Zdradzona

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ PIĄTY

Samantha obserwowała z przerażeniem, jak kocioł przechyla się na twarz Sama. Walczyła ze wszystkich sił, ale w żaden sposób nie mogła wyrwać się z rąk swych oprawców. Była bezradna. Musiała stać i patrzeć, jak unicestwiają osobę, którą pokochała.

Kiedy ciecz poleciała na Sama, Samantha spięła się, oczekując przeraźliwych wrzasków towarzyszących tak często kąpieli w Kwasie Jorowym.

Kiedy jednak Sam zniknął kompletnie pod kwasowym wodospadem, nie usłyszała, co dziwne, żadnego dźwięku.

Czyżby zabił go tak szybko, tak zupełnie, że Sam nie miał nawet szansy krzyknąć? Ciecz zleciała i Sam wynurzył się z niej.

Samantha była w prawdziwym szoku. Jak każdy wampir w komnacie.

Samowi nic się nie stało. Zamrugał powiekami i rozejrzał się. Najwyraźniej w ogóle nie ucierpiał. Patrzył wręcz wyzywająco.

Nie do wiary. Samantha nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego – ani nikogo, czy to człowieka, czy wampira, kto byłby odporny na kwas. To znaczy, nikogo poza jedną osobą. Teraz sobie przypomniała. Caitlin. Jego siostra. Ona również była odporna. Co to mogło znaczyć? Czy to dlatego, że byli spokrewnieni? Przypomniała sobie napis na jego zegarku. Róża i Cierń. Czy dynastia przetrwała w nich obojgu? Czy mogło być tak, że ona nie była Wybrańcem?

Że on nim był?

Caitlin była o kilka lat starsza od Sama i być może oznaki dojrzewania pojawiły się u niej wcześniej. Być może, gdyby poczekali kilka lat, Sam również zacząłby przejawiać symptomy przemiany w półkrwi mieszańca.

Jakakolwiek była tego przyczyna, najwyraźniej był uodporniony. Co sprawiało, że był potężny, bardzo potężny. I bardzo niebezpieczny dla jej klanu.

Samantha rozejrzała się. W pokoju, w którym przebywały przecież setki wampirów, nie usłyszała żadnego dźwięku. Wszyscy gapili się tylko oniemiali.

Sam wyglądał na wściekłego. Podniósł dłoń zakutą w łańcuch i starł płyn ze swej twarzy. Szarpnął za łańcuch, ale nie mógł się uwolnić.

− Czy ktoś może wyciągnąć mnie z tej pieprzonej kałuży!? – wrzasnął.

I wtedy stało się.

Nagle rozległo się łomotanie w drzwi.

Samantha obróciła się na pięcie i zobaczyła, jak wielkie, podwójne drzwi runęły z łoskotem.

Nie mogła w to uwierzyć. Stał przed nią Kyle ze swą w połowie oszpeconą twarzą, z Sergeiem u boku i setkami zaciężnych wampirów za sobą.

Ale to nie wszystko. Kyle miał go. Trzymał wysoko. Miecz.

Wydał z siebie przeraźliwy okrzyk i natarł jak szalony. Jego ludzie podążyli krok za nim, wrzeszcząc i demolując wszystko po drodze. W pomieszczeniu zapanował chaos.

Wampir wystąpił przeciw wampirowi. Kyle i jego poplecznicy atakowali brutalnie wszystko, co się ruszało. Jednak klan Blacktide toczył wojnę od wieków i nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Wampiry Rexiusa odpierały atak z jednakową determinacją.

Rozgorzała walka wręcz, wampir z wampirem. Żaden nie ustępował pola.

Kyle jednak niesamowicie parł naprzód. Trzymał miecz obiema rękoma uniesiony wysoko i wymachiwał nim na wszystkie strony. Gdziekolwiek się pojawił, gęsto ścielił się wampirzy trup. Ręce, nogi, głowy… Był niczym jednoosobowa armia. Wycinał szlak w tłumie setek wampirów, mordując wszystkich jak popadnie.

Samantha była w szoku. Jak żyje, od tysięcy lat nie widziała zamordowanego wampira, tak naprawdę, ostatecznie, zgładzonego. Nigdy nie wyobrażała sobie wampira, jako ofiary. Ten miecz budził strach i podziw zarazem. I był bardzo, ale to bardzo śmiercionośny.

Nie czekała ani chwili dłużej. Jakiś wampir zaatakował ją, wrzeszcząc, mierząc swymi zakrwawionymi, zaostrzonymi kłami w jej twarz. Zrobiła unik, pozwoliła, by nad nią przeleciał i puściła się biegiem.

