Zaślubiona

Tekst
0
Recenzje
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Caitlin zaczęła się nad tym zastanawiać. Jaka tak naprawdę była? Co miała powiedzieć? Z jednej strony uwielbiała nieśmiertelność, ceniła, że mogła żyć w tych wszystkich czasach i miejscach, spotykać swoją rodzinę i przyjaciół wciąż na nowo, za każdym razem w innym, nowym miejscu i czasie. Z drugiej strony, żałowała trochę, że nie mogła wieść zwykłego, prostego życia, że nic nie toczyło się swoim rytmem. Najbardziej jednak zdziwiła się, kiedy uprzytomniła sobie, jak ulotna zdawała się jej nieśmiertelność: z jednej strony była niczym wiekuiste życie – ale z drugiej − Caitlin wciąż odnosiła wrażenie, że brakowało jej na wszystko czasu.

– Nie wydaje się aż tak trwała, jak być może to sobie wyobrażasz.

Reszta biesiadników skinęła głowami z uznaniem.

McCleod nagle wstał od stołu. W tej samej chwili wszyscy stanęli na baczność.

Caitlin zaczęła rozważać nagłą zmianę w królewskim zachowaniu, zastanawiając się, czy aby go nie rozzłościła, kiedy nagle poczuła za sobą jego obecność. Odwróciła się i zobaczyła go nad sobą.

– Twa mądrość wykracza poza twój wiek – powiedział. – Chodź ze mną. Zabierz też swoich przyjaciół. Muszę ci coś pokazać. Coś, co czekało tu na ciebie od bardzo długiego czasu.

Caitlin zdumiała się. Nie miała pojęcia, co to mogło być.

McCleod odwrócił się i dumnym krokiem opuścił salę. Caitlin, Caleb oraz Sam z Polly wstali z miejsc i podążyli za nim. Spoglądali na siebie ze zdziwieniem.

Pokonali długą kamienną posadzkę, idąc za królem przez ogromną salę w kierunku bocznego wyjścia, a stojący przy stole rycerze powoli zajęli swoje miejsca i kontynuowali posiłek.

McCleod szedł w ciszy dostojnym krokiem przez wąską, oświetloną pochodniami salę wraz z Caitlin, Calebem, Samem i Polly. Wiekowe kamienne sale doprowadziły ich w końcu do schodów ginących w dole w kompletnym mroku. Caitlin zastanawiała się przez całą drogę, dokąd tak naprawdę ich prowadził. Co takiego miał im do pokazania? Jakiś rodzaj pradawnej broni?

W końcu dotarli do podziemi jasno oświetlonych przez liczne pochodnie. Widok, który Caitlin tam zastała, zdumiał ją niebywale. Niski, sklepiony strop skrzył się, cały powleczony złotem. Caitlin zauważyła podobizny Chrystusa, rycerzy, sceny z biblii wymieszane z przeróżnymi dziwnymi symbolami i znakami. Podłogę pokrywał prastary, wytarty kamień i Caitlin bezwiednie poczuła, jakby weszli do jakiejś tajemnej komnaty będącej skarbcem.

Jej serce zaczęło bić szybciej, kiedy wyczuła, że czekało ich coś doniosłego. Przyspieszyła kroku, chcąc nadążyć za królem.

– Grobowiec ze skarbem klanu McCleod mający setki lat. To tutaj, na dole przechowujemy swój najświętszy skarb, naszą broń i dobytek. Jedna rzecz ma jednak największą wartość, jest ważniejsza od całej reszty.

Zatrzymał się i odwrócił do niej.

–To skarb, który przechowywaliśmy dla ciebie.

Po czym odwrócił się ponownie i podniósł jedną z pochodni tkwiących w ścianie. Wówczas otworzyły się nagle ukryte w kamiennym murze drzwi. Caitlin była zdumiona: nigdy by ich nie zauważyła.

McCleod odwrócił się i poprowadził ich kolejnym krętym korytarzem. W końcu zatrzymali się w niewielkiej alkowie. Przed nimi znajdował się tron, a na nim spoczywał jeden przedmiot: niewielka zdobiona klejnotami skrzynia. Oświetlał ją płomień migoczącej powyżej pochodni. McCleod sięgnął po szkatułę ostrożnie i podniósł ją.

Powoli uniósł wieko. Caitlin nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Wewnątrz spoczywał pojedynczy skrawek starodawnego pergaminu, wyblakłego, pomarszczonego i przedartego w połowie. Był pokryty delikatnym odręcznym pismem w języku, którego Caitlin nie rozpoznawała. Wzdłuż krawędzi ciągnęły się kolorowe litery, rysunki i symbole, a na środku widniał półkolisty wzór. Wziąwszy jednak pod uwagę, że pergamin był przedarty w połowie, Caitlin nie potrafiła powiedzieć, co takiego przedstawiał.

