Za darmo

Nasi okupanci

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wernyhora8

W chwili gdy rozlega się powszechny lament na brak czytelnictwa, na upadek zainteresowań intelektualnych, wizyta, którą miałem przed kilku dniami, jest tak uderzająca, że muszę ją opowiedzieć choć w paru słowach. Tym, którym wydałaby się zmyśleniem, powiem od razu, że nie umiem zmyślać, zawsze mówię wszystko, tak jak było. Gdybym umiał zmyślać, pisałbym powieści i brałbym nagrody literackie.

Otóż pewnego dnia, podczas gdy siedzę przy swojej maszynie, oznajmiają mi dziwną wizytę: przyszedł stary dziad, żebrak i chce się ze mną widzieć, jak mówi, „względem płodności”. Wychodzę do przedpokoju i widzę w istocie typowego dziada starej daty, z długą, siwiutką brodą, z kosturem; wyciąga do mnie rękę i mówi:

– Proszę pana, ja wyczytałem, co pan tutaj robi, wiem, że na pana pomstują, przyszedłem, żeby panu dodać ducha, aby panu pobłogosławić. Względem poradni. Święta robota. Żeby nie było na świecie tylu nędzarzy, męczenników.

Zaintrygowany, proszę dziadka do pokoju; po chwili wydaje mi się tak interesujący, że zatrzymuję go.

– Może się pan napije herbaty?

– Owszem, proszę – odpowiada tonem najzupełniej światowym.

Stawiam przed nim herbatę, chleb, masło, kotlet z obiadu, sprzątając zarazem książki, którymi stół jest zawalony.

– Proszę pana, to już znak, że bardzo jestem głodny, kiedy najpierw chwytam za jedzenie a nie za książkę. Bo u mnie zawsze pierwsza jest książka.

– Ale kto pan właściwie jest?

– Dziad jestem i nie wstydzę się tego. Dziaduję w Białostockiem. Przyjechałem tu na Dzień Zaduszny, żebrać na Bródnie. Czemu nie na Powązkach? Bo tam nie wpuszczają do środka, trzeba stać pod bramą, a to mi nie odpowiada.

Coraz bardziej zdziwiony, ciągnę dziadka za język. Nie bardzo nawet tego potrzeba, bo i sam gada chętnie. Zatem, jak rzekł wyżej, dziaduje od wsi do wsi. Nie dziaduje pod kościołem, bo tam są sami pijacy, a on tego towarzystwa nie znosi; ale chodzi po wsiach, żebrze, a w zamian za to poucza chłopów o tym i owym. Za wyżebrane pieniądze przede wszystkim kupuje książki i gazety (czytuje pięć gazet), co mu omal nie zwichnęło kariery, bo kiedy się zgłosił raz do sołtysa o pozwolenie na żebranie, sołtys odmówił właśnie dlatego, że czytuje książki i gazety: niby że dziad nie powinien czytać, bo co to za dziad? Ale stary nie dał się: – Jak to! odpalił sołtysowi: to żebrak może pić wódkę i palić papierosy, a nie wolno mu czytać?

Czym był przedtem? Był dwadzieścia lat roznosicielem gazet (stąd widać ta ogłada literacka); obecnie od kilkunastu lat żebrze. Życie kosztuje go dwadzieścia pięć złotych miesięcznie, resztę lektura. Każdy (powiada) musi mieć ideę, bez idei życie byłoby monotonne; jeden musi być nemrod, inny chorograf, inny znów egoista, on ma lekturę.

Co czyta? Najchętniej naukowe. Chciał sobie kupić w Warszawie „Bigelisiena” (tak go wymawia) Rozwój gospodarczy, ale za drogie. Powieści nie bardzo lubi.

– Czytałem – powiada – tych Chłopów Reymonta, ledwie dwa tomy mogłem uczytać. Ja nie wiem, za co jemu dali nagrodę Nobla; to są banialuki, on nie zna chłopów ani ich życia, tylko ich ośmiesza. Trylogia Sienkiewicza jest dobrze napisana. Ale z tym czytaniem bieda; jak mają ludzie prości czytać książki – mówi – kiedy nasze książki są tak zaśmiecone obcymi wyrazami, że nikt tego nie zrozumie.

Jak oświeca chłopów? Najbardziej względem higieny, jak dziecko żywić i żeby kołysek nie używali. Uważa, że przy zawieraniu małżeństw ksiądz powinien wręczać nowożeńcom karteczki, które by ich pouczały o higienie, oświacie i przestrzegały przed nadmiernym płodzeniem dzieci..

Ma swoje pojęcia o żebractwie. Każdy żebrak powinien mieć numerek; kiedy gość, dając jałmużnę, poczuje od żebraka wódkę albo tytoń, powinien mu zabrać numerek, bo żebrak nie powinien pić ani palić.

Pytam go, skąd wiedział mój adres. Poszedł do „Zielonego Sztandaru”, który czytuje, i dowiedział się.

Oznajmia mi jeszcze, że ma 74 lata i jest zdrów jak rydz. (Zdaje się, że ten kostur, którym się podpiera, to raczej dekoracyjny atrybut dziadostwa). Pokazuje buty. – Kupiłem sobie w Warszawie buty za czterdzieści złotych; no, ale to nie z dziadówki, córkę mam w Ameryce – rzekł stary, łypiąc szelmowsko okiem, niczym pan Zagłoba…

Wszystko to opowiada, popijając schludnie herbatę i gwarząc z zupełną swobodą, skrępowany jedynie trochę przytępionym słuchem. Pokrzepił się, wziął książkę, którą mu dałem na drogę, pobłogosławił mnie w przedpokoju jeszcze raz i znikł za drzwiami, zostawiając mnie rozbawionego i zdumionego zarazem. Żałowałem potem, że zapomniałem się go spytać o nazwisko i o adres, ale przez cały czas wizyty miałem wrażenie czegoś niezupełnie realnego. Wernyhora!

Lekarze zakopiańscy

W chwili, gdy oddawałem pod prasę artykuł pt. Niebezpieczna fikcja, otrzymałem cenny dowód słuszności tezy, którą w nim postawiłem. Mówiłem o fikcji, którą stwarza znakomita organizacja opinii fałszowanej, urabianej, narzucanej, wyłudzanej, przy zupełnym prawie braku organów dla opinii prawdziwej i niezależnej, nie mówiąc o innych przeszkodach w wypowiadaniu się takiej opinii.

Otrzymałem tedy rodzaj adresu podpisanego przez czterdziestu lekarzy zakopiańskich9. Pomijam to, co w tym piśmie było dla mnie aż nazbyt pochlebnego i zaszczytnego. Chodzi o rzecz. Otóż rzecz jest taka: czterdziestu lekarzy zakopiańskich deklaruje swoją pełną solidarność ze sprawą regulacji urodzeń i poradni Świadomego Macierzyństwa, ze sprawą postępowych zmian nowego kodeksu karnego, wreszcie z projektem nowej ustawy małżeńskiej.

Czterdziestu lekarzy, a jest ich wszystkich w Zakopanem czterdziestu kilku; rzadka jest taka jednomyślność, a jeszcze rzadsza taka samorzutność w ujawnieniu jej. I jaki przekrój: lekarze zakopiańscy to ludzie z najrozmaitszych stron Polski, ludzie poza tym z pewnością rozmaitych obozów i przekonań. Trudno tu już mówić – jak jest zwyczaj – o masonach, o Żydach, o klice. Tym może różnią się lekarze zakopiańscy od innych, że są bardziej niezależni, mniej podlegający ciśnieniu, które dławi jednostki w mniejszych zwłaszcza środowiskach, nawykli bezpośrednio patrzeć na życie i na jego powikłania. No, i nawykli oddychać zdrowym górskim powietrzem.

A równocześnie odbył się w Zakopanem wiec: w sprawie nowej ustawy małżeńskiej. Mam o nim relacje od naocznego świadka. Pod egidą miejscowego proboszcza wytrzęsiono na nim zwykłą porcję fałszów o komisji kodyfikacyjnej (o której wszak na wiecu w Warszawie pewien poseł do sejmu informował zebranych, że składa się ogółem z siedmiu członków, w tym pięciu Żydów a dwóch Polaków, „ale głupich i do tego masonów”) i o nowej ustawie małżeńskiej. W rezultacie głosami obałamuconych bab góralskich wyrażono „jednomyślnie” oburzenie „bolszewickiemu” projektowi komisji.

Takie wiece odbywają się obecnie w całym kraju. Fabrykowane wedle tego samego wzoru, roztrębywane następnie w całej prasie. Jako wyraz „opinii”. Otóż gdyby nie prywatny niejako głos lekarzy zakopiańskich, któż znałby prawdziwe poglądy tak ważnego odłamu społeczeństwa w kwestii tej i innych pokrewnych? Możemy przypuszczać, że takich ośrodków opinii znalazłoby się w całym kraju bardzo wiele, ale nie ujawniają się, nie wiedzą może wręcz same o sobie. Któryś z moich korespondentów, podkreślając potrzebę organizowania się ludzi podobnie myślących, skarżył się na to odosobnienie. „Kto wie – pisał – może w tramwaju siedzi koło mnie ktoś, kto myśli tak samo jak ja, a ja o nim nie wiem, ani on o mnie”.

