Za darmo

Ojciec Goriot

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Tu Vautrin podniósł się, stanął niby na stanowisku i zrobił ruch fechmistrza, który naciera na przeciwnika.



– I to w cieniu – dodał.



– Ależ to zgroza! – zawołał Eugeniusz. – Pan pewnie żartujesz, panie Vautrin?



– No, no – spokojnie dodał tamten. – Nie udawaj pan dziecka; a wreszcie gniewaj się, unoś ile się podoba, jeżeli ci to sprawia ulgę! Powiedz, żem nikczemnik, żem niegodziwiec, tylko nie nazywaj mnie złodziejem i szpiegiem! Dalejże, mów pan, wylej żółć całą! Przebaczam ci, młodzieńcze, to tak właściwe twemu wiekowi! I ja byłem nie lepszy. Radzę tylko dobrze rozważyć. Przyjdzie czas, że się nie cofniesz przed gorszym postępkiem. Zaczniesz się przymilać jakiej pięknej kobiecie i będziesz brał od niej pieniądze. Jużeś pan o tym myślał – ciągnął Vautrin – bo jakże byś sobie radę dał, gdybyś nie zamierzał ciągnąć zysków ze swej miłości. Cnota, mój panie studencie, nie daje się rozdzielać na części; jest cała lub zupełnie jej nie ma. Każą nam pokutować za winy nasze. To znów piękny system, mocą którego przez skruchę oczyszczamy się ze zbrodni. Uwieść kobietę, żeby się wznieść na wyższy szczebel drabiny społecznej, rzucić kość niezgody pomiędzy członków jednej rodziny, wreszcie jawnie lub skrycie popełnić tysiąc podłości dla zadowolenia swych zachcianek lub w widokach osobistych: czy pan sądzisz, że to są uczynki wiary, miłości i nadziei? Czemuż taki frant, który przez jedną noc wydziera dziecku połowę majętności, odsiaduje tylko dwa miesiące więzienia, a nieborak jakiś, co skradł bilet stufrankowy wśród potępiających go okoliczności, musi iść za to na galery?… To próbka naszych praw. Wszystkie są niedorzeczne. Elegant w rękawiczkach popełnił zbrodnię bez przelewu krwi, a zbrodniarz otworzył drzwi wytrychem: oto dwie sprawki nocne! Między tym, co ja dziś proponuję, a tym, co pan spełnisz kiedyś, jest tylko jedna różnica: tam się obejdzie bez przelewu krwi, a tu się bez niego obejść nie może. I pan wierzysz, że jest coś stałego na tym świecie! Pogardzaj pan ludźmi i szukaj w sieci kodeksu oczek, przez które wymknąć się można. Pod wielką fortuną, która powstała z niewiadomego źródła, ukrywa się zawsze zbrodnia; zapomniano o niej tylko dlatego, że była szybko spełniona.



– Przestań pan, nie chcę już dłużej słuchać, bo mógłbym zwątpić o sobie. Dotychczas uczucie jest jedyną moją mądrością.



– Jak sobie chcesz, piękne dziecię. Sądziłem, żeś silniejszy – rzekł Vautrin – teraz nie powiem już nic więcej. Ale jeszcze ostatnie słowo. – Spojrzał w oczy studentowi: – Posiadasz pan moją tajemnicę – powiedział.



– Człowiek, który odmawia panu, potrafi pewnie zapomnieć o pańskiej tajemnicy.



– Dobrześ pan powiedział, to mi się podoba. Inny, widzisz pan, może nie być tak skrupulatnym. Proszę pamiętać o tym, co ja chcę zrobić dla pana. Daję jeszcze panu piętnaście dni. Możesz przyjąć lub odrzucić.



