Za darmo

Mośki, Joski i Srule

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział dwudziesty trzeci

Stopnie ze sprawowania. Pies Grinbaumowi przebacza, a Bromberg dostaje piątkę.

Raz na tydzień stawia dozorca stopnie ze sprawowania. Jest to najtrudniejsza na kolonii praca.

Co innego nauczyciel w klasie; ten wie, kto mu przeszkadza, podpowiada albo robi „sery”37 kolegom. Ale w lesie, na wsi, chłopiec dużo niekiedy nabroi, a dozorca nic o tym może nie wiedzieć. Dlatego więc najlepiej, żeby każdy sam mówił, na ile zasłużył, bo każdy wie dokładnie, co zbroił.

– Furtkiewicz, ile ci ze sprawowania postawić?

– Czwórkę, proszę pana.

– Dlaczego czwórkę, a nie piątkę? – pyta się dozorca.

– Bo piłem wodę ze studni i spóźniłem się na obiad.

– Eee, proszę pana – czwórkę za takie głupstwo? – wołają ci wszyscy, którzy także pili wodę ze studni i spóźnili się na obiad.

– Piątkę, proszę pana, piątkę.

A Tyrman uśmiecha się dobrym, łagodnym uśmiechem i kiedy wszyscy ucichli, dodaje poważnie:

– On się poprawi, on już będzie grzeczny.

Przy tym Furtkiewicz był dyżurnym krawcem w ubiegłym tygodniu i przyszył dużo guzików. Pił wodę, to prawda, ale mu się piątka należy…

– Frydman Rubin, a tobie ile postawić?

Zrobiło się tak cicho, jak w środę przy jajecznicy. Biedny Rubin, przez cały tydzień tak się dobrze sprawował, z nikim się nie bił ani razu, co przecież jest rzeczą wcale niełatwą – i akurat przed samymi stopniami ktoś zawołał na niego: „Cygan”, Rubin chciał go za to w kark uderzyć, ale nie trafił i uderzył w nos, a wiadomo przecież, jak łatwo z nosa krew leci. Biedny Rubin, tak mu się nie powiodło.

– Może ci nic nie postawić, a jak będziesz się dobrze w przyszłym tygodniu sprawował, to od razu dwie piątki dostaniesz?

– Nie chcę – mówi Rubin, bo myśli, że lepsza czwórka w ręku niż dwie piątki na sęku.

– A dlaczego wołał na niego: „Cygan”? – wtrąca Furtkiewicz, który wie, jak trudno nie dać w kark za „Cygana”. Furtkiewicz jest rudy i ma z tego powodu liczne starcia z kolegami.

Rada w radę: Frydman dostaje piątkę, boć i Tyrman twierdzi stanowczo:

– Proszę pana, on się już nie będzie bił, on się poprawi.

I Edelbauma losy długo się ważyły, bo nudzi, włazi ciągle do sypialni, wtrąca się do wszystkiego i znosi okropne nowiny:

– Proszę pana, chłopaki Fromowi urwali nogę.

– Przynieś tę nogę, to się ją Fromowi przyklei – mówi bardzo zmartwiony dozorca. A co się okazuje? Fromowi nogi nie urwali wcale, tylko się przewrócił i płacze. Innym razem przyniósł wiadomość, że Cyganka ukradła dwóch chłopców, tymczasem nie była to wcale Cyganka, a kobieta polska, chłopcy byli ze wsi, wcale nie z kolonii – i szli sobie z kobietą przez łąkę, a nikt kraść ich nie myślał.

Całe szczęście, że Edelbaum zbiera dużo szkła w lesie i przed werandą, i dzięki niemu chłopcy bosych nóg nie kaleczą. Inaczej nie dostałby piątki ze sprawowania.

Każdy ma swoje zasługi: Flekier dobrze prowadzi narodowości38, Kleinman siedzi przy obiedzie między dwoma łobuzami i dlatego nie ma bijatyk przy stole. Ejno oddał brzydkiemu Anszelowi swoją pelerynę, kiedy było zimno – a że nie ma na świecie człowieka bez wad i każdemu trafić się może, że coś złego zrobi, więc też liczba piątek ze sprawowania rośnie jak na drożdżach.

Jakby to było ślicznie, gdyby cała grupa mogła ujrzeć piątki. Ale jest to chyba niemożliwe.

