej o tę grzeszną niźli o ciebie strojną się troskałam. Śmierć jej była potrzebna i tę potrzebę czułam tak, jak czasem brak chleba czarnego w chałupie. Chciałam jej twymi rękami jałmużnę podać ostatnią. Głód śmierci jej doskwierał, nakarmić ją chciałam, bo znam głód wszelaki. Wiem, że ty choć narowna i niespodziana, ale dobra i serdeczna, jeno mi się wydało, że i o złych pomyśleć należy. Przebacz zawczasu.

– Nie gniewam się za to na ciebie – rzekła wójtowa po namyśle.

– Do domu wracaj, a jutro przyjdę do ciebie – pocieszyła ją Jędrzejowa i twarz jej przybrała nagle obrzędowy wyraz wprawnej znachorki. – Wieczorem przyjdę i nauczę, jak się masz wiedzy nabytej pozbyć. Nauczę, jak tę wiedzę zamówić i na błota odrzucić, i na trzciny zwiać, i na głębokie wody posłać. Na wodzie ją potopisz, na ogniu popalisz, siekierami porąbiesz, nożem pokłujesz, a potem Imienia Jezusowego wezwiesz. Sam Jezus nie przyjdzie, a Imię Jego przyjdzie. I przyjście tego Imienia śpiewne będzie, i posłyszysz je, i poznasz. A na dźwięk tego Imienia kolano wszelkie upadnie: niebieskie, ziemskie, piekielne. A gdy upadnie niebieskie – uśmiechniesz się, a gdy ziemskie – westchniesz, a gdy piekielne – spłoszysz się i w popłochu onym wszelka wiedza ciebie opuści. Idź do domu, idź! Jutro wieczorem przyjdę.

– W swojej sprawie chcę jeszcze słowo powiedzieć – rzekł wójt, który uczuł nagle, że i osobę jego, i sprawę główną zaniedbano, a właściwie przemilczano. – Jak to z tymi czarami teraz będzie? Chyba już i znaku po nich nie ma?

– Ani znaku, ani śladu nie ma! – rzekła Jędrzejowa i, wskazując ciało, dodała:

– Nic nie ma, prócz ciała.

Wójt doznał takiego wrażenia, jakby mu kołtun wybujały z głowy spadł niespodzianie.

– Chwała Bogu! – szepnął. – Raźniej i swobodniej będzie człekowi na świecie bez tego brzemienia.

Wójtowa pierwsza wysunęła się z lepianki. Wójt za nią pośpieszył.

Na dworzu już będąc, usłyszeli śpiewną a szybką gawędę Jędrzejowej. Może modliła się głośno, a może sama ze sobą tak gawędziła, bo zawsze miała i sobie, i innym zbyt wiele do powiedzenia, i każdy, od niej odchodząc, czuł, że czegoś mu jeszcze domówić nie zdążyła.

Wójt gnał co sił. Wójtowa za nim noga w nogę, jak na mustrze, kroczyła.

Barwiste, a nieodczepione w oczach pozostałe wspomnienie pstrokatego wnętrza lepianki nikłym widmem dywanu przesłaniało im białość śniegu, który w księżycu, jak dzień pochmurny, majaczył.

Wójt najczęściej ten dywan właśnie widywał, a wójtowa – serwetę.

– Czujesz wiedzę? – spytał nagle wójt i na żonę się, idąc, obejrzał.

– Czuję – odparła wójtowa i przyśpieszyła kroku.

– Trawi cię czy jeno łechce? – spytał znowu wójt i też przyśpieszył kroku, przesadzając przy tym garb śniegowy, który na drodze mu się napuszył.

– Dotąd łechtała, a teraz to już i trawić po swojemu zaczyna – rzekła wójtowa i przystanęła.

– Stłum! – poradził mężnie wójt i też przystanął.

– Boję się tłumić, bo nie znam się na tym. Do jutra wolę zaczekać, aż Jędrzejowa przyjdzie – odpowiedziała wójtowa i w dalszą drogę ruszyła.

– Gdyby na mnie taka wiedza trafiła, razem ze śliną na ten śnieg bym ją wypluł albo razem z butami zzuł i precz na śmietnik wyrzucił! – zawołał wójt z mocą i też w dalszą drogę ruszył.

– Sam tego chciałeś – odezwała się spokojnie wójtowa.

– Sam? – obruszył się wójt i dał większy, niż zazwyczaj, krok naprzód.

– Sam – powtórzyła jeszcze spokojniej wójtowa.

– Nigdy ja sam niczego nie chcę, jeno zawsze z tobą na współkę. I tym razem współka była, więc się jej nie wyrzekaj – odparł wójt i splunął na stronę.