– Cóż to za żelazna głowa u tego człowieka? – szepnął Rastignac, patrząc na Vautrina, który oddalał się spokojnie, założywszy laskę pod ramię. Powtórzył mi bez ogródki to, co pani de Beauséant powiedziała w sposób przyzwoitszy. Szarpał mi serce żelaznymi szponami. Dlaczegóż ja chcę być u pani de Nucingen? On przeniknął od razu pobudki, jakie mnie do tego skłaniają. Rozbójnik ten powiedział mi o cnocie więcej, niż wszyscy ludzie i wszystkie książki, którem przeczytał. Jeżeli to prawda, że z cnotą nie można wchodzić w żadne układy, to ja po prostu okradłem swe siostry! – zawołał Eugeniusz, rzucając worek na stół. Usiadł na ławce i pogrążył się w bezwładnym jakimś rozmyślaniu. – Być wiernym cnocie, o jakież to wzniosłe męczeństwo! Tak! Wszyscy wierzą w cnotę; lecz któż jest cnotliwy? Narody ubóstwiają swobodę; a gdzież jest naród swobodny na ziemi? Dziś moja młodość jasna jak niebo bez chmur, ale zapragnę być wielkim lub bogatym i będę zmuszony kłamać, płaszczyć się, czołgać i podnieść się z ziemi, i znowu schlebiać i udawać, i będę musiał zostać lokajem tych, co przede mną kłamali, płaszczyli się i czołgali. Trzeba bowiem służyć tym ludziom, zanim się ich wspólnikiem zostanie. O, nie! Ja pragnę pracy szlachetnej, świętej; pragnę dzień i noc pracować, byle tylko własnym trudem przyszłość sobie wywalczyć. Mozolnie zdobywać ją będę, ale za to bez żadnej złej myśli złożę co dzień głowę do snu. Cóż piękniejszego, jak spojrzeć na swe życie i przekonać się, że ono czyste jak lilia? Ja staję wobec życia jak młodzieniec wobec swej narzeczonej. Vautrin pokazał mi, jak to bywa po dziesięcioletnim pożyciu. Do licha! Ja głowę tracę. Nie chce myśleć o niczym… serce jest najlepszym przewodnikiem.



Tu gruby głos Sylwii obudził go z marzenia. Kucharka oznajmiała o przybyciu krawca. Eugeniusz rad był z tej okoliczności i stanął przed nim, trzymając w ręku oba worki z pieniędzmi. Przymierzył strój balowy i przebrał się w kostium poranny, który przeistaczał go zupełnie.



– Śmiało mogę się mierzyć z panem de Trailles – rzekł do siebie. Trzeba przyznać, że mam teraz szlachetną postawę.



– Pytałeś mnie pan – rzekł ojciec Goriot, wchodząc do Eugeniusza – czy nie znam jakiego domu, w którym bywa pani de Nucingen?



– A tak.



– Otóż w przyszły poniedziałek pani de Nucingen będzie na balu u marszałka Carigliano. Gdybyś pan mógł tam być, to byś mi potem powiedział, czy moje córki dobrze się bawiły, jak były ubrane; wszystko musiałbyś mi powiedzieć.



– Jakżeś się pan o tym dowiedział, dobry ojcze Goriot? – rzekł Eugeniusz, sadzając go przy ognisku.



– Panna służąca mej córki powiedziała mi o tym. Wiem ja o wszystkim, co one robią przez Teresę i Konstancję – dodał wesoło.



Staruszek podobny był w tej chwili do młodzieńca rozkochanego, który z radością knuje podstęp mający go zbliżyć do narzeczonej.



– Pan zobaczysz obydwie! – zawołał, zdradzając naiwnie zazdrość, która mu serce ściskała.



– Nie wiem jeszcze – odparł Eugeniusz. – Udam się do pani de Beauséant i zapytam, czy nie może mnie przedstawić pani marszałkowej.



Eugeniusz pomyślał nie bez pewnej radości, że ukaże się wicehrabinie w nowym stroju. Moraliści nazywają otchłanią serca ludzkiego to, co się składa po prostu z takich myśli łudzących, z takich mimowolnych poruszeń miłości własnej. Owe nagłe zmiany, o których tak wiele rozprawiają, owe przewroty gwałtowne, wszystko to są ustępstwa, jakie robimy dla własnej przyjemności. Eugeniusz zobaczył na sobie wykwintne odzienie, eleganckie rękawiczki i obuwie i wnet zapomniał o wszystkich postanowieniach cnotliwych.



Młodzieniec, co się przychyla ku złemu, nie śmie przejrzeć się w zwierciadle sumienia, a człowiek dojrzały nieraz już odważył się w nie spojrzeć; na tym zasadza się cała różnica między tymi dwiema fazami życia naszego. Od kilku dni dwaj sąsiedzi, Eugeniusz i ojciec Goriot, stali się szczerymi przyjaciółmi. Przyjaźń mimowolna powstała z tych samych pobudek psychicznych, które wytworzyły uczucie wręcz przeciwne między Vautrinem i studentem. Śmiały filozof, który zechce wykazać wpływ uczuć naszych na świat fizyczny, znajdzie dowód ich materialności w stosunkach, jakie się wytwarzają między ludźmi i zwierzętami. Żaden fizjonomista nie odgadnie na pierwszy rzut oka charakteru człowieka, a pies przeczuje od razu , czy obcy przybysz lubi go, czy nie lubi.

