Za darmo

Kometa

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Gdy brat mój po raz pierwszy przyniósł ze szkoły elektromagnes, gdy z dreszczem wewnętrznym doświadczaliśmy wszyscy dotknięciem tajemnie wibrującego życia, zamkniętego w obwodzie elektrycznym, ojciec uśmiechał się z wyższością. W głowie jego dojrzewała myśl dalekosiężna, zestrzelał się i zamykał łańcuch dawno powziętych podejrzeń. Dlaczego ojciec uśmiechał się do siebie, dlaczego oczy jego przekręcały się, łzawiąc, w tył orbit w śmiesznie przedrzeźnianej dewocji? Któż potrafi odpowiedzieć? Czy przeczuwał gruby trick, ordynarną intrygę, przejrzystą machinację poza zdumiewającymi objawieniami tajemnej siły? Od tej chwili datuje się zwrot ojca do doświadczeń laboratoryjnych.

Laboratorium ojca było proste: kilka kawałków drutu zwiniętego w cewki, parę słoi z kwasem, cynk, ołów i węgiel – oto był cały warsztat tego przedziwnego ezoteryka34. – Materia – mówił spuszczając wstydliwe oczy nad swym stłumionym prychaniem – materia, moi panowie… – Nie domawiał zdania, pozwalał się domyślać, że był na tropie grubego kawału, że byliśmy wszyscy, jakeśmy tu siedzieli, gruntownie nabici w butelkę. Ze spuszczonymi oczami ojciec natrząsał się cicho z tego odwiecznego fetysza. – Panta rei!35 – wołał i zaznaczał ruchem rąk wieczne krążenie substancji. Od dawna pragnął zmobilizować krążące w niej utajone siły, upłynnić jej sztywność, torować jej drogi do wszechprzenikania, do transfuzji, do wszechcyrkulacji, jedynie właściwej jej naturze. – Principium individuationis36 furda37 – mówił i wyrażał tym swą bezgraniczną pogardę dla tej naczelnej ludzkiej zasady. Rzucał to mimochodem, biegnąc wzdłuż drutu, przymykał oczy i macał delikatnym dotknięciem różne miejsca obwodu, wyczuwając nikłą różnicę potencjałów. Robił nacięcia w drucie, nachylał się, nasłuchując, i już był o dziesięć kroków dalej, ażeby powtórzyć tę czynność w innym punkcie obwodu. Zdawał się mieć dziesięć rąk i dwadzieścia zmysłów. Jego rozstrzelona uwaga pracowała w stu miejscach równocześnie. Żaden punkt przestrzeni nie był wolny od jego podejrzeń. Nachylał się, nakłuwając drut w jakimś punkcie obwodu, i nagłym rzutem za siebie strzelał jak kot w upatrzone miejsce i pudłował zawstydzony. – Przepraszam – mawiał zwracając się nagle do zdumionego widza przypatrującego się jego manipulacjom – przepraszam, chodzi mi właśnie o ten kawałek przestrzeni, który pan zajmuje swą osobą, czy nie zechciałbyś się pan na chwilę usunąć? – I wykonywał pośpiesznie swoje migawkowe pomiary, zwrotny i zręczny jak kanarek, podrygujący sprawnie na drgawkach swych celowych38 nerwów.

Metale zanurzone w rozczynach39 kwasów, słone i śniedziejące40 w tej bolesnej kąpieli, zaczynały w ciemności przewodzić. Obudzone z drętwej martwoty nuciły monotonnie, śpiewały metalicznie, świeciły śródcząsteczkowo w nieustannym zmierzchu tych dni żałobnych i późnych. Niewidzialne ładunki wzbierały w biegunach i przekraczały je, uchodząc w wirującą ciemność. Ledwo wyczuwalne świerzbienie, ślepe mrowiące prądy zbiegały przestrzeń spolaryzowaną41, w koncentryczne linie sił, w krążenia i spirale pola magnetycznego. To tu, to tam sygnalizowały ze snu aparaty, odpowiadały sobie z opóźnieniem, poniewczasie, beznadziejnymi monosylabami, kreska, kropka, w przerwach głuchego letargu. Ojciec stał pośród tych wędrujących prądów z bolesnym uśmiechem, wstrząśnięty tą jąkającą się artykulacją, tą niedolą raz na zawsze zamkniętą i bezwyjściową, sygnalizującą monotonnie kalekimi półsylabami z nie wyzwolonych głębi.

