Za darmo

Na Saskiej Kępie

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– A możebyśmy się na karuzeli pokręcili trochę? – pyta poważny Radca.

Damy wahają się, lecz gdy elegancki Karol dowodzi im, że dla serc sympatyzujących ze sobą nie ma większej przyjemności, niż razem kręcić się w kółko, ulegają i całe towarzystwo zajmuje miejsca na rozkosznej machinie.

Niewiele już brakowało do zupełnego kompletu osób, ostatnią więc ławkę wolną zajęła pani Radczyni z córką, za nimi na kasztanowatym koniu umieścił się Radca z powagą ministra skarbu, a przed nimi bułanego konia opanował p. Karol. Że jednak nie zdawało mu się dość przyzwoite siedzieć tyłem do dam, usiadł więc do nich obliczem, a tyłem do końskiej głowy.

– Niech pan tak nie siada – ostrzegł go maszynista od karuzeli – bo można zlecić!…

– Panie Karolu! – powtórzyła przestrogę ponętna Mania – niech pan dobrze usiądzie…

– Ruszaj! – zakomenderował mężny Karol. – O pani! – dodał – mógłbym na jedną chwilę wyrzec się…

Nim dokończył, machina weszła w ruch, i w tej samej chwili ładne wąsiki p. Karola zetknęły się z ogonem bułanego18 konia, nogi młodzieńca zakreśliły w powietrzu wdzięczną linię krzywą, a cała postać naszego bohatera znalazła się na ziemi z obliczem zwróconym ku najwyższemu punktowi sklepienia niebieskiego.

W tej pozycji pan Karol dostrzegł szybko przelatujące nad nim buciki panny Marii, potem obcasy pana Radcy, dalej trzewiki dwu panienek, później kamasze jakiegoś obywatela, a następnie kilka rozmaitych sztuk wszelkiego innego obuwia.

Na krzyk dam zatrzymano karuzelę, a zręczny pan Karol, powstając jak gdyby nigdy nic nie zaszło, uchwycił w pośpiechu za nogę jakąś pensjonarkę, zawadził głową o jednego z czterech koni i odszukawszy swój wentylacyjny kapelusz, rozkazał się wytrzepać parobkowi. W kilka minut po tym drobnym wypadku, który dziwnie przyczynił się do podniesienia poziomu ogólnej wesołości, znajomi nasi siedzieli w przezroczystej altanie. Radca obstalował kaczki, a elegancki Karol od kwestii kaczek bardzo szczęśliwie przeszedł do kwestii dwu serc sympatyzujących z sobą.

– Mój Boże! – przerwała mu panna Maria – już prawie słońce zachodzi, a Adolfa jeszcze nie ma… Przecież bez niego nie będziemy jedli podwieczorku?…

– A to dlaczego? – odparł bardzo stanowczo Radca, widocznie czujący pewną słabość do kaczek. – Jeżeli lepiej bawi się z przyjacielem, niż z nami, no… To niechże się bawi!…

Domyślny Karol zrozumiał, co to znaczy i z lekka zatarł łokieć lewej ręki, noszącej prawdopodobnie ślady konnej jazdy.

– Panie Karolu! – zaczęła znowu Mania z lubym uśmiechem. – Czy nie zrobiłby pan nam małej grzeczności?…

– Jestem do usług pani…

– Czy… nie byłby pan łaskaw poszukać Adolfa?… – dodała z jeszcze ponętniejszym uśmiechem dziewica. – Byłabym panu bardzo obowiązana….

– Maniu… – wtrącił surowo Radca.

– Zapewne, że to niegrzecznie – uzupełniła Radczyni – gdyby jednak pan był łaskaw…

Dziwne uczucie, podobne do wbicia podwójnej szpilki, przeszyło serce Karola. Skąd ta troskliwość o bladego i obojętnego kuzyna, a wreszcie, gdzie on ma go szukać?… Nie było jednak rady, pełen więc dobrego tonu nasz przyjaciel wstał z wdziękiem i rozpoczął poszukiwania przedwstępne.

Los mu pomógł, zaraz bowiem w bufecie spotkał pewnego znajomego Adolfa, który w towarzystwie miłej panienki, tytułowanej kuzynką, przyszedł zobaczyć, jak też tańczą „pod Dębem”. Znajomy ten doniósł, że przy innej willi (gdzie także przypatrywał się tańczącym), spotkał Adolfa, szukającego mieszkania chorego przyjaciela, którego bardzo dokładny adres dał i panu Karolowi.

Zdobywszy adres, piękny Karol zasięgnął od jakiegoś tubylca wiadomości o kierunku drogi, przy czym nie omieszkał zadać mu kilka innych pytań:

– Czy… uważasz, mój przyjacielu, czy w tych stronach nie trafiają się jakie dzikie zwierzęta?…

– Jakoś nie słychać, choć kto ich tam wi!… – odpowiedział tubylec.

– Hum!… A czy… to jest… czy nie błąkają się tu jakie włóczęgi, ludzie podejrzani?

– Gdzie ta ich brakuje!… – odparł badany.

Nie umiemy powiedzieć, o ile oświadczenie to zachęciło pana Karola do poszukiwań, pewne przecież jest, że bohater nasz po krótkim namyśle dodał:

– A czy nie mógłbyś, mój przyjacielu, pójść ze mną w tamtą stronę… Tak dla pokazania drogi?…

– Jo tam ni mam casu!… – ofuknął tubylec i poszedł dalej.

Nic już nie pozostawało panu Karolowi, tylko także wyruszyć w swoją stronę, co uczynił, pogwizdując jakąś wesołą aryjkę. Ledwie jednak wysokie drzewa zakryły przed nim restaurację „pod Dębem,” kiedy nagle przystanął, ostrożnie obejrzał się dokoła i… wydobył z kieszeni długi składany nóż, który niezwłocznie otworzył.

Zadrżałby ten, kto by mógł zobaczyć uśmiechniętą zwykle twarz Karola, wówczas gdy ściskał błyszczącą stal w białej i delikatnej ręce…

Biedna Maria!…

*

Słońce zachodzi, oblewając ziemię i kłębiące się chmurami niebo światłem koloru rozpalonej miedzi. Między zwieszonymi liśćmi drzew, wśród ciszy poprzedzającej burzę, rozlega się trwożliwy pisk ptaków, cichy brzęk komarów i dalekie odgłosy wesołej zabawy.

Na zielonym wzgórzu, otoczonym gęstymi krzakami i potężnymi topolami, zwrócony bladą twarzą ku niebu, śpi głęboko jakiś młodzieniec, należący, ile z ubrania sądzić można, do dostatniej klasy społeczeństwa. Obok niego, bliżej głowy, leży kapelusz, bliżej zaś nóg kamasze, które zdjął z powodu gorąca.

Biedna Maria!…

Nagle na tej samej drobnej, szmaragdowej łączce ukazał się jakiś cień w jasnych spodniach, ciemnej marynarce, okrągłym kapeluszu z wentylatorem, z błyszczącym nożem w ręce….

Zobaczywszy śpiącego, cień zadrżał, na chwilę stanął, zbliżył się, pochylił nad śpiącym, wykonał kilka ruchów i znikł w zaroślach…

18bułany – określenie żółtawobrązowej maści konia. [przypis edytorski]