Atomy haczykowate

, wyraz przysłowiowy, jest jednym z owych faktów, które pozostają w mowie naszej, by zadawać kłam bredniom filozoficznym tych ludzi, którzy lubują się w oczyszczaniu słów pierwotnych od późniejszych naleciałości. Przeczuwamy, gdy nas ktoś kocha. Uczucie odbija się na wszystkim i przenika przestrzeń najdalszą. List może zawierać w sobie duszę całą; jest on tak wiernym echem głosu znajomego, że dusze wrażliwe uważają list za jeden z najcenniejszych skarbów miłości. Ojciec Goriot, którego uczucie ślepe dorosło do zenitu psiej natury, przewąchał współczucie, dobroć i sympatię młodzieńczą, z jaką serce studenta zwracało się ku niemu. Jednak skłonność wzajemna, co się niedawno obudziła, nie doprowadziła ich jeszcze do żadnych zwierzeń. Eugeniusz zdradził się z chęcią poznania pani de Nucingen, nie dlatego, żeby miał rachować na pomoc Goriota, ale sądził, że stary z kolei powie o tym córce. Goriot raz tylko mówił z nim o swych córkach po tym, co Eugeniusz pozwolił sobie powiedzieć publicznie, gdy powrócił z pierwszej wizyty.



– Łaskawy panie – powiedział mu nazajutrz – jak pan mogłeś uwierzyć, że pani de Restaud obraziła się na pana za to, żeś wymówił moje imię? Obydwie moje córki bardzo mnie kochają. Jestem najszczęśliwszym ojcem. Tylko zięciowie źle się ze mną obeszli. Nie chciałem, żeby drogie te istotki cierpiały w skutek moich nieporozumień z ich mężami, dlategom postanowił widywać się z nimi potajemnie. Sama tajemniczość odwiedzin daje mi tysiące uciech, których nie pojmują inni ojcowie, co mogą widywać swe córki, kiedy im się podoba. A ja nie zawsze mogę je widywać; czy pan to pojmujesz? Za to, gdy piękna pogoda, idę na Pola Elizejskie, dowiedziawszy się poprzednio od służących, że córki moje tam będą. Oczekuję ich na przesmyku; serce mi bije, gdy powozy się zbliżają; podziwiam ich piękność podniesioną strojem wykwintnym, a one rzucają mi w przelocie miły uśmieszek, co niby blask słońca rozpromienia mi świat cały. I stoję znów, czekając, aż będą wracały. I spostrzegam je raz jeszcze! Powietrze je odświeżyło, zarumieniło im twarze. Słyszę, jak wszyscy mówią dokoła: „Jaka to piękna kobieta!” Serce mi się raduje, boć to przecie krew moja! Kocham rumaki, co je unoszą i chciałbym być pieskiem, którego one trzymają na kolanach. Ich uciecha, to życie moje. Każdy kocha po swojemu; moje przywiązanie nie szkodzi nikomu, pocóż więc ludzie mną się zajmują? Jam tak szczęśliwy w swoim przekonaniu! Czyliż się to prawu sprzeciwia, że ja idę popatrzeć na córki w chwili, gdy się one na bal wybierają? Jakżem zmartwiony, gdy się spóźnię, i służący mówi mi: „Pani już nie ma”. Raz czekałem aż do trzeciej po północy, żeby spojrzeć na Naścię, której przez dwa dni nie widziałem. Za to ledwiem nie skonał z radości. O mnie nie mów pan, proszę, chyba po to, by ocenić dobroć mych córek. One chciałyby obsypać mnie rozlicznymi darami, ale ja nie dopuszczam do tego: Bierzcież swoje pieniądze, powiadam. Cóż chcecie, żebym z nimi robił? Mnie nic nie trzeba. W samej rzeczy, łaskawy panie, cóż ja jestem? Nędzny trup, którego dusza przebywa zawsze z córkami. Gdy pan zobaczysz baronową de Nucingen, to powiesz mi, która ci się lepiej podoba – dodał poczciwiec po chwili, widząc, że Eugeniusz wybiera się do Tuilleries, by tam oczekiwać chwili, w której można będzie udać się do pani de Beauséant.

