Za darmo

Mośki, Joski i Srule

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział trzynasty

Gazeta „Michałówka”. Dlaczego chłopcy źle mówią po polsku? Smutno jest po żydowsku też: smutno.

Elwing od razu się domyślił, że gazeta „Michałówka” nie przychodzi z Warszawy, tylko ją panowie sami piszą i umyślnie kładą do koperty, niby że z Warszawy przysłano. Ale i on słucha, boć przyznać musi, że wszystkie wiadomości są najświeższe i bardzo ciekawe.

Różne były nowiny w gazecie:

„Chłopcy bawili się w palanta i wybili szybę. Pani gospodyni bardzo się gniewała”.

*

„Grinbaum Boruch pobił się z bratem swym Mordką”.

*

„Mały Mamelok włazi na okno i zagląda do kuchni”.

*

„Hewelkie i Szekielewski nie chcą jeść kaszy”.

*

„Jejman uderzył w nos Butermana. Buterman przebaczył Jejmanowi”.

*

„Nowy pies zerwał się z łańcucha i uciekł. Ale go Franek złapał”.

*

„Wajnberg zrobił dziurę w czapce; będzie chodził w dziurawej czapce, bo nowej nie dostanie”.

*

„Sztabholz pił dużo wody po jajkach, będzie go brzuch bolał, a może nawet będzie musiał wypić całą łyżkę rycyny”.

*

Jeden artykuł gazety „Michałówki” poświęcony był butom: – jak niewygodnie chodzić na wsi w butach, jak przyjemnie i zdrowo chodzić boso; inny znów głosił, jak spędza czas na kolonii chłopiec zuch, a jak fujara.

A jeden artykuł poświęcony był koloniom letnim:

„Kolonie letnie już 25 lat wysyłają dzieci na wieś.

Kolonie letnie wysyłały mało dzieci, potem dużo dzieci, a teraz wysyłają co rok trzy tysiące; połowa, to jest tysiąc pięciuset, chłopców i tysiąc pięćset dziewczynek.

Kolonie letnie wysyłają dzieci katolickie i dzieci żydowskie, ale tylko biedne.

Kolonie letnie wydają czterdzieści tysięcy rubli na rok, żeby wysyłać dzieci na wieś. Ubrania, łóżka, talerze, mydło, mięso i mleko – wszystko trzeba kupować. Więc ten, kto gubi chustki do nosa i piłki, drze ubrania, wybija szyby i łamie widelce – robi źle, bo będzie mniej pieniędzy na mleko i chleb, i nie wyjedzie już tak dużo dzieci, a te, które nie wyjadą na wieś, będą smutne, będą płakały.

Kolonie letnie mają dużo takich domów i lasów, jak Michałówka. Dzieci jadą i do Ciechocinka, i do Zofiówki27, i do Wilhelmówki28.

Na kolonię Michałówkę idzie dużo pieniędzy, bo aż pięć tysięcy rubli. Dwa razy w ciągu lata przyjeżdżają tu chłopcy i dwa razy dziewczynki.

Kto daje te pieniądze? – Dają różni ludzie. Jeden umiera, więc pieniądze już mu są niepotrzebne. Drugi chce kupić sobie łaskę u Pana Boga, trzeci chce, żeby wszyscy mówili, że on jest dobry. A czwarty jest naprawdę dobry i chce, żeby wszystkie dzieci bawiły się wesoło na wsi i były zdrowe.

Kto zbiera te pieniądze? – Zbiera je prezes kolonii letnich i jeszcze inni panowie i panie.

Dlaczego oni zbierają pieniądze?

Bo ich ludzie lubią i wierzą im, i wybrali ich tak samo, jak wy tu w Michałówce wybraliście na sędziów: Presmana, Płockiego i Frydensona”.

*

O koloniach letnich można było ładniej napisać w gazecie, ale dzieci żydowskie źle rozumieją po polsku i trzeba pisać dla nich łatwymi wyrazami.

Niektórzy chłopcy wcale nie mówią po polsku, ale pomimo to radzą sobie doskonale. Mówią:

– Proszę pana – ooo!

„Ooo!” znaczy: mam za długie spodnie, brakuje mi guzika, komar mnie ugryzł, jaki ładny kwiatek, nie mam noża albo widelca.

Wszystkie te zdania zastępuje jedno krótkie:

– Ooo!

Śniadanie, podwieczorek, kolacja – wszystko nazywa się obiad. I ile razy odezwie się dzwonek, biegną z wesołym okrzykiem:

– Na obiad!

