Za darmo

Kometa

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Po dniu krótkim, bezładnym, na poły przespanym, otwierała się noc jak ogromna rojna ojczyzna. Tłumy wylegały na ulicę, wysypywały się na place, głowa na głowie, jak gdyby odbito beczki kawioru toczącego się strugami lśniącego śrutu, płynącego rzekami pod nocą czarną jak smoła i zgiełkliwą od gwiazd. Schody załamywały się pod ciężarem tysięcy, we wszystkich oknach ukazywały się zrozpaczone figurki, ludzie-zapałki na ruchomych drewienkach przekraczały parapet w lunatycznym ferworze, tworzyły żywe łańcuchy jak mrówki, ruchome spiętrzenia i kolumny – jeden na ramionach drugiego – spływające z okien na platformy placów, jasne od blasku beczek smolnych.

Proszę mi wybaczyć, jeśli opisując te sceny pełne ogromnego spiętrzenia i tumultu wpadam w przesadę, wzorując się mimo woli na pewnych starych sztychach67 w wielkiej księdze klęsk i katastrof rodzaju ludzkiego. Wszak zmierzają one do jednego praobrazu, i ta megalomaniczna przesada, ogromny patos tych scen wskazuje, że wybiliśmy tu dno odwiecznej beczki wspomnień, jakiejś prabeczki mitu, i włamaliśmy się w przedludzką noc pełną bełkocącego żywiołu, bulgocącej anamnezy68, i nie możemy już wstrzymać wezbranego zalewu. Ach, te rybne i rojne noce, zarybione gwiazdami i lśniące od łusek, ach, te ławice pyszczków łykających niestrudzenie drobnymi haustami, głodnymi łykami wszystkie wezbrane, niewypite strugi tych czarnych i ulewnych nocy! Do jakich fatalnych więcierzy69, do jakich żałosnych niewodów70 ciągnęły te ciemne pokolenia tysiąckroć rozmnożone?

O, niebiosa tych dni, całe w sygnałach świetlnych i meteorach, pokreślone przez kalkulacje astronomów, tysiąckrotnie przekalkowane, pocyfrowane, poznaczone wodnymi znakami algebry. Z twarzami błękitnymi od glorii tych nocy, wędrowaliśmy po niebiosach pulsujących od wybuchów dalekich słońc, w syderycznych71 olśnieniach – rojowiska ludzkie płynące szerokim szlakiem po mieliznach drogi mlecznej rozlanej na całe niebo, struga ludzka, nad którą górowali cykliści na swych pajęczych aparatach. O, gwiezdna areno nocy, porysowana aż po najdalsze krańce przez ewolucje, spirale, arkany i pętle tych jazd elastycznych, o cykloidy72 i epicykloidy73 egzekwowane74 w natchnieniu po przekątniach75 nieba, gubiące druciane szprychy, tracące obojętnie lśniące obręcze, dobiegające już nagie, już tylko na czystej idei bicyklicznej do mety świetlanej! Z tych dni wszak datuje się nowa konstelacja, trzynasty gwiazdozbiór przyjęty na zawsze w poczet Zodiaku, świetniejący odtąd na niebie naszych nocy: „Cyklista”.

Mieszkania w te noce na przestrzał otwarte stały puste w świetle lamp filujących76 gwałtownie. Firanki okien, wyrzucone daleko w noc, falowały, i tak stały te amfilady77 we wszechobejmującym, ustawicznym przeciągu, który je przeszywał na wskroś jednym, nieustającym, gwałtownym alarmem. To wuj Edward alarmował. Tak jest, nareszcie stracił cierpliwość, zerwał wszystkie więzy, podeptał imperatyw kategoryczny78, wyłamał się z rygorów swej wysokiej moralności i alarmował. Zatykano go pośpiesznie przy pomocy długiego drążka, kuchennymi szmatami, usiłowano zatamować gwałtowny wybuch. Ale nawet tak zakneblowany, gwałtował dziko, terkotał bezprzytomnie, terkotał bez opamiętania, było mu już wszystko jedno, i życie uchodziło zeń tym terkotem, skrwawiał się na oczach wszystkich bez ratunku w fatalnym zacietrzewieniu.

Czasem wpadał ktoś na chwilę do pustych pokoi przeszytych tym gwałtownym alarmem, wśród lamp płonących wysokim płomieniem, podbiegał na palcach parę kroków od progu i zatrzymywał się z wahaniem, jakby czegoś szukając. Zwierciadła brały go bez słowa w swą głąb przejrzystą, rozdzielały milczkiem między siebie. Wuj Edward gwałtował79 wniebogłosy przez wszystkie te jasne i puste pokoje i samotny dezerter gwiazd, pełen złego sumienia, jakby przyszedł popełnić czyn zdrożny80, wycofywał się ukradkiem z mieszkania, ogłuszony alarmem, i zmierzał do drzwi, odprowadzany przez czujne zwierciadła, które go przepuszczały przez lśniący swój szpaler81, podczas gdy w głąb ich rozbiegał się na palcach w różnych kierunkach rój spłoszonych sobowtórów z palcem przy ustach.