 



Przechadzka ta miała wielki wpływ na los studenta. Kilka kobiet zwróciło nań uwagę. Bo też był tak piękny, tak młody, tak elegancki we wszystkich swych ruchach! Widząc, że jest przedmiotem powszechnej uwagi i podziwu, zapomniał zupełnie o siostrach, o ciotce zubożałej i o wszystkich zasadach cnotliwych; nad głową jego przeleciał ów demon, którego tak łatwo wziąć za anioła, ów szatan o skrzydłach tęczowych, co rozsiewa rubiny, wypuszcza swe strzały złociste na szczyty pałaców, oblewa rumieńcem twarze kobiece, przyodziewa próżnym blaskiem trony wątpliwego pochodzenia; usłuchał głosu ducha próżności, której blichtr bierzemy nieraz za godło potęgi. Słowa Vautrina, pomimo całego cynizmu, utkwiły mu w sercu tak głęboko, jak się wrażają w pamięć dziewicy wstrętne rysy starej faktorki, która jej szepce do ucha: „Złoto i miłość popłyną ci strumieniem!” Po bezcelowej przechadzce, Eugeniusz udał się koło godziny piątej do pani de Beauséant, gdzie został rażony jednym z tych pocisków okrutnych, przeciw którym serca młode bywają zawsze bezbronne. Dotychczas wicehrabina przyjmowała go zwykle z uprzejmością serdeczną i z owym wdziękiem pełnym słodyczy, który się nabywa przez wychowanie arystokratyczne, ale wtedy tylko jest prawdziwym, gdy z serca pochodzi. Dziś pani de Beauséant powitała go oziębłym skinieniem głowy i rzekła krótko:



– Panie de Rastignac, nie mogę przyjąć pana w tej chwili! jestem zajęta…



Dla Rastignaca, który nauczył się już patrzeć na wszystko okiem badawczym, słowa te, ruch, spojrzenie, dźwięk głosu, były historią charakteru i obyczajów całej kasty. Ujrzał żelazną rękę pod rękawiczką jedwabną, prywatę i egoizm pod wdziękiem udanym, drzewo pod lakierem. Usłyszał na koniec to wszechwładne

Ja

, które się odzywa i pod pióropuszem królewskim i pod hełmem ostatniego rycerza. Eugeniusz zawierzył nazbyt łatwo jej słowu i zaufał szlachetności kobiety. Jak wszyscy nieszczęśliwi, zawarł chętnie przymierze rozkoszne, które łączy dobroczyńcę z obdarowanym. Pierwszy paragraf tego przymierza uświęca zupełną równość serc szlachetnych. Dobroczynność łączy najściślej dwie istoty , jest to uczucie niebiańskie, uczucie niepojęte i rzadkie, jak miłość prawdziwa. I dobroczynność i miłość jest udziałem dusz wzniosłych. Rastignac pragnął być na balu u księżnej Carigliano, zniósł zatem ten objaw złego humoru wicehrabiny.



– Pani – wyrzekł głosem wzruszonym – nie śmiałbym pani utrudzać, gdyby tu nie szło o rzecz ważną; pozwól mi pani zaczekać trochę, może później znajdziesz chwilę swobodną, którą mi zechcesz poświęcić.



– Dobrze więc, zapraszam dziś pana na obiad – odrzekła zawstydzona trochę szorstkością słów swoich; w gruncie bowiem była to kobieta dobra i szlachetna.



Eugeniusza wzruszyła taka zmiana raptowna, pomimo to jednak, odchodząc rzekł do siebie: Czołgaj się, znoś wszystko! Jakież to muszą być inne kobiety, skoro najlepsza z nich, w chwili złego humoru, zapomina o obietnicy i obchodzi się z tobą, jak z trzewikiem zużytym? A więc każdy dba tylko o siebie! Wprawdzie dom jej nie jest sklepem i moja to wina, że potrzebuję jej pomocy. Dobrze mówi Vautrin, trzeba stać się kulą armatnią.



Gorzkie rozmyślania studenta rozwiały się bez śladu, gdy przypomniał sobie, że czeka go przyjemny obiad u wicehrabiny. Dziwna fatalność kierowała najdrobniejszymi wypadkami jego życia, usiłując popchnąć go na drogę, na której, według słów strasznego sfinksa z gospody Vauquer, trzeba było, jak na polu bitwy, zabijać, żeby nie być zabitym, oszukiwać, żeby nie być oszukanym. Wchodząc na tę drogę, trzeba było odrzucić sumienie i serce, a wdziać maskę i okpiwać ludzi bez litości, trzeba było, jak w Lacedemonii, uchwycić szczęście pokryjomu, żeby zasłużyć sobie na wieniec.



Gdy Eugeniusz przyszedł na obiad, wicehrabina spotkała go ze zwykłą sobie dobrocią. Oboje udali się do sali jadalnej, gdzie już wicehrabia oczekiwał żony. Trzeba było podziwiać przepych stołu, który, jak wiadomo, podczas Restauracji posunięty był do najwyższego stopnia. Pan de Beauséant, jak wszyscy ludzie przesyceni, znajdował jedyną przyjemność w dobrym jedzeniu; można go było zaliczyć do smakoszów szkoły Ludwika XVIII i księcia Escars; toteż stół jego odznaczał się zastawą zbytkowną i wytwornymi potrawami. Był to widok nieznany dla Eugeniusza, który nigdy jeszcze nie był w takim domu, gdzie wytworność i zbytek przechodzą z pokolenia na pokolenie. Wyszły już były z mody kolacje dawane na zakończenie balów za czasów Cesarstwa, na których wojskowi nabierali sił, ażeby być w przygotowaniu na wszelkie potyczki, które musieli staczać w kraju i za jego obrębem.



