Za darmo

Syn stolarza

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Lilla milczała, nie śmiąc oczu podnieść na stryja.

– A cóżby to ciotka powiedziała na te oznaki panieńskiego wzruszenia? przecież ty panna wysoko urodzona, a on syn stolarski! he?

Lilla, nie mogąc powstrzymać się dłużéj, z głośnym płaczem rzuciła się na piersi stryja.

– Jakem Odrowąż, śmieszna z ciebie dziewczyna – zawołał pan Wincenty, dobrotliwie obejmując synowicę – no, gadaj-że mi zaraz, czy kochasz go, czy nie, a nie becz, bo to się na nic nie przyda.

– Stryjaszku! ja Bogu i sobie przysięgłam, ze jego tylko jednego przez całe życie kochać będę, – szepnęła Lilla, kryjąc oczy na piersi stryja.

Twarz Odrowąża zajaśniała poczciwym uśmiechem.

– No, to i bardzo dobrze – rzekł – to się i pobierzecie, bo i on powiedział mi, że ciebie kocha. Poczciwe chłopczysko, mówi, iż doświadczał zgryzoty sumienia, kradnąc niby twoje serduszko bez mojéj wiedzy. Niech-że więc je posiada z mojém pozwoleniem i błogosławieństwem.

– Ale co ciocia na to powié? – szepnęła Lilla, uśmiechnięta przez łzy i całując ręce stryja.

– Ot wytniem jéj taką siurpryzę, że aż podskoczy, choć grubsza ode mnie! – rzekł Odrowąż, pokręcając wąsa.

– Byle-by nie zbyt nagle ją martwić – prosiła dobra Lilla.

– Nie bój się, dziewczyno, wszystko pójdzie jak z płatka, już to ja biorę na siebie. A dobrze tak ciotce! niech nie będzie nadęta, jak bańka mydlana.

Wieczorem dnia tego, Lilla, podlewając swoje kwiatki, tak głośno i radośnie śpiewała w ogrodzie, że aż odgłos jéj piosenki dochodził do ganku stolarza. Roman siedział tam z ojcem i chciwie chwytał uchem oderwane nuty dobrze mu znanego głosu, a jaskółka, wyglądając z gniazdeczka, patrzała na niego i odzywała się niekiedy, jakby mówiła: słuchaj! słuchaj! tam Lilla śpiewa!…

—–

Ostatniego dnia Czerwca uroczyście obchodzono w Olsku rocznicę urodzin pani Eufemii. Dumna pani sprosiła do siebie na festyn całe bardzo liczne sąsiedztwo, a nawet i z dalszych stron zawezwała wiele znajomych lub pokrewnych osób. Przez kilka dni robiły się świetne przygotowania, bo pani Eufemia chciała przepychem olśnić swych gości, a przytém spodziewała się ujrzéć między nimi młodego pana Edwarda S., milionera, którego od dawna miała na oku, uważając go za stosowną partyą dla Lilli.

Gdy nadszedł dzień naznaczony, liczne powozy poczęły wjeżdżać na dziedziniec Olski. Pod oparty na murowanych filarach, kryty i brukowany podjazd pałacu, z turkotem wtłaczały się karéty sześciokonne, z forrejterami na przedzie, koczyki zaprzężone piątką koni i powożone z konia po krakowsku, kawalerskie amerykanki i kabryolety z ugalonowanemi dżokiejami z tyłu. Obok karet, na małych siwakach kłusowali dziarscy chłopcy, ubrani po kozacku, a każdy z nich trzymał w ręce zgaszony kaganiec, którym miał oświecać państwu drogę z powrotem o póżnéj1 nocy. Kawalerscy furmani trzaskali z batów ogniście, powożący z konia krakowscy stangreci przygrywali na trąbkach. Od bramy do samego podjazdu gwar i zamęt był wielki. Brzęczały uprzęże i błyszczały blachy powozów i migotały różne barwy liberyi, a panowie i panie, w jaśniejących bogactwem strojach, wysiadając z pojazdu, wchodzili do obszernego przedpokoju, wyłożonego mozaikową posadzką, i ozdobionego marmurowemi wschodami, prowadzącemi na piérwsze piętro pałacu.

Na piérwszém piętrze, w obszernym salonie, pani Eufemia przyjmowała przybywających gości. Ubrana w aksamitną suknią wiśniowéj barwy, na szyi miała kilka sznurów wielkich pereł, zamkniętych brylantowym fermoarem; siwiejące już jéj włosy pokryte były czarną koronką, podtrzymywaną dwiema złotemi, w kształcie gwiazd zrobionemi, szpilkami. Siedziała zagłębiona w swym ulubionym fotelu, obitym ponsowym aksamitem o złotych ozdobach, a na twarzy jéj, rzekłbyś, jak w zwierciedle przejrzały się wszystkie otaczające ją świetności, tak błyszczała ona dumą i nakazującém wejrzeniem.

