Za darmo

Horla

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Przytoczone przez niego fakta tak mi się wydały dziwne, że nie kryłem przed nim mojej całkowitej nieufności.

– Jesteśmy niedalecy – twierdził – odkrycia jednej z najdonioślejszych tajemnic przyrody, chcę przez to powiedzieć: jednej z najdonioślejszych tajemnic na tej ziemi, bo istnieją z pewnością nie mniej doniosłe tam, na gwiazdach!… Odkąd człowiek myśli i odkąd umie swe myśli wypowiadać i pismem utrwalać, czuje, że ociera się nieustannie o tajemnice, niezbadane dla jego grubych i niedoskonałych zmysłów i stara się wysiłkami inteligencyi uzupełnić bezsilność swoich organów. Kiedy ta inteligencya pozostawała jeszcze w stanie pierwotnym, obcowanie człowieka z fenomenami niewidzialnego świata przybierało formy banalnych okropieństw. Stąd wzięła początek ludowa wiara w rzeczy nadnaturalne, legendy o duszach pokutujących, o wróżkach, gnomach, straszydłach itp.

– Od jakich stu lat wszakże ludzie zdają się przeczuwać coś nowego. Mesmer i kilku innych jeszcze skierowali nas na nieoczekiwaną drogę, na której doszliśmy w rzeczy samej, od czterech albo pięciu lat zwłaszcza, do zdumiewających wyników.

Moja kuzynka, również wielki niedowiarek, rozśmiała się. Dr Parent zapytał ją wówczas:

– Chce pani, abym panią spróbował uśpić?

– I owszem, proszę pana.

Usiadła w fotelu a on począł się w nią wpatrywać uparcie, fascynująco. Dziwnie się czułem wzruszonym, obserwując tę scenę; serce me uderzyło mocniej, coś mnie poczęło ściskać za gardło. Tymczasem powieki pani Sablé poczęły ciężyć, usta zacisnęły się kurczowo, pierś dyszeć poczęła.

Po upływie dziesięciu minut spała.

– Stań pan poza panią – polecił mi lekarz.

Stanąłem za plecyma mej kuzynki. Włożywszy jej w ręce bilet wizytowy, rzekł doktor:

– Daję pani lusterko. Co w niem widzisz?

– Widzę mojego kuzyna – odparła.

– Co robi?

– Podkręca wąsy.

– A teraz?

– Wyjmuje z kieszeni fotografię.

– Czyją fotografię?…

– Swoją własną.

Wszystko to było prawdą. Fotografie te zaś wręczono mi w hotelu tegoż wieczora.

– W jakiej pozie przedstawia go to zdjęcie?

– W stojącej, z kapeluszem w ręce.

Widziała zatem wszystko, jak w lustrze, na tym kawałku papieru.

Młode kobiety, przelękłe, poczęły wołać:

– Dosyć!… Dosyć!…

Ale lekarz rozkazał jeszcze uśpionej:

– Wstanie pani jutro o godzinie ósmej zrana, poczem odwiedzi pani swego kuzyna w hotelu i poprosi go pani o pożyczenie 5000 franków, których mąż pani, podróżujący właśnie, zażądał od pani.

Następnie obudził ją.

W powrocie do domu rozmyślałem o tym ciekawym seansie i nie zdołałem się oprzeć plamiącym mnie podejrzeniom – nie co się tyczy absolutnej i nieulegającej żadnym kwestyom dobrej wiary mej kuzynki, którą znałem od dzieciństwa jak siostrę, lecz w kierunku możliwego oszukaństwa ze strony lekarza. Nie mógłże naprzykład ukrywać w ręce lusterka, które pokazywał uśpionej wraz z biletem wizytowym?… Prestidigitatorzy z zawodu dokazują także rzeczy zadziwiających – na swój sposób.

Wróciłem tedy i położyłem się spać.

Tymczasem rano około wpół do ósmej budzi mnie mój służący oznajmieniem:

– Pani Sablé pragnie się z panem natychmiast widzieć.

Ubrałem się spiesznie i przyjąłem ją.

Siadła mocno zakłopotana, ze spuszczonemi oczyma, i nie podnosząc woalki, rzekła:

– Kochany kuzynie, przyszłam do ciebie z wielką prośbą…

– Cóż to takiego, kuzyneczko?

