Lecz nagle stało się coś strasznego.
W tej samej chwili w oczy jego uderzył jakby grom – i ogarnęła go ciemność tak okropna, że najczarniejsza noc Hadesu38 wydać się mogła przy niej dniem białym.
A wśród takiej nocy rozległ się pełen niewysłowionej trwogi i bezbrzeżnego bólu głos Dioklesa:
– Ateno! Ateno! nic nie ma pod zasłoną i nic nie widzę!!!
Lecz na ów krzyk rozpaczy odpowiedziały mu surowe słowa bogini:
– Oślepły od blasku Prawdy twoje źrenice i uleciało ostatnie złudzenie, że śmiertelnik może ją ujrzeć bez osłon.
Zapadło milczenie.
––
– Zwodzisz zawsze tych, którzy ci ufają – jęknął Diokles – więc zwiodłaś i mnie, bóstwo okrutne i kłamliwe. Ale skoro nie ujrzę już nigdy Prawdy Najwyższej, to ześlij mi choć śmierć-wybawicielkę.
I taki żal nadludzki drgał w jego słowach, że wzruszył nawet Atenę. Więc, położywszy mu dłoń na nieszczęsnej głowie, rzekła łagodnie:
– Oto ci ją zsyłam, Dioklesie, a z nią i tę ostatnią pociechę, że gdy cię ona ukoi, wówczas ujrzysz tę jasność, od której za życia oślepły twoje oczy.
Noc bladła i mdlała, ale świt wstawał szary, zimny, smutny. Z chmur nagromadzonych na niebie poczęły padać obficie gęste białe płatki śniegu i zasypywać śmiertelne szczątki Dioklesa.