Skąd wiedzieć mają, że różne nosi imiona posiłek, w różnych porach dnia spożywany, gdy w domu, ile razy są głodne, otrzymują zawsze taki sam chleba kawałek z niedocukrzoną herbatą?

Rzecz inna ci, którzy mieszkają na ulicach, gdzie dużo jest chłopców polskich.

Grinbaum ze Starego Miasta mówi dobrze po polsku, bracia Furtkiewicz noszą już polskie imiona: Henio, Gucio się nazywają. A Topcio Mosiek razem z Frankami i Jankami gołębie podpuszcza, nauczył się od nich gwizdać na palcach i piać jak kogut, bo mieszka na Przyokopowej ulicy…

Ale są w Warszawie ulice, gdzie jeśli się słyszy polski wyraz, to tylko brzydkie przekleństwo stróża domu, że mu żydowskie bachory podwórze zaśmiecili. I jeśli tam chłopczyna usłyszy mowę polską, to tylko:

– A bodajeś zdechł, a bodaj was cholera!

Tu na wsi mowa polska uśmiecha się do nich zielenią drzew i złotem zboża, tu mowa polska splata się z wesołym śpiewem ptaków leśnych, mieni się perłami gwiazd, oddycha powiewem rzecznego wietrzyka; wyrazy polskie, podobnie jak kwiaty polne, same układają się w łąki radosne, lub wznoszą czyste i promienne jak słońce o zachodzie.

Nikt ich tu mówić nie uczy, bo czasu na to nie ma, nie poprawia się nawet, gdy źle mówią. Uczy je wieś polska, niebo polskie…

Nie razi tu i żargon żydowski; bo to nie żargon krzykliwy i ordynarny kłótni i przezwisk, a tylko – obcy język rozbawionej dziatwy.

I żargon ma swe tęskne, tkliwe wyrazy, którymi matka chore dziecko usypia.

A cichy, szary polski wyraz: „smutno” jest po żydowsku też: „smutno”.

I kiedy dziecku polskiemu czy żydowskiemu źle się dzieje na świecie – tym samym wyrazem myśli, że mu – smutno.

Rozdział czternasty

Wojna. Walka przy pierwszym forcie. Zdobycie drugiego fortu. Żołnierz dłubiący w nosie i zawieszenie broni.

Wyruszamy do naszej fortecy.

Rozlega się donośny głos trąby wojennej, odpowiadają mu małe trąbki oddziałów. Szczęk żelaza łopat saperskich. Bieganina i nawoływania. Powiewają chorągwie.

– Formować oddziały – głosi komenda.

Pierwszych siedem par, to „napad”. Tych czternastu bohaterów ma walczyć przeciwko wszystkim pozostałym. Oddział nieliczny, ale dzielny, a że walczyć umie, że nie przeraża go przeważająca liczba wroga, dowiodły trzykrotnie odbyte manewry.

– Obrona pierwszego fortu – naprzód! – głosi komenda.

Na czele generał Korcarz ze sztandarem pierwszego fortu, za nim cztery pułki, każdy pułk przy swoim dowódcy; na przodzie obrona dwóch bocznych skrzydeł, za nią dwa środkowe pułki, które staną przed samym sztandarem.

Jeśli zatknięty na wzniesieniu sztandar dostanie się w ręce nieprzyjaciela, oddziały muszą się cofnąć dobrowolnie i saperzy z ziemią zrównają pierwszy fort, a walka rozpocznie się przy drugim.

Generał Hersz Korcarz dowiódł, że umie sam mężnie walczyć w pierwszym szeregu, a mimo to nie zapomina co moment spoglądać na wzniesienie z chorągwią, by w razie niebezpieczeństwa wzywać w porę podwładne mu pułki na pomoc zagrożonemu sztandarowi. Prócz męstwa musi mieć krew zimną i przytomność umysłu.

– Fort trzeci, czwarty, piąty – naprzód – raz, dwa!

Te forty, jak widać z planu, osłaniają fort pierwszy od tyłu i z boku. Oddziały muszą być gotowe na każde wezwanie, biec z pomocą zagrożonemu sztandarowi pierwszego fortu.

Jeśli napad liczy w swych szeregach śmiałych, silnych, dojrzałych i wytrawnych wojaków, to i obrona gotowa jest do ostatnich sił walczyć o swój honor – i zwarcie się dwóch tych mocy będzie potężne.

I choć bój bliski czeka mężne pułki, idą przez las wesoło pod takt śpiewanego marsza.