Bo na dowód, jak utrudnione jest porozumienie się i wypowiedzenie, dam jeszcze przykład. Fakt, którego udzielił mi jeden z lekarzy prowincjonalnych. Lekarz ten przesłał – właśnie w sprawach, o których mówi pismo zakopiańskich lekarzy – do organu społeczno-lekarskiego artykuł pt. Czemu milczymy?. Odmówiono mu wydrukowania. O sprawach społeczno-lekarskich, w gazecie… społeczno-lekarskiej!!!… Gdyby ów lekarz wyrażał przeciwne poglądy, miałby do swojej dyspozycji kilka tuzinów wszelakich gazet i gazetek w całym kraju. Niech to będzie zarazem objaśnieniem, czemu niektóre sprawy, które, zdawałoby się, należą gdzie indziej, trzeba poruszać w… „Wiadomościach Literackich”.

Pismo lekarzy zakopiańskich wydaje mi się tedy znamiennym sygnałem ostrzegawczym. Świadczy ono, że nie tylko nie znamy opinii ogółu w najważniejszych sprawach społecznych, ale – tak jak rzeczy stoją – nie mamy prawie możności jej poznać.

Sztuki niegrane

Z zawodu mego miewam sposobność czytać sporo sztuk w rękopisie. I uczyniłem jedną obserwację. Mianowicie o ile chodzi o materiał życiowy bywa on obfitszy i ciekawszy w pewnych sztukach, można powiedzieć, amatorskich niż w wielu tych, które widujemy na scenie. Zawodowy dramaturg rychło nabywa dość specjalnego stosunku do sceny. On chce napisać sztukę, o ile można, co rok i koniecznie „na powodzenie”. Szuka tedy tematu, nie temat jego; czegoś, co by się spodobało publiczności i dało role paru ulubionym aktorom. Układa mniej lub więcej zręcznie swoją szaradę; gdy się uda, zgarnia oklaski i – gotuje się do nowej kampanii. Z rzeczywistością naszą, z jej zagadnieniami niewiele ten typ sztuk ma wspólnego. I może wydać się uderzające, że w momencie, gdy na całym świecie życie tak zajmująco szuka sobie nowych form, teatr nasz mało stosunkowo bierze udziału w tych sprawach.

 

Inna rzecz w sztukach niezawodowców, które często… pozostają w tece autora. Te, najczęściej będąc owocem własnych przeżyć i bolączek, uderzają zwykle tym, że materiał życiowy góruje w nich nad zdolnością nadania mu kształtu. Jedną z bardziej „rewolucyjnych” pod względem obyczajowym sztuk, z jakimi się spotkałem, był utwór napisany przez starego lekarza; zdawałem z niego sprawę w felietonie pt. Jadwiga10. Obecnie mam w rękach sztukę autora, który pokosztował zawodu nauczycielskiego. Nie wiedząc, czy będzie kiedy grana, pozwolę sobie tedy ją tutaj sygnalizować, ponieważ tło jej musi być dla nas szczególnie interesujące, a treść jest bardzo znamienna.

Bohaterem sztuki jest młody nauczyciel gimnazjalny, przyrodnik pełen zapału, wiedzy i talentu. Entuzjasta nauki, wierzący w świetlaną jej rolę w losach przyszłej ludzkości, wszystkie siły oddaje pracy pedagogicznej, na lekcjach i poza lekcjami. Umie obudzić w uczniach ciekawość do nauki, zachęcić ich do czytania, opracowywania referatów. Przeźrocza, epidiaskopy, astrokamery, spektrografy, dzieła Henselinga, Newkomba… Jest z zawodu fizykiem, ale na tych pozaszkolnych pogadankach zachodzi czasem na podwórko profesora geologii. Umie zdumionym chłopcom pokazać, że geologia to nie martwe „obkuwanie” o skałach i minerałach, ale cudowna powieść o świecie; mówi im o trzeciorzędzie, o epoce lodowej, o homo neanderthalensis, pithecantropus… Słuchają tego jak czarodziejskiej bajki, garną się do nauki, proszą wciąż o nowe książki.

I tu zaczyna się dramat. Bo to wszystko nie bardzo jest w smak władzom szkolnym, a właściwie bardzo nie w smak księdzu prefektowi, który w zdobyczach geologii i w ogóle nauk przyrodniczych widzi zamach na kosmologię Starego Testamentu. Denuncjacja, która kwitnie w tej szkole, odkryła u jednego z uczniów książkę O pochodzeniu człowieka Boelschego; ba, nawet samego Darwina! Ten uczeń to perła szkoły, chłopiec o wybitnych zdolnościach i fanatycznym umiłowaniu nauk przyrodniczych, natura bujna i szlachetna. Niestety, ciążą na nim i inne zarzuty; widziano go w parku z uczennicą szóstej klasy, kuzynką młodego profesora fizyki. Innego dnia widziano go wieczorem, jak wychodził z domu profesora, gdzie mieszka ta właśnie kuzynka. Aż nadto, aby podejrzewać grube niemoralności…

