Za darmo

Wiedźma

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wójtowa na widok łopaty poruszyła się niespokojnie na zydlu i zarumieniła po uszy.

– Spróbuj! – zawołał wójt i łopatę podał pochyło, jak do jazdy.

– Czego mam spróbować? – spytała wójtowa, udając, że nie rozumie skierowanych ku niej zamiarów i, powstawszy z zydla, usunęła się od wręczanej natrętnie łopaty.

– Niby to nie wiesz, czego masz spróbować? – odrzekł wójt, zapalczywie mrużąc lewe oko. – Zawsze domyślna, a teraz o północy w owczą skórę chce się przede mną wystroić! Ot – przekonać się pragnę, czy nie zapowietrzysz na łopacie, czy nie zapowietrzysz?

Widać wójt dotąd jeszcze w duszy resztkę wygasłego szału dopiastowywał.

– A któż to widział, aby sama wójtowa, na łopacie zapowietrzona, jeździła? – żachnąła się boleśnie dotknięta małżonka, uczuwszy się nagle – samą wójtową.

– Nikt nie widział, jeno ja właśnie chcę widzieć! – nastawał wójt. – Spróbować nie zawadzi. Prócz mnie i ciebie, żadnej innej zwierzchności w izbie, chwała Bogu, nie ma. Poza izbę nie wyfruniesz. Sam ci tego zakazuję. Mało wiele pofiglujesz od niechcenia w izbie, pułapu jeno głową czy łopatą tykając, i zaprzestaniesz, a ja tymczasem popatrzę. Jakem wójt, chce mi się żonę własną choć raz na łopacie dla uciechy mojej mężowskiej zobaczyć!

– Nie będę wiedzy nabytej do łopaty bezrozumnej na śmiech ludziom stosowała – odparła wójtowa, wzruszając ramionami tak szybko i często, że aż mówić sobie samej co chwila przeszkadzała. – Znajdę lepsze dla niej zastosowanie.

– Nie znajdziesz! – zaprzeczył wójt, byle żonie zaprzeczyć.

– Znajdę! – zawołała wójtowa i nogą o ziemię tak mocno tupnęła, że bicze koralowe z szyi jej się zsunęły i musiała je dłonią, jak falę wezbraną z jękiem, podtrzymać.

– Tupnij raz jeszcze, a na łopatę wskocz! – upierał się wójt wesoło. – Dla mnie to zrób, bo mężem twoim jestem i wiem lepiej od ciebie, czego chcę i jakie mam potrzeby. A i sama rada byś sprawdzić, czy masz siłę tajemną, czy nie masz.

– A nie nabierzesz do mnie odrazy? – spytała nagle wójtowa, przekomarzając się jeszcze i dłonią twarz zawstydzoną osłaniając.

Wójt zgadł, że rada by sprawdzić, czy ma oną siłę, czy nie ma. A jeśli nawet i nie zgadł, w każdym razie myśl trafną żonie w czas podsunął.

– Nie nabiorę! – upewnił, ręką się od domniemanej odrazy odmachując. – Pośmieję się jeno i nacichnę. Raz kozie śmierć i raz wójtowi zabawa! Nigdy się dotąd nie śmiałem, służbie pilnie oddany.

– Jakżeż ja mam to do ręki wziąć? – rzekła wójtowa i stroniąc od łopaty, jednocześnie dłoń po nią wyciągnęła.

– A bierz tak, jak zawsze – odpowiedział wójt i po raz setny łopatę podał.

Wójtowa ujęła łopatę w dłoń lewą, bo w prawej bicze korali, z szyi spadłych, trzymała.

– Cóż ja mam z tym teraz robić? – spytała wójtowa, bocząc się na łopatę tak, jakby po raz pierwszy w życiu sprzęt tak dziwny i niepojęty ujrzała.

– A cóż masz robić? Okracz i już! – rzekł wójt krótko i zwięźle.

– Jakżeż ja to okraczę – rzekła wójtowa i głowę w ramionach od niedoszłego śmiechu dla przyzwoitości schowała, a jednocześnie, zanim wójt stwierdzić zdążył, okraczyła mu tuż popod nosem łopatę.