Wójtowa nic nie odpowiedziała.

– Bardzo cię wzięło? – spytał wójt po chwili milczenia.

– Jużci, że wzięło! – zagadnęła szybko wójtowa, jakby tego właśnie pytania wyczekując. – Niby nic, a jednak możność czarowania już w sobie od niechcenia noszę i jeno do Boga się modlę, aby ludzi niewinnych po drodze gdzie nie wypatrzeć. A najbardziej bym znajomych spotkać teraz nie chciała.

Wchodzili właśnie do chaty.

Wójt po izbie się rozejrzał, jakby po raz pierwszy w życiu samego siebie odwiedził.

Uśmiechnął się, stwierdziwszy, iż wszystko zastał w porządku należytym i na dawnym miejscu.

Na widok znajomego ładu sprzętów domowych dusza wójtowska rozpogodziła się i pogrążyła w tym ładzie, niby w kąpieli ciepłej a niezbędnej.

– Dobrze tu i spokojnie! – rzekł wójt z dumą gospodarza, który w każdym przedmiocie dojrzały owoc pracy własnej widzi.

Wójtowa zadumana siadła w milczeniu na zydlu, a wójt do okna się zbliżył i spojrzał w świat księżycem objęty.

I znowu uwagę jego zwróciło wzgórze nagromadzonego pod oknem śniegu ze śladem stopy ludzkiej na uboczu. Światło izdebne, jak dawniej, rozwidniało sztucznym poblaskiem tę samą połać śniegu, nadając jej alkierzową względem całości ustronność. W zagłębieniu od obcasa tkwił po dawnemu patyk, w dziurawą i niecałą czapkę zuchowato wystrojony.

Tego rodzaju patyki tak się czasem zżyć i zrosnąć z miejscem potrafią, że żadnemu przechodniowi myśl do głowy nie przyjdzie, aby je ze stanowiska zajętego wykoleić.

Zdarza się wprawdzie, że nieproszony łobuz-urwipołeć pociskiem kamienia czapkę z nich strąci, nie tyle nawet dla zabawy, ile po prostu dlatego, że ujrzawszy w śniegu kamień, który go korci, nie wie, do jakiego użytku mógłby ów kamień naprędce zastosować. Ale i to się rzadko zdarza, bo najczęściej taki urwipołeć patykowi owemu raczej niespodzianego łachmana ze swego przyodziewku jeszcze dorzuci, niżeli starego ujmie.

I bywa tak, że tego rodzaju patyki dopiero roztopy wiosenne pozbawiają i stroju, i stanowiska.

Wójt spojrzał na ten patyk i mimo woli doznał takiej radości, jakby ojca rodzonego po długiej rozłące do serca przycisnął.

Przeniósł wzrok z patyka na żonę, przeciągnął się rozłożyście i ziewnął od nadmiaru błogości.

– Żadna mię siła teraz już do tańca po polach śnieżnych nie zmusi! – rzekł z gruntownym poczuciem odzyskanej swobody i przypomniawszy sobie ów taniec, grzeszne oczy winowajcy na małżonkę w milczeniu wyraczył.

– Brzydka ona była – rzekła wójtowa, krzywiąc się i zydel z jednego miejsca na drugie opodal przesuwając.

– Nie żyje, więc już nawet i nie brzydka. Nie ma jej, ot co! – zawołał wójt tryumfująco i palec ku górze wzniesiony, niby skarb odzyskany, żonie pokazał.

Wójtowa przez chwilę na ów palec bezwiednie patrzyła.

– Jeszcze nam po niej wiedza przeklęta została – szepnęła wreszcie, uporczywie do oczu mężowskich zaglądając.

– Kpię sobie z wiedzy wszelakiej! – zawołał wójt i poweselał nagle. – Teraz ja – pan i wolno mi kpić i o drogę nikogo nie pytać! Co zechcę – to zrobię, a czego nie zrobię – tego i chcieć nie będę!

A zachciało się właśnie ni stąd, ni zowąd wójtowi sprawdzić naocznie, co za cudła17 nadprzyrodzone żona jego na śmiech odzyskanemu mężowi zmajdrować teraz potrafi.

Dopóty go ta zachcianka korciła, dopóki z izby nie wybiegł i z łopatą w ręku nie powrócił. Dwie miał łopaty – starą i nową. Nową wybrał, białą jeszcze i świeżym drzewem, niby bielizna wyprana, pachnącą.

15alkowa – pokoik, sypialnia. [przypis edytorski]
16wnijście (daw.) – wejście. [przypis edytorski]
17cudło – cudo. [przypis edytorski]