Goldsztern powiedział Elwingowi:

– Żeby byłeś ślepy.

Już piątka wisiała na włosku, szczęście, że Elwing przebaczył, a to tym chętniej, że sam przecież zaczął – bo radził, jak ma grać przeciwnik Goldszterna przy warcabach.

Zysbrenerowi trzeba poprawić stopień za ubiegły tydzień. Dostał czwórkę, bo podobno podstawił chłopcu nogę; chłopiec się przewrócił i rozbił kolano. Dopiero później się okazało, że Zysbrener jest miłym i cichym dzieckiem, że w Warszawie razem z matką robi kwiaty do sklepu, a młodszemu rodzeństwu wieczorami czytuje książki z czytelni bezpłatnej, i to nie bajki, a prawdziwe historie o Krzysztofie Kolumbie39, który odkrył Amerykę, o Gutenbergu40, który druk wynalazł. Taki chłopiec nie mógł przecież naumyślnie nogi podstawić. I w samej rzeczy, ten co stłukł kolano, biegł prędko i sam się przewrócił, bo chciał Zysbrenera ominąć.

– Dlaczego nam nie powiedziałeś? – zapytano ze zdziwieniem. – Mogłeś zażądać piątki ze sprawowania jak inni.

– Pan mnie jeszcze nie znał wtedy, mógł pan myśleć, że kłamię – to już wolałem mieć czwórkę.

Widzicie teraz, jak trudno na kolonii stopnie ze sprawowania sprawiedliwie stawiać.

Pozostało już dwóch tylko: Bromberg i brat Borucha Grinbauma, Mordka. Jeżeli ci dwaj dostaną po piątce, to stanie się tak, jak przepowiadał dozorca: że cała grupa będzie wzorowa.

Znów wielka cisza zaległa.

– Grinbaum Mordka. Niech brat za niego odpowiada. Ile mu postawić?

– Proszę pana – mówi brat Mordki – ja bym bardzo chciał, żeby on miał piątkę, mnie się serce kraje, jak widzę, że on taki łobuz.

Co z Mordką zrobić? Wszyscy mu przebaczyli, nawet dozorca przebaczył – ale Mordka rzucał kamieniami w psa. Jak się dowiedzieć, czy i pies mu przebacza?

Pies jest na łańcuchu w budzie. Jeżeli Mordka nie boi się, podejdzie do psa, da mu mięsa i pies mięso weźmie, to znaczyć będzie, że się nie gniewa.

Idziemy. Szczęśliwy to dzień, że tak się wszystko udaje. Pies jest w doskonałym humorze. Już z daleka, macha nam ogonem na przywitanie. Mięso zjadł, oblizał się dwa razy, a w oczach jego wyczytać było można, iż poczciwina tak dalece przebaczył wyrządzoną mu przez Mordkę zniewagę, że trzy takie porcje mięsa zjadłby z ochotą.

Mordka więc uzyskał prawo do piątki. Pozostaje jeden jeszcze – Bromberg.

– Powiedz Bromberg, co złego zrobiłeś?

– Czepiałem się fury i na konia właziłem.

– Co jeszcze?

– Po dachu werandy chodziłem.

– Jeszcze?

– Jak znalazłem w zupie kolkę pieprzu, to oblizałem i wrzuciłem Raszerowi do jego zupy.

– Jeszcze?

– Zabrałem pelerynę Biedzie i nalałem mleko na stół, bo chciałem, żeby i stół się napił mleka.

– Co jeszcze?

Bromberg myśli:

– Odkręciłem kran w kąpielowym pokoju i na Weinsteina wołałem: „serdelek”.

– Jeszcze?

– Skrobałem widelcem po stole i nie chciałem łóżka dobrze posłać. I Sieraczka uderzyłem szelkami. I chustkę do nosa zgubiłem.

– Jeszcze co?

– Nie chciałem chleba, tylko przylepkę. I Fiszbina wrzuciłem do dołu od kartofli.

– A ile razy się biłeś?

– Nie pamiętam.

– A o sośnie nic jeszcze nie mówiłeś.

– Uhm, sosnę złamałem.

Chłopcy słuchają ze smutkiem, a Bromberg się uśmiecha i nic sobie z tego nie robi.

