– Niech się spełni i spełnia zawsze twa wola, o Pani mądra! – odpowiedział młodzieniec.
Wówczas bogini, zzuwszy8 marmurową odzież, zmieniła się w kształt promienny jak światło, po czym, chwyciwszy Dioklesa na ręce, wzbiła się w górę i poczęła przecinać chybkim lotem boski eter, podobna do jednej z tych gwiazd, które w noce letnie przelatują tak często nad uśpionym Archipelagiem.
Lecieli wartko9 jak myśl, aż zatrzymali się w nieznanej krainie, na niebotycznej górze, wyższej niż Olimp10, Ida11, Pelion12 i Ossa13. Tam, na stromym szczycie, ujrzał Diokles coś jakby postać niewieścią, owiniętą tak szczelnie w liczne zasłony, że prawdziwych jej kształtów niepodobna było rozpoznać. Naokół owej postaci drgało jakieś dziwne, tajemnicze światło, odmienne od wszystkich świateł ziemskich.
– Oto jest Prawda – rzekła Atena. – Widzisz, jak promienie jej, chociaż przyćmione przez zasłony, przenikają je jednak i świecą. Gdyby nie słaby ich odblask, który pada na ziemię i który chwytają źrenice mędrców, ludzie, jak mieszkańcy krain cymeryjskich, brodziliby w ustawicznym mroku i nocy.
– Przewodniczko niebieska – odpowiedział Diokles – gdy zerwę pierwszą zasłonę, Prawda mi jaśniej zaświeci.
– Zerwij! – rzekła bogini.
Więc Diokles chwycił za tkaninę i ściągnął ją z Prawdy. Żywsze światło zajaśniało mu zaraz w oczach i cały zapatrzony w promienną postać nie zauważył nawet, że zasłona, gdy ją wypuścił z rąk, zmieniła się w białego łabędzia i uleciała w dal mroczną.
I stał długo przed Prawdą – znów jakby w półśnie – oderwany od życia, wyniesion14 w zaświatowe przestwory, próżen15 ziemskich myśli, z nieznanej istności nieznaną moc czerpiący i uciszony w sobie.
– O jasna! – mówił – o wieczysta! o duszo świata!…
Dotrzymał złożonej przed bóstwem przysięgi. Był bogaty, więc gdy nieraz przechadzał się z rówieśnikami czy to w ogrodzie Akademosa16, czy po drodze wiodącej na Akropol, czy wśród lasów oliwnych między miastem a portem, przyjaciele zwracali się ku niemu ze zdziwieniem i wyrzutami.
– Dioklesie! – mówili – ojciec twój nagromadził skarbów bez miary, a ty rządzisz nimi dowolnie. Czemu to nie wyprawisz nam uczt wspaniałych, takich, jakie dla młodych Ateńczyków wyprawiał bogom podobny Alcybiades17? Dlaczego gardzisz biesiadną rozmową, tańcem, głosem formingi i cytry18? Czyś się do cyników19 zapisał, że nie dbasz nawet o dom własny i komnat nie zdobisz, jak taki pan zdobić je powinien? Rozważ, że bogactwo jest darem bogów, którego nie wolno odrzucać.
A Diokles odpowiadał im pytaniem:
– Powiedzcie mi, zali20 Prawdę można kupić nawet za wszystkie skarby króla perskiego?
Więc niektórzy nie szczędzili mu przygan, ale byli i tacy, którzy mniemali, że wyrośnie z niego mędrzec wielki, większy może od wzniosłego Platona21.
On zaś trwał w ubóstwie.
Ale za to pewnej jasnej nocy druga zasłona uleciała mu znów łabędziem z rąk w ciemne przestworze i Prawda prawd zajaśniała mu jeszcze silniej przed oczyma.
Był ślicznym młodzieńcem. Pierwsi dostojnicy w Atenach, filozofowie, sofiści i poeci błagali go o przyjaźń, aby przez wpatrywanie się w jego piękność zbliżyć się do piękna przedwiecznych idei22.
Ale on odrzucał ich dary, zabiegi i przyjaźń…
Dziewczęta, które zbierały się przy fontannach na Stoa23 i na Ceramiku24, oplątywały go warkoczami i zamykały w kołach tanecznych. Przecudne, do nimf podobne, hetery25 rzucały mu nieraz pod nogi poświęcone Adonisowi26 gałązki kopru lub próbowały szeptać mu do ucha przez kielichy rozkwitłych lilij i powojów słowa pieściwe i słodkie jak muzyka fletów arkadyjskich.