Za darmo

Małpa

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Ty się jutro żenisz? – zapytała wreszcie dziewczyna.

– Żenię, a bo co?

– Nic!… daj ci Boże jak najlepiej!

Przekleństwo uwięzło w gardle Wicka.

– A w którym ty kościele ślub będziesz brał?

Wicek ramionami wzruszył.

– U Śnieżnej… ale co ci do tego, ty mi czasem do kościoła nie przychodź! Słyszysz?

Dziewczyna głowę podniosła.

– Bo to… widzisz Wicek, ja sobie pieniędzy trochę złożyłam – zaczęła prędko – mogłabym porządną jaką kieckę przywdziać i wstydu byś ty nie miał!

Wicek cały się wstrząsnął.

– Nie o kieckę tu chodzi – krzyknął – ale o ciebie samą, słyszysz!

Głowa ulicznicy pochyliła się jeszcze niżej.

– Słyszę, Wicku, słyszę!…

Pokora drgała wielka w jej głosie.

Małą i nędzną zdawała się, klęcząc tak u stóp brata, do desek parkanu przytulona.

Wicek chwilę stał niezdecydowany, czując znów litość budzącą się w sercu.

– Bądź zdrowa! – wyrzekł nieco łagodniejszym głosem i odwróciwszy się szybko iść zaczął.

Lecz ona wyciągnęła ręce i powlekła się za nim na środek ulicy, w żółtą strugę światła z latarni płynącego.

– Wicku!

Chłopiec stanął.

– Co?

– Kiedy ty nie chcesz mnie na ślubie mieć… – podjęła gorączkowo – to choć ty mi jedną łaskę zrób! Niewiele ja pieniędzy mam, ale to, co jest!… weź!… zda ci się na jutro!… weź!…

Ręce wyciągnięte trzymała wciąż, błagalną linią wśród światła się znacząc.

Wicek uczuł w piersiach dziwne ściśnienie.

– Nie! – odpowiedział – nie… pieniędzy twoich nie chcę!

Ona targnęła się, jakby uderzona biczem.

– A!… tak!… masz recht!11…. łajdackie pieniądze…

Lecz w nim, w tym brutalnym chłopie, zbudził się cień delikatności.

– Nie, nie dlatego! – odparł szybko – lecz ja mam dosyć, schowaj je dla siebie!

Ona uśmiechnęła się teraz radośnie.

– Schowam je dla… ciebie, Wicek!

On, oddalając się i malejąc coraz więcej w przestrzeni, powtórzył prawie bezwiednie:

– Schowaj, Olka!

––

Trzy lata upłynęło, a Olka ciągle włóczyła się po przedmieściu, zdobywszy sobie powoli nawet sympatię ogółu.

Nazywano ją ogólnym mianem „małpy” – lecz że zachowywała się względnie przyzwoiciej, „grajzlerówki12” mówiły o niej:

– Choć małpa, ale porządna dziewczyna!

Zaokrągliła się, wypełniała i tylko twarz miała niezdrową bladość strawionej bezsennością i trunkami kobiety.

Ręce jej drżały, a oczy często mgła zasłaniała.

Zrobiła się dumną i nieraz w szynku chwaliła się „uczciwą” rodziną, z której pochodziła.

Pieniądze Wicka chowała święcie i od czasu do czasu drogę bratu zabiegała, zapytując, czy oddać ma złożone w kącie swej izby papierki?

On, według usposobienia, usuwał ją przekleństwem lub dobrym słowem, cały teraz przejęty ważnością swego stanowiska – ważnością zięcia Burby, który choć w grosze nie tak bardzo zasobny, cieszył się poważaniem całego cechu stolarzy.

Olka nie podchodziła nigdy w stronę ulicy Piaskowej, gdzie teraz mieszkał Wicek wraz z żoną i teściem.

Znów spotykała go ukradkiem, czyhając nieraz miesiącami całymi, zanim go w bramie lub jakim przejściu spotkała.

Powoli dowiedziała się z boku, że trzysta papierków posagu Wickowej były bajką i tylko przynętą na lep dla złapania męża.

Wicek więc pracował teraz na troje, bo stary Burba, odpoczywając na respekcie ludzkim, hebla się więcej nie imał13, na zięcia się oglądając.

Nareszcie Wickowa, chodząca w ciąży – porodziła córkę, lecz ciężko zaniemogła i akuszerka doktorów wezwać kazała.

Zaczęły się ciężkie dni we dworku na Piaskowej ulicy.

Olka wszelkimi siłami teraz brata spotkać chciała.

Wychodził często, biegał bez pamięci do aptek, do doktorów, ale po ludnych ulicach i w dzień, kiedy ona po świetle doń przystępu mieć nie mogła.

Nareszcie Kazia podniosła się z łóżka i do sił wracać poczęła, dziecko chowało się zdrowo, Wicek odetchnął i roboty się chwycił.

Czas bo był niemały.

Wszystkie zasoby wyczerpały się i poszły na lekarstwa i doktorów.

Dziecko chrztu się domagało.

Znajomi o sute chrzciny się domawiali, stary Burba pragnął ludzi fetą zadziwić i zły stan swoich interesów w ten sposób ozłocić.

Pieniędzy ani centa nie było.

Wicek nie sypiał nocami, drażniony przez teścia, przez żonę, która także chciała sąsiadkom proch w oczy rzucić i dać im powód do zazdrości najmniej na tydzień.

Nareszcie w bramie domu, gdzie Wicek blejtramy zamówione odnosił, spotkała go Olka, zmęczona dnia tego czatowaniem na brata od samego świtu.

– Wicek – szepnęła, w kąt bramy go pociągając – powiedzże, co się tam u was dzieje?

On oparł się o ścianę, znękany, przybity walką o byt.

11masz recht!… (z niem.) – masz rację. [przypis edytorski]
12grajzlerówka (z niem.) – ekspedientka w małym sklepie spożywczym. [przypis edytorski]
13imać (daw.) – chwytać. [przypis edytorski]