W rezultacie tych badań ojciec doszedł do wyników zdumiewających. Wykazał na przykład, że dzwonek elektryczny, oparty na zasadzie tzw. młotka Neefa42, jest zwykłą mistyfikacją. Nie człowiek włamywał się tu w laboratorium natury, ale natura wciągała go w swoje machinacje, osiągając poprzez jego eksperymenty swoje własne cele, zmierzające nie wiadomo dokąd. Mój ojciec dotykał przy obiedzie paznokcia swego wielkiego palca trzonkiem łyżki zanurzonej w zupę, i oto w lampie zaczynało terkotać dzwonkiem Neefa. Cała aparatura była zbędnym pretekstem, nie należała do rzeczy, dzwonek Neefa był miejscem zbiegu pewnych impulsów substancji, szukających swej drogi poprzez spryt człowieka. Natura chciała i sprawiała, człowiek był oscylującą strzałką, czółenkiem tkackiego warsztatu, strzelającym to tu, to tam wedle jej woli. Był on sam tylko składnikiem, częścią młotka Neefa.

Ktoś rzucił słowo „mesmeryzm”43, i ojciec podchwycił je skwapliwie. Krąg jego teorii zamknął się, znalazł swoje ostatnie ogniwo. Człowiek według tej teorii był tylko stacją przejściową, chwilowym węzłem mesmerycznych prądów, plączących się tam i sam w łonie wiecznej materii. Wszystkie wynalazki, którymi tryumfował, były pułapkami, w które go natura zwabiała, były potrzaskami niewiadomego. Eksperymenty ojca zaczęły nabierać charakteru magii i prestidigitatorstwa44, posmaku parodystycznej żonglerki. Nie będę mówił o rozlicznych eksperymentach z gołębiami, które w trakcie manipulowania pałeczką rozmanipulowywał na dwa, na trzy, na dziesięć, ażeby je potem stopniowo, z wysiłkiem wmanipulować z powrotem w pałeczkę. Uchylał kapelusza, i oto wylatywały kolejno z trzepotem, wracały do rzeczywistości w pełnej liczbie, zapełniając stół falującą, ruchliwą, gruchającą gromadką. Czasem przerywał sobie w nieoczekiwanym punkcie eksperymentu, stawał niezdecydowany z przymkniętymi oczami i po chwili biegł drobnym kroczkiem do sieni, gdzie wsadzał głowę w lufcik komina. Było tam ciemno, głucho od sadzy i błogo jak w samym sednie nicości, ciepłe prądy wędrowały w dół i w górę. Ojciec przymykał oczy i stał tak czas jakiś w tej ciepłej, czarnej nicości. Czuliśmy wszyscy, że ten incydent nie należał do rzeczy, wychodził niejako poza kulisy sprawy, przymykaliśmy wewnętrznie oczy na ten fakt pozamarginesowy, należący do zgoła innego porządku rzeczy.

 

Mój ojciec miał w swym repertuarze sztuki istotnie deprymujące45, przejmujące prawdziwą melancholią. W jadalni naszej krzesła miały wysokie pięknie rzeźbione oparcia. Były to jakieś girlandy liści i kwiatów w guście realistycznym, ale wystarczało prztyknięcie ojca, a rzeźba ta nabierała nagle niezwykle dowcipnej fizjonomii46, nieokreślonej puenty, zaczynała migotać i mrugać porozumiewawczo, i było to nad wyraz zawstydzające, niemal nie do zniesienia, aż póki mruganie nie zaczynało nabierać całkiem określonego kierunku, nieodpartości niezwalczonej, i ten i ów z obecnych zaczynał wykrzykiwać: – Ciocia Wandzia, jak mi Bóg miły, ciocia Wandzia! – damy zaczynały piszczeć, bo to była ciocia Wandzia jak żywa, nie, ona sama już była z wizytą, już siedziała i prowadziła swój nieskończony dyskurs, nie dopuszczając nikogo do głosu. Cuda ojca unicestwiały się same, bo nie było to żadne widmo, była to rzeczywista ciocia Wandzia w całej swej zwyczajności i pospolitości, która nie pozwalała nawet na myśl o jakimś cudzie.