– Tyrman, jak ci się zdaje: ile mu postawić?

– On już będzie grzeczny – mówi Tyrman.

– Więc ile mu postawić?

– Nie wiem – mówi Tyrman, chociaż widać, że i on, i cała grupa bardzo chcą, żeby i Brombergowi postawić piątkę. Tylko nikt nie odważa się pierwszy to powiedzieć.

– Oj, źle, źle… Czarnecki, powiedz ty, ile Brombergowi postawić ze sprawowania.

Czarnecki jest przyjacielem Chaima Bromberga, więc wszystkie oczy zwracają się ku Czarneckiemu.

– No powiedz, ile?

– Piątkę – powiada Czarnecki i dwie łzy staczają mu się po twarzy.

– Piątkę, proszę pana, piątkę – wołają chłopcy, a Tyrman dodaje:

– On się poprawi, on już będzie grzeczny.

I w rzeczy samej, Bromberg się poprawił. Aż do wieczora chodził spokojnie i poważnie, ale znać było, że mu nieswojo. Tak chodził w swojej piątce ze sprawowania, jak w ciasnych butach – aż się dozorca obawiał, by się Bromberg z grzeczności nie rozchorował.

 

Dopiero nazajutrz pobił się z Biedą, a po obiedzie powiedział stanowczo:

– Proszę pana, ja już nie chcę piątki.

– Dlaczego?

– Bo mi się znudziła…

Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy, pytała się matka Bromberga na dworcu:

– Jak się mój Chaim sprawował?

– Dobrze – odpowiedział dozorca – tylko zanadto cichy.

Matka spojrzała na Chaima i na dozorcę zdumiona, a widząc, że obaj się śmieją, i sama się roześmiała.

– Myślałam, że naprawdę pan tak mówi, że go chyba tam kto zaczarował.

I wdzięczna była, że się nie gniewano na jej urwisa.

Rozdział dwudziesty czwarty

Ojzer-poeta. Wiersz o szewcu, o kowalu i o powrocie do domu.

Ojzer Płocki deklamował na zabawie własne swoje wiersze.

Dziwnym się chłopcom zdawało, że można wiersze pisać nie z książki, a z głowy.

Właściwie Ojzer pisze nie z głowy, a z tego, co widział i słyszał.

Na przykład wiersz o szewcu.

Biedny szewc długo nie miał żadnej roboty, więc nic nie zarabiał. Chodził, starał się, szukał, nic nie mógł znaleźć. Wreszcie dostał obstalunek, tak bardzo się cieszył. Ale do wykonania obstalunku potrzeba mieć skórę na buty, skórę trzeba kupić, a skąd wziąć pieniądze na kupno skóry? Chodził szewc do znajomych, prosił o pożyczkę. Jedni nie chcieli, a drudzy nie mogli pożyczyć, bo sami są biedni i pieniędzy nie mają. Poszedł prosić o zaliczkę na kupno skóry, ale mu nie dano. I szewc nie mógł wykonać obstalunku – biedny, biedny, biedny.

Ojzer zna tego szewca, bo razem z nim mieszkają. Ojzer pamięta, jak chodził bez zajęcia, jak otrzymał robotę, jak starał się o pieniądze, których nie dostał. Ojzer pamięta wszystko i wiersz o tym napisał…

Drugi wiersz – o kowalu, który dzień i noc bije młotem twarde żelazo, a młot śpiewa mu o szczęściu ludzi.

I kowala tego widział Ojzer, kiedyśmy szli do wodnego młyna, a po drodze wstąpili do kuźni; kowal bił młotem w rozpalone żelazo, aby pokazać chłopcom, jak się robi podkowy. Wszyscy widzieli, ale jeden tylko Ojzer wiersz napisał; on jeden w huku młota usłyszał melodię, śpiew o szczęściu ludzi, bo on jeden był poetą tylko…

Napisał Ojzer wiersz o lesie, w którym człowiek chory staje się zdrów i mocny; ale nie wszyscy mogą mieszkać w lesie i dlatego są bladzi i smutni.

O kim myślał wówczas mały poeta, gdy ten wiersz pisał?

Zapewne o ojcu.

Ojciec Ojzera robi skakanki i lejce, paski i ozdoby do sukien. Gdy był zdrów, dużo zarabiał, córkę do szkoły posyłał. Ale teraz kaszle, a do lasu, gdzie powróciłby do zdrowia, wyjechać nie może.