Eugeniusz zaczynał już nabierać tej pewności siebie, która miała być w późniejszym czasie jedną z cech jego charakteru, i to powstrzymało go od okazania głupowatego zachwytu. Po raz pierwszy oglądał tu srebra rzeźbione i tysiączne wymysły zbytkowego stołu, pierwszy raz w życiu widział służbę krzątającą się bez najmniejszego hałasu, a żywa wyobraźnia przedstawiała mu całą wyższość tego życia wykwintnego wobec niedostatku, na który chciał się skazać rano. Przeniósł się myślą na chwilę do swej gospody mieszczańskiej i uczuł tak silny wstręt, że przysiągł sobie opuścić ją w styczniu i przeprowadzić się do schludniejszego mieszkania, a zarazem uwolnić się od Vautrina, którego dłoń szeroką czuł na swym ramieniu.



Wziąwszy pod uwagę zepsucie ukryte i jawne, które ukazuje się w Paryżu pod tysiącznymi postaciami, rozsądny człowiek zadaje sobie pytanie, jak rząd mógł zgromadzić tu młodzież zakładając szkoły; jakim cudem piękne kobiety mogą tu być szanowane i jakim sposobem złoto wystawione u wekslarzy nie znika czarodziejskim sposobem z ich szkatułek? Lecz, z drugiej strony, kto się zastanowi nad tym, że w Paryżu młodzież popełnia tak niewiele zbrodni, że nawet nie jest zbyt pochopną do występku, ten musi skłonić głowę z szacunkiem przed wytrwałymi Tantalami, którzy walczą z sobą niezmordowanie i najczęściej zwycięstwo odnoszą! Chcąc pokazać najdramatyczniejszą stronę dzisiejszej naszej cywilizacji, trzeba by odmalować dobrze walkę, jaką biedny student musi staczać z Paryżem.



Pani de Beauséant spoglądała ciągle na Eugeniusza, spodziewając się, że powie, po co dziś przyszedł do niej, lecz młody człowiek nie chciał dotykać tego przedmiotu w obecności wicehrabiego.



– Czy jedziemy dziś razem na operę? – zapytała wicehrabina zwracając się do męża.



– Nie możesz wątpić, że całym sercem chciałbym ci być posłusznym – odrzekł wicehrabia z udaną zalotnością, którą student wziął za dobrą monetę, – ale dziś muszę być koniecznie w Teatrze Rozmaitości, bo potrzebuję się widzieć z pewną osobą.



– Z kochanką – pomyślała wicehrabina.



– Alboż d'Adjuda dziś nie będzie? – zapytał małżonek.



– Nie – odparła żona z niechęcią.



– Ha! Jeżeli ci koniecznie potrzeba towarzysza, to wesprzyj się na ramieniu pana de Rastignac.



Wicehrabina spojrzała na Eugeniusza z uśmiechem.



– To mogłoby pana bardzo narazić – powiedziała.



– 

Francuz kocha się w niebezpieczeństwie, bo wśród niebezpieczeństw sława się zdobywa

, tak mówi pan de Chateaubriand – odparł Eugeniusz z ukłonem.



Po chwili rącze konie niosły go wraz z panią de Beauséant do modnego teatru. Weszli do jednej z łóż położonych naprzeciw sceny i Eugeniusz sądził, że się znalazł w jakimś czarodziejskim świecie, bo wszystkie lornetki zwróciły się na niego i na panią de Beauséant, która miała na sobie strój przepyszny. Z zachwytu w zachwyt przechodził.



– Chciałeś pan ze mną pomówić – rzekła pani de Beauséant. – Ach! patrz pan, oto pani Nucingen znajduje się w trzeciej loży za nami. Siostra jej i pan de Trailles są po drugiej stronie.



Mówiąc to wicehrabina spoglądała na lożę Bochefidów. Przekonała się, że markiza tam nie ma i twarz jej zajaśniała wyrazem zadowolenia.



– Jaka ona prześliczna! – powiedział Eugeniusz, przyglądając się pani Nucingen.



– Ma takie jasne rzęsy.



– Tak, ale co to za kibić wysmukła!



– Ręce jej są zbyt duże.



