Jeden z grona mężczyzn, świeżo z Łodzi przybyły, machał w ręku trzymaną fotografią „świętej zmarłej” zanosząc się ze śmiechu.
– Ależ to Wikcia! – wołał – Wikcia z Grand Hotelu w Łodzi – ta… co się tu w Warszawie teraz puszcza!
Lewek głowę podniósł i ogłupiałym wzrokiem na śmiejącego się patrzał.