Dziś jeszcze często wspominają dobre dawne czasy, gdy córka chodziła do szkoły, gdzie pani była dobra, bardzo dobra, a dzieci tak ją kochały. Teraz ojciec chory, pani szkołę zamknięto – wyjechała daleko do Ameryki i tam ją dzieci zapewne kochają.

Ach, jak Ojzer chciałby się uczyć.

Ojzer nie lubi hałaśliwych zabaw, ale chętnie słucha ciekawych opowieści – wie, że dozorca go kocha, ale nie poprosi nigdy ani o chorągiewkę, ani o piłkę, ani o ładny widelec, ani o przylepkę. Ojciec Ojzera, on sam, siostra starsza, mama – dumni są, prosić nie lubią, nie chcą.

Kiedy mała siostrzyczka Ojzera leżała w szpitalu, chcieli co dzień ją odwiedzać.

– Nie można; tylko trzy razy na tydzień wolno przychodzić do chorych dzieci.

– Jeżeli nie można częściej, to trudno. Widocznie tak być powinno, zapewne tak jest lepiej.

Raz Ojzer przyszedł do szpitala i przyniósł dla siostry garstkę winogron. Nie przyniósł karmelków, bo mała była chora i jeść jej karmelków nie było wolno.

Stoi Ojzer koło łóżeczka siostry i nic nie mówi.

– Powiedz jej coś, przywitaj się z siostrą.

Ojzerowi z oczu łzy płynęły…

Kiedy dzień powrotu do Warszawy się zbliżał, cieszyli się chłopcy, że znów rodziców i rodzeństwo zobaczą i opowiedzą wszystko: co robili na wsi, jak się kąpali, bawili, bronili fortecy – Ojzer wówczas napisał ostatni swój wiersz na kolonii:

„Cieszą się dzieci, że wracają do domu, aby zieleń lasu zamienić na wilgotne ściany. Kwiaty śmieją się do słońca, ale czeka je zima, gdy zwiędną”.

Najchętniej pisze Ojzer o lecie, kiedy jest ciepło, słońce świeci i kwiaty kwitną. Zimy nie lubi, bo smutna.

Rozdział dwudziesty piąty

Niespodzianka. Ostatni zachód słońca i ostatnia bajka.

Chłopcy proszą, żeby nie chodzić na prawy skraj lasu, bo tam będzie wieczorem niespodzianka. Noszą coś, układają, a jak już wszystko będzie gotowe, zawołają sami. Roboty koło niespodzianki musi być dużo, bo gotowa będzie dopiero koło wieczora. Aż dwie miotły musiał im Józef pożyczyć; za to pozwolili mu wcześniej przyjrzeć się niespodziance, tylko żeby panom nic nie mówił.

Jest to ostatni dzień pobytu na kolonii – i mówi się już teraz tylko o Warszawie.

Topcio zostawił gołębie w Warszawie, czy aby nie uciekły. Szydłowskiego mama była chora, czy też jest już zdrowa? Topcio chwali się, że umie dym z papierosa nosem puszczać i chleb rzucać wysoko, i łapać go prosto w usta. Pływak umie nogę na głowę zakładać i pluć daleko przez zęby, Frydman gwiżdże na jednym palcu i powiekę zawija, co bardzo strasznie wygląda.

Wszystko jest dziś ostatnie: i kąpiel ostatnia, i obiad ostatni. Dużo kaszy zostaje na talerzach, nawet nie wszystko mleko wypite; jakże jeść kaszę, kiedy się jutro jedzie do domu.

Kukułka od piątej rano kuka na pożegnanie:

– Kuku – żegnajcie dzieci – kuku, nie umiem pięknie śpiewać, a żegnam was, tak jak potrafię – krótko i serdecznie.

Już przebrali się chłopcy we własne ubrania i wierzyć się nie chce, że Tyrman, Frydenson, Czarnecki chodzą w długich chałatach41. Mały Soból ma ładne ubranko i po dwie złote gwiazdki na kołnierzyku; tak go siostra krawcowa wystroiła w drogę.

Chłopcy czyszczą obuwie, żeby ładnie wyglądać na dworcu.