– Ale jakie piękne oczy!



– Twarz ma za długą.



– Pociągłe rysy nadają jej jakiś wyraz szlachetny.



– To całe jej szczęście. Patrz pan tylko, jak ona podnosi i opuszcza lornetkę! Goriot przebija się we wszystkich jej poruszeniach – mówiła dalej wicehrabina ku wielkiemu zdziwieniu Eugeniusza.



Pani de Beauséant patrzyła na salę i zdawała się nie zwracać wcale uwagi na panią de Nucingen, a jednak widziała najlżejsze jej poruszenie. Wśród publiczności było bardzo wiele pięknych kobiet; ale Delfina de Nucingen spostrzegła od razu , że młody kuzynek pani de Beauséant zajęty był wyłącznie jej osobą i tryumfowała na myśl, że piękny i wytworny młodzieniec nikogo nad nią nie widzi.



– Panie de Rastignac, jeżeli pan nie przestaniesz wpatrywać się w nią tak uporczywie, to możesz jaki skandal wywołać. Nic pan nie zrobisz, jeżeli tak od razu będziesz się rzucał ludziom na szyję.



– Droga kuzynko – rzekł Eugeniusz – opieka twoja nieraz już mi się przydała; jeżeli zechcesz dokończyć dzieła, to będę cię prosił tylko o jedną łaskę; z twej strony, pani, nie wielka to ofiara, a dla mnie rzecz niezmiernej wagi. Muszę wyznać, żem zakochany.



– Już?



– Tak jest.



– I to w tej kobiecie?



– Czyżby moje uczucie nie zostało odtrącone gdzie indziej? – zapytał Eugeniusz, zatrzymując na kuzynce wzrok przenikliwy. Księżna de Carigliano żyje w przyjaźni z księżną de Berry, pani musisz znać ją dobrze, otóż chcę prosić, byś raczyła przedstawić mnie księżnej i zabrała mnie z sobą na bal, który ma być u niej w poniedziałek. Spotkałbym tam panią de Nucingen i mógłbym przystąpić do pierwszego ataku.



– Z największą chęcią – odparła wicehrabina. – Jeżeli to prawda, żeś pan ją od razu sobie upodobał, to jestem pewna, że twe sprawy sercowe pójdą doskonale. Widzisz pan de Marsay'a w loży księżnej Galathionne? Pani de Nucingen jest w rozpaczy, dla niej to męka prawdziwa. W takiej chwili najlepiej jest właśnie zbliżyć się do kobiety, a mianowicie do takiej żony bankiera. Wszystkie te panie z Chaussée d’Antin lubią bardzo zemstę.



– A pani cóż byś robiła w takim razie?



– Ja cierpiałabym w milczeniu.



W tej chwili margrabia d’Adjuda ukazał się w loży pani de Beauséant.



– Śpieszno mi było przyjść tutaj i dlatego byle jak pokończyłem dziś wszystkie sprawy – rzekł markiz. – Wyznaję to przed panią, żeby postępek mój stracił charakter ofiary.



Oblicze wicehrabiny jaśniało dziwnym blaskiem. Eugeniusz pojął dopiero, jak to się przejawia miłość prawdziwa, która w niczym nie jest podobna do przesadnej kokieterii paryskiej.



Popatrzył na kuzynkę z niemym uwielbieniem, po czym westchnął i ustąpił swe miejsce panu d’Adjuda. „Jakże szlachetną, jak wzniosłą istotą jest kobieta, która umie kochać duszą całą! rzekł do siebie. Czyliż ten człowiek miałby ją zdradzić dla jakiej lalki bezdusznej! Czyż podobna ją zdradzić?” Wściekłość bezsilna zawrzała mu w sercu. Chciałby rzucić się do nóg pani de Beauséant, chciałby mocą piekielną przenieść ją do swego serca, jak orzeł porywa białe jagniątko, co spoczywało u boku swej matki, i unosi je z doliny w górę, do gniazda swojego. Był smutny i upokorzony, bo nie miął jeszcze kochanki, nie posiadał własnego obrazu w tym olbrzymim Muzeum piękności. „Mieć kochankę, myślał sobie, i zajmować w świecie stanowisko prawie królewskie, to jest prawdziwy dowód potęgi!” I spojrzał na panią de Nucingen, jak człowiek znieważony spogląda na swego przeciwnika. Wicehrabina zwróciła się ku niemu i wynurzyła mu w jednym mgnieniu oka serdeczną wdzięczność za jego dyskrecję. Akt pierwszy skończył się właśnie.



– Czy znasz pan dostatecznie panią de Nucingen, żeby przedstawić jej pana de Rastignac? – zapytała wicehrabina margrabiego d'Adjuda.



