Za darmo

Na Saskiej Kępie

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

O biedna, biedna Maria!…

*

Niebo zaczęło się coraz więcej zachmurzać, a goście coraz liczniej opuszczać restaurację „pod Dębem”, gdy systematyczny Radca, ogryzłszy ostatnią kostkę zgładzonej dla niego kaczki, zakomenderował odwrót do miasta.

– Ależ ojczulku! – prosiła prawie ze łzami Mania – jakże możemy odjechać bez Adolfa?… Przy tym i pan Karol jeszcze nie wrócił…

– A, to trudno!… Ja temu nie winienem, żeś się uparła z wysłaniem Karola – odpowiedział Radca. – Zresztą nic im się nie stanie, nie są dziećmi… No, w drogę, moje panny, bo nas burza zaskoczy!…

W tej chwili między drzewami ukazał się pan Karol, którego twarz prawdopodobnie skutkiem zapadającego mroku wyglądała dziwnie ponuro.

– Cóż Adolf?… Czy nie znalazł pan Adolfa?… – zapytała niespokojnie panienka.

Zdawało się, że wykwintny młodzieniec zrozumiał w tej chwili zgrozę straszliwego pytania: „Kainie, gdzieś podział brata?”

– Och!… – przerwał niecierpliwy Radca – pewno nawet mieszkania nie znalazł… No, chodźmy!…

– Tak… zabłądziłem… Nie znalazłem!… – odpowiedział pan Karol, jakby dławiąc się wyrazami.

W tej chwili zahuczał daleki grzmot, elegant drgnął, a całe towarzystwo ruszyło ku Wiśle.

– Co się panu stało, panie Karolu? – spytała nagle pani Radczyni – pan masz mankiet zakrwawiony?…

– No, no… Chodźmy, chodźmy!… – zrzędził Radca. – Kto spadł w takim pędzie z karuzeli, ten mógł sobie całą nawet koszulę zakrwawić…

Nikt nie wątpił o słuszności tego objawienia, bo z jakiej racji miał wątpić? Lecz rumiana twarz p. Karola staje się teraz trupio blada… Czy może pan Karol jest zbyt wrażliwy na błyskawice i grzmoty, coraz częściej po sobie następujące? A może myśli, że i teraz jeszcze na pewnym szmaragdowym pagórku leży jakiś człowiek z bladą twarzą i zaciśniętymi pięściami?…

Wśród gwałtu tłoczących się gości, znajomi nasi zdobyli łódkę i opuścili Saską Kępę. Ujechawszy kilkanaście kroków, widzieli oni u brzegu inne czółno, którego weseli pasażerowie dysputowali z sobą bardzo krzykliwie i tytułowali się bardzo poufale. Oho!… Nie koniec na tym, widać bowiem spadający w wodę kapelusz, za którym skacze naprzód jeden mężczyzna, za nim drugi, a kiedy pierwszy usiłuje wejść na statek, wśród klątw i śmiechów przybywa im do towarzystwa jakaś dama…

Teraz słychać nawet oklaski; jeden… drugi, i otóż rozpoczyna się rzęsiste brawo, w którym biorą udział ręce kilku osób i fizjognomie kilku innych…

Ale płynący znajomi nasi, prawie że nie zważają na tę rozrywkę bliźnich, pozostałych na brzegu, bo błyskawice świecą i grzmoty huczą ze wszech stron. To też pełen godności Radca i majestatyczna Radczyni modlą się gorliwie, biedna Mania ledwie hamuje łzy, a wykwintny Karol?…

Wykwintny Karol, siedząc na brzegu łodzi i drżąc na całym ciele, ostrożnie wydobywa z kieszeni duży składany nóż i… puszcza go w wodę!…

– Panie! – woła ktoś siedzący z tyłu – panu coś wypadło… Czy nie klucz?…

– To nóż – objaśnia ktoś drugi.

– Dobrze zrobił – chwali trzeci – znać wie, że w czasie burzy źle chodzić z żelastwem….

Podróżni zaczynają się śmiać, uśmiechają się nawet Radca i Radczyni, uśmiecha się i smutna Mania, a pan Karol wygląda tak, jakby chciał za swoim nożem pójść w wodę.

Nareszcie wylądowali; czas już był wielki, bo połowa nieba sczerniała jak węgiel i dmuchnął wicher gwałtowny. Szczęściem, spotkano dorożkę, która za stosowną zapłatą podjęła się odstawić znajomych naszych do domu.

*

Dobrą już godzinę syczał w mieszkaniu Radcostwa samowar, nim z burzą spadli państwo mogli z usług jego skorzystać. Razem z wejściem ich w bramę, lunął deszcz i zahuczały pioruny, uprzejmy więc gospodarz musiał zaprosić wielbiciela swej jedynaczki na wieczór.

Lecz obecność eleganckiego Karola nie ożywiła bynajmniej towarzystwa. Radczyni mruczała pacierz, Radca opatrywał okna, Mania wzdychała, a wykwintny ich gość pił herbatę, jeżeli szczękanie zębami o brzeg szklanki może się nazwać piciem.

Wtem na schodach usłyszano łoskot…

Na ten odgłos panna Maria zerwała się od stołu, pan Karol zsiniał, a w otwartych drzwiach ukazał się…

– Adolf! – zawołała panna.

– Adolf! – powtórzył Radca z małżonką.

Trudno zgadnąć, czy to skutkiem nagłego zjawienia się bladego kuzyna, czy też skutkiem prawie współczesnego uderzenia piorunu, elegancki Karol stracił zupełnie przytomność. Fioletowe usta jego były otwarte, oczy szklane.

– Tak późno, kuzynku!… – szepnęła z najsłodszą wymówką panna.

– Nie mogłem wcześniej, bom musiał wysuszyć kamasze, które mi „ten pan” rzucił w błoto – odpowiedział chłodny Adolf, wskazując zmartwiałego Karola.

– W błoto?… A to jakim sposobem?… – pytał zdumiony Radca.

– Czekając na mego przyjaciela, zdjąłem kamasze, bo mnie piekły, i zdrzemnąłem. Wtedy „ten pan” przyszedł, obejrzał mnie, a myśląc zapewne, że śpię…

– W jakimże celu? – dziwił się znowu Radca.

– W bardzo prostym – odparł nielitościwy Adolf – ażeby mnie ośmieszyć w oczach narzeczonej…

– Ciebie?… „Ten pan”? – przerwała uszczypliwa Mania. – „Ten pan”, który się tak grzmotów boi, że aż rzucił swój scyzoryk do wody?

Po takim dictum19 „temu panu” wyjaśniło się nagle dużo ciemnych tajemnic. Nie czekając więc dalszego ciągu, chwycił kapelusz i znikł z pokoju wśród śmiechu pozostałych osób.

Na schodach jednak ocknął się, a wiedząc, że pioruny niekiedy uderzają w ludzi szybko biegnących po ulicy, wszedł do skromnej komóreczki stróża, aby tam przeczekać ulewę.

19dictum (łac.) – dobitna wypowiedź. [przypis edytorski]