– Dla ciebie – powiedział król, podnosząc go ostrożnie i wyciągając w jej kierunku.

Caitlin schwyciła skrawek pergaminu, czując jak zmarszczył się pod dotykiem jej palców i podniosła go do światła pochodni. Była to wydarta strona, być może z jakiejś księgi. Z całą tą delikatną symboliką wyglądała niemal jak dzieło sztuki sama w sobie.

– To brakująca część Świętej Księgi – wyjaśnił McCleod. – Kiedy znajdziesz księgę, odkryjesz resztę tej strony. A wówczas odnajdziesz relikwię, której wszyscy szukamy.

Odwrócił się i stanął zwrócony do niej twarzą.

– Święty Graal.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Caitlin siedziała przy sekretarzyku w wielkiej komnacie zamku Dunvegan, spoglądając przez okno na niebo gasnące wraz z zachodem słońca. Badała wzrokiem podartą stronicę, którą wręczył jej McCleod, trzymając ją do góry pod światło. Powoli przesunęła palcami po wypukłych, łacińskich literach. Wyglądały i sprawiały wrażenie bardzo starych. Cała strona była przepięknie i drobiazgowo zapisana. Caitlin podziwiała z zachwytem skomplikowaną mozaikę barw zdobiących krańce strony. Zdała sobie sprawę, że w dawnych czasach książki powstawały z zamysłem stworzenia dzieła sztuki samego w sobie.

Caleb leżał na ich łożu, a Scarlet i Ruth odpoczywały na stosie futer ułożonych przy kominku w odległym rogu komnaty. Komnata była zaś tak przestronna, że Caitlin czuła się osamotniona w świecie swych myśli mimo, że byli tam razem z nią. Wiedziała też, że w przyległej izbie przebywali Sam i Polly. To był długi dzień i wielogodzinna uczta spędzona razem z klanem Aidena i królewskimi ludźmi, a teraz wszyscy przygotowywali się do snu.

Caitlin nie mogła oderwać myśli od wydartej stronicy, od wskazówki, dokąd miała ją zaprowadzić i czy dzięki temu odnajdzie czwarty klucz. Czy tym razem spotka tam ojca? Czy było możliwe, że czekał na nią nieopodal? Serce zabiło jej szybciej na samą tę myśl. Czy oznaczało to, że w końcu odnajdzie tarczę? Że to wszystko miało wkrótce się skończyć? Co wówczas zrobi? Dokąd się uda?

Zbytnio ją to wszystko przytłaczało. Czuła, że musiała jedynie skupić się na wskazówce, podążać krok za krokiem. Pomyślała o tym, co McCleod powiedział jej o Świętym Graalu. Wspomniał, że wraz ze swymi ludźmi poświęcił całe życie na poszukiwania. Że zgodnie z legendą miała pojawić się kobieta i zaprowadzić ich do niego. Wierzył, że to ona, Caitlin, była tą kobietą. I z tego to powodu przekazał jej swoją cenną wskazówkę, starodawny skrawek pergaminu.

Caitlin jednak nie była o tym przekonana. Czy Graal nie był tylko mitem? A może naprawdę istniał? I w jaki sposób był związany z jej poszukiwaniami?

Nie wiedziała, dokąd to wszystko prowadziło, ale kiedy już się nad tym zastanowiła, zdała sobie sprawę, że w końcu znalazła miejsce, tu, w tym zamku, u boku tych ludzi, gdzie miała wrażenie spokoju i psychicznego komfortu. Czuła się na Skye jak w domu, w tym zamku, z tym królem, z jego rycerzami i oczywiście ponownie z klanem Aidena. Była zachwycona, że znów była razem z Calebem, Scarlet, Samem i Polly. Wreszcie, znowu, wszystko było na swoim miejscu. Na zewnątrz było zimno i wietrznie, wewnątrz zaś ogień buchał w kominku, dzięki czemu było przytulnie. Caitlin nie miała ochoty wypuszczać się na poszukiwania kolejnych wskazówek. Chciała zostać tu, na miejscu. Oczami wyobraźni widziała, jak razem z Calebem, Scarlet i Ruth tworzą tutaj własny dom.

Gdyby zdecydowali się kontynuować od razu misję, jak odbiłoby się to na jej relacjach z Calebem? Lub nawet naraziło Scarlet i Ruth na niebezpieczeństwo? Wyglądało no to, że za każdym razem, kiedy zbliżała się do kolejnego klucza, zło wkraczało do jej świata.

Odłożyła powoli kruchy pergamin i zamiast tego wpatrzyła się w spoczywający przed nią na sekretarzyku jej zamknięty dziennik. Był poprzecierany, napęczniały od częstego używania i sam wyglądał jak relikt. Sięgnęła po niego i zaczęła powoli przewracać strony tak długo, aż dotarła niemal do końca. Uświadomiła sobie z obawą, że nie zostało już zbyt wiele pustych stron. Nie mogła w to uwierzyć. Kiedy zaczynała go pisać, wydawało się jej, że wieki miną zanim dotrze do końca.