– Pani de Nucingen będzie bardzo rada poznać pana – rzekł markiz.



Piękny Portugalczyk powstał i ujął studenta pod ramię. Za chwilę obaj stanęli przed panią de Nucingen.



– Mam honor przedstawić pani kawalera Eugeniusza de Rastignac, kuzyna wicehrabiny de Beauséant. Osoba pani sprawia na nim niezmierne wrażenie. Chcąc go uszczęśliwić, postanowiłem ułatwić mu zbliżenie się do ubóstwianego ideału.



Markiz wymówił te słowa tonem żartobliwym, przez co złagodziła się myśl trochę gburowata, która nie razi wcale kobiety, gdy jest dobrze wypowiedziana.

 



Pani de Nucingen uśmiechnęła się i wskazała Eugeniuszowi miejsce swego męża, który wyszedł przed chwilą.



– Nie śmiem zachęcać pana, byś został ze mną – wyrzekła. – Kto ma szczęście znajdować się przy pani de Beauséant, ten nie opuszcza swego stanowiska.



– Zdaje mi się – rzekł Eugeniusz po cichu – że kuzynka będzie mi wdzięczna, gdy pozostanę przy pani. Przed przybyciem pana markiza – dodał głośno – mówiliśmy właśnie o pani i zastanawialiśmy się nad dystynkcją, która panią cechuje.



Pan d'Adjuda wyszedł.



– Więc pan na prawdę pozostajesz ze mną? – rzekła baronowa. – Poznamy się bliżej, a pani de Restaud obudziła we mnie wielką chęć poznania pana.



– Widzę, że pani de Restaud jest bardzo przewrotna, bo przecie zakazała wpuszczać mnie do swego domu.



– Jak to?



– Wyznam sumiennie, w jaki sposób przyszło do tego, lecz powierzając pani tajemnicę, błagam o jak największą pobłażliwość. Sąsiaduję od dawna z ojcem pani. Nie wiedziałem, że pani de Restaud jest jego córką i byłem tak nieostrożny, żem najniewinniej w świecie wspomniał o panu Goriot przed siostrą pani, przez co obraziłem na siebie i ją i jej męża. Nie umiem pani opowiedzieć, jak surowo księżna de Langeais i moja kuzynka potępiały tę apostazję córki. Opowiadałem im całą scenę, a one śmiały się do upadłego. Pani de Beauséant porównywała ciebie, pani, z twą siostrą, odzywała się bardzo przychylnie o pani i opowiadała mi, żeś nieskończenie dobra dla mego sąsiada, pana Goriot. Bo i jakże mogłabyś pani nie kochać tego człowieka? On ubóstwia panią tak namiętnie, że ja zaczynam być zazdrosny o to. I dzisiaj przez dwie godziny mówiliśmy z nim o pani. Byłem przejęty słowami pana Goriot i powiedziałem dziś przy obiedzie kuzynce mojej, że niepodobieństwem jest, abyś pani była również piękna, jak jesteś kochająca. Gorące moje uwielbienie podobało się pani de Beauséant, która zabrała mnie na operę, mówiąc ze zwykłym swym wdziękiem, że będę mógł sam zobaczyć panią.



– Jak to – rzekła bankierowa – jużeś pan zasłużył na mą wdzięczność? Jeżeli tak pójdzie, to będziemy wkrótce dobrymi przyjaciółmi.



– Wierzę, że przyjaźń dla ciebie, pani, nie byłaby uczuciem pospolitym, pomimo to, przyjacielem twym nie chcę być nigdy.



Kobietom podobają się takie głupstwa stereotypowe, do których uciekają się zwykle debiutanci. Wydają się one bezmyślne, gdy je na zimno czytamy, lecz ruch, wyraz głosu i spojrzenie młodzieńca nadają im wartość nieocenioną. Pani de Nucingen zauważyła, że Rastignac jest nadzwyczaj miłym chłopakiem. Nie mogąc odpowiedzieć na śmiałą jego mowę, uciekła się do zwykłej taktyki kobiecej i zaczęła mówić o czym innym.



– Tak jest, siostra moja krzywdzi siebie, postępując w ten sposób z biednym naszym ojcem, który był dla nas istną Opatrznością. Co do mnie, to uległam wtedy dopiero, gdy pan de Nucingen rozkazał mi wyraźnie, bym przyjmowała ojca tylko o rannych godzinach. Ale płakałam z tej przyczyny i byłam długo bardzo nieszczęśliwa. To okrucieństwo mego męża, który i przedtem już zdradzał charakter brutalski, przyczyniło się najwięcej do zakłócenia harmonii naszego pożycia. Ludzie myślą pewnie, żem ja najszczęśliwsza ze wszystkich kobiet w Paryżu, a w rzeczy samej, jam bardzo nieszczęśliwa. Mogę się wydać nierozsądną, że się tak zwierzam przed panem. Lecz pan znasz mego ojca, a z tego tytułu i dla mnie obcym nie jesteś.