Popędziła przez komnatę wprost w kierunku Sama.

Rychło w czas. Jakiś łajdak wpadł bowiem na ten sam pomysł i biegł już do zakutego w kajdany, skamieniałego ze strachu chłopca. Skoczył na niego w wysuniętymi kłami, celując w jego gardło. Sam był niczym jagnię uwięzione w klatce pełnej lwów.

Samantha dotarła do niego na czas. Skoczyła, zderzyła się z napastnikiem w powietrzu i powaliła na ziemię. Zanim zdążył wstać, Samantha zdzieliła go po głowie, pozbawiając przytomności.

Skoczyła na nogi i rozdarła krępujące Sama łańcuchy. Kiedy już go oswobodziła, Sam rozejrzał się wokół z całkowitą dezorientacją. Jakby był świadkiem ziszczenia się jakiegoś niesamowitego koszmaru.

− Samantho – powiedział – co u licha się tu dzieje−

− Nie teraz – odparła, rozerwawszy ostatnie łańcuchy. Chwyciła jego ramię i pociągnęła za sobą, prowadząc przez zamęt. Kierowała się ku wyjściu.

Kolejny wampir skoczył na nich z obnażonymi kłami.

Samantha chwyciła Sama i przewróciła na ziemię, sama nurkując, i wampir przeleciał dosłownie nad ich głowami.

Szybko odzyskała równowagę i pociągnęła Sama za sobą, pędząc przez komnatę. Samantha prowadziła go cały czas, unikając atakujących i lawirując między nimi z powodzeniem. Wiedziała, że jeśli uda jej się dotrzeć do drzwi, za nimi znajduje się korytarz i tylne schody prowadzące na ulicę. Kiedy tam dotrą, będzie mogła zabrać ich daleko stąd.

Nikt nie zauważył ich w tym całym zgiełku. Była już niemal przy drzwiach, kilka kroków dosłownie.

Wówczas, kiedy praktycznie do nich dotarła, poczuła ciężar na barkach i przewróciła się na podłogę. Ktoś wskoczył na nią od tyłu.

Obróciła się i podniosła wzrok, chcąc zobaczyć napastnika. Sergei. Ten podły, karłowaty Rosjanin, pomagier Kyle’a. Ten, który wyrwał miecz jej z dłoni.

Wyszczerzył zęby w nikczemnym, okrutnym uśmiechu, a Samantha znienawidziła go jeszcze bardziej.

Sam, musiała mu to przyznać, nie okazywał strachu. Nadal omotany resztką kajdan skoczył na plecy Sergeia i owinął łańcuch wokół jego szyi. Chłopak miał krzepę. Zacisnął w zasadzie na tyle mocno, że Sergei zwolnił uścisk na Samancie, która wykorzystując to, wyturlała się spod niego.

Sam jednak nie mógł równać się z wampirem. Mimo wszystko. Sergei wstał, warcząc, i zrzucił z siebie Sama niczym szmacianą lalkę. Sam wylądował z łoskotem na ścianie, dziesięć stóp dalej.

Samantha spróbowała skoczyć na nogi, jednak w tej samej chwili rzuciło się na nią kilkunastu innych wampirów. Widziała też, jak otaczają Sama. Byli w pułapce.

Ostatnią rzeczą, którą ujrzała była uśmiechnięta w okrutnym grymasie twarz Sergeia i jego pięść zmierzająca ku jej twarzy.

*

Kyle przedzierał się przez ogromną komnatę klanu Blacktide, dzierżąc miecz i zadając ciosy na oślep, powalając wampiry jeden za drugim. Jeszcze nigdy nie czuł się tak ożywiony. Krew tryskała na wszystkie strony, pokrywając go całego, zraszając jego dłonie, ręce wymachujące z coraz większym zapałem. Nadeszła pora zemsty. Mścił się za tysiące lat lojalnej służby, za to, w jaki sposób go potraktowali. Jak śmieli w ogóle. Teraz poznają znaczenie słowa zemsta. Wszyscy przeproszą, co do jednego, pochylą się przed nim w niskim ukłonie, do samej ziemi, i przyznają, że mylili się i to mocno.