Dobre, kochane dzieci – tyle was tu było, a choć broiłyście ciągle – nie zrobiłyście nic prawdziwie złego. Jak miłe jesteście w tej zgodnej krzątaninie, by pożegnać nas niespodzianką.

– Proszę pana, już.

– Proszę pana, niespodzianka gotowa.

Na prawym skraju lasu, gdzie codziennie żegnaliśmy piękne zachody słońca – chłopcy zbudowali wielkie gniazdo z gałęzi, kamieni i piasku, obłożyli igłami z sosen, miękko wysłali mchem i ubrali kwiatami.

– Gniazdo bocianie.

– Nie gniazdo, a loża – mówi jeden, który zna teatr, bo ojciec jego jest tokarzem i miał kiedyś w teatrze robotę.

Ostatni zachód słońca.

Słońce straciło promienie, wąska chmurka przekrajała kulę słoneczną na dwie połowy.

– Ostatni zachód słońca – mówią chłopcy.

Jutro już będą w Warszawie, a tam słońce nie zachodzi wcale.

W Warszawie nie ma zachodu słońca, tylko o zmierzchu pokazuje się na ulicy człowiek z długim kijem i zapala brzydkie żółte latarnie. Człowiek ten przechodzi z jednej strony na drugą, jest zawsze ciemno i biednie ubrany, a twarzy jego w cieniu nie widać. On w mieście zamienia dzień na noc.

A w Michałówce jasne słońce w purpurowej szacie dzień gasi i noc zapala. Słońce opuszcza się coraz niżej, zanurza pod ziemię i znika, skrawek po skrawku.

– Już – mówią jedni.

– Nie jeszcze.

Już gwiazdą tylko, już iskrą małą świeci.

Tego ostatniego wieczora o ostatnim zachodzie urodziła się ostatnia bajka kolonijna – dziwna bajka i niedokończona.

„A może nie wracać do Warszawy? Może ustawić się parami, wziąć chorągiewki, zaśpiewać marsza i ruszyć w drogę?

– Dokąd?

– Do Słońca.

Długo iść będzie trzeba. Ale cóż to szkodzi? Sypiać będziemy w polu, a na życie zarabiać. W jednej wsi Geszel zagra na skrzypkach i dadzą nam mleka. W drugiej wsi Ojzer powie wiersz lub Aron bajkę ciekawą – i dadzą nam chleba. Gdzie indziej znów zaśpiewamy albo w pracy w polu pomożemy…

Dla kulawego Wajnraucha zrobimy wózek z desek i gdy się zmęczy, będziemy go wieźli.

Będziemy szli długo, długo – będziemy szli i szli, i szli…”

– No i co? – niecierpliwią się chłopcy.

Ale rozległ się nagle dzwonek wzywający na ostatnią kolację i bajka została niedokończona.

A nazajutrz byliśmy już w drodze do Warszawy.

37robić sery (gw.) – mocno przyciskać kogoś do czegoś, np. szkolnego kolegę do ściany. [przypis edytorski]
38gra w narodowości – gra w piłkę, podczas której każdy gracz wybiera określoną narodowość, prowadzący wymienia którąś z nich, a gracz, który ją przybrał, chwyta piłkę i próbuje trafić nią w uciekających pozostałych uczestników zabawy. [przypis edytorski]
39Kolumb, Krzysztof, właśc. Cristoforo Colombo (1451–1506) – żeglarz i nawigator nieustalonej narodowości, kapitan czterech wypraw pod flagami Katalonii i Hiszpanii, podczas których dotarł do wybrzeży nieznanej wówczas w Europie Ameryki i odkrył m.in. wyspy Bahama, Kubę, Haiti, Gwadelupę oraz Jamajkę. Popularna polska biografia odkrywcy została napisana przez Antoniego Potockiego (1867–1939): O Krzysztofie Kolumbie i odkryciu Ameryki, 1899. [przypis edytorski]
40Gutenberg, Jan właśc. Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg (1398–1468) – niem. drukarz, wynalazca druku. Popularna polska biografia została napisana przez Antoniego Potockiego (1867–1939): O Janie Gutenbergu i o tym, jak ludzie nauczyli się pisać i drukować, 1893. [przypis edytorski]
41chałat – długie, luźne okrycie, element tradycyjnego stroju żydowskiego w Europie wschodniej. [przypis edytorski]