Na samym końcu jadą wozy szpitalne, te same, które służyły do przewożenia kubłów z piaskiem i kamieni przy budowie fortecy. Teraz wiozą aptekę i wodę, i miski do obmywania rannych. Nielicznym oddziałem felczerów i sanitariuszów dowodzi kulawy Wajnrauch, lekarzami są Sosnowski i garbaty Kryształ, a chorągiew szpitalną, która ma zabezpieczyć szpital od napadu, niesie Sikora.

Przy fortecy nie ma już zamieszania. Wszystkie oddziały spokojnie zajmują swe pozycje. Sztandar pierwszego fortu lekko kołysze się na wietrze.

Fort pierwszy obrony: Generał Hersz Korcarz, Pułkownik Flekier (prawe skrzydło), Pułk 1. Pułkownik Rubinsztajn (lewe skrzydło). Pułk 2. Pułkownik Pergericht (centrum). Pułk 3. Pułkownik Landsberger (centrum). Pułk 4.

Fort trzeci (boczny): Generał Zamczykowski Pułk 5.

Fort czwarty i piąty (boczne): Generał Lew. Pułk 6 i 7. (Pułk 5, 6 i 7 bronią fort pierwszy od boków). Generał Presman na czele pułków 8, 9 i 10 rezerwy.

Fort szósty i siódmy (druga linia bocznych fortów): Generał Altman.

Forteca: Generał Lis na czele drugiej rezerwy.

Pułk napadu stanowiło 3 chłopców.

Pułk obrony stanowiło 8–10 chłopców.

 

Poseł wręcza generałowi Korcarzowi papier z krótkim zawiadomieniem:

„Rozpoczynamy napad”.

Na długie listy nie ma czasu. Odpowiedź brzmi:

„Czekamy”.

Napad rozdzielił się na małe oddziały – trójki. Podczas gdy dwie trójki rzucą się na boczne skrzydła pierwszego fortu, aby rozproszyć siły obrony, aby odwrócić uwagę od placu, gdzie zatknięta jest flaga, pozostałe najmocniejsze trzy trójki rzucą się w sam środek okopu, aby jednym silnym naporem strącić z nóg obrońców, oszołomić ich i wyrwać w pierwszym zaraz ataku zwycięstwo.

Chwila nieuwagi, moment zapomnienia, a szala zwycięstwa przechyli się w stronę ataku. Wzięcie pierwszego fortu to jeszcze nie zdobycie fortecy, ale już duży krok naprzód.

Trzykrotna pobudka dużej, głównej trąby – i pierwsza trójka występuje z okopu. Galopem przebiega przestrzeń dzielącą ją od fortu i zatrzymuje przed rowem, jakby zbrakło jej odwagi. Rozumie się, że jest to fortel wojenny, chęć uśpienia czujności obrony.

Dziesiątki rąk wyciągniętych, gotowych strącić trzech śmiałków, cofa się. Widać, jak niektórzy lekkomyślni obrońcy centrum wału opuścili swoje pozycje, nie rozumiejąc, że skrzydła same się mogą obronić, a że oni, środek broniący wzniesienia ze sztandarem, potrzebować będą czujnej pomocy.

Kiedy pierwsza trójka wolnym truchtem wracała do okopu, głośno śmiała się i drwiła obrona.

Znów donośny głos trąby – i dwie trójki na oba skrzydła wykonywają fałszywy atak z tym samym rezultatem.

– Boją się – decyduje tryumfująca obrona.

Ta pewność siebie i przelotny tryumf omal nie stał się powodem wielkiego nieszczęścia. Bo kiedy w prawdziwym ataku dwie boczne trójki teraz naprawdę wdzierać się poczęły na wał, środek okazał się prawie bez obrony.

Ale tu stał generał Hersz Korcarz i sam jeden wytrzymał wściekły atak napadu, dopóki oprzytomniałe oddziały nie przybiegły na pomoc.

Wszyscy są już na wale. To ten, to ów miga koło sztandaru. Odparci z jednej strony, biegną z przeciwnej. Kogo zepchnięto do rowu, drze się znów w górę. Kto upadł, podnosi się i dalej bierze udział w walce. Raz po raz miga twarz to tego, to owego zuchwalca na okopie, ale rychło strącony, znów musi się na fort drapać z wysiłkiem.

Bić pokonanych zabrania prawo wojenne; wolno tylko odpychać lub ściągać z wału obrońców. Zadaniem sanitariuszów jest pomagać wstać leżącym. Rannych nie ma: rannym będzie ten, kto się rozpłacze, ale nie ma płaczących.