Wszystko szło idealnie. Po wydarzeniach na Brooklyńskim Moście, poprowadził lojalnych mu pobratymców wprost przez drzwi Miejskiego Ratusza, zabijając tych kilku wampirów, którzy mieli śmiałość stanąć mu na drodze. Potem przeszli sekretnym przejściem, idąc jeden za drugim, niżej i niżej w czeluście Ratusza, wprost do gniazda jego klanu. Żaden wampir nie śmiał stanąć na drodze jego armii, która wdarła się szturmem do komnaty. Wielu z nich, zobaczywszy Kyle’a, a zwłaszcza miecz, przyłączyła się natychmiast do jego szeregów. Cieszył się, że aż tylu członków jego starego klanu pozostało mu wiernych. Wiedział, że nadszedł dzień upomnienia się o prawowite przywództwo.

Rexius był słaby. W innym przypadku sam odnalazłby miecz. Wieki temu. Nigdy nie posłałby innych po miecz. Uwielbiał karać ich za własne przewiny, kiedy to on tak naprawdę zasługiwał na karę. Władza uderzyła mu do głowy. Skazanie Kyle’a na wygnanie było ostatnią, rozpaczliwą próbą usunięcia wszystkich z jego otoczenia. Jednak obróciło się to przeciw niemu.

Kyle przedzierał się przez pokój, kierując się w stronę tronu Rexiusa. Ten zauważył go i otworzył oczy szeroko ze strachu.

Następnie zeskoczył z tronu i spróbował wymknąć się chyłkiem, oby jak najdalej od walki. Ich niby przywódca pokazał swoją prawdziwą naturę, kiedy nadszedł czas wojny.

Kyle miał jednak inny plan.

Podbiegł do drugiego końca pomieszczenia, chcąc stanąć twarzą w twarz z Rexiusem. O ile łatwo byłoby po prostu zatopić ostrze miecza w jego plecach, Kyle nie chciał pozwolić, aby Rexius przegrał tak łatwo. Chciał, by Rexius dobrze się przyjrzał osobie, która ich zgładziła.

Rexius zatrzymał się, kiedy drogę odciął mu barczysty Kyle z błyszczącym, lśniącym mieczem.

Szczęka mu zadrżała. Podniósł trzęsącą się dłoń i skierował palec na twarz Kyle’a. W tej jednej chwili wyglądał, jak zwyczajny starzec. Słabowity, stary, przerażony mężczyzna. Jakie to żałosne.

– Zostałeś wygnany! – wrzasnął nieprzekonująco. – Rozkazałem ci się wynieść!

Teraz to Kyle uśmiechnął się szerokim, złośliwym gestem.

– Nie możesz zwyciężyć! – dodał Rexius. – Nie wygrasz!

Kyle podszedł beztrosko do niego i jednym, czystym pchnięciem przebił serce Rexiusa.

– Już wygrałem – skwitował krótko.

Wszyscy w sali, mimo, że pogrążeni w szaleńczej walce, odwrócili się i wlepili wzrok w tę scenę. Usłyszeli przeraźliwy wrzask, który ogarnął całą kamienną komnatę. Zdawał się nie mieć końca; Rexius krzyczał. Na oczach zgromadzonych jego ciało nagle rozpłynęło się w powietrzu, przeistoczyło w obłok dymu, później smugę, która uniosła się ku sufitowi.

Wszyscy utkwili wzrok w Kyle’u.

Kyle podniósł miecz wysoko i zaryczał, zawył okrzykiem zwycięstwa.

Wszystkie wampiry, które jeszcze żyły, bez względu na to, po której stronie walczyły, zwróciły się w kierunku Kyle’a. Jak jeden padli na kolana i pochylili nisko głowy w ukłonie do samej ziemi. Było po walce.

 

Kyle oddychał ciężko, próbując pojąć to wszystko. Został właśnie ich nowym przywódcą.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Caitlin opuściła pospiesznie Caleba i Serę, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

Nie potrafiła znieść tak wiele naraz. Czy naprawdę to widziała, czy tylko jej się zdawało? Jak to w ogóle było możliwe?

Myślała, że dobrze zna Caleba, że byli sobie teraz bliżsi niż kiedykolwiek przedtem. Była pewna, że stali się parą, byli razem już na zawsze. Widziała ich wspólne przyszłe życie i to bardzo wyraźnie. Była pewna, że nic im nie stanie na przeszkodzie.

A teraz to. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że w życiu Caleba mogła być jakaś inna kobieta. Jak mógł przemilczeć ten fakt?

Caitlin pamiętała oczywiście Serę ze swej krótkiej wizyty w Cloisters – Caleb jednak zaprzeczył, że coś go z nią łączyło, że jeżeli nawet coś do niej czuł, to było to lata temu – setki lat temu.

