Za darmo

Na Saskiej Kępie

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Proszę państwa na Zygmonta, bo zara odpływam! – przerwał dumania Radcy kapitan tak nazwanego statku.

– Panie Radco, już czas!… Mężu… Ojczulku, siadajmy!… – uzupełnili razem blady Adolf, tudzież małżonka i jedynaczka czcigodnego myśliciela.

Na te hasła pan Radca poprawił stojący kołnierzyk, podniósł ostro zakończoną brodę ku niebu i postawił nogę na krawędzi Zygmonta.

– Na Izabelę, wielmożny panie!… Do kompanii!… – wezwał Radcę inny kapitan, i otóż Radca postawił nogę na krawędzi Izabeli.

– Diabła warta, panie, ta skorupa, Paryska Gondola, to migdał!… – odezwał się trzeci kapitan, a Radca, uznając zapewne słuszność tej uwagi, wsiadł do Szybkobiega. Damy i dwaj satelici młodszej z nich nie omieszkali naśladować tego przykładu.

Dokonawszy tak prostej, a jednak płodnej w następstwa czynności, pan Radca rozejrzał się po łódce i dostrzegł za sobą damę tak grubą jak rzeźnik, z mężem tak chudym jak pasternak, przy sobie jakiegoś telegrafistę z bardzo cienką szpadą i jeszcze cieńszym głosem, a przed sobą młodzieńca w kolorowej chustce na szyi i nicianych rękawiczkach, poważnie siedzącego obok pewnej starej damy z pieskiem, zwanym Pikol, który zadowolenie swoje z tak przyjemnego sąsiedztwa ogłaszał szczekaniem, przypominającym ostatnie chwile suchotników11.

– Spychaj! – krzyknął kapitan Szybkobiega na obdartego chłopca, stojącego w drugim końcu łodzi, po czym obaj, oparłszy nogi na brzegach statku, a lewe ramiona na długich drągach, wyciągnęli się jak charty, ale bez dalszych następstw.

– Nie rusza się! – zauważył niedaleko siedzący pan Karol, a Radca bardzo uroczyście poprawił swój kołnierzyk.

Zapewne na widok tej tak stanowczej manifestacji kapitan zdjął zakurzone buty i wszedł po kolana w rzekę. Szczupły Radca zauważył przy tej sposobności, że nogi kapitana wyglądają tak, jak gdyby w okolicach Warszawy nie istniała ani kropelka wody, choć znowu całe zachowanie mężnego żeglarza było takie, jak gdyby korytem Wisły płynął najczystszy spirytus i gwałtem wlewał się w gardła właścicieli mniejszych i większych żaglowców.

Po kilkuminutowych nadwodnych i podwodnych usiłowaniach wioślarzy, para z młyna buchnęła silniej, niż zwykle, barchanowy12 chłopiec uderzył w beczkę butami głośniej, niż kiedykolwiek, pełnoletni mężczyzna z kupy żwiru stoczył się na dół szybciej, niż poprzednio, damy krzyknęły, ładny Pikol zawył, a Szybkobieg wypłynął ku środkowi Wisły, skąd, po kilku bardzo umiejętnych obrotach w kółko, kilkunastu prysznicach, spowodowanych uderzeniem wioseł o wodę, podróżni nasi dojechali do Saskiej Kępy bez żadnego szczególnego przypadku.

Wykwintny Karol, który w czasie żeglugi był jednym z tych, co najciszej siedzieli i najostrożniej (zapewne przez troskliwość o damy) badali głębokość wody, otóż uprzejmy Karol prawie najpierwszy dotknął nogą lądu i z niesłychaną elegancją podał rękę wysiadającej pannie Marii. Nieszczęściem jednak, dziewica, niewątpliwie zatopiona w kontemplowaniu przymiotów pana Karola, nie dostrzegła jego ruchu i wyskoczyła z łodzi, oparta bardzo poufale na ramieniu zimnego Adolfa. Tym sposobem przystojny i pełen dobrego tonu nasz bohater musiał poprzestać na połączonym z niejakimi trudnościami wysadzeniu Radczyni i podziwianiu bardzo kształtnej nóżki uroczej Mani, który to widok dziwnie mocno rozdmuchał w nim dawno już tlejące matrymonialne projekta. Szczęśliwy Karol ani na chwilę nie wątpił, że ekspozycja nóżki była wyłącznie przeznaczona dla niego, i że najwłaściwiej postąpi, oświadczając się pannie Marii albo zaraz na huśtawce, albo między podaniem raków i pieczonych kaczek z mizerią.

Ale cóż to?… Piękna Maria nie puszcza ręki bladego kuzyna… Zwiesza się na niej… Ba! Coś nawet szepce do ucha jej właścicielowi? Jest to już zbyt wyraźne kokietowanie pana Karola, który z tych oznak sprawiedliwie wnosi, że bądź co bądź nie należy dłużej trapić biednej dziewczyny, lecz nieodwołanie dziś jeszcze oświadczyć się jej…

Tymczasem para kuzynów rozmawiała z sobą w sposób następujący:

Ona: Czy koniecznie musisz iść do tego nieznośnego przyjaciela?

On: Wiesz przecie, moja droga, że jest chory i nie widziałem się z nim już od kilku tygodni…

Ona: Szkaradny jesteś, mój Adolfie!… Wracajże przynajmniej prędko, bo umrę z nudów…

On: Spodziewam się, że pan Karol nie pozwoli na to?…

Ona: Acha! Prawda… że mamy tu i pana Karola…

Po ostatnich słowach blady kuzyn żegna towarzystwo, z którego panna Maria przesyła mu najpiękniejsze spojrzenie, pani Radczyni ukłony dla chorego przyjaciela, a pan Radca upomnienie, aby najpóźniej za godzinę przyszedł „pod Dąb” razem ze swoim przyjacielem.

Gdyby godziło się stosować wyrażenia nieprzyzwoite do ludzi eleganckich, to powiedzielibyśmy, że przystojny Karol głupiał coraz bardziej, widząc i słysząc to wszystko. Przebóg! Skądże znowu pochodzi poufałość panny i ta pewność kuzynka, który uroczą i posażną dziewicę obojętnie wystawia na zaloty najpiękniejszego młodzieńca w Warszawie? Zdumiony Karol przegląda się w swoich lakierowanych kamaszach, lecz poznawszy, że mu nic z wdzięków nie ubyło, staje obok panny i razem z nią, naturalnie pod bacznym dozorem troskliwych rodziców, puszcza się ku najsławniejszej restauracji na Saskiej Kępie.

*

Uwolniwszy się od powagi Radcy, majestatu Radczyni i elegancji ładnego Karola, począł pan Adolf rozmyślać nad sposobami wynalezienia przyjaciela, który od kilku tygodni bawił13 tu na letnim mieszkaniu. Dzięki wywieszonej przy drodze z woli wysokich władz gminnych tablicy, na której stało: „Wieś Saska Kempa, gmina Wawer, domów 28, ludności 164 itd.” p. Adolf nie mógł żadną miarą wątpić o tym, że znajduje się na Saskiej Kępie, jak również i o tym, że w całym obszarze wiedzy miejscowych władz administracyjnych niewiele więcej znajdzie dla siebie objaśnień. Gdzie tu więc szukać?… Jeżeli pójdzie w stronę Pragi, znajdzie łąkę, na niej trochę krów, starego i kulawego pastucha, kilku pijaków i sznur amatorów, ciągnących piechotą, wózkami i dorożkami ku miejscu wspólnej zabawy. Jeżeli drogą równoległą od Wisły będzie szedł w górę rzeki, zobaczy po prawej ręce gęsty i ciemny gaj drobnych wierzbek i ogromnych topoli nadwiślańskich, wyrastających z piasku, a zaś po lewej chruściane płoty, ogrody warzywne i owocowe, budowle kryte słomą lub gontami, stogi na słupach, huśtawki, karuzele i altanki. Czekać na miejscu także się nie opłaci; tu bowiem zamiast chorego przyjaciela spotka gromadę bardzo zdrowych i krzykliwych gości, nieustannie wysiadających z czółen, błąkających się między wysokimi drzewami, lub niknących we wnętrzu wiejskich domków. Cóż miał zatem robić? Naturalnie nic innego, tylko, naśladując zwykłych śmiertelników, razem z nimi wstępować do willi dla zasięgnięcia języka.

11suchotnik – gruźlik. [przypis edytorski]
12barchan – rodzaj grubej tkaniny bawełnianej. [przypis edytorski]
13bawić (daw.) – przebywać. [przypis edytorski]