XII
Wstąpił na pokład Ryga wśród janczarów
40
40
janczary
– dzwoneczki.
,
Kiedy chciał mówić, słowa mu nie dali;
Więc tylko okiem raz rzucił po fali,
Spojrzał na mgłami osrebrzone góry.
A wtenczas ucichł dźwięk niesfornych gwarów,
W szmer się zamienił gasnący – ponury,
I była cisza… Z ciszy wybłąkana
Pieśń, między Turków urodzona tłumem,
Na kilka cichych głosów rozłamana,
Rośnie i z fali kołysze się szumem,
Rzuciła w tłumie grzmiące Rygi hasła:
Powstańcie, Grecy! ale Grek nie słyszy.
Powstańcie, Grecy! brzmiało – ale ciszéj
41
41
ciszéj
– forma z „e pochylonym”, wymawianym jako „y”, nie została uwspółcześniona z uwagi na rym.
—
Do broni – cicho – pieśń znikła – zagasła.
Pieśń serce Rygi przy skonaniu kruszy,
Lecz radość widna z twarzy i z postawy.
Jak gdyby przeczuł nieśmiertelność duszy…
Może czuł tylko nieśmiertelność sławy.
XIII
Widziałem! ja sam widziałem, o Greki!
Jako na wielkie wstąpił rusztowanie;
Widziałem wszystko – i tłumiłem łkanie…
On był tak młody – nie zmrużył powieki,
Choć śmierć tak bliska! choć śmierć tak straszliwa!
Jeszcze go widzę, jak zasłonę zrywa,
Jeszcze go widzę – jak pod nieba stropy
Na rusztowaniu stanął – i smutnemi
Oczyma dawał pożegnanie ziemi,
Siłom młodości – marzeniom młodości.
Wtem szczeble pękły wymknięte spod stopy…
Nie mam wyrazów… Któż mu nie zazdrości
Śmierci, teutońską
42
42
teutoński
(z łac.) – germański, niemiecki.
sprowadzonej zdradą?
Lecz któż się zemści? któż w całym narodzie?
I właśnie słońce wstawało na wschodzie,
I promień z rannej otrząśniony rosy
Pozłocił Rygi twarz martwą i bladą
I na ramiona spływające włosy.
Na twarzy siłę ukazał niezmienną,
Uratowaną z męczarni rozbicia;
Na twarzy walczy senna boleść życia
Z drugą boleścią wieczności – bezsenną.
XIV
A w tłumie widzów jedna łódź ożyła;
Jak po jeziorze trzcinami zarosłem
Wężową ścieżką z tłumu się wywiła;
Turek ją pędził obustronnym wiosłem
I bawił Turków, rzucając nad głowy
Tysiączne kręgi wodnistych obręczy,
Umalowane kolorami tęczy.
A łódź, jak delfin w wodzie rozigrana,
Czasem tonęła w odmęt lazurowy,
Równa powierzchni morza, tak że piana
Żagiel srebrzyła; czasem statek złoty
Po wierzchu fali szedł ptasimi loty,
I coraz bliższy fregaty sułtana,
Nie bacząc niby, pod srogimi kary
43
43
kary
(daw. N lm) – dziś: karami.
Wzbronione łodziom granice przechodzi.
Nie śmieli strzelać strzegące janczary
I od płynących zdrady się nie bali;
Bo w tej złocisto malowanej łodzi
Ujrzeli postać dziewicy – i głośno
Śmiejąc się wszyscy – wszyscy przeklinali
Szatę turecką – zamkniętą – zazdrośną,
I ów kalemkiar z musselinu biały,
Tak gęsto lśniącym haftowany złotem,
Że go powiewy wiatru nie odwiały
Ani łódź szybkim odsłoniła lotem.
Ta pod zasłoną róża niewidoma,
Snadź z ciekawością dziecinną haremu,
Może przejęta zgrozą – nieruchoma,
Chciała się bliżej przypatrzyć zmarłemu?
Może się pod tą zasłoną ukrywa
Uśmiech w połowie ciekawy – wesoły?
Z takim uśmiechem liście róż obrywa,
Z takim uśmiechem te ziemskie anioły
Widzą zgon róży – serca – lub człowieka.
A wtem okrętu piersi niedaleka,
Łódka uczuła silny popęd wiosła,
Biegła po fali – z fregatą się zrosła:
I wnet z jej łona dym się wybił szary,
A potem jasność błękitnawa siarki.
Majtek przez chwilę patrzał na pożary;
A gdy mu płomień ramiona otoczył,
Odrzucił turban i do fali skoczył.
Za zbiegłym setne strzeliły janczarki,
Przed kulą w morzu zanurzony zginął…
Po chwili błękit pianą się zakłócił,
Majtek na fali powierzchnie wypłynął,
Pobladłym Turkom śmiech szyderczy rzucił…
A gdy śmiech echo okrętu powtarza,
Gdy się twarz majtka słońcem oświeciła,
Śmiech ten poznałem – był to śmiech korsarza,
I twarz poznałem – to twarz Lambra była.
XV
Spłonęła łódka – a w dymie z lazuru
Błękitna siarka błyska – zrazu blada,
Całuje okręt jak czarę z marmuru,
Jąć się nie może, ślizga się i spada —
Wgląda na pokład – potem z trzaskiem nagle
Czerwono dębu zajęła się ściana
I w dymu kłębie iskra zabłąkana
Jak gwiazda z nieba upadła na żagle.
Wnet płomień szybko aż na maszty wbiega,
Spodem okrętu roztwiera szczeliny…
Pękały szyby i rwały się liny,
I maszt z węglowym padł na pokład dźwiękiem.
Odgłos rozpaczy w trzasku się rozlega,
A tysiąc jęków było jednym jękiem…
Ucichły razem… huk płomieni głuchnął;
Ciszą się zdawał, gdy doń słuch nawyknął.
Nagle – w płomieniach nowy blask wybuchnął.
Jak tknięty różdżką czarowną aniołów,
Z gromem wulkanu cały pożar zniknął,
Zostawił przepaść – i w niej wrącą
44
44
wrący
– dziś popr.: wrzący.
pianę,
I wszystkie łodzie burzą kołysane,
A na nie chmura upadła popiołów.
XVI
Takim był Ryga uczczony pogrzebem…
Nie poszedł próchnieć w marmurowe lochy,
Stos miał wzniesiony pod błękitnym niebem
Z dębów i trupów – jako do łzawicy
Do czary morza spadły jego prochy. —
Lecz jak okropna śmierć młodej dziewicy!
Anielskim niby ożywiona duchem,
Kiedy ją ogień dokoła obchodzi,
Boleści żadnym nie zdradziła ruchem,
Bez jęku prochem opadła do łodzi.
XVII
A Lambro w morzu przechował się cały,
Do korsarskiego dopłynął okrętu;
Przywołał pazia – i na pół omdlały
Padł na kobierce – mówił – a z odmętu
Myśli zburzonych płynie mowa skora,
W stu słowach ledwo jedna myśl rozkwita…
Mówił do pazia: „Już pora! już pora!
Zmienić banderę… Ale czy powstaną?
Gdy krzyż na czarnej banderze zaświta,
Może powiedzą: „Szalony! za rano!”
Więc dla niczego tyle znieść męczarni?
Paziu! idź w góry, gdzie się Klefty kryją,
Do marmurowych zazieraj kawiarni
I pieśń im śpiewaj – i zobacz, czy żyją?
Zobacz – na grobach czy płaczą mściciele?
Lecz wróć jak zwykle lać napój makowy,
O każdą kroplę napoju się spierać;
Bo dzisiaj czuję straszny ciężar głowy
I ciężar myśli… wypiłbym za wiele.
Dzisiaj chcę marzyć dłużéj – i spać dłużéj —
Ale żyć muszę – z Grekami umierać…
Idź, dobre wieści przynieś mi z podróży…”
– „Poszedłem” —
Śpiewak cały się zapłonił,
Czuł, że się słowem nieroztropnym zdradził:
Kryjąc zmięszanie – silnie w lutnię dzwonił,
Ręką przez wszystkie struny przeprowadził.
Obejrzał koło Greków… myśli czyta.
Zaśmiał się gorzko – rzucił wzgardy okiem
I wyszedł… Za nim śpiesznym wyszła krokiem
Jakaś Greczynka zasłoną okryta.
Może ciekawa pieśni tajemnicy
Za odchodzącym paziem zawołała?
Potem z nim długo – długo rozmawiała
Na ośrebrzonej księżycem ulicy.
A choć rozmowy nie dosłyszeć dźwięku,
Snadź
45
45
snadź
(przestarz.) – przecież, zapewne.
gorącymi prosiła go słowy…
Musiał zezwolić – bo na jego ręku
Błysnął księżycem pierścień brylantowy.
Pieśń druga
I
Już noc zapada w korsarza kabinie,
Zalana falą szyba bursztynowa
Coraz ciemnieje; jak w piekła krainie
Mrok był ognisty i cisza grobowa,
Piekło to było… i te same słowa,
Co na piekielnej wypisane bramie,
Tu z pierwszym wiatrem na wchodzących wieją;
Bo kto tu wejdzie, żegna się z nadzieją
46
46
te same słowa (…) żegna się z nadzieją…
– aluzja do
Boskiej komedii
Dantego, gdzie napis na bramie piekieł brzmiał: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie” (III, 9).
.
Tu myśl starzeje w przeciągu godziny;
Gdy się nad głową grzmiąca fala łamie,
Gdy huczą płótna, jęczą starte liny,
Choćbyś wrażenia powiązał łańcuchem,
To się rozprysną – ogarnąć nie mogą
Ruchu, co ziemi wydaje się ruchem,
Pojęty tylko jednym zmysłem – trwogą.
Jest ktoś w kabinie – bo chociaż wśród cienia
Nie widać kształtu żyjącej istoty;
Lecz słychać często ciężkie odetchnienia.
Kt