To co ona tutaj robiła? Zwłaszcza teraz? Kiedy między Calebem i Caitlin miało już dojść do osobistych zwierzeń, kiedy Caitlin dopiero co wybudziła się ze snu, przemieniona w wampira dzięki krwi Caleba? Skąd w ogóle wiedziała, gdzie są? Czy to Caleb ją tu zaprosił? Pewnie tak. Tylko dlaczego?

Czuła przytłaczające, rosnące z każdą chwilą cierpienie. Po prostu nie było na to wytłumaczenia. Zawsze wzbraniała się otworzyć przed innymi, zwłaszcza mężczyznami, właśnie z tego powodu. Z Calebem jednak postanowiła zaryzykować, zaufała mu bezgranicznie. Otworzyła się przed nim, jak nigdy wcześniej przed żadnym innym, z którym była. A on zranił ją o wiele bardziej, niż mogłaby to sobie wyobrazić.

Nadal nie rozumiała, jak mogła aż tak błędnie go osądzić. Jak mogła aż tak się w nim zakochać, tak pomylić. Czuła, jak jej cały wewnętrzny świat rozpada się na kawałeczki. I jak miałoby teraz wyglądać jej nieśmiertelne życie, bez niego? Jak wyrok. Jak dożywotni wyrok. Czuła, że chce umrzeć. Co gorsza, czuła się jak skończona idiotka.

− Caitlin! – zawołał za nią Caleb. Usłyszała jego kroki. Próbował ją dogonić. – Proszę, pozwól mi to wytłumaczyć.

Co takiego chciał jej tłumaczyć? Wiadomo było, że musiał zaprosić tu Serę. Najwidoczniej, nadal ją kochał. I zapewne jego uczucia do Caitlin nie były tak głębokie, jak jej do niego.

Ręka Caleba spoczęła na jej ramieniu. Caleb pociągnął ją w błagalnym geście, pragnąc, by odwróciła się i spojrzała na niego.

Ona jednak wyrwała mu się. Nie mogła znieść jego dotyku. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Nigdy więcej.

− Caitlin! – krzyknął. – Dlaczego nie dasz mi po prostu tego wyjaśnić?

Caitlin nie zwolniła jednak. Była już inną osobą, inną istotą i wyczuwała to na wiele sposobów. Wraz z nowo odkrytą, wampirzą mocą, zyskała też szereg nowych, wampirzych cech. Czuła również, że jej uczucia stały się silniejsze, o wiele bardziej od tych, które miała jako człowiek. Odczuwała wszystko o wiele wyraźniej. Nie była zwyczajnie przygnębiona – czuła, jakby dosłownie umierała. Nie czuła się ot tak – zdradzona – raczej jakby jej serce przebiło ostrze. Chciała rozszarpać swoje ciało, zrobić cokolwiek, byleby ten ból, który rozdzierał jej wnętrze ustąpił.

Przeszła przez taras do swojego pokoju i trzasnęła za sobą dębowymi drzwiami.

− Caitlin, Caitlin proszę! – dotarł do niej zza drzwi stłumiony głos.

Caitlin odwróciła się i walnęła w drzwi.

− Odejdź! – krzyknęła. – Wracaj do swojej żoneczki!

Po chwili wyczuła, że odszedł.

Została sama. W ciszy. Usiadła na brzegu łóżka w swoim niewielkim pokoju, przykryła twarz dłońmi i zapłakała. Szlochała i łkała przeszywającym serce płaczem. Czuła, że zabrano jej wszystko, dla czego chciała żyć.

Usłyszała skomlenie i poczuła na swojej twarzy delikatne muśnięcie. To Róża otarła się pyszczkiem o jej twarz. Polizała policzki Caitlin, próbując zmazać z nich łzy.

To wyrwało Caitlin z odrętwienia. Pogłaskała miękkie futerko Róży, gdy ta wskoczyła jej na kolana. Była jeszcze wystarczająco mała. Caitlin wtuliła się w nią.

− Przynajmniej ty mi jeszcze zostałaś, Różo – powiedziała. – Nie opuścisz mnie, prawda?

Róża odchyliła się i ponownie polizała ją po twarzy.

Lecz cierpienie Caitlin było nie do zniesienia. Nie mogła znieść tego miejsca ani chwili dłużej. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy przez ścianę.

Spojrzała na wielkie okno, kuszący nocny nieboskłon i bez wahania odłożyła Różę, zeskoczyła z łóżka, zrobiła dwa długie kroki i wyskoczyła.

Wiedziała, że jej skrzydła się rozwiną i poniosą daleko. Po części jednak żałowała, że jej nie zawiodą, że nie pozwolą runąć w dół, wprost na ziemię.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kilku wampirów przytrzymywało Samanthę zakutą w łańcuchy w stalowym uścisku i wlokło ją przez ogromną komnatę. Wnętrze przypominało rzeźnię. Gdziekolwiek spojrzała, widziała tysiące wampirzych trupów, członków jej klanu i krew pokrywającą całą podłogę. Ten przeklęty miecz Kyle’a pociął ich wszystkich na kawałki; posiadał moc wykraczającą poza wszelkie wyobrażenie.

Mimo tej całej jatki kilkuset wampirom udało się jednak przeżyć. Teraz byli już ludźmi Kyle’a. Z każdą kolejną chwilą przez otwarte drzwi wlewały się dziesiątki nowych. W zasadzie, nie było widać końca potoku wampirów, przybywających złożyć przysięgę wierności Kyle’owi. Był to już zdecydowanie jego klan. Wobec śmierci Rexiusa nie było nikogo innego, komu mogliby złożyć przysięgę. A Kyle sobie na to zasłużył. Udało mu się zgładzić każdego wampira, który go zdradził.

Setki wampirów pomagały Kyle’owi w jego bitwie z Rexiusem. Niektórzy byli szczerze mu oddani, innymi zaś kierował czysty oportunizm. Jeszcze inni po prostu nie darzyli Rexiusa sympatią i czekali tylko na okazję, by go zdradzić. Z całego miasta przybywały liczne klany wampirów. Wieści rozchodziły się szybko w ich świecie – wszyscy chcieli być częścią nadchodzącej wojny. Bez względu na osobiste pobudki, właśnie tworzyli armię Kyle’a.

Kiedy zatem Kyle został przywódcą, kiedy dzierżył miecz, oczywiste było, że wkrótce wybuchnie wojna na szeroką skalę, niepodobna do jakichkolwiek prowadzonych do tej pory przez wampiry. Kyle był bezwzględny i łaknął krwi. Nawet taka rzeź go nie zadowoliła. Był przewrażliwiony i po prostu nie umiał wyzbyć się tej cechy. Wszystkie wampiry, które nie pojawiły się, by złożyć mu hołd, miały za to zapłacić. Razem z całym niewinnym ludzkim rodzajem. Jego vendetta sięgała daleko. Samantha wiedziała, że Nowy Jork wkrótce stanie się jego placem zabaw.

Zawlekli Samanthę brutalnie przez panujący dokoła chaos wprost na środek komnaty.

Kyle siadział na tronie Rexiusa, rozkoszując się władzą. Szczerzył zęby w szerokim, złowrogim uśmiechu, podczas gdy inne wampiry kłaniały się przed nim nisko.

Stojący u jego boku Sergei uderzył metalową laską o ziemię trzykrotnie.

Tysiące wampirów wypełniających całe pomieszczenie stanęły w rzędach w idealnym porządku. Wszyscy unieśli pięści i zawołali: − Niech żyje Kyle!

Samantha była zdumiona tym niesamowitym wręcz pokazem siły i lojalności. Nigdy w życiu nie widziała jeszcze przejawu takiego posłuszeństwa. Kyle zniewalał. W mgnieniu oka stał się tyranem.

Kyle’a jednak nie interesowali w tej chwili jego żołnierze. Utkwił wzrok w Samancie. Pozostali, zaciekawieni jego zachowaniem, podążyli za jego spojrzeniem. Ich szepty ucichły. Pragnęli usłyszeć zbliżającą się wymianę zdań.

− No cóż – powiedział do niej. – Pokonałaś mnie w wyścigu po miecz, ale jak widzisz, to ja nim władam.

− Na razie – wydusiła z siebie Samantha.

Niech ma o czym myśleć, pomyślała. Po prawdzie, wierzyła, że przyjdzie dzień, kiedy miecz nie będzie już należał do niego. Kimkolwiek była osoba, której pisane było dzierżyć tę broń, w końcu ją przejmie. Samantha wiedziała w głębi serca, że Kyle nie był tą osobą.

Kyle uniósł brwi.

− Czy wiesz, dlaczego tak długo trzymałem cię przy życiu? – zapytał.

Samantha patrzyła na niego wyzywająco. Nie widziała powodu, by wdawać się w tę rozmowę. Nowy klan nie obchodził jej w najmniejszym stopniu. Chciała opuścić to miejsce, znaleźć się jak najdalej stąd. Chciała jedynie zabrać Sama i wyjść. Gdyby im pozwolił.

Sama nie było jednak w zasięgu wzroku. Nie widziała go od momentu, kiedy pojmali ich żołnierze Kyle’a. Musiała zachować spokój przynajmniej do momentu, kiedy dowie się, gdzie go trzymają. Musiała grać na zwłokę, złożyć nawet przysięgę wierności, jeśli zajdzie taka potrzeba. Do chwili, kiedy będzie mogła uciec stąd razem z Samem.

− Nadal nie rozumiem, dlaczego Rexius posłał po miecz ciebie zamiast mnie. Jak wszyscy dobrze wiedzą, jestem lepszym wojownikiem. Aczkolwiek przyznam, że posiadasz pewne umiejętności – powiedział.

− Nie dlatego jednak trzymam cię przy życiu. Rexius zamierzał cię ukarać. Z tego powodu, jak przypuszczam, nie pozostaniesz mu lojalna? Nadchodzi wojna i przydadzą mi się tak wytrawni wojownicy jak ty. Jeśli jesteś gotowa złożyć mi przysięgę na wierność, rozważę kwestię zachowania cię przy życiu.

Samantha namyśliła się. Nie widziała problemu ze złożeniem przysięgi, gdyż wiedziała, że już wkrótce zostawi to wszystko za sobą. Musiała jednak dowiedzieć się, co z Samem.

− A co z chłopakiem? – spytała. – Gdzie go zabraliście?

Kyle uśmiechnął się.

− A, tak. Chłopiec. Dochodzimy do sedna sprawy, którą chcę z tobą omówić. Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, skąd w tobie słabość dla tego człowieka. A przecież złamałaś tym nasze zasady. Jak wiesz, mógłbym rozkazać cię za to zabić. Jednakże, naprawdę mnie to zaintrygowało i stało się jednym z powodów, dla których jeszcze żyjesz.

− Zrozum Samantho, musisz ponieść karę. Każdy wampir, który kiedykolwiek był lojalny wobec Rexiusa zamiast mnie, musi zostać ukarany. To część procesu inicjacji mojej nowej armii. Nauczysz się być posłuszną mi i tylko mi.

− W twoim przypadku przyszło mi do głowy idealne rozwiązanie: zrobisz coś, dzięki czemu udowodnisz mi swoją lojalność oraz poniesiesz zasłużoną karę. Moi ludzie zaprowadzą cię do chłopca. Przyprowadzisz go tu z powrotem i na oczach wszystkich zabijesz.

Serce Samanthy zamarło. Nigdy, przenigdy, nie byłaby zdolna tego uczynić. Prędzej odebrałaby życie sobie samej, niż jemu. Kyle, jak zwykle, okazał się obłudny. I okrutny. O tak, był odpowiednim następcą Rexiusa.

− Przyjemnie będzie popatrzeć, jak własnoręcznie zadajesz mu śmierć – powiedział Kyle, uśmiechając się na samą tę myśl. – Zrozum, według mnie ten chłopiec jest tylko ciężarem. Pochodzi z tego samego rodu, co jego siostra, a z tego, co mi wiadomo, obdarzeni są odpornością, która może nam wszystkim zaszkodzić. Nie ufam żadnemu z nich. Nie wspominając już, że to człowiek.

Kyle objął twarz Samanthy badawczym spojrzeniem.

− Jeśli to zrobisz, wynagrodzę cię, zapewniając pozycję, honor i prestiż. W moim nowym klanie będzie miejsce zarezerwowane wyłącznie dla ciebie. Nadchodzi wspaniała wojna, jedna z najwspanialszych, jakie nasza rasa widziała. A ty możesz zostać jednym z jej głównych architektów.

− Jeśli jednak odmówisz… zostaniesz poddana torturom, powolnym, wiecznym mękom, a twoje imię zostanie wymazane z ksiąg historii naszego klanu.

W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Samantha zastanawiała się, poszukując szaleńczo jakiegoś rozwiązania.

− Dlaczego sam go nie zabijesz? – spytała w końcu.

Kyle odchylił się i roześmiał powoli.

− Cała przyjemność polega na tym – odparł – że ty to zrobisz. Jedną z moich ulubionych pasji jest oglądanie, jak ludzie zabijają tych, którzy są im bliscy.

To koniec darmowego fragmentu. Czy chcesz czytać dalej?