Coś w tym jest! W istocie, między młodymi zakwitła piękna i pierwsza miłość. Profesor, który nie uważa, aby zadaniem pedagogii była ślepota na wszystko, co jest życiem, rolą zaś wychowawcy aby było odstręczać zaufanie młodzieży tępą surowością i czczymi morałami, widział tę miłość i wolał nią powodować, wolał ją pchnąć na najszlachetniejsze tory, niż ściągnąć ją represjami do rzędu pokątnych miłostek. Oddziałał najdodatniej na swą młodą kuzynkę, zrozumiawszy niebezpieczny wiek, jaki przechodzi; zagrał na duszy młodego chłopca, odwołując się do tego, co w nim najlepsze. Aby przeciąć tajemne schadzki, pozwolił młodym widywać się u niego w domu, pod okiem żony. I w ogóle uważa, że ślepa polityka zakazów, nieliczenie się z siłami młodości, marnuje te siły i paczy; że lepiej dać wyjaśnienia młodym na dręczące ich pytania, bo inaczej poszukają sami sobie odpowiedzi; że lepiej pokierować tym, co jest w naturze, niż żywić złudzenia, że się odwróci jej bieg.

Ale sprawa wybucha: wniesiona przez prefekta, dostaje się na konferencję nauczycielską. Nieszczególnie przedstawia się to „ciało”. Dyrektor, oportunista i człowiek dość lichy; dwie nauczycielki, zajadłe kumoszki; kilku nauczycieli, bądź obojętnych, bądź ciasnych. Jednego tylko w tym gronie znalazł młody profesor stronnika, pedagoga starszej daty, ale zdolnego zrozumieć jego usiłowania. Ten powiada mu wręcz:

„Panie kolego, szczerze mówiąc, jestem tego samego zdania co wy. Nasze dotychczasowe metody wychowawcze są psa warte. Tworzymy regulaminy i ustawy szkolne. Młodzież staramy się możliwie najsilniej spętać powrozami naszych mądrych zakazów i osiągamy przez to li tylko ugruntowanie najpodlejszej z wszystkich zasad: czyń, co ci się żywnie podoba, ale nie daj się złapać; oszukuj, blaguj… Najlepszy to sposób wychowania kłamców, hipokrytów”…

Ale przeciwko tym dwom stoi murem całe ciało nauczycielskie. Duszą akcji jest prefekt. Ten nie chce nic rozumieć ani paktować z tym, co uważa za złe. Dla niego proces jest krótki: uczeń, który czyta Darwina, to wyrzutek społeczeństwa; chłopiec, który ośmielił się pokochać, to zakała klasy. Uświadomienie młodzieży to pornografia. Rygor to jedyny środek w takich sprawach. Chłopak musi być wypędzony z gimnazjum, to rzecz postanowiona; młodemu zaś profesorowi stawia prefekt takie ultimatum: albo wniesie prośbę o przeniesienie, albo grozi mu dyscyplinarka. Dwie najwartościowsze jednostki będą tedy ze szkoły usunięte. I tak się też dzieje, ale w sposób niezupełnie przewidziany przez władze; gdy w kancelarii nauczycielskie grono czeka na chłopca, aby mu ogłosić wyrok, w przyległym pokoju rozlega się strzał; to biedny chłopak wpakował sobie kulę w serce. „Odzyskał na chwilę przytomność (powiada stary nauczyciel, wyszedłszy z sąsiedniego pokoju); gdy zobaczył prefekta, odwrócił głowę i… potem skonał”. A ksiądz prefekt wychodzi za chwilę również z gabinetu, zasłaniając twarz rękami i szepce: „Boże, przebacz nam!”

Treść oparta jest – jak mnie zapewniał autor – na rzeczywistych stosunkach szkolnych w byłym zaborze pruskim. Wyznaję, że czytałem tę sztukę ze zdumieniem, z przerażeniem. Jeżeli to, co przedstawia, jest prawdą, w takim razie dzisiejsza szkoła polska byłaby straszliwym cofnięciem się wstecz nawet w porównaniu z ową szkołą galicyjską, do której ja chodziłem przed wielu, wielu laty w klerykalnym Krakowie, w bardzo katolickiej Austrii. Czytywaliśmy tam Darwina po trosze wszyscy; siostra jedynego z uczniów dostała nawet w upominku od swego ojca – zagorzałego pozytywisty – dzieła Darwina z taką dedykacją: „Najukochańszemu ze ssaków”. Katecheta gimnazjalny bronił się, jak umiał, przed żwawo nacierającymi nań w dysputach chłopakami; ale o tym, aby miał ograniczać swobodę wykładu nauk przyrodniczych i w ogóle o jakiejś kurateli duchownej nad świeckimi naukami po prostu nie mogło być mowy.