 

Znowu otwierało się nad nami niebo ze swymi bezmiarami zasianymi pyłem gwiezdnym. Na tym niebie pojawiał się już o wczesnej godzinie noc w noc ów fatalny bolida ukośnie przechylony, uwisły u wierzchołka swej paraboli, nieruchomo wymierzony w ziemię, połykający bez skutku tyle i tyle tysięcy mil na sekundę. Wszystkie spojrzenia wymierzone były ku niemu, podczas gdy on, metalicznie świecący, obły w kształcie, nieco jaśniejszy w swym wypukłym jądrze, wykonywał z matematyczną dokładnością swe dzienne pensum82. Jakże trudno było uwierzyć, że ten mały robaczek, świecący niewinnie wśród niezliczonych rojów gwiazd, to palec ognisty Baltazara83 wypisujący na tablicy nieba zgubę naszego globu. Ale każde dziecko umiało na pamięć ów wzór fatalny ujęty w fajkę wielokrotnej całki84, z której po wstawieniu granic85 wynikała nasza nieuchronna zatrata. Cóż mogło nas jeszcze uratować?

Podczas gdy gawiedź rozbiegła się w wielkiej nocy, gubiąc się wśród gwiezdnych blasków i fenomenów, ojciec pozostał cichaczem w domu. On jeden znał tajne wyjście z tej matni86, tylne kulisy kosmologii87, i uśmiechał się skrycie. Podczas gdy wuj Edward alarmował rozpaczliwie, zatkany szmatami, ojciec wsadził po cichu głowę do lufcika od pieca. Było tam głucho i czarno, że oko wykol. Wiało ciepłym powietrzem, sadzą, zaciszem i przystanią. Ojciec usadowił się wygodnie, przymknął z błogością oczy. W ten czarny skafander domu, wynurzony nad dachem w noc gwiaździstą, wpadał nikły promyk gwiazdy i załamany jakby w szkłach lunety, kiełkował światłem w ognisku, zaczyniał się zalążkiem w ciemnej retorcie komina. Ojciec ostrożnie kręcił śrubę mikrometru88, i oto wysunął się powoli w pole widzenia lunety ten stwór fatalny, jasny jak księżyc, podany przez soczewkę na odległość dłoni, plastyczny i świecący wapienną rzeźbą w milczącej czerni pustki planetarnej. Był nieco skrofuliczny89, poorany ospą – brat rodzony księżyca, zagubiony sobowtór wracający po tysiącletniej wędrówce do macierzystego globu. Mój ojciec przesuwał go z bliska przed wytrzeszczonym okiem jak krąg sera szwajcarskiego gęsto dziurkowany, bladożółty, ostro oświetlony, pokryty białą jak trąd krostą. Z ręką na śrubie mikrometru, z okiem olśnionym jaskrawo przez światło okularu, wodził ojciec zimnym spojrzeniem po wapiennym globie, widział na jego powierzchni zawiły rysunek choroby toczącej go od wewnątrz, kręte kanaliki kornika-drukarza, ryjącego serowatą i robaczywą powierzchnię. Ojciec wzdrygnął się, dostrzegł swą pomyłkę, nie, nie był to ser szwajcarski, był to najwidoczniej mózg ludzki, anatomiczny preparat mózgu w całej jego zawiłej budowie. Ojciec widział wyraźnie granice płatów, zwoje szarej substancji. Natężywszy wzrok silniej, odczytał nawet nikłe litery napisów biegnące w różnych kierunkach na zawiłej mapie półkuli. Mózg zdawał się być zachloroformowany90, głęboko uśpiony i przez sen błogo uśmiechnięty. Dochodząc jądra tego uśmiechu, ujrzał ojciec poprzez zagmatwany rysunek powierzchni sedno zjawiska i uśmiechnął się sam do siebie. Czegóż nie odkrywa nam własny zaufany komin, czarny jak tabaka w rogu! Poprzez zwoje szarej substancji, poprzez drobną granulację nacieków, dostrzegł ojciec wyraźnie przeświecające kontury embriona w charakterystycznie przekoziołkowanej pozycji, z piąstkami przy twarzy śpiącego na opak swój sen błogi w jasnej wodzie amnionu91. W tej pozycji zostawił go ojciec. Powstał z ulgą i zamknął klapę lufcika.

Dotąd i nie dalej92. Jak to, a cóż stało się z końcem świata, co z tym świetnym finałem po tak wspaniale rozwiniętej introdukcji93. Spuszczenie oczu i uśmiech. Czy zakradł się błąd w obliczenia, maleńka pomyłka w dodawaniu, diablik drukarski przy przepisywaniu cyfr? Nic z tego wszystkiego. Obliczenie było ścisłe, żaden błąd nie zakradł się w kolumny cyfr. Więc cóż się stało? Proszę posłuchać. Bolida pędził dzielnie, rwał z kopyta jak rumak ambitny, ażeby dosięgnąć mety zawczasu. Moda sezonu biegła z nim razem. Przez czas jakiś leciał on u czoła epoki, której nadawał swój kształt i imię. Potem zrównały się te dwa dzielne bieguny i szły równolegle w wysilonym galopie, serca nasze biły solidarnie wraz z nimi. Potem jednak moda wysunęła się z wolna naprzód o długość nosa, wyprzedziła niestrudzonego bolidę. Ten milimetr zadecydował o losie komety. Była już przesądzona, raz na zawsze zdystansowana. Już serca nasze biegły z modą, zostawiały z wolna w tyle świetnego bolidę, patrzyliśmy obojętnie, jak bladł, malał i stał w końcu zrezygnowany na horyzoncie, bokiem przechylony, biorąc już na próżno ostatni zakręt na swym zakrzywionym torze, daleki i błękitny, na zawsze nieszkodliwy. Odpadł bezsilnie w konkursie, siła aktualności wyczerpała się, nikt nie troszczył się o zdystansowanego. Pozostawiony sobie, wiądł po cichu wśród powszechnej obojętności.

67sztych – staloryt, technika graficzna posługująca się metalową płytą, zatrzymującą tusz w wyżłobionych w niej rowkach. [przypis edytorski]
68anamneza (z gr.: przypomnienie) – przypomnienie sobie tego, co już zostało poznane przed narodzinami. [przypis edytorski]
69więcierz – rodzaj prostej sieci rybackiej z wikliny lub tkaniny sieciowej. [przypis edytorski]
70niewód – rodzaj długiej sieci rybackiej. [przypis edytorski]
71syderyczny (z łac. sidus, sideris: gwiazda) – gwiezdny. [przypis edytorski]
72cykloida (z gr.) – krzywa płaska, jaką zatacza punkt okręgu toczącego się po prostej. [przypis edytorski]
73epicykloida (z gr.) – krzywa płaska, jaką zakreśla punkt okręgu toczącego się bez poślizgu po zewnętrzu drugiego okręgu. [przypis edytorski]
74egzekwowany – tu: wykonywany. [przypis edytorski]
75przekątnia (daw.) – przekątna. [przypis edytorski]
76filować (z fr.) – o świecy, lampie naftowej: kopcić; o świetle lampy: migotać, drgać. [przypis edytorski]
77amfilada – ciąg pomieszczeń z drzwiami ustawionymi na jednej osi. [przypis edytorski]
78imperatyw kategoryczny – w filozofii Kanta: bezwarunkowy nakaz moralny każący jednostce postępować tak, że w jej przekonaniu reguły tego postępowania mogłyby stanowić powszechne zasady. [przypis edytorski]
79gwałtować (daw.) – robić gwałt, podnosić alarm. [przypis edytorski]
80zdrożny – stanowiący wykroczenie przeciw właściwym obyczajom, naganny. [przypis edytorski]
81szpaler – dwa równolegle ułożone szeregi, rzadziej pojedynczy szereg. [przypis edytorski]
82pensum (łac.) – praca, zadanie do wykonania w określonym czasie, zwykle jednego dnia. [przypis edytorski]
83palec ognisty Baltazara… – wg Biblii (Dn 5) król Babilonu Baltazar wydał ucztę, podczas której ukazała się w sali ręka pisząca na ścianie słowa: Mane, tekel, fares, co zwykło się tłumaczyć: „policzone, zważone, rozdzielone”. Była to przepowiednia bliskiego upadku królestwa Baltazara, która spełniła się jeszcze tej samej nocy. [przypis edytorski]
84całka (mat.) – pojęcie matematyczne, rodzaj sumy nieskończenie wielu nieskończenie małych wielkości, stosowanej dla wielkości zmieniających się w sposób ciągły; symbolem całki jest pionowa kreska z zagięciami na końcach (stąd „fajka”), pochodząca od wydłużonej litery „s”. [przypis edytorski]
85granice całkowania (mat.) – początkowa oraz końcowa wartość zmiennej, wyznaczające zakres, dla którego oblicza się wartość całki. [przypis edytorski]
86matnia – sytuacja bez wyjścia, pułapka. [przypis edytorski]
87kosmologia – nauka zajmująca się budową kosmosu, wszechświata. [przypis edytorski]
88mikrometr pozycyjny (astr.) – używany do poł. XX w. przyrząd do precyzyjnych pomiarów wzajemnego położenia obiektów widniejących na niebie blisko siebie. [przypis edytorski]
89skrofuliczny – chory na gruźlicę węzłów chłonnych szyi; tu przen.: o nierównej fakturze z wyraźnymi ziarnistościami, poorany punktowymi zniszczeniami. [przypis edytorski]
90chloroform – organiczny związek chemiczny w postaci lotnej cieczy o słodkawym zapachu, używany jako środek usypiający. [przypis edytorski]
91amnion (daw., gr.) – owodnia, błona płodowa okrywająca bezpośrednio płód i mająca zapewnić mu środowisko wodne. [przypis edytorski]
92Dotąd i nie dalej – w biblijnej Księdze Hioba (Hi 38, 11) tymi słowami Bóg wyznacza granice destrukcyjnemu morzu. [przypis edytorski]
93introdukcja (z łac.) – wstęp. [przypis edytorski]