– Jakżeż mam to do biegu teraz znaglić? – spytała bezradnie, rady zbawiennej od wójta wyczekując.

– Zawołaj: „wio!” – poradził wójt. – Każda kobyła wołanie takie zrozumie.

– Wio! – zawołała wójtowa i z przestrachem spojrzała na pułap.

Łopata nie poruszyła się z miejsca.

Wójtowa zawstydziła się, a i wójt doznał zawodu na widok czynu nieudanego.

– Nie tak to łatwo, jak się zdaje – zauważył, w głowę się skrobiąc. – Widać chcesz, a łopata nie chce.

Wójtowa pogłaskała dłonią łopatę, jak konia, który stanął przed gankiem.

– Niech no ja tylko przypomnę sobie, jak to ona wówczas po niebie, niby zaraza rozkiełznana18, grasowała! – rzekła cicho i zmrużyła oczy.

Wójt też oczy zmrużył, lecz przez zmrużone widział dokładnie, jak nozdrza wójtowej wzdęły się i rozzuchwaliły, a wargi zwilgotniały nagle i rozwarły się luźne a chciwe…

– O, tak, tak! – szeptał zachęcająco.

– Tak, tak! – powtarzała wójtowa, kurczowo ściskając łopatę, jakby dusiła szyję mdlejącego łabędzia…

– Teraz powiedz: „wio” – poradził znowu wójt i otworzył oczy.

– Wio! – szepnęła wójtowa i biczami korali łopatę z brzękiem uderzyła.

Łopata i tym razem nie poruszyła się z miejsca.

Wójt posmutniał.

– Pewno ci się wiedza nabyta zmąciła jakoś we łbie, albo i po twojemu przeinaczyła – rzekł i głową własną, na myśli mając głowę żoniną, pokiwał.

– A może nawet nie wysłuchałaś jej należycie i zastosować teraz nie potrafisz. Mów, co ci wiedźma gadała!

– Trudno mi to opowiedzieć, bo słuchając, aż zawrotu głowy dostałam – tłumaczyła się wójtowa, oddając mężowi łopatę. – Straszno mi się zrobiło i sama już nie wiem, co mi wiedźma do ucha szeptała…

Wójt pomyślał, spojrzał na żonę i jeszcze raz pomyślał.

– Może to i lepiej – rzekł wreszcie z westchnieniem. – Kto wie, jakich głupstw – nie daj Boże – napłodziłabyś jeszcze, wiedzę taką naprawdę posiadając i tą wiedzą ludzi, po drodze spotkanych, trapiąc rozmaicie. Ani mnie, ani tobie wiedza taka nie przystała.

I nagle na twarzy wójta zjawił się dawny, a zaniedbany od pewnego czasu wyraz służbistego zastanowienia i statku. Zdawało się, iż sam siebie w tej chwili do wzięcia w posiadanie osoby swej własnej ośmiela i upoważnia. Uczuł, że po długim wykolejeniu wraca do zachwianego na ziemi stanowiska.

Wójt znowu stał się wójtem.

– Może to i lepiej – powtórzył głośniej, donioślejszą treść nadając tym samym wyrazom. – Co było, to minęło, i wara mu nas niepokoić!

Wójtowa, patrząc na odrodzonego męża, odzyskała nagle zaniedbane w ostatnich czasach, a zapożyczone ongi od dwóch z dala widzianych panien ze dworu, ruchy, powabu pełne i przewłoki.

– Już i spać pora – rzekła, z dawną wprawą tych ruchów zażywając.

– Pora – potwierdził wójt.

I gdy wójtowa, stanik na piersi rozluźniając, do izby przyległej się udała, zdawać by się mogło, że aż dwie panny ze dworu, niezupełnie ze sobą pogodzone, do wnętrza izby, wójta wyprzedzając, wkroczyły.

Wójt w ślad za żoną podążył.

18rozkiełznany – pozbawiony wędzidła; rozzuchwalony. [przypis edytorski]