Byłoby pożądane, aby felieton ten wywołał echa i autentyczne relacje tyczące obecnych stosunków. Dyskrecja zapewniona. Oglądaliśmy niedawno w sztuce Młody las szkołę polską z epoki niewoli; o ileż bardziej jeszcze musi nas zaciekawiać, jak się rozwija „młody las” w dzisiejszej Polsce.

A druga strona sztuki, jej problem erotyczny? Ach, mógłbym coś dorzucić do tego tematu. Kiedy swego czasu ogłosiłem felieton pt. Bunt młodzieży, otrzymałem wiele listów. Wiele wprost od uczniów, ale i od starszej młodzieży, powołującej się na niedawne przeżycia i wspomnienia. Nie pamiętam czegoś równie przygnębiającego jak wrażenie tych listów; czegoś tak smutnego, tak brutalnego. Nie podobna mi tu przytaczać tego materiału, może znajdzie się na to pora; ale jest wśród tych listów jeden, stanowiący niejako odpowiedź prefektowi ze sztuki, o której właśnie mówiłem. A że prefekt jest postacią sceniczną, fakty zaś opisane w liście wzięte wprost z życia, nie osłabia to siły ich jako argumentu, przeciwnie! Oto co pisze chłopiec, który z niejednego pieca szkolny chleb jadał i miał do czynienia, jak mówi, z „setkami kolegów”.

Byłem w zakładach wybitnie klerykalnych (tu wymienia dwa znane konwikty). Co tam za bajzel w świątobliwych murach! Proszę wierzyć, jestem szczery. Zacznę po kolei od X… Chłopaczkowie pozbawieni kobiecego towarzystwa żyją chorobliwą wyobraźnią. Bardzo często zachodzą wypadki między wychowankami tzw. w języku tamtejszym „szczególnej przyjaźni”, czyli w języku literackim pederastii. Akty samogwałtu są nagminne. To samo dzieje się w Y… z tą różnicą, że pederastia jest mniej rozwinięta, gdyż wychowankowie uciekają w nocy z zakładu do Warszawy, by przehulać w różnych spelunkach z prostytutkami często kradzione pieniądze. Do jakiego zboczenia dochodzą niektóre jednostki, może posłużyć następujący fakt: kupowali mianowicie w sklepiku szkolnym pudełka z plasteliną (oczywiście na rachunek rodziców), robili z niej imitację narządów kobiecych i dalej – wie pan co. Miłe stosunki, nie?

Potem mówi o gimnazjach świeckich:

…większość cór Koryntu naszego miasta utrzymuje się jedynie dzięki licznym sztubakom. Skutek jest taki, że bardzo wielu cierpi na choroby weneryczne. Nic nie pomagają oględziny lekarskie, tacy zawsze umieją się urządzić… Czasem dowiaduje się o chorobie władza szkolna. Zamiast zaopiekować się takim lub mu dopomóc, wstydzą go przed całym gimnazjum i ostentacyjnie wylewają z budy. A skutek tego taki, że biedny chłopak w łeb sobie strzeli.

Mam dopiero 18 lat, a już sporo wiem. Lecz jestem laik w porównaniu z innymi, lepiej uświadomionymi kolegami…

Zdaję sobie doskonale sprawę, że to są rzeczy, które w całym wychowaniu należą do najtrudniejszych i najdelikatniejszych. Czy w ogóle będą kiedy do rozwiązania bez zupełnej przebudowy ustroju czy pojęć? Ale absurdem jest – jak się czyni dotąd – traktować to zagadnienie jako niebyłe. Absurdem byłoby rzucać kamienie pod nogi tym wychowawcom, którzy mają odwagę szerzej spojrzeć na swoje zadania.

I znowu, ani wiedząc kiedy, zeszliśmy na tematy drastyczne. Cóż począć, kiedy one cisną się ze wszystkich stron! W ogóle życie robi się straszliwie drastyczne. A może było takie zawsze, tylko społeczeństwo nie chciało tego widzieć?

Wiem, że sporo osób bierze mi za złe poruszanie pewnych tematów. „To nie nadaje się do dziennika”. W istocie, jedna jest tylko rubryka w dziennikach, w której mówi się o wszystkim bez osłonek: rubryka kryminalna. Ale może właśnie dlatego jest ona tak obfita, że w innych rubrykach bywa tyle fałszu i przemilczeń?

Ku czemu Polska idzie…

Ewolucja, którą przechodzimy, zasługuje na to, aby ją śledzić z całą bacznością. Okupacja kraju, o której nieraz mówiłem, postępuje. Dzieje się to zwłaszcza dzięki osobliwej konfiguracji frontów politycznych. Jeżeli Sienkiewicz w Potopie porównał Rzeczpospolitą do postawu czerwonego sukna, które sobie wydzierają królewięta, to dziś można by powiedzieć, że wszystkie bez wyjątku partie wydzierają sobie czarną połę sutanny.