O godzinie piątéj po południu, około sto osób było już zebranych w salonach Olskiego pałacu; oczekiwano tylko jeszcze pana Wincentego Odrowąża, który na parę dni przed festyną wyjechał był z domu siostry i miał wrócić w sam dzień jéj urodzin.

Z pomiędzy przybyłych pań pięknością i światowym układem najbardziéj się odznaczała pani Matylda W., blizka krewna pani domu, a śród mężczyzn rej wodził pan Bolesław Radzymir, serdeczny przyjaciel pana Odrowąża, przybyły na uroczystość Olską aż zkądciś z pod Karpat. Otoczona gronem dziewic, w najmniejszym salonie, przez który goście przechodzić musieli, dążąc do gospodyni domu, siedziała Lilla w białéj powiewnéj sukience, z wieńcem niezapominajek na gładko uczesanych włosach. Całą kosztowność jéj stroju stanowił sznur pięknych pereł, wijących się na łabędziéj, śnieżnie białéj jéj szyi.

Za krzesłem Lilli stał młody pan Edward S., ów oczekiwany przez panią Eufemią milioner, przystojny blondyn z otwartém czołem, poczciwym uśmiechem i rozumnemi oczyma. Co moment schylał się on nad wianeczkiem niezapominajek i jakby chciał napawać się delikatną wonią kwiatów, zdobiących czoło pięknéj dziewicy, mówił do niéj długo a na twarzy jego malowało się prawdziwe, szczere wzruszenie. Ale Lilla z roztargnieniem słuchała słów Edwarda; oczy jéj ciągle zwracały się ku drzwiom, jakby oczekiwała kogoś, a na twarzy jéj malowała się tęsknota, któréj skryć nie umiała.

Obiad miano podać o piątéj, ale wielki bronzowy zégar, stojący w środkowym salonie na marmurowéj konsoli, wskazywał już szóstą, a pana Odrowąża jeszcze nie było. Pani Eufemia niecierpliwie spoglądała na drzwi i na zégar, ale nie wydawała rozkazu podania do stołu, bo czekała na brata, który jeden na świecie zaimponować jéj umiał.

W małym saloniku młodzi ludzie i panienki zapraszali Lillę do fortepianu. Piękna panna usiadła przy instrumencie i od niechcenia zaśpiewała jakąś włoska aryetkę. Właśnie odśpiewała ostatnią nutę, gdy otworzyły się drzwi z łoskotem i wszedł naprzód pan Odrowąż ze zwykłą sobie fantazyą i bunczucznością, a za nim ukazał się Roman Hebel.

Ręce Lilli drgnęły na klawiszach i twarz zapłonęła szkarłatem. Wzrok Romana, błyszczący i zamyślony, upadł na nią i powitał ją jéj tylko zrozumiałym wyrazem. Dziewica, w mgnieniu oka odzyskując przytomność, uderzyła parę akordów i w odpowiedź na spojrzenie kochanka pełnym miłości głosem zaśpiewała tę przedziwnéj, dziewiczéj naiwności piosenkę:

 
„Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
Nie świeciła-bym jak tylko dla ciebie,
Ani na góry, ani na lasy,
Ale po wszystkie czasy,
Nie świeciła-bym jak tylko dla ciebie. ”
 

Tymczasem pan Odrowąż, ująwszy Romana pod ramię, posunął z nim ku gospodyni domu, a stanąwszy przed nią, rzekł:

– Prezentuję siostrze dobrodziejce pana Romana Hebla, arcy zacnego i miłego młodziana, który na moję prośbę zgodził się uczestniczyć w dzisiejszéj festynie twojego domu.

Roman ukłonił się z głębokiém uszanowaniem, pani Eufemia zaczerwieniła się jak piwonia i do krwi przygryzła usta. Więc syn stolarza tylko na prośbę jéj brata zgodził się dom jéj nawiedzić! o zgrozo!… Myślała przez chwilę, że zemdleje i poniosła do nosa flakon z solami. Ale szybko przyszedłszy do siebie, wzgardliwém spojrzeniem orzuciła stojącego przed nią młodzieńca i wycedziła przez zaciśnięte zęby:

– Nie wiem tylko, czy będzie mu przyjemnie w towarzystwie tak pewno różném od tego, do którego przywykł….

Roman spojrzał na nią ze zdziwieniem jakby nie rozumiał słów tych, a pan Odrowąż odparł, powstrzymując siostrę surowém wejrzeniem:

– Pan Hebel jest tak miłym kawalerem, że wszędzie potrafi dobrze się zabawić, zresztą przybył tu ze mną i ja będę dbał o jego zabawę.

1późnéj. [przypis redakcyjny]