Porwana

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Jak czytać książkę po zakupie
Nie masz czasu na czytanie?
Posłuchaj fragmentu
Porwana
Porwana
− 20%
Otrzymaj 20% rabat na e-booki i audiobooki
Kup zestaw za 29,04  23,23 
Porwana
Audio
Porwana
Audiobook
Czyta Magdalena Materek
15,84 
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ 3

Riley zawahała się przez moment, zanim weszła do budynku Wydziału Analizy Behawioralnej. Zastanawiała się, czy w ogóle jest gotowa z kimkolwiek zobaczyć się tego dnia. Nie spała przez całą noc i była wycieńczona. Przerażenie, które nie pozwalało jej zasnąć, wypompowywało z niej adrenalinę tak długo, aż nie została ani kropla. Teraz Riley czuła się pusta.

Wzięła głęboki oddech.

Jedyna droga wiedzie przez środek, pomyślała.

Zebrała się w sobie i wkroczyła w labirynt zabieganych agentów FBI, specjalistów i asystentów. Kiedy przemykała przez otwartą przestrzeń, znajome twarze wyglądały zza komputerów. Niektórzy się uśmiechali, inni unosili kciuki. Riley powoli zaczynała się cieszyć, że jednak przyszła. Potrzebowała rozweselenia.

– Dobra robota z tym Zabójcą Lalek – powiedział jeden z agentów.

Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, co miał na myśli. A potem zdała sobie sprawę, że Zabójca Lalek musi być nową ksywką Dicka Monroe’a, psychopaty, którego dopiero co zabiła.

Pseudonim jak najbardziej pasował.

Riley zauważyła, że niektórzy patrzą na nią z troską. Z pewnością słyszeli o wydarzeniach ostatniej nocy w jej domu, kiedy cały zespół musiał pędzić na złamanie karku po nagłym telefonie. Pewnie myślą, że jestem niespełna rozumu, pokiwała głową. O ile było jej wiadomo, w wydziale nikt oprócz niej nie wierzył, że Peterson żyje.

Przystanęła przy biurku Sama Floresa, technika laboratoryjnego. Miał na nosie okulary w czarnych oprawkach i zawzięcie pracował przy komputerze.

– Jakie masz dla mnie wieści, Sam? – zapytała.

Oderwał wzrok od monitora i spojrzał.

– Pytasz o włamanie, prawda? Właśnie oglądam wstępne raporty. Obawiam się, że nie dowiemy się zbyt dużo. Chłopaki z laboratorium nie znaleźli niczego na tych kamykach. Żadnego DNA, żadnych włókien. Odcisków palców też nie.

Niezadowolona Riley sapnęła.

– Daj znać, jeśli coś się zmieni – powiedziała, klepiąc go po plecach.

– Nie liczyłbym na to – odparł Flores.

Riley poszła dalej, do miejsca, gdzie pracowali agenci z długim stażem. Mijając kolejne klitki z przeszklonymi ścianami, zauważyła, że Billa nie ma w pracy. Prawdę mówiąc, poczuła ulgę, choć wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała jakoś naprawić tamten pamiętny moment niezręczności.

Gdy znalazła się w swoim zadbanym i posprzątanym biurze, natychmiast zauważyła wiadomość na sekretarce. Od Mike’a Nevinsa, psychiatry sądowego z Waszyngtonu, z którym zdarzało się jej konsultować prowadzone przez wydział sprawy. Od lat był dla niej źródłem niezwykłych spostrzeżeń, nie tylko w kwestii morderstw. Pomógł jej przetrwać PTSD po traumie uwięzienia i torturowania przez Petersona. Wiedziała, że dzwonił, żeby sprawdzić, jak ona się czuje. Robił to często.

Już miała oddzwonić, kiedy w drzwiach zobaczyła barczystą sylwetkę Brenta Mereditha. Ciemnoskóra, grubo ciosana twarz szefa zespołu doskonale pasowała do jego twardego i rzeczowego stylu bycia. Riley poczuła ulgę. Obecność Mereditha zawsze dawała jej poczucie bezpieczeństwa.

– Witam z powrotem, agentko Paige – powiedział.

Riley podeszła i uścisnęła mu dłoń.

– Dziękuję, szefie.

– Słyszałem, że miała pani wczoraj w nocy kolejną przygodę. Mam nadzieję, że nic pani nie jest.

– Dziękuję. Wszystko w porządku.

Meredith spojrzał z troską. Riley wiedziała, że próbuje ocenić jej gotowość do pracy.

– Wypije pani ze mną kawę w kantynie? – zapytał.

– Dziękuję, ale muszę przejrzeć akta. Może innym razem.

Meredith przytaknął w milczącym oczekiwaniu, że Riley coś powie. Bez wątpienia słyszał już o jej przekonaniu, że nocne włamanie było dziełem Petersona. Ale chciał dać jej szansę na przedstawienie argumentów. Riley była jednak przekonana, że nie ma co liczyć, że Meredith będzie bardziej skłonny uwierzyć w jej wersję niż wszyscy pozostali.

– No cóż, to ja już pójdę – powiedział po chwili. – Jeśli będzie pani miała ochotę na kawę albo lunch, proszę dać znać.

– Oczywiście.

Meredith zawahał się.

– Proszę na siebie