– A ty, ty jak się masz?
– Ja, doskonale!
Uśmiech jego był pełen tryumfu.
Zapytał mnie:
– A ty, co tu porabiasz?
Objaśniłem go, że jako inspektor finansów jestem na objeździe.
Wskazując na moją dekoracyę:
– A więc, powiodło ci się?
– Tak, wcale nieźle, a tobie?
– Och! mnie, bardzo dobrze!
– A ty czem się zajmujesz?
– Ja, prowadzę interes.
– Robisz pieniądze?
– Duże, bardzo duże, jestem bardzo bogaty. Przyjdźże jednak do mnie jutro w południe na śniadanie, ulica Krucza, 17, zobaczysz moje urządzenie.
Przez chwilę zdawał się wahać, poczem zapytał:
– Jesteś jeszcze tym dawnym urwiszem?
– Tak, spodziewam się.
– Nieżonaty, nieprawdaż?
– Nie.
– Tem lepiej. Lubisz zawsze zabawę i ziemniaki z masłem?
Zacząłem znajdować go niewypowiedzianie pospolitym. Mimo to odpowiedziałem:
– Ależ tak.
– A piękne dziewczynki?
– Co do tego, to i owszem.
Zaczął się śmiać tonem zadowolenia:
– Tem lepiej, tem lepiej. – Przypominasz sobie zapewne nasz pierwszy żart w Bordeaux kiedyśmy to byli na kolacyi w knajpie u Roupie? Hę? To dopiero było wesele.
Przypomniałem sobie istotnie ową zabawę i wspomnienie to rozweseliło mnie. Potem inne wspomnienia przyszły mi na myśl, potem znów inne; rozmawialiśmy dalej:
– Pamiętasz o tem jak zamknęliśmy owego pioniera w piwnicy ojca Latoque?
On śmiał się, bijąc pięścią po stole:
– Tak… Tak… a ty przypominasz sobie gębę profesora geografii, Marin, kiedy puściliśmy petardę, w chwili gdy wykładał nam o wulkanach?
Wśród tego, nagle zapytałem go:
– A ty, jesteś żonaty?
Zawołał:
– Od dziesięciu lat, mój drogi, mam czworo dzieci, zadziwiające bębny. Zobaczysz je razem z matką.
Rozmawialiśmy głośno, sąsiedzi z podziwieniem oglądali się na nas.
Nagle mój przyjaciel spojrzał na zegarek, chronometr wielkości cytryny i zawołał: