– Wiwat! niech żyje syn stolarza! – krzyknęła chórem młodzież i sympatyczném kołem otoczyła Romana.
Nim pani Eufemia odzyskała zupełną przytomność i pojęła dobrze, co się w koło niéj dzieje, młoda para była już zaręczoną w obecności stu osób.
– A teraz panowie, – rzekł Odrowąż po spełnionych wiwatach, – wnoszę, abyśmy poszli do poczciwego starego Hebla i przywiedli go tutaj. Niech i on pozna przyszłą swą synowę i wypije z nami zdrowie młodéj pary.
W kwadrans potém, otoczony gronem najpoważniejszych gości, wchodził do salonu Onufry Hebel, ze łzą rozczulenia w oku, ale z postawą pełną godności i szlachetnéj dumy.
Pani Eufemia siedziała w fotelu, sapiąc i wąchając sole, a każdemu, kto się do niéj zbliżył, powtarzała:
– Maryaż ten został ułożonym przez mego brata, a panna Lilla nie jest przecież moją córką, abym gwałtownie mogła się sprzeciwiać temu mezaliansowi.
Stary Hebel, skłoniwszy się przed nią, rzekł:
– Przyszedłem tu, aby podziękować pani dobrodziéjce, że syna mego przyjęłaś na męża synowicy swojéj, a zatém swego bratanka. Mieszczańskie on wprawdzie dziecko, ale ma duszę szlachetną, i ta anielska panienka, która zgodziła się żoną jego zostać, nie pożałuje tego nigdy, że podała rękę synowi stolarza.
W téj chwili do mówiącego zbliżyła się Lilla z Romanem, i oboje uklękli przed starym ojcem, który zapłakał głośno. Potém zwrócili pochylone głowy ku pani Eufemii, a dumna pani, widząc rozrzewnienie i uradowanie ogólne, czując zresztą przywiązany do siebie bystry i surowy wzrok brata, pulchną dłoń swą położyła na ich głowach i wycedziła przez zęby:
– Niech was Bóg błogosławi.
Wnet potém podniosła do nosa flakon z solami.
– Panie Hebel! wszak tańczysz poloneza? – zapytał Odrowąż.
– Tańczyło się to parę razy za młodu, to się i przypomni, – odparł stary stolarz.
– No to zapraszaj w tany panią domu, a ja wybieram sobie moję dzieweczkę, narzeczoną.
– A ja pana narzeczonego, – rzekła wdzięcznie Matylda i podała rękę synowi stolarza.
Pani Eufemia nie śmiała, nie miała siły sprzeciwiać się, ogólnemu popędowi i, sapiąc i wąchając sole, położyła rękę na ramieniu Hebla.
– Rżnij kapelo! – krzyknął Odrowąż i na czele kilkudziesięciu par posunął na przód z Lillą.
Huczny polonez brzmiał w ścianach Olskiego pałacu, świetne pary z powagą i wdziękiem przesuwały się po salonach pod rzęsistém światłem, płynącém z pająków i kinkietów.
Przez całą noc grzmiące akordy orkiestry płynęły w dal przez otwarte okna pałacu, a buchające z uilluminowanych ogrodów światło dochodziło aż do cichego a pustego owej nocy domku Hebla. Te blaski i odgłosy obudził śpiącą w swém gniazdku jaskółkę, towarzyszkę stolarza. Myślała, że to już dzień nadchodzi i wysunęła główkę na świat Boży, ale, ujrzawszy cienie nocy, znowu utuliła się cicho i tylko szczebiotała jeszcze przez chwilę, jakby mówiła: „bawcie się sobie, ludzie, hucznie i wesoło, a ja spokojnie noc w mem gniazdku przepędzę, bo niéma większego na świecie szczęścia, jak sen spokojny w swém własném gniazdeczku.”