– Wstydzę się doprawdy mówić o tem, no ale kiedy muszę. Potrzeba mi… ale to koniecznie… 5000 franków.

– Cóż znowu?… Tobie?!

– Tak jest, mnie, a raczej memu mężowi, który polecił mi o nie się postarać.

Byłem tak zdumiony, że język począł mi się plątać, kiedy jej chciałem odpowiedzieć. Zapytywałem sam siebie, czy ona przypadkiem nie kpi ze mnie i z doktora Parent, – jeżeli to z drugiej strony nie jest poprostu figiel obojga, z góry umówiony i zagrany wybornie.

Lecz kiedym się jej uważniej przypatrzył, ustąpiły wszystkie me wątpliwości. Trzęsła się ze wzruszenia, taką jej krok ten sprawiał mękę, odczułem też, że musi się dławić od wstrzymywanych łkań.

Wiedząc, jak są majętni, ponowiłem:

– Jak to?… Mąż twój nie miałby mieć do dyspozycyi 5000 franków? Zastanów-no się, proszę cię. Czy jesteś pewną, że ci istotnie zlecił zażądać tych pieniędzy odemnie?

Wahała się przez kilka sekund, jakby czyniła w pamięci ogromny wysiłek, poczem odpowiedziała:

– Tak jest… tak jest… Jestem tego pewną…

– Pisał do ciebie?

Zawahała się znowu, namyślajac się. Przenikałem męczącą pracę jej mózgu. Nie wiedziała, jaką dać odpowiedź. Wiadomem jej było jedynie, że ma u umie pożyczyć dla męża 5000 franków – nie miała zaś odwagi kłamać.

– Tak jest, pisał do mnie.

– A to kiedy?… Nie wspomniałaś mi o tem wczoraj ani słóweczka.

– Otrzymałam list dziś rano.

– Nie mogłabyś mi go pokazać?

– Nie, nie, nie… Są w nim rzeczy poufne… zbyt osobiste… To też… to też spaliłam go…

– Zatem twój mąż robi długi…

Zawahała się, a potem szepnęła:

– Nie wiem.

Oświadczyłem jej nagle:

– Niestety, nie rozporządzam w danej chwili 5000 franków, droga kuzynko.

Wydała z siebie coś w rodzaju okrzyku boleści.

– Och! proszę cię o to… bardzo cię proszę, postaraj się…

Poczęła się egzaltować, splotła ręce w błagalnym geście!… Zauważyłem przytem zmianę tonu w jej głosie… Rozpłakawszy się, poczęła bełkotać, pod nękającym wpływem rozkazu, który ją ujarzmił.

– Och! błagam cię… Gdybyś wiedział, jak cierpię… Potrzeba mi tych pieniędzy dziś jeszcze…

Zlitowałem się nad nią.

– W takim razie będziesz je mieć niezawodnie. Przysięgam ci.

– O dzięki! dzięki!… Jakiś ty dobry!

Teraz jednak zapytałem ją:

– Czy sobie przypominasz, co się u was działo wczoraj wieczór?

– Przypominam.

– I to także, że cię dr. Parent uśpił?

– Tak jest.

– Dowiedz-że się, że nakazał ci we śnie przyjść do mnie dzisiaj zrana z żądaniem pożyczki 5000 franków i że w tej chwili jesteś posłuszną tej suggestyi.

Zamyśliła się na mgnienie oka, poczem rzekła:

– Kiedy tych pieniędzy żąda mój mąż.

Męczyłem się całą godzinę, aby ją przekonać, ale daremnie.

Po jej odejściu pobiegłem do doktora. Wychodził właśnie. Śmiał się, słuchając mej relacyi, a potem powiedział:

– Wierzysz pan teraz?

– Wierzę. Trudno nie wierzyć.

– Chodźmy do pańskiej kuzynki.

Leżała na szezlongu, wyczerpana zmęczeniem. Lekarz zbadał jej puls i wpatrywał się w nią przez chwilę, podniósłszy rękę ku jej oczom, które zamykały się zwolna pod nieodpartym wpływem magnetycznej siły.

