Nędzarz teraz dopiero uczuł, że go noga boli straszliwie, że go głowa pali i język mu z pragnienia wysycha. Chciał jeść, chciał pić, chciał spocząć gdzie, ale miejsca nie było.
Na skręcie pustej i niebrukowanej ulicy, za stosem belek dostrzegł rudego dziada, w starym wojskowym płaszczu i z płócienną torbą na ramieniu. Dziad, siedząc, układał coś na kolanach i mruczał:
– Krajanka chleba… za duszę Piotra i Agaty. Suchy chleb… Trzy ogórki, żeby Pan Bóg dał deszcz… Może i da? Szóstkę za dusze zmarłe. Wieczny odpoczynek…
Jakub zrobił parę kroków naprzód.
– Litościwa osobo, zmiłuj się nad biednym sierotą… – zaczyna dziad, raczej skutkiem przyzwyczajenia, niż nadziei, aby prośba jego przydać się na co mogła.
Jakub stanął.
– Iii… dziadku – rzekł – jeszcze by mnie się co od was należało…
– Wam?… Ode mnie?… – zawołał dziad zdumiony.
– A ino?… Wyście dziś jedli, a ja nic.
– No, patrzaj, nie jedliście?… A to jedzcie!… Kto wam broni? – mruknął dziad, szybko chowając zapasy.
– A kiej24 nie mam co jeść…
– To sobie zaróbcie. On myśli, że teraz dziady to takie wielkie panowie, jak dawniej…
– Pewnie, że chciałbym zarobić, ale nie mam gdzie.
– O ho… nie mam gdzie! To się powieście.
– I powroza nie mam.
– To go ukradnijcie! – zakończył dziad z gniewem. – ja tam ani wasz brat, ani swat, żebyście mi głowę zawracali.
Wszystkie cierpienia fizyczne i moralne odżyły w biednym Jakubie; zdawało mu się, że go ze wszech stron otaczają jakieś sieci niewidzialne, jakieś narzędzia męki, przed którymi chciał uciec. Chciał uciec przed swoją nogą krwawiącą się i opuchłą, przed swoją głową, w którą tysiące młotów kuły, przed spojrzeniami głodnych dzieci, które jak ostre gwoździe wbijały mu się w serce, przed wyrzutami żony, które jak roztopiony ołów upadały na niego, słowem – przed wszystkim… przed wszystkim…
Z tej strasznej zadumy ocucił go brzęk szkła i krzyki.
– Giewałt25… lufcik zbił… Łapaj… Trzymaj…
To on zbił lufcik, to jego łapać kazano!… Jakub rozejrzał się: był już niedaleko swojej ulicy, wpadł więc na nią, zmieszał się z tłumem przechodniów i znikł w bramie.
Na podwórzu zaczepił go bednarz Marcin:
– Nie macie się czego kwapić26 do domu; Mańka gdzieś zginęła na ulicy, i wasza wyszła za nią z chłopcem, a resztę dzieci zamknęła w izbie.
Jakub, nie odpowiedziawszy nic, wbiegł na schody, a ze schodów do komórki pod strych, gdzie były sznury, na których wieszano bieliznę i garstka grochowin27, na których zwykle sypiał. Tu zziajany, rozgorączkowany, wsparł się o jedną z belek i w najwyższym niepokoju począł wyglądać przez dymnik28, oczekując na coś…
Czekał niedługo, w kilka minut bowiem ukazał się na podwórzu jakiś Żyd w towarzystwie kobiety.
– Marcinie! – zawołała do bednarza kobieta – A gdzie to Jakub siedzi?
– A na co go wam?…
– Jak to na co?… – wtrącił Żyd. – Na to, żeby za szybę zapłacił, co ją zbił…
– I toście wy, Katarzyno, pokazali drogę do Jakuba? – spytał bednarz kobiety.
– Przecie to nie darmo – objaśnił Żyd. – Wuna ode mnie wódki dostanie…
– Widać, żebyście wy, Katarzyno, rodzonego ojca za kieliszek wódki sprzedali – mruknął pogardliwie bednarz.
– Nu, co tu dużo gadać – przerwał Żyd – pokazujcie, Katarzyno, bo ja nie mam czasu.
Zawstydzona kobieta milczała, spoglądając ukradkiem na dymnik, gdzie w półcieniu dostrzegła wynędzniałą twarz Jakuba.
– Nu, gdzie to jest, Katarzyno?… – nalegał Żyd.
W tej chwili ręce Jakuba podniosły się nad głową.
– Dajcie mi tam spokój – odparła kobieta.
Głowa w dymniku poruszyła się gwałtownie, twarz przebiegły konwulsyjne dreszcze.
– Wynoś się, Żydu – huknął Marcin. – Co się będziesz w cudzym domu rozbijał…
Twarz wyglądającego ze strychu Jakuba zrobiła się bladosina.
– Za co wynoś… Co to wynoś?… Giewałt! – wrzeszczał rozgniewany Żydek, i na podwórzu rozpoczął się hałas, który dopiero przybycie Lajzera Skowronka uciszyło.
Stary gospodarz uspokoił poszkodowanego i kazał mu iść do domu.
– Niech panu Bóg wynagrodzi – rzekł biedny bednarz, uchylając czapki. – Już na tych biednych ludzi tak się wszystko wali, że aż strach… Teraz oto dziecko im zginęło.
– I dziecko się znajdzie – odparł gospodarz – i jeszcze dobrze będzie. Ja dziś gadałem o nich z zakonnicą, a zakonnica powiedziała, że starego zabierają do śpitale i dzieci do ochrone29 i Jakubowe dadzą robotę… Będzie gut30…
– Jakubie! – zawołał bednarz, podnosząc głowę. – A zejdźta ino na dół! Nagle urwał i niespokojnie dodał: – Co jemu jest?…
– Co jemu jest? – powtórzył wybladły gospodarz, patrząc w dymnik.
W tej chwili w bramie domu ukazała się praczka, niosąc na ręku znalezioną, śpiącą ze zmęczenia dziewczynę; obok niej biegł najstarszy chłopiec z potężnym kęsem chleba, nad którego zmniejszeniem nader usilnie pracował.
Zobaczywszy sędziwego Żyda, Jakubowa zaczęła mu dziękować; ten jednak machnął niecierpliwie ręką i poszedł na górę, a za nim bednarz i praczka z dziećmi, w towarzystwie kilkorga podwórzowych gapiów.
Przede drzwiami komórki gospodarz zatrzymał się i rzekł:
– Wejdźcie wy naprzód, panie Marcinie.
Lecz i Marcin nie wszedł, spojrzał tylko w głąb komórki przez szczelinę między deskami i cofnął się przerażony.
Nie wiedząc, o co chodzi, Jakubowa pierwsza stanęła we drzwiach, a za nią gapie.
– O Matko moja Boska! – zawołała nagle kobieta – a cóżeś ty zrobił najlepszego, Jakubie!…
– Dajcie znać do policji – dodał ktoś – Jakub się powiesił.
– Oderznijcie go, może jeszcze ciepły…
– Nie dotykajcie się, bo za to kryminał!
Powstał zgiełk i bieganina; najsprzeczniejsze zdania krążyły między gromadą, która w kilka minut zapełniła korytarzyk i schody.