– Pani nie spotkasz w życiu drugiego człowieka, co by tak szczerze jak ja pragnął należeć do pani – rzekł Eugeniusz. – Czegóż panie wszystkie szukacie? Szczęścia – ciągnął dalej głosem przenikającym do głębi duszy. – A na czymże zasadza się szczęście kobiety? Na tym, żeby być kochaną, ubóstwianą, żeby mieć przyjaciela, któremu można powierzyć wszystkie pragnienia i zachcianki, każde strapienie i radość każdą; przed którym można otworzyć duszę do dna, nie obawiając się zdrady, i ukazać wszystkie jej wady miluchne i wszystkie piękne przymioty. Wierz mi pani, takie serce oddane i namiętne może uderzać tylko w piersi młodzieńca, co się jeszcze nie pozbył swych złudzeń i gotów umrzeć na skinienie kobiety, co nie zna świata i nie pragnie go poznać, bo kochanka jest mu światem całym. Ja, widzi pani, przybywam z głębi prowincji – proszę się nie śmiać z mej naiwności – jam tak niedoświadczony, bo dotychczas tylko piękne dusze spotykałem na świecie. Sądziłem, że się obejdę bez miłości, lecz spotkałem kuzynkę, która pokazała mi z bliska swoje serce i pozwoliła się domyślić niezmierzonych skarbów namiętności. Teraz jestem, jak Cherubin, kochankiem wszystkich kobiet, aż dopóki nie przyjdzie czas, że jednej z nich oddam całą duszę. Przyszedłszy tu, zobaczyłem cię, pani, i zdało mi się, że prąd jakiś popycha mnie ku tobie. Jam tyle już myślał przedtem o tobie, pani! Lecz nawet w marzeniu nie mogłem cię wyobrazić tak piękną, jak jesteś na jawie. Pani de Beauséant zabroniła mi patrzeć na panią bez przerwy. O, bo ona nie pojmuje, jak to miło patrzeć na takie usteczka różane, na taką płeć białą i takie oczy łagodne. Teraz i ja mówię nierozsądnie, lecz pozwól mi pani tak mówić.



Kobiety lubią niezmiernie, gdy im kto prawi słodkie słówka, Najsurowsza skromnisia słucha ich chętnie, wtedy nawet, gdy nie może na nie odpowiedzieć. Po takim wstępie, Eugeniusz plótł zalotnie stłumionym głosem wszystko, co tylko na myśl mu przyszło. Pani de Nucingen zachęcała go uśmiechem, pomimo to jednak spoglądała od czasu do czasu na de Marsay'a, który nie opuszczał loży księżnej Galathionne. Rastignac pozostał przy pani de Nucingen, aż dopóki mąż po nią nie przyszedł.



– Będę bardzo szczęśliwy – rzekł Eugeniusz – jeżeli pani pozwoli, żebym złożył jej swoje uszanowanie przed balem księżnej de Carigliano.



– 

Jeszeli baronofa saprasza pana

 – rzekł sam baron, tłusty Alzatczyk, o twarzy okrągłej, która zdradzała niebezpieczną przenikliwość –

 to upefniam, że bandziesz pan u nas gościem posządanym

.



– Poszło mi wcale nieźle, bo ona nie bardzo się przestraszyła, gdym zapytał: Czy będziesz mnie kochała? Bydlę moje już okiełznane, wskoczmy teraz na nie i kierujmy nim wedle upodobania.



Tak myślał Eugeniusz, idąc pożegnać panią de Beauséant, która powstała, i zabierała się do wyjścia wraz z panem d'Adjuda, Biedny student nie wiedział, że baronowa była dziś roztargniona, gdyż oczekiwała od de Marsay'a jednego z tych listów, od których się serce krwawi… Eugeniusz, szczęśliwy z mniemanego powodzenia, towarzyszył wicehrabinie aż do przedsionka, gdzie trzeba było zaczekać na powóz.



– Kuzynek pani niepodobny do siebie samego – zaśmiał się markiz po odejściu Eugeniusza. – On gotów bank rozbić. Zwinny jest jak węgorz, i zdaje mi się, że daleko zajdzie. Toteż pani tylko mogłaś mu dobrać taką kobietę, która potrzebowała, by ją ktoś pociesz