Za darmo

Jak sprzedał konia i przez las wracał

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Strach lodowatą ręką za koszulę mu sięga. Jakaś okropna twarz wygląda z dziupli dębowej, oczy jak dwie latarki świecą.

– Umykaj! Umykaj! – słyszy głos ponury.

– E, pomyślał zaraz – to tylko sowa z dziupli woła – nie ma strachu.

Idzie dalej, ale jakoś mu nieswojo. Przy drodze w zaroślach coś co chwila szeleści, jakby ktoś się tam skradał czy czaił.

– Ech, strachy na Lachy – mówi do siebie – pewnie to jakiś lis czy borsuk przez krzaki się przeciska, nic mi przecie nie zrobi…

Lecz nie wiedział gospodarz o tym, że to podstępny kupiec złodziei na niego namówił, żeby go z zarobionych pieniędzy okradli. I jeszcze na targu fałszywych kupców udawali, niby, że chcą konia kupić, a w końcu wcale nie kupowali, więc cały dzień zmitrężył i po ciemku musiał wracać, a oni już w lesie na niego czatowali.

Jak się rzekło, nie wiedział gospodarz o niczym, tylko niepokój czuł jakiś dziwny, więc dla uspokojenia ducha pacierze zaczął odmawiać. Modlił się za siebie, za rodziców swoich, za dziadków i pradziadków i tak jakoś droga mu zeszła.

Już do krańca lasu się zbliżał, już jasne światło księżyca widział, z nadzieją przed siebie spojrzał, ale nie! Nie ma nadziei żadnej! Czterech chłopa drogę mu zastąpiło, w rękach kije potężne, a pewnie i noże gdzie schowane…