Za darmo

Syn stolarza

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Szczególny nacisk położył na wyrazie ja i spojrzał przytém na siostrę tak, iż spuściła oczy i ze złości ugryzła zębami rożek batystowéj chusteczki.

Pan Odrowąż witał się radośnie z Bolesławem Radzymirem i prezentował wszystkim damom i mężczyznom Romana Hebla, jako posiadającego szczególną jego estymę i affekt. Wszyscy poważali wielce Odrowąża, więc i protegowany przezeń młody człowiek doświadczył ogólnie serdecznego przyjęcia; zresztą miła powierzchowność jego, prostota układu i piękna wymowa, od razu uczyniły w całém zebraniu bardzo korzystne wrażenie. Nim obiad podano, Roman Hebel królował już w gronie młodych ludzi; wszyscy oni po raz piérwszy go widzieli, ale kilku z nich słyszało nazwisko jego, zaszczytnie wspominane w Krakowie, zkądby zaś był rodem i jakie posiada heraldyczne zaszczyty, ani w głowie nie postało nikomu zapytać go o to.

Oznajmiono obiad. Pan Odrowąż ofiarował swe ramię pięknéj pani Matyldzie i rozpoczął szereg par, idących do stołu, a widząc, że Lilla stała nieco na uboczu, spłoniona jak różyczka i co moment spoglądająca w stronę, gdzie był Roman, zawołał:

– No, panie Hebel, nie chcesz-że pan podać ręki mojéj synowicy? Jakem Odrowąż, nikt nie zarzuci przecie, że niestosowna z was będzie para!

Na te słowa Roman poskoczył ku Lilli; towarzystwo spoglądając na siebie komentowało oczyma znaczące odezwanie się stryja pięknéj panny, a pani Eufemia udawała ślepą i głuchą, tylko takim ciężarem zwaliła się na ramię prowadzącego ją Radzymira, że aż stęknął pocichu nieborak.

Całe towarzystwo po wschodach, ostawionych, kwiatami, zeszło do sali jadalnéj, w któréj dwa wielkie stoły pysznie błyszczały kryształami i srebrem. Sala ta miała jednę ścianę całą złożoną z okien, a za nią była obszerna cieplarnia, w któréj, śród mchu i nizkiego kwiecia, wznosiły się i kwitły najrzadsze rośliny. Wszystkie okna od cieplarni były otwarte, i wzrok wchodzących gości uderzała niepospolita, artystyczna piękność ram, oprawiających szyby. Ramy te były z orzechowego drzewa, ale tak misternie i delikatnie wyrabiane, taką wyborną a rozmaitą ozdobione rzeźbą, że każdy prawie z obecnych przystępował do nich z kolei, przypatrywał się i podziwiał.

Obiad trwał dobre trzy godziny. W czasie wetów rozmowa toczyła się wielce ożywiona, a przedmiotem jéj były różne allianse i kolligacye familijne. Pan Odrowąż mówił do Edwarda S.:

– Znałem ci ja dobrze ojca pańskiego; był to człowiek wielkiego rozumu i zacności, a przytém i pan całą gębą. Wszakże to pono marszałkował niegdyś gubernii Wołyńskiéj!

– Nie, szanowny panie, – odrzekł Edward, – stryj to mój był marszałkiem, a ojciec piastował wcale inny urząd.

– A prawda to, – mówił Odrowąż; – starość blizka, pamięć krótka, przepomniałem; zawszeć jednak możesz pan poszczycić się swą antecedencyą, i stryj, i ojciec dzielni byli…

– A pański ojciec, ozwał się Radzymir do innego jakiegoś młodzieńca, czy żyje i w dobrém jest zdrowiu.

– Dziękuję panu, żyje i zdrów jest, – odpowiedział młody człowiek.

– Przyjaciel to mój był od serca za lat młodzieńczych, – mówił Radzymir, – jest w nim i prawość, i rozum, a i milionik w kieszeni, – dodał z uśmiechem.

Pani Eufemia słuchała téj rozmowy o ojcach, i jakby jéj nagła myśl jakaś przyszła do głowy, ozwała się donośnie:

– Nic nie może być milszém dla serca i zaszczytniejszém w oczach ludzi, jak módz z dumą nosić nazwisko praojców.

Potém pochyliła się nad stołem, zwróciła spojrzenie zmrużonych oczu na Romana, siedzącego obok Lilli, prawie w końcu długiego stołu, i zapytała bardzo głośno:

– Panie Hebel! a pański ojciec kim jest?

Pytanie to, tak dziwne i niestosowne, uczyniło na całém towarzystwie wrażenie piorunu. Obecni zwrócili zdziwione spojrzenia na gospodynią domu, potém wszystkie oczy ciekawie przeniosły się na twarz zapytanego. Pan Odrowąż wypuścił z ręki widelec i mruknął pod wąsem: do kroćset! ale przez wzgląd na płeć piękną powstrzymał się i tylko spojrzał na siostrę groźnym wzrokiem.

Roman spojrzał na pytającą i jakby nie dowierzając własnemu słuchowi, zapytał:

– Czy pani do mnie mówi?

– Tak, – powtórzyła pani Eufemia, – pytam pana kim jest pański ojciec.

Milczenie stało się ogólne, wszyscy oddech zatrzymali w piersi, Lilla bladła i rumieniła się na przemian. Ale na pięknéj twarzy syna stolarza najmniejsze nie ukazało się wzruszenie. Uśmiechnął się lekko i odrzekł z wielką grzecznością i spokojem:

– Ojciec mój, pani, jest tym samym stolarzem, który robił ramy tak podziwiane przed chwilą i tak pięknie zdobiące okna jéj cieplarni.

Powiedziawszy to, zwrócił się znowu do Lilli i ciągnął daléj przerwaną z nią rozmowę. Wszystkie spojrzenia zlały się na twarz nieznanego a sympatycznego młodzieńca. Kilka rąk wzniosło się jak do dania oklasku, kilka ust otworzyło się niby do wyrazu pochwały i szacunku; ale przez poczucie grzeczności dla gospodyni domu, wszyscy powstrzymali objawy swych uczuć, a tylko w całém zebraniu dał się poznać głuchy niesmak i przymus, jak zawsze bywa, gdy ludzie poznają, że jednemu z nich wyrządzono niesłusznie jakieś ubliżenie lub krzywdę. Pani Matylda, ze światowym taktem, wyprowadziła wszystkich z kłopotliwego położenia, odzywając się, że pora już wstać od stołu, bo piękna pogoda wabi do ogrodu. Towarzystwo wstało od obiadu zdumione, bo nikomu przedtém ani przez myśl nie przeszło, aby piękny i wykształcony Roman Hebel mógł być nizkiego pochodzenia; a gospodyni domu, widząc, że uczyniła fiasco i nie skompromitowała niemiłego sobie gościa, sapiąc, wyszła z jadalnéj sali.

Po obiedzie mężczyzni zebrali się w osobnym gabinecie dla palenia cygar.

– Niechże cię uścisnę, poczciwy synu stolarza! – zawołał piérwszy Bolesław Radzymir, biorąc w objęcia Romana.

I cała młodzież zaczęła go ściskać i całować, pragnąc mu okazać, że śmiałą i otwartą swą odpowiedzią zyskał jéj przychylność i poważanie.

– No Romanku! – zawołał Odrowąż, teraz pora palnąć siurpryzę jéjmości!

– Panowie! – dodał, zwracając się do mężczyzn, – proszę za mną. Idę w swaty za panem Romanem! „Radziwiłł swatem, za panem Downutem,” – krzyknął, i ująwszy Romana pod ramię, posunął się z nim na piérwsze piętro i, wszedłszy do salonu, gdzie znajdowała się pani Eufemia, stanął przed nią, pokręcił wąsa z fantazyą i rzekł donośnie:

– Przychodzę do ciebie, szanowna siostro dobrodziéjko, jako do ciotki i opiekunki synowicy naszéj, Lilli Odrowążówny, prosić cię o jéj rękę dla stojącego tu oto przed tobą, pana Romana Hebla, który dla afektów swoich moję sankcyą stryjowską już najzupełniéj pozyskał.

Pani Eufemia otworzyła szeroko oczy, sponsowiała i zaczęła mówić:

– Ależ, panie bracie…

Nie mogła skończyć, bo zakrztusiła się złością, poniosła flakon do nosa i krzyknęła:

– Mdleję!…

– To z radości! jakem Odrowąż, z radości mdleje siostra dobrodziéjka, że tak zacnego dostaje bratanka! – zawołał pan Wincenty, a spostrzegłszy Lillę, która drżąca kryła się za towarzyszki, pociągnął ją do siebie, i zdejmując z małego palca piękny brylantowy pierścień, oddał go jéj i rzekł:

– Weź to, dziewczyno, i włóż na palec narzeczonego, a śmiało! Pierścieniem tym zaręczała się babka twoja z twym dziadem.

Lilla ze spuszczonemi oczyma oddała pierścień Romanowi, który zdjął z palca małą srebrną obrąkę i, oddając ją narzeczonéj, rzekł:

– Jest to ślubna obrączka mojéj matki, która dotąd nie opuszczała mię nigdy.

– Wiwat, zaręczona para! – zawołał Odrowąż, biorąc z tacy, którą wniósł lokaj, kielich węgrzyna.