Zanim przystąpimy do dalszych wypadków tej pamiętnej zimy, wypada jeszcze napomknąć krótko o pewnym incydencie, który w naszej kronice rodzinnej bywa zawsze wstydliwie tuszowany. Co się stało z wujem Edwardem? Przyjechał wówczas do nas z wizytą, nic nie przeczuwając, tryskając zdrowiem i przedsiębiorczością, żonę i córeczkę zostawił na prowincji czekające z tęsknotą jego powrotu – przyjechał w najlepszym humorze, ażeby się trochę zabawić, rozerwać z dala od rodziny. I co się stało? Eksperymenty ojca zrobiły na nim piorunujące wrażenie. Po pierwszych zaraz jego sztukach wstał, zdjął palto i oddał się całkowicie do rozporządzenia ojca. Bez zastrzeżeń! Słowo to wypowiedział z uporczywym spojrzeniem i silnym uściskiem dłoni. Mój ojciec zrozumiał. Upewnił się, czy wuj nie miał tradycyjnych uprzedzeń co do „principium individuationis”. Okazało się, że nie, żadnych, zgoła żadnych. Wuj był liberalny i bez przesądów. Jedyną jego namiętnością było służyć nauce.

Początkowo ojciec pozostawiał mu jeszcze nieco swobody. Czynił przygotowania do zasadniczego eksperymentu. Wuj Edward korzystał ze swej swobody, rozglądając się po mieście. Kupił sobie welocyped okazałej wielkości i objeżdżał na jego ogromnym kole rynek dookoła, zaglądając z wysokości swego kozła do okien pierwszego piętra. Przejeżdżając koło naszego domu, uchylał z elegancją kapelusza przed damami stojącymi w oknie. Miał wąsy zakręcone spiralnie i małą spiczastą bródkę. Wkrótce jednak przekonał się, że welocyped nie jest zdolny wprowadzić go w głębsze tajniki mechaniki, że ten genialny aparat nie był w stanie trwale dostarczać dreszczów metafizycznych. I wtedy to zaczęły się eksperymenty, przy których brak uprzedzeń wuja co do „principium individuationis” okazał się tak niezbędny. Wuj Edward nie miał żadnych zastrzeżeń, aby dla dobra nauki dać się fizycznie zredukować do nagiej zasady młotka Neefa. Zgodził się bez żalu na stopniową redukcję wszystkich swych właściwości w celu obnażenia najgłębszej swej istoty, identycznej, jak to czuł od dawna, z wymienioną zasadą.

34ezoteryk – tu: adept wiedzy tajemnej. [przypis edytorski]
37furda (daw.) – błahostka. [przypis edytorski]
38celowy – przystosowany do pełnienia określonego celu. [przypis edytorski]
35Panta rei! (gr.) – „Wszystko płynie!”, słowa przypisywane Heraklitowi z Efezu (540–475 p.n.e.), filozofowi gr., który uważał, że główną cechą rzeczywistości jest zmienność, a żywiołem ją budującym – ogień. [przypis edytorski]
36principium individuationis (łac.) – „zasada indywiduacji”, pojęcie związane z poczuciem odrębności jednostki, używane przez Fryderyka Nietzschego (1844–1900), filozofa niem., przedstawiciela immoralizmu i irracjonalizmu. [przypis edytorski]
39rozczyn (chem.) – roztwór. [przypis edytorski]
40śniedziejący – pokrywający się śniedzią (patyną, grynszpanem), jasnozielonym nalotem, będącym produktem korozji miedzi; tu ogólnie o metalu: pokrywający się nalotem będącym wynikiem jakiejś reakcji chemicznej. [przypis edytorski]
41spolaryzowany (z łac. polus: biegun) – taki, w którym występuje polarność, wyróżnienie dwu przeciwstawnych sobie kierunków a. działających sił. [przypis edytorski]
42młotek Neefa – rodzaj przerywacza, urządzenia elektrycznego służącego do samoczynnego szybkiego włączania i wyłączania prądu; składa się z elektromagnesu oraz żelaznej zwory; zwora, przyciągana przez elektromagnes, odgina się i przerywa obwód prądu, w wyniku czego elektromagnes przestaje działać, a zwora powraca we wcześniejsze położenie, zamykając obwód. [przypis edytorski]
43mesmeryzm a. kuracja Mesmera – metoda leczenia oparta na porządkowaniu krążenia fluidu, występującej w teorii magnetyzmu zwierzęcego Franza Antona Mesmera (1734–1815) hipotetycznej subtelnej materii istniejącej w ciałach istot żywych. [przypis edytorski]
44prestidigitatorstwo – sztukmistrzostwo. [przypis edytorski]
45deprymujący – przygnębiający; zniechęcający. [przypis edytorski]
46fizjonomia (daw.) – twarz. [przypis edytorski]