Podniosła pióro, zanurzyła w atramencie i zaczęła gryzmolić.

Nie mogę uwierzyć, że dziennik jest już prawie skończony. Spoglądam na poprzednie zapiski, te z Nowego Jorku, i mam wrażenie, że minęły od tego czasu całe wieki. Ale jednocześnie czuję również, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.

Wracam myślami do tego wszystkiego, przez co przeszłam i nie wiem nawet, od czego zacząć. Czuję, że tak wiele się zdarzyło, że nie zdołam wszystkiego ci opisać. Wprowadzę cię zatem tylko w najważniejsze szczegóły.

Caleb żyje. Przetrwał swą chorobę. Jesteśmy z powrotem razem. I zamierzamy wziąć ślub. Nic nie uszczęśliwi mnie bardziej.

W naszym życiu pojawiła się Scarlet, najpiękniejsza ośmiolatka na świecie i została naszą córką. Ona również przeżyła swą chorobę. Tak bardzo się cieszę.

Nie wspominając o Ruth, która podrosła i stała się silniejsza niż Róża kiedykolwiek była. Może też być najbardziej oddanym i opiekuńczym zwierzęciem, jakie kiedykolwiek widziałam. Jest członkiem naszej rodziny na równi ze Scarlet i Calebem.

I cieszę się ogromnie, że znowu jesteśmy wszyscy razem, z Samem i Polly. Nareszcie czuję, że cała moja rodzina zjednoczyła się ponownie, że jesteśmy wszyscy pod jednym dachem.

Denerwuję się z powodu mojego ślubu. Nie mieliśmy jeszcze z Calebem czasu o tym porozmawiać, ale czuję, że to wkrótce nastąpi. Kiedy byłam młodsza, zawsze wyobrażałam sobie dzień swojego ślubu. Nigdy jednak nie wyobrażałam sobie, nawet w najmniejszym stopniu, czegoś podobnego. Ślub wampirów? Jak w ogóle to będzie przebiegać?

Mam nadzieję, że kocha mnie wciąż tak bardzo, jak ja jego. Wyczuwam, że tak jest. Zastanawiam się, czy i on denerwuje się z powodu ślubu?

Spoglądam w dół na pierścień, ten, który otrzymałam od niego, taki piękny, zdobiony tymi wszystkimi błyszczącymi kamieniami. Zdaje się taki nieprawdziwy. W ogóle. Ale jednocześnie mam wrażenie, że zostałam z nim złączona na wieczność.

 

Chcę znaleźć tatę. Naprawdę tego chcę. Ale nie mam ochoty już więcej go szukać. Nie chcę też, by cokolwiek się teraz zmieniło. Nic a nic. Chcę być z Calebem. Chcę wziąć z nim ślub. Czy to źle, że przedkładam nasz ślub nad wszystko inne?

Zamknęła dziennik i odłożyła pióro. Wciąż zagubiona w świecie swych myśli zamrugała powiekami i rozejrzała się po izbie. Ciekawiło ją, ile czasu minęło od chwili, w której pogrążyła się we wspomnieniach; wyjrzała przez okno i zauważyła, że już zmierzchało. Przebiegła wzrokiem po komnacie i zobaczyła, że Scarlet i Ruth wciąż spały głęboko. Po drugiej stronie komnaty, przy świetle pochodni, leżał Caleb i również wyglądał na pogrążonego we śnie.

Caitlin uświadomiła sobie, że również była senna. Czuła, że musiała oczyścić umysł, zaczerpnąć świeżego powietrza. Wstała od sekretarzyka i po cichu przeszła przez komnatę, zamierzając wymknąć się z niej chyłkiem. Po drodze chwyciła futrzany szal i owinęła nim ramiona. Kiedy jednak dotarła do drzwi, usłyszała ciche chrząknięcie.

Obejrzała się i zauważyła wpatrującego się w nią jednym okiem Caleba, przywołującego ją gestem do siebie.

Odwróciła się i podeszła do niego, a kiedy poklepał łóżko, usiadła obok niego.

Uśmiechnął się, otwierając powoli oczy. Jak zwykle uderzała ją jego uroda. Jego rysy twarzy były idealne, takie nieskalane i łagodne, z wydatną linią szczęki i kościami policzkowymi, pełnymi i gładkimi ustami i idealnym, kanciastym nosem. Zamrugał długimi rzęsami, po czym wyciągnął dłoń i przesunął po jej włosach.

– Nie mieliśmy nawet okazji porozmawiać – powiedział.

– Wiem – powiedziała z uśmiechem.

– Chcę, żebyś wiedziała, że nadal bardzo cię kocham – powiedział.

Caitlin uśmiechnęła się.

– Ja ciebie również.

– I że nie mogę doczekać się naszego ślubu – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem.

Usiadł na łóżku i pocałował ją. I całowali się długo przy świetle pochodni.

Caitlin poczuła, jak w sercu zrobiło się jej od razu cieplej. Dokładnie te słowa chciała usłyszeć. Zadziwiające było, z jaką łatwością udawało mu się odczytać jej myśli.

– Teraz, kiedy już tu jesteśmy, chcę się z tobą ożenić. Zanim wyruszymy w dalsze poszukiwania. Tu. W tym miejscu. Zaczął przyglądać się jej twarzy. – Co o tym myślisz?

Spojrzała na niego z mocno bijącym sercem i mieszanymi uczuciami. Dokładnie tego chciała. Ale też bała się. Nie wiedziała, jak zareagować.

W końcu wstała.

– Gdzie idziesz? – spytał.

– Wkrótce wrócę – powiedziała. – Muszę tylko oczyścić umysł.

Pocałowała go ostatni raz, po czym odwróciła się i wyszła na zewnątrz, cicho zamykając za sobą drzwi. Wiedziała, że gdyby została, skończyłaby w jego ramionach, w łóżku. A naprawdę potrzebowała teraz pozbierać myśli. Nie, żeby miała co do niego jakieś wątpliwości. Czy też do ich ślubu. Lecz wciąż czuła się rozdarta na myśl o tym, że powinna w tej chwili być gdzieś tam i kontynuować swoją misję. Czy była egoistką, przedkładając nad to swój ślub?

Idąc opustoszałym, kamiennym korytarzem i wybijając stopami niesiony echem rytm, Caitlin zauważyła schody pnące się gdzieś w górę i sączące się stamtąd naturalne światło. Uzmysłowiła sobie, że był to zamkowy dach, miejsce, które w sam raz nadawało się by zaczerpnąć powietrza i nacieszyć się prywatnością.

Pospieszyła schodami w górę i na zewnątrz, w osnute mrokiem powietrze. Było zimniej, niż mogła przypuszczać. Późny, październikowy wiatr dął mocno, więc Caitlin zacisnęła futro wokół siebie, wdzięczna za ciepło, które jej dawało.

Idąc powoli wałem, spojrzała na zewnątrz, na krajobraz widoczny w tej resztce światła, która jeszcze pozostała. Jego piękno zapierało dech w piersiach. Po jednej stronie, zamek spoczywał nad rozległym, pokrytym mgłą jeziorem. Po drugiej – widniały wielkie połacie drzew, wzgórz i dolin. Miejsce to tchnęło magią.

Caitlin podeszła do krawędzi muru i spojrzała na zewnątrz, chłonąc każdym zmysłem elementy krajobrazu – kiedy nagle wyczuła obecność kogoś jeszcze. Nie mogła pojąć, jak to było możliwe, jako że cały dach był pusty. Powoli odwróciła się, nie wiedząc, czego się spodziewać.

Nie mogła uwierzyć.

Na odległym krańcu dachu stała samotna postać, odwrócona do niej plecami, spoglądając na jezioro. Caitlin poczuła, jak przeszył ją prąd. Nie musiała widzieć jego długiej, opływowej szaty, jego długich, srebrzystych włosów, ani też laski u jego boku, by wiedzieć, kto to.

Aiden.

Czy to naprawdę było możliwe? zaczęła się zastanawiać. Czy też było to tylko złudzenie?

Powoli pokonała dach i podeszła bliżej, po czym zatrzymała się w odległości kilku stóp. Stał nieruchomo. Jego włosy rozwiewała bryza. Nie odwracał się. Przez chwilę Caitlin pomyślała, że nie był prawdziwy. Potem dotarł do niej jego głos.

– Daleko zaszłaś – powiedział, wciąż odwrócony tyłem do niej.

Powoli odwrócił się i stanął twarzą w twarz. Jego wielkie oczy lśniły błękitem nawet w tym przyćmionym świetle i zdawały się prześwietlać ją na wskroś. Jak zwykle jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Z wyjątkiem powagi.

Caitlin była uradowana jego widokiem. O tyle rzeczy chciała go zapytać i, jak zwykle, pojawił się akurat w chwili, kiedy najbardziej potrzebowała jego rady.

– Nie wiedziałam, czy cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę – powiedziała.

– Zawsze mnie zobaczysz – odparł. – Czasami osobiście, a czasami inaczej – odparł zagadkowo.

Między nimi zaległa cisza, w miarę, jak Caitlin próbowała pozbierać myśli.

– Został już tylko jeden klucz – powiedziała bez zastanowienia. – Czy to oznacza, że wkrótce zobaczę swego ojca?

Zlustrował ją wzrokiem, po czym odwrócił głowę.

W końcu powiedział:

– To zależy od twych czynów, prawda?

Jego zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie zawsze doprowadzał ją do szału. Musiała spróbować inaczej.

– Ta nowa wskazówka – powiedziała. Ta strona. Wydarta stronica. Nie wiem, dokąd prowadzi. Nie wiem, czego mam szukać. Ani też gdzie.

Aiden tkwił wpatrzony w horyzont.

– Czasami to wskazówka szuka ciebie – odparł. – Wiesz już o tym. Czasami musisz poczekać, aż to zostanie tobie ujawnione.

Caitlin zamyśliła się nad tymi słowami. Czy kazał jej nic nie robić?

– W takim razie… mam nic nie robić? – spytała.

– Masz wiele do zrobienia – odparł Aiden.

Odwrócił się twarzą do niej i powoli, po raz pierwszy od niepamiętnej chwili, uśmiechnął się do niej. – Musisz zaplanować wesele.

Caitlin uśmiechnęła się.

– Chciałam, ale sądziłam, że to będzie zbyt błahe. Że powinnam dać na wstrzymanie. Że powinnam przede wszystkim kontynuować poszukiwania.

Aiden powoli potrząsnął głową.

– Ślub wampirów nie jest czymś błahym. To godne czci wydarzenie. To zjednoczenie dwóch wampirzych dusz. Przysparza mocy wam obojgu i całemu naszemu klanowi. I pogłębi tylko twój rozwój, twoje umiejętności. Jestem z ciebie dumny. Wiele już zyskałaś. Ale jeżeli chcesz się rozwijać, wspiąć się na następny poziom, potrzebujesz tego ślubu. Każdy związek wnosi własną moc. Zarówno dla pary, jak i pojedynczej osoby.

Caitlin poczuła ulgę i podekscytowanie – ale też i podenerwowanie.

– Ale nie wiem, jak planować taki ślub. Nie wiem nawet, jak zorganizować ludzki.

Aiden uśmiechnął się.

– Masz wielu przyjaciół, którzy ci pomogą. Ja natomiast będę przewodniczył ceremoniałowi. Uśmiechnął się. – Wszakże jestem kapłanem.

Caitlin uśmiechnęła się szeroko. Spodobał się jej ten pomysł.

– Co więc mam teraz zrobić? – spytała podekscytowana, podenerwowana, nie wiedząc, od czego zacząć.

Uśmiechnął się.

– Idź do Caleba. I powiedz tak. I niech miłość zatroszczy się o resztę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kyle wędrował bagnami południowej Szkocji, kipiąc nienawiścią. Z każdym krokiem wpadał w coraz większy szał na myśl o Caitlin, która wymykała mu się i zwodziła w każdym kolejnym stuleciu, w każdym nowym miejscu. Rozmyślał nad sposobami schwytania jej i zabicia, wzięcia odwetu.

Wyczerpał już niemal wszystkie możliwości, które przychodziły mu na myśl, a ona zawsze zdołała mu się wyśliznąć. Co prawda, zdołał zemścić się, trując jej rodzinę. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym.

Lecz to mu nie wystarczyło. Za długo to wszystko już trwało. O wiele za długo. Ostatnim razem, kiedy się spotkali, pokonała go. Musiał to przyznać. Był zszokowany jej siłą, jej bitewnymi umiejętnościami. W zasadzie − walczyła lepiej od niego. Nie spodziewał się tego.

W jakiejś mierze obawiał się jej siły i dlatego zadał sobie tyle trudu, by ją otruć, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Ale i ten plan nie wypalił. Przez przypadek otruł Caleba, Miał pewność, że trucizna go zabiła, lecz nie mógł tego potwierdzić, jako że musiał ratować się ucieczką po nocnym niebie.

Kyle przyrzekł sobie, że był to ostatni raz i ostatnie miejsce, kiedy coś takiego się wydarzyło, kiedy musiał ją ścigać. Zamierzał albo zabić ją tym razem już na pewno, albo samemu umrzeć, próbując tego dokonać. Nie było odwrotu. Ani poddawania się. Żadnych kolejnych stuleci, ani nowych miejsc. Zamierzał stoczyć walkę na śmierć i życie. Tu, w Szkocji.

W tym celu opracował świetną strategię, najlepszą ze wszystkich. Trucizna wampirów była dobrym pomysłem, jak na tamtą chwilę, lecz z perspektywy czasu wiązała się z za dużym ryzykiem, pozostawiała zbyt wiele miejsca na przypadek. Jego nowy pomysł nie powinien zakończyć się niepowodzeniem.

Uknuł swój plan, wróciwszy myślami do wszystkich chwil i miejsc, kiedy zdołał osaczyć Caitlin, kiedy przypomniał sobie moment, w którym był najbliższy jej zabicia. Doszedł do wniosku, że było to w Nowym Jorku, kiedy uwięził jej brata Sama; kiedy miał go pod kontrolą i użył jego zdolności zmiany kształtu, by przechytrzyć Caitlin. Wtedy prawie mu się udało.

Zdał sobie sprawę, że zmiennokształtność była kluczem. Przy pomocy takiego podstępu mógł nabrać Caitlin, zyskać jej zaufanie i wtedy raz na zawsze z nią skończyć.

Problem polegał na tym, że Kyle nie posiadał tej umiejętności. Znał jednak kogoś, w tych czasach i miejscu, kto je miał.

Jego dawny protegowany.

Rynd.

Wieki temu Kyle wytrenował zgraję najbardziej bestialskich, sadystycznych wampirów, jakie kiedykolwiek włóczyły się po ziemi. Rynd stał się jednym z najlepszych z jego uczniów. Stał się jednak zbyt bezwzględny nawet jak dla Kyle’a i ten w końcu musiał się go pozbyć.

Ostatnim razem, kiedy Kyle o nim słyszał, Rynd żył w tej epoce, zaszyty w odległych, południowych krańcach Szkocji. Kyle zamierzał go teraz odnaleźć. Jakby nie było, nauczył go wszystkiego, co sam umiał i pomyślał, że Rynd był mu coś winien. Przynajmniej tyle mógł zrobić dla swego dawnego mentora. Kyle chciał jedynie, by Rynd wykorzystał dla niego swą zmiennokształtność, tylko jeden raz.

Tkwiąc po kostki w błocie, Kyle uśmiechnął się na samą tę myśl. Właśnie tak, Rynd był dokładnie tym, czego Kyle potrzebował, by oszukać Caitlin i skończyć z nią raz na zawsze. Tym razem obmyślił plan, który nie mógł go zawieść.

Podniósł wzrok i ogarnął nim okolicę. Było zimno i wietrznie, a wilgoć unosząca się w powietrzu przenikała go do kości. Był zmierzch, jego ulubiona pora dnia, i nad pradawną puszczą zawisła gęsta mgła. Taki dzień odpowiadał mu najbardziej. Jeśli istniało cokolwiek, co Kyle lubił bardziej niż zmierzch, to była to mgła. Kyle czuł się wręcz jak w domu.

Nagle, jego zmysły ostrzegły go o czymś. Poczuł, jak włosy zjeżyły się mu na głowie. Coś mu podpowiadało, że Rynd czaił się gdzieś w pobliżu.

Kiedy wszedł w mgłę, usłyszał delikatne skrzypienie, podniósł wzrok i zauważył jakiś ruch. Kiedy mgła ustąpiła, Kyle dostrzegł jałowy las obumarłych drzew, a kiedy przyjrzał się dokładniej, zauważył coś zwisającego z gałęzi.

Kiedy podszedł bliżej i przyjrzał się lepiej, zdał sobie sprawę, że były to ciała – ludzi – nieżywych, wiszących do góry nogami, uwiązanych liną za kostki do gałęzi. Zwłoki bujały się powoli na wietrze, a w powietrzu rozlegał się odgłos ocierających się o drzewa, skrzypiących lin. Sądząc po ich wyglądzie, wydawało się, że zostali zabici dawno temu; ich skóra była sina, a w szyjach widniały znamienne otwory. Kyle zorientował się, że posłużyli jako pokarm, że wyssano z nich całą krew.

Robota Rynda.

Kiedy mgła ustąpiła jeszcze bardziej, Kyle zauważył setki – nie, tysiące – ciał, wszystkie powieszone na drzewach. Najwyraźniej przez jakiś czas utrzymywano ich przy życiu, powoli torturowano całymi dniami. Był to czyn sadystyczny i nikczemny.

Kyle był zachwycony. Było to coś, co sam chętnie by uczynił w swoim najlepszym okresie.

 

Wiedział, że Rynd musiał być bardzo, bardzo niedaleko.

Nagle z mgły wyłoniła się samotna postać i powoli zaczęła zbliżać się do niego. Kyle zmrużył oczy, starając się dostrzec, kto to.

A kiedy się zorientował, jego serce zatrzymało się.

Nie, to niemożliwe.

Stała przed nim jego matka. Jego prawdziwa matka, ludzka, ta sprzed jego przemiany. Była tą, którą kochał najbardziej na świecie, tą, która pamiętała jeszcze, jaki był życzliwy, zanim został przemieniony – i tą, która przypominała mu o jego ludzkim pochodzeniu.

Kyle poczuł, jakby coś przeszyło jego serce. Poczuł wyrzuty sumienia, które rozdarły jego świat na dwoje.

Na jej widok upadł na kolana i zapłakał.

– Matko! – krzyknął, płacząc jak dziecko.

Podeszła do niego z wyciągniętymi ramionami i pełnym współczucia uśmiechem na twarzy.

Kyle nie mógł zrozumieć, co ona tu, w tym miejscu i w tych czasach robiła. Czy pojawiła się po to, by prosić go o skruchę?

– Dziecko moje, chodź do mnie – powiedziała, wzywając go gestem.

Kyle wstał na nogi i zrobił krok w jej kierunku.

I od razu tego pożałował.

Nagle poczuł, jak cały świat wywrócił mu się do góry nogami, a on sam wystrzelił w powietrze. W tej samej chwili usłyszał głośny trzask i bujając się na boki i mając przed oczyma ziemię, zdał sobie sprawę, że wpadł w pułapkę.

Srebrna lina zacisnęła się wokół jego kostek, wywindowawszy go wysoko w powietrze, dwadzieścia stóp nad ziemią i teraz zwisał bezwładnie głową w dół. Sięgnął w górę, chcąc ją przerwać, ale zorientował się, że była zrobiona z odpornego na wampirze siły materiału, którego nie był w stanie ruszyć.

Wisiał do góry nogami, kipiąc ze złości. Był wściekły, że dał się złapać, że był taki głupi. Jednak bardziej niż cokolwiek innego wkurzało go, że został oszukany.

W oddali rozległ się złowieszczy śmiech.

Kyle rozpoznałby go wszędzie i po plecach przebiegł mu dreszcz. Rynd.

– A więc przybył mistrz wypić piwo, którego sam sobie nawarzył – warknął Rynd gardłowym, chropawym głosem.

W polu widzenia Kyle’a, odwróconego do góry nogami, pojawił się imponujący wampir, któremu towarzyszyły dziesiątki innych wampirów. Był większy, brzydszy i bardziej podły niż Kyle go zapamiętał. Musiał przewyższać Kyle’a przynajmniej o stopę, miał ogromne, czarne, puste oczy, błyszczące kły i kwadratową, dziobatą twarz. Swe gęste, czarne włosy nosił ciasno splecione.

– Ty łajdaku – wyrzucił z siebie Kyle. – Zmieniłeś się w moją matkę.

– Najstarszy chwyt pod słońcem – prychnął Rynd. – Kto nie lubi swojej matki? Nawet taka kreatura, jak ty musiała się na to nabrać.

– Zapłacisz mi za to – warknął speszony Kyle.

Rynd roześmiał się.

– Ty głupi łajdaku. Jedyną osobą, która teraz za coś zapłaci jesteś najwyraźniej ty. Przyszedłeś pożegnać się na dobre, zanim cię zabiję?

– Przyszedłem ci rozkazać, byś oddał mi pewną przysługę – odparł Kyle.

Rynd roześmiał się na całe gardło.

– Rozkazać mi? Ty?

I zaśmiał się ponownie.

– Ja? Miałbym wyświadczyć ci przysługę? Jedyną przysługą, którą ci wyświadczę będzie wpędzenie ciebie głęboko pod ziemię.

Nie tak to sobie Kyle wyobrażał. Wiedział, że nadeszła pora, by wypróbować innego wybiegu.

– Mam coś, co ci może pomóc – powiedział.

– Nic, co masz nie jest w stanie mi pomóc – warknął Rynd, a jego oczy rozjarzyły się nagłym gniewem.

Nic i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Jestem teraz znacznie od ciebie silniejszy.

– Postaw mnie na ziemię, to porozmawiamy – powiedział Kyle.

– Na to już za późno – powiedział Rynd. – Jeśli cię uwolnię, to tylko po to, byś legł z robalami.

Serce Kyle’a przestało na chwilę bić, kiedy usłyszał odrażający odgłos wydobywanego z pochwy srebrnego miecza. Patrzył, jak Rynd podszedł do niego i wysoko uniósł broń, celując w gardło Kyle’a. Kyle dostrzegł w jego wzroku spojrzenie, które mogło oznaczać tylko jedno − chciał zabić.

I nagle uwiadomił sobie, że były to prawdopodobnie ostatnie chwile jego życia.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wstał nowy, rześki dzień i Caitlin obudziła się bardzo podekscytowana. Aiden powiedział jej wcześniej, że przygotowania do ślubu mogły rozpocząć się natychmiast, już nazajutrz. Obudziła Caleba po powrocie i powiedziała mu, że z radością za niego wyjdzie, czym niezmiernie go uszczęśliwiła. Przespała całą noc w jego ramionach, z ochotą wyczekując świtu i początku przygotowań.

Aiden oznajmił jej, że tradycyjny ślub w świecie wampirów poprzedzał dzień turniejów, walki na kopie i przy użyciu różnorodnej broni, dzięki czemu wszyscy mogli sprawdzić swoje umiejętności. Była ciekawa; chciała dowiedzieć się wszystkiego o rytuałach związanych z zawarciem małżeństwa i nie mogła doczekać się początku wydarzeń, które miał zakończyć jej ślub. Wciąż odnosiła wrażenie, że to nie działo się naprawdę.

Wyszła z zamku ubrana w swój bitewny strój i razem z Calebem ruszyli na przełaj po rozległych, przyzamkowych terenach, wraz z Scarlet i Ruth podążającymi w ich ślady. Panował poranny, październikowy ziąb. W oddali zauważyła cały oczekujący już na nich klan – dziesiątki wampirów Aidena wymieszanych z dziesiątkami wojowników McCleoda. Wśród nich byli też Sam i Polly, którzy z rozpromienionymi twarzami obserwowali, jak Caleb i Caitlin się zbliżali. Ogółem musiało tam być ze stu wojowników, którzy utworzyli wielki prostokąt na treningowym polu i stali w bojowym rynsztunku w ciszy, czekając.

Najwyraźniej Caitlin i Caleb byli tego dnia gośćmi honorowymi. Wojownicy zadęli na trąbach na ich widok, po czym wszyscy rozstąpili się na boki, przepuszczając ich środkiem i prowadząc do centrum pola. Kiedy Caitlin i Caleb tam stanęli, podszedł do nich powoli Aiden. W ten wczesny poranek wszyscy stali, zachowując ciszę i słychać było tylko niewielki szelest wiatru i łopotanie proporców.

– Ślub wampirów może odbyć się po dniu poświęconym w całości turniejom i zawodom, zgodnie z pradawnym rytuałem. Turnieje mają przypominać nam, że związek wampirów opiera się na krwi. Mąż i żona stanowią też bitewną drużynę. Dlatego też zaczniemy ten dzień od walki, w której oboje staniecie jako zespół przeciwko naszym najlepszym wojownikom. Musicie wzajemnie się ochraniać i wzajemnie wywalczyć zwycięstwo.

Aiden opuścił arenę i powoli skinął głową, dając znak swoim wojownikom.

Caitlin i Caleb stanęli na środku areny odwróceni do siebie plecami. Caitlin poczuła podenerwowanie, kiedy nagle w ich stronę poleciała broń. Złapała swoją w powietrzu: drewniany miecz. Poczuła ulgę. Nie mieli walczyć prawdziwą, śmiercionośną bronią; nie martwiła się o umiejętności swoje, ani Caleba, lecz o to, by nikogo nie skrzywdzić.

Nie miała dużo czasu do namysłu. W następnej chwili rzucił się na nich tuzin wojowników: wampirów i ludzi, atakując z każdej strony. Oni również dzierżyli drewnianą broń – włócznie, miecze, tarcze, lance i inną, której nie rozpoznała na pierwszy rzut oka. Poczuła, jak Caleb wsparł jej plecy swoimi, jak napięły się jego mięśnie. Jego obecność dodała jej otuchy i pewności siebie.

Po chwili dotarli do nich pierwsi wojownicy, wymachując i tnąc swoją bronią.

Zadziałał jej instynkt. Jej szybkość i refleks − wszystkie lata poświęcone na treningi u boku Aidena. Parowała i oddawała cios za cios, kopała, robiła uniki i zwroty. Kiedy zaatakowały ją w tej samej chwili trzy wampiry, tnąc swymi mieczami w świetnie skoordynowanym uderzeniu, zatoczyła koło i wróciwszy na pozycję, odbiła wszystkie trzy miecze, po czym kopnęła jednego wojownika z obrotu i posłała go na pozostałych – wszyscy wylądowali na ziemi, jeden na drugim.

Caitlin podniosła wzrok i zauważyła kolejnego przeciwnika – tym razem człowieka – szarżującego na nią z ogromnym, bitewnym toporem. Opuścił go z siłą, trzymając oburącz i celując w jej głowę. Wiedziała, że gdyby trafił, uderzenie przysporzyłoby jej znacznego bólu. Była zaskoczona szybkością tutejszych wojowników; gdyby go nie zauważyła, z pewnością by ją dostał.

Jednak znów zadziałał jej refleks i zeszła z drogi w ostatniej sekundzie, słysząc świst broni przy uchu. Kiedy wojownik przeleciał obok, odchyliła się i kopnęła go mocno w żebra, posyłając na ziemię.

Odwróciła się w samą porę, by zauważyć długi łańcuch i pałkę, która rozbujana leciała wprost na nią. Odskoczyła i broń chybiła o włos, musnąwszy jej strój. Wyobraziła sobie, co by się stało – nawet mimo tego, że pałka była drewniana. Wojownik zatoczył nią koło ponownie i Caitlin zauważyła, że tym razem celował w Caleba.

To koniec darmowego fragmentu. Czy chcesz czytać dalej?