Trąba ogłasza odwrót. Znużone trójki powracają do obozu. Pierwszy atak odparto zwycięsko. Ale to jeszcze nie zawieszenie broni. Po pierwszym nastąpi drugi i trzeci. To dopiero przygrywka, pierwsze wypróbowanie sił, to ledwie wielkie manewry, które pozwalają ocenić zdolność bojową obu walczących armii.

Napad odbywa krótką naradę.

Znów dźwięki trąby wojennej – znów walka. Już – już zda się chorągiew w ręku nieprzyjaciela, gdy jeden krótki okrzyk: „Do sztandaru” – skupia w jednym miejscu rozproszonych żołnierzy i tworzy wokół niezwalczony żywy mur obrońców.

Otoczony przez przeważające siły napad nie może liczyć na zdobycie fortu; tylko pierwszy impet nieoczekiwanego ataku dać mu może zwycięstwo; gdy ten zawiedzie, nie należy bezowocnie wyczerpywać sił i zapału, tylko lekkimi potyczkami nużyć nieprzyjaciela i czekać, aż w walce ciągłej zniszczy się powoli i obniży wysoki wał fortu.

Ale napad się niecierpliwi. I oto zręcznym manewrem rozproszona obrona daje możność pochwycić sztandar nieprzyjacielowi.

– Opuśćcie pierwszy fort! – brzmi wezwanie – mamy wasz sztandar.

Przedwczesny tryumf.

Rozwiesza się polowy telefon i z gorączkowej rozmowy obu dowódców wyjaśnia się, że padli ofiarą podstępu: zdobyli prawie bezwartościowy sztandar czwartego fortu, który obrońcy opuścili i pozwolili rozkopać z niewielkim dla siebie uszczerbkiem.

Z tego powodu powstał nawet przelotny bunt w obozie napadu.

Powstało i wiele innych pytań, które trzeba było rozstrzygnąć, jak sprawę brania do niewoli i wymiany niewolników, sprawę chorążego trzymającego sztandar, żołnierzy Kuliga i Mitmana o znęcanie się nad pokonanymi. Wobec tego zawieszono broń na dzień jeden.

Z tryumfem powracała na posiłek obrona, z wiarą w przyszłość kroczył napad, by korzystając z czasowego pokoju, pokrzepić kolacją i snem znużone w boju ciało.

Nazajutrz dzień był skwarny, więc dopiero koło wieczora obie armie zajęły swe pozycje.

I okazało się, że zdobyty wczoraj fort czwarty nie był bez znaczenia, a może napad, korzystając z zawieszenia broni, dokładniej wypracował plan działania. (Dodawać nie potrzeba, że tematem rozmów w dniu tym była tylko wojna). Może wreszcie Korcarzowi trudniej było porozumieć się ze swą liczną armią, a może wczorajsze powodzenie osłabiło czujność obrony. Dość, że po pierwszym krótkim, jakby próbnym ataku, nastąpił drugi, niespodziewany i tak silny, że nie tylko sztandar dostał się w ręce napadu, ale i część obrońców wyparta została z pozycji.

I padł dumny i nieprzystępny fort pierwszy, poorany w licznych walkach, zburzony podczas ataków wcześniej jeszcze, niż zgodnie z warunkami wojny, oddany został na rozkopanie saperom.

Tu żołnierz Raszer otrzymuje w polu rangę pułkownika; już Szajnkinder i Prager mają pierś ozdobioną orderem. Generał Zamczykowski zdegradowany został za nieporządek w dywizji; żołnierze Grubman, Irblum i Szrajbaum uwolnieni z powodu choroby, Margules, Korn, Tamres i Płocki poznali się z niewolą.

Zagrzane w boju, bogate w zdobyte doświadczenie, obie armie szykują się do dalszych zapasów.

Do obrony drugiego fortu przybywa generał Presman (młodszy), obok którego stać będzie Korcarz, nieszczęśliwy bohater ubiegłych bojów. Rezerwa daje nieliczny, ale silny oddział Rotsztajna, Aptego, Hechtkopfa i Krasnobroda. Prócz tego na fortach szóstym i siódmym przybywają dwa nowe pułki generałów Karasia i Altmana.

Tu drogą układów postanowiono w sprawach spornych urządzać sądy rozjemcze generałów, którzy po wymianie glejtów bezpieczeństwa schodzić się mają na pół drogi.

Wreszcie pierwsza krótka mowa na drugim forcie przed bojem:

– Żołnierze! Oto widzicie podarty szary kawał płótna na nadłamanym drzewcu. To honor i byt drugiego fortu. Ten stary sztandar tym bardziej cenny, że poszarpany w bojach, że wyblakły w polu.

Znów wymiana depesz przez posłów, znów trąbka wygrywa pobudkę.