W następstwie tej polityki nic dziwnego, że „stan posiadania” rośnie. I literatura coś wie o tym. Departament nauki i sztuki znajduje się w ręku osoby duchownej. Łysiny macherów z Instytutu Literackiego wcale dobrze imitują tonsurę. Katolicka Agencja Prasowa rzuca pioruny na teatr za wystawienie sztuki, w której Filip II, patron Św. Inkwizycji, potraktowany jest nie dość czule. Uprzedzając zgoła życzenia nieoficjalnej prewencyjnej cenzury duchownej, jej „ramię świeckie” nie dopuszcza do sceny bardzo moralnego utworu młodej autorki…

Słowem, obręcz się zacieśnia. Gdyby nasza okupacja ziściła swoje ideały, wszystko – absolutnie wszystko – byłoby poddane władzy kleru. Wobec tego nic dziwnego, że musi nas interesować, co prezentuje ta kandydatura na Króla-Ducha Polski, jakie są skarby kulturalne, które nam przynosi.

Mam w ręku dokument, który pozwala nam przyjrzeć się bliżej temu obliczu. Ukazała się mianowicie książka pt. Co czytać? napisana przez o. Mariana Pirożyńskiego, redemptorystę, wydana za pozwoleniem władzy duchownej przez księży jezuitów w Krakowie. Jest to – jak mówi podtytuł – poradnik dla czytających książki. Opaska zaś na książce nosi ten obiecujący napis: Pierwsza i jedyna w języku polskim zdrowa ocena beletrystyki polskiej i obcej. – 1000 autorów. – 3500 dzieł.

Pierwsza i jedyna! To wiele powiedziane. Przejrzyjmyż tę zdrową ocenę.

Wybór autorów, sporządzony wedle spisu alfabetycznego, jest dość przypadkowy. Na próżno siliłby się kto zgadnąć, czemu jeden autor jest, a czemu innego nie ma. Przypomina to katalog wypożyczalni książek w miejscu kąpielowym; z tym, że obok nazwiska autora mamy tu zwięzłą ocenę. Przytoczę parę tych ocen. Zaczynam od pisarzy obcych. Oceny przytaczam w całości; tam gdzie skracam, zaznaczam to za pomocą kropek.

 

GOETHE JAN WOLFGANG. Poeta niemiecki. Za młodu prowadził życie hulaszcze i rozpustne. Na kanwie tych przeżyć napisał w r. 1774 Cierpienia młodego Wertera, on się w niej zakochał, ona wychodzi za mąż, on się nadal w niej kocha i kończy życie samobójstwem. Romans ten był w stylu epoki – rozczulanie się, płakanie, analizowanie siebie – opanował więc współczesne umysły i narobił wiele złego.

Tyle trzeba wiedzieć o Goethem w roku jubileuszowym 1932…

MERIMEE PROSPER. Autor francuski, który za temat swych utworów obrał morderstwa i w ogóle różne łotrostwa. Bohaterami jego są pijacy, bandyci i rozpustnicy. Niekiedy posuwa się aż do bluźnierstw.

MONTESQUIEU CHARLES. Filozof i literat francuski, znany z rozprawy godzącej w moralność społeczną: Duch praw (na Indeksie 29. XI 1751)…

MURGER HENRYK. Pisarz francuski; jego materialistyczne romanse malują w ordynarny sposób nędzę warstw ubogich, wszystkie są na Indeksie 20. VI 1864; Cyganeria.

MUSSET ALFRED. Poeta francuski; pod względem stylistycznym należy do najlepszych, pod względem moralnym do najgorszych. Żył rozpustnie i swe marne życie opisywał…

STENDHAL, pseudonim Henryka Beyle. Zajmował się żołnierką, administracją majątków, dyplomacją, wreszcie pisaniem niezdrowych i bezbożnych romansów…

DICKENS KAROL… posiada tę niepedagogiczną stronę, że sceny wyznań miłosnych opisuje zbyt drobiazgowo…

BALZAC HONORÉ… romanse Balzaca odznaczają się wielkim brakiem – nie ma w nich głębszej myśli…

POE EDGAR ALLAN. Pisarz amerykański. Pod względem moralnym na ogół bez zarzutu, jednak w opowieściach jego często występują nienormalne postacie, nawet upiory, i zachodzą nieprawdopodobne sytuacje, które je dyskwalifikują do użytku młodzieży.

Najwięcej miejsca poświęcił autor literaturze francuskiej, aby ją „zdyskwalifikować” niemal w całości. Ale i innych nie oszczędził. Przejdźmy do nazwisk współczesnych:

GIRAUDOUX JAN. Pisarz francuski o dziwacznym stylu i niezwykłych pomysłach. Bella, chaotyczne opowiadania (!) o szczegółach z współczesnego życia politycznego; większość (?) bez żadnej wartości, sporo przy tym pierwiastka zmysłowego.

PIRANDELLO LUIGI Jeden z pogańskich pisarzy współczesnej Hiszpanii (!), sławiących zepsucie obyczajów; Cień Macieja Pascala, Pierwsza Noc.

ROSNY J. H., pseudonim dwóch braci Anglików (!) piszących wspólnie: Justyna i Józefa…

Zadziwiające jest, że w tym poradniku pt. Co czytać? nie znajdzie się prawie nic godnego polecenia. Ksiądz Pirożyński wylicza przeważnie podejrzane ramoty wszystkich epok po to, aby je potępić. Skąd je wyszukuje! Np.:

UCHARD MARIO. Prowadził życie awanturnicze i pisał złe powieści. Panna Blaisot należy do lepszych, mimo to jest zła.

BACKER JÓZEFINA, tancerka współczesna prowadząca mało budujące życie: Pamiętniki (spisał M. Sauvage).

Ale czyż wreszcie nic się nie znajdzie godnego uznania? Szukajmy.

ABOUT EDMUND. Powieściopisarz francuski o stylu błyskotliwym, interesującym, ale bezreligijny… Wolną od niestosowności jest powiastka Nos notariusza.

Nareszcie! Wiemy nareszcie, co czytać; Nos notariusza Edmunda About. Ale skąd go wziąć?

Może co jeszcze? Jest:

ACREMENT GERMAINE (właściwe nazwisko: Mile Poulain). Dobra obserwatorka życia i dobrze się na życie zapatrująca. Wesoła swatka, dla dorosłych, myśl przewodnia: raczej trafić na nieodpowiedniego dla siebie męża niż zostać starą panną…

BUET KAROL. Pisarz francuski bardzo na miejscu. Z życia wiejskiego proboszcza.

CASTLE AGNES: Panterzątko, matka i córka kochają jednego i tego samego człowieka, wreszcie matka ustępuje – takie sobie.

(„Takie sobie” to ulubione określenie księdza Pirożyńskiego). Szukajmy dalej:

VIVANTI ANIE. Marion, dzieje nieszczęśliwej śpiewaczki; jest bez charakteru, więc schodzi na bezdroża, takie sobie; Naja Tripudians, rozpustne towarzystwo stara się wyzyskać niewinność i nieświadomość dwóch sióstr – przyzwoita i pouczająca powieść.

TISSOT WIKTOR. Pisarz francuski, autor powieści przyrodniczych, nader przyzwoitych…

Interesujące są nawiasy wskazujące, którzy autorowie są na papieskim indeksie książek zakazanych; np. cały Dumas, cały Maeterlinck…

Ale przejdźmy do części, która jeszcze bliżej nas interesuje, do autorów polskich.

Ta sama przypadkowość epok, nazwisk. Ani słowa o naszych wielkich poetach romantycznych; widocznie temat zbyt drażliwy; za to pochwalony bez zastrzeżeń Henryk Rzewuski, „przywiązany do wiary i ojczyzny”, i Kaczkowski, który „poruszał doniosłe zagadnienia i rozwiązywał je w myśl wskazań etyki i patriotyzmu”. Ale zbierzmy znów garść tych zdrowych ocen na wyrywki:

BERENT WACŁAW. Mimo wielu sympatycznych stron w twórczości Berenta, należy go uznać za pisarza niezdrowego, już to wskutek często się trafiających scen nieodpowiednich, już to wskutek niechęci do nauki Kościoła, czemu dał niezbity dowód, tłumacząc na język polski kilka tomów dzieł Nietzschego…

ŻEROMSKI STEFAN. Utalentowany pisarz, mistrz słowa polskiego, entuzjasta pragnący odegrać rolę nauczyciela narodu – rolę, do której nie dorósł… Dzieje grzechu… ohyda. Wierna rzeka, powieść z roku 1863, w której ranny powstaniec bałamuci dziewczynę – to jest wszystka treść… Przedwiośnie, ohydny paszkwil na Polskę i na inteligencję wiejską, stronnicze i niezgodne z rzeczywistością apoteozowanie warstwy robotniczej i Żydów. Poza tym wybujały erotyzm i wywrotowa ideologia…

Zofia Nałkowska potraktowana wcale pobłażliwie:

…umie podpatrzeć życie i obserwacje swoje z talentem przelać na papier, ale zbyt dużo miejsca poświęca ciemnym charakterom, zamykając oczy na jasne strony życia…

Ale, niestety, taż sama Zofia Nałkowska figuruje drugi raz w tym poradniku jako Zofia Małkowska i tu już wygarnięto jej bez ceremonii:

MAŁKOWSKA ZOFIA: Romans Teresy Hennert, bezwartościowa powieść, przetykana niestosownymi obrazkami.

Dalej:

LANGE ANTONI… wielbiciel „pięknego słowa”, sztuki dla sztuki; wszędzie i zawsze czegoś szuka, Chrystus mu nie wystarcza. Róża polna, niesmaczne nowele o naiwnej pannie, o pieniądzach itp.

To: itp. – i tym podobne – jest wzruszające! Co może być „podobne” do naiwnej panny i do pieniędzy?

WINAWER BRUNO. Pisarz satyryczny i zarazem popularyzator fizyki oraz zdobyczy technicznych. Pod względem moralnym – obojętny, najwyżej można mieć żal do niego, że gloryfikując rozum ludzki, nie wskazuje na jego Stwórcę.

GLINKA KSAWERY. Spotkanie, ordynarna powieść przesiąknięta cyniczną rozpustą – bohater uwodzi i uwodzi bez końca.

PARANDOWSKI JAN. Opowiadania rzekomo mitologiczne, a naprawdę pornograficzne; autor namawia czytelników, by „bezwstydowi postawili kapliczkę”…

BRZĘCZKOWSKl JERZY. Ludzie legendy, pornografia znad Morza Czarnego…

ZDZIECHOWSKI KAZIMIERZ. Zbrodnia, młody człowiek morduje, potem żałuje, całość niezdrowa.

Czyż znowu nikt nie znajdzie łaski w oczach ojca Pirożyńskiego? Owszem, jest paru tak szczęśliwych. Przede wszystkim p. Artur Górski, któremu poświęcony jest cały dytyramb; następnie p. Stanisław Szpotański, którego – z wyjątkiem jednej – wszystkie powieści można zalecić; no i zebrałaby się niewielka garstka tych, którzy przeszli przez ucho igielne:

GAWALEWICZ MARIAN… o szlachetnej tendencji i wysokim poziomie moralnym…

GURANOWSKI MIECZYSŁAW. Sirał, przyzwoita powieść wschodnia; Droga do raju, sfery urzędnicze, sporo zdrowych myśli.

NIEZABITOWSKI WŁADYSŁAWHuragan od Wschodu, powieść fantastyczna: rasa żółta walczy z białą; przyzwoita; Skarb Aarona, nieszkodliwe fantazje egzotyczne.

JAROSŁAWSKI MIECZYSŁAWCzłonkowie E. B. V., akcja niemiecka w Polsce i wojna z Niemcami – taka sobie…

ŻUROWSKA MARIA: Serce nie sługa, miłość artysty do mężatki, wprawdzie mężatka poszła za daleko, ale się opamiętała.

MARKIEWICZ DUNIN K.: Przemoc krwi i Dramat kukułki, powieść detektywiczno-patriotyczna, obie dobre.

SUJKOWSKI BOLESŁAW. Może już jutro…, nieszkodliwa powieść patriotyczna, kreśli dzieje przyszłej wojny, która się kończy bardzo pomyślnie dla Polski.

TATARÓWNA STEFANIAPorachunek z szatanem, takie sobie nowele.

TOBICZYK SAYSSE KAZIMIERZ. W śniegach, wrażenia z wycieczek górskich – niezłe; Hindu, autor entuzjastycznie przedstawia buddyzm i tym psuje całą opowieść.

BADOWSKA IDALIA: One i oni, kobiety i mężczyźni; tendencja powieści, że kobiety nie powinny zabierać czasu mężczyznom, licho jest przeprowadzona.

Miałoby się ochotę przepisać wszystko, taki jest swoisty wdzięk w tych określeniach. Ale przejdźmy do konkluzji.

Nie mielibyśmy nic oczywiście przeciw temu, gdyby ksiądz Pirożyński zestawił spis książek, które z jego kapłańskiego punktu widzenia zasługują na zalecenie lub bodaj są dozwolone. Ale właśnie jeżeli staniemy na tym stanowisku, uderzają tu pewne rzeczy. Przede wszystkim poziom umysłowy, ujawniający się zarówno w sądach, jak w ich sformułowaniu; straszliwa ignorancja, czyniąca z tego poradnika lamus rzeczy zupełnie przypadkowych. Ksiądz Pirożyński nie zna nawet „swoich ludzi”; nie zna naszych katolickich pisarzy. Ani jeden z tych, którzy na zjazdach obcałowują ręce prałatom, nie jest wymieniony. Cóż za niewdzięczność! Ani najpokorniejszy służka kościoła p. Miłaszewski, ani p. Nowaczyński, ani p. Zygmunt Wasilewski! Nie ma w tym poradniku ani śladu nazwiska K. H. Rostworowskiego…

8Wernyhora – Zarówno ten jak i poprzedni [Spowiedź księdza; red. WL] opis są ściśle autentyczne. [przypis autorski]
9rodzaj adresu podpisanego przez czterdziestu lekarzy zakopiańskich – Patrz na końcu Dokumenty. [przypis autorski]
10w felietonie pt. „Jadwiga” – W zbiorze pt. Słowa cienkie i grube. [przypis autorski]