Skoro usnęła, rzekł:

– Mąż pani nie potrzebuje już owych 5000 franków. Zapomnisz pani więc, że prosiłaś kuzyna o pożyczkę, a gdyby chciał o tem mówić, nie będziesz rozumieć niczego.

Następnie zbudził ją. Dobyłem z kieszeni portfelu.

– Służę ci kuzyneczko tem, czego odemnie żądałaś dziś zrana.

Była tak mocno zdziwiona, że nie śmiałem napierać. Próbowałem pomimo tego rozbudzić jej pamięć, przeczyła jednak wszystkiemu z siłą, zaczęła brać, co mówiłem, za żarty i omal się w końcu nie obraziła.

—–

Oto przebieg tego epizodu. Wróciłem stamtąd do tego stopnia wzburzony całym eksperymentem, że nie byłem w stanie śniadania zjeść.

19 lipca – Wiele osób, którym opowiedziałem powyższe zdarzenie, żartowało sobie ze mnie. Sam nie wiem, co o tem wszystkiem myśleć. Mędrzec mówi: Być może?

21 lipca – Jadłem obiad w Bougival, poczem spędziłem wieczór na zabawie wioślarzy. Stanowczo wszystko zależy od otoczenia i miejsca. Wierzyć w rzeczy nadnaturalne na wysepce Kałuża byłoby skończonym idyotyzmem… ale na szczycie góry św. Michała?… ale w Indyach?… Pozostajemy w straszliwej zależności od wpływów wszystkiego, co nas otacza. Wracam do siebie najbliższego tygodnia.

30 lipca – Przyjechałem do domu wczoraj. Wszystko jak najlepiej.

2 sierpnia – Nic nowego: pogoda przecudna. Spędzam dnie na przypatrywaniu się falom płynącej Sekwany.

4 sierpnia – Kłótnie wśród mojej służby. Utrzymują, że w nocy tłucze ktoś szklanki w szafach. Lokaj obwinia kucharkę, ta wini praczkę, a ta znów innych dwoje. Kto z nich właściwie winien? – mądry, kto zgadnie.

6 sierpnia – Tym razem nie jestem szalony!… Widziałem! widziałem! widziałem!… Nie mogę już teraz wątpić… widziałem!… Do tej chwili zimno przejmuje mnie po same końce palców… do szpiku kości przenika mnie strach… Widziałem!…

Przechadzałem się o godzinie drugiej po słońcu wśród moich szklarni z różami… szpalerem róż jesiennych, które poczynają obecnie kwitnąć.

Zatrzymawszy się właśnie przed jedną z nich, aby obejrzeć trzy wspaniałe kwiaty, jakiemi się pyszniła, ujrzałem – ale to ujrzałem najwyraźniej, o krok odemnie, jak łodyżka jednej z nich zgina się, niby pod naciskiem niewidzialnej ręki, poczem nagle złamała się, jak gdyby kwiat zerwano!… W ślad za tem róża uniosła się, opisując łuk, jakiby zakreśliła ręka, podnosząca ją ku czyjejś twarzy i zatrzymała się, zawieszona w przeźroczem powietrzu, tworząc niepołączoną z niczem, nieruchomą, straszliwą pąsową plamę tuż przed mojemi oczyma…

Skoczyłem w jej stronę jak szaleniec, by ją uchwycić!… Nic nie znalazłem; zniknęła. Wówczas porwała mnie nieopisana wściekłość na samego siebie… Bo czyliż wypada człowiekowi poważnemu i rozsądnemu dopuszczać do siebie podobne halucynacye?!…

Ale czy to była rzeczywiście halucynacya?… Odwróciłem się, ażeby obejrzeć łodyżkę, i odnalazłem ją natychmiast na krzaku, świeżo złamaną, pomiędzy dwiema tamtemi różami, które pozostały na swojej gałązce nietknięte…

Wówczas wróciłem do pokoju, cały wzburzony, gdyż jestem teraz pewien – pewien jak tego, że po dniu następuje noc!… – istnienia w mem pobliżu istoty niewidzialnej, która żyje wodą i mlekiem, może dotykać przedmiotów, chwytać je i przenosić z miejsca na miejsce, jest zatem natury materyalnej, aczkolwiek niepoznawalna dla zmysłów naszych, i że istota ta mieszka jak ja pod moim dachem…