Napad, zachęcony powodzeniem, zmienił taktykę walki. Ataki są krótkie, ale za to mocne i nieprzerwane.

Każda odparta trójka zbiera się natychmiast i rzuca wspólnie na najsłabszy punkt okopu.

Ale i obrońcy mają doświadczenie bolesnej porażki. Trzy pułki stoją nieruchomo przy sztandarze, nie biorąc udziału w walce ogólnej, stanowiąc rezerwę i niezwalczoną obronę powiewającej chorągwi.

Wzrasta liczba bohaterów, wzrasta i liczba wziętych do niewoli. Cały pułk piąty, wraz z dowódcą, prócz jednego tylko żołnierza Rozenrota, wpada w zasadzkę. Z żołnierza mianowany pułkownikiem otrzymuje rangę generała Hersz Raszer. Odznacza się Herzman, Gutner, Korczak, Gebajder, i Szpirglas. Degradacja spotyka pułkownika Horenkriga za nieporządek w oddziałach. Wreszcie pod sąd wojenny dostaje się żołnierz Herszfinkiel, który podczas boju siedział spokojnie na bocznym wale i dłubał w nosie.

Dłubanie w nosie, czynność mająca licznych zwolenników i na ogół niewinna, staje się karygodną w godzinie walk o honor fortecy i oburzyć musi każdego, już nie tylko wodza, ale towarzysza broni.

Pod koniec drugiego dnia boju saper Flaszenberg zniszczył polowy telefon – i znowu zawieszono broń do dnia następnego.

Nieprzyjaciele podają sobie dłonie. Przy dźwiękach marsza tryumfalnego wręczono odznaczenia – piękne ordery, wycięte z czerwonego, niebieskiego i żółtego papieru.

Trzeciego dnia obie strony gotowe są wyrzec się nawet obiadu, byle dojść do rezultatu i albo zmusić napad do odwrotu, do wyrzeczenia się raz na zawsze pretensji do fortecy, albo widząc bezskuteczność dalszego oporu, poddać fortecę na zaszczytnych warunkach.

Jednakże żadna ze stron nie była skłonna do ustępstw. Fort drugi padł dopiero czwartego dnia walki, i to z winy fatalnego wypadku.

Oto jedna z trójek, wpadłszy na wzniesienie ze sztandarem, nie zdążyła go wprawdzie zabrać, ale ułamała kawałek drzewa z jednym gwoździem i strzępem płótna, nie większym niż pół centymetra.

Zjawia się tedy pytanie:

– Czy sztandar należy uważać za wzięty?

Zawieszenie broni i sąd rozjemczy. Z zapartym oddechem oczekują obie strony rezultatu narad wodzów. Narady trwają długo, bo sprawa jest zawikłana.

– Czy żądacie, byśmy po kawałku zdobywali wasz sztandar? Czy ten kawałek nie dowodzi, żeśmy go mieli w rękach? – pytają wodzowie napadu.

– Czy on nie dowodzi również – twierdzi obrona – że sztandaru zdobyć nie mogliście?

Sąd odbywał się na placu między obozem i fortecą i tylko pojedyncze wyrazy wzburzonych mówców dobiegały do uszu armii.

Wreszcie generał Presman, bardzo blady, powróciwszy rozkazał sztandar drugiego fortu oddać wrogowi i wojsku cofnąć się do fortecy.

Rozległy się ponure tony marsza żałobnego. Wodzowie mieli łzy w oczach. Sprawiedliwości stało się zadość.

Pułkownik Pergericht, który stał przy sztandarze, tylko na prośbę żony i nieletnich dzieci uniknął grożącej mu kary. Dopiero w bojach przy fortecy dzięki męstwu odzyskał utraconą rangę i szacunek.

Dowództwo nad fortecą objął generał Lis.

Po kilka nieudanych atakach napad przyznał nieprzystępność fortecy.

Akt ostatni głosi:

„Zawieramy pokój na rok jeden. W posiadaniu napadu pozostają dwa główne i pięć bocznych fortów. W posiadaniu obrony pozostaje forteca”.

Tu następują podpisy i wielka pieczęć z czerwonego laku.

27Zofiówka – ośrodek kolonijny Towarzystwa Kolonii Letnich, mieścił się w powiecie ostrołęckim. Od 1904 r. wypoczywały tam jedynie dziewczęta. [przypis edytorski]
28Wilhelmówka – ośrodek kolonijny Towarzystwa Kolonii Letnich opisany przez Janusza Korczaka w książce Józki, Jaśki i Franki (1911). Od 1904 r. był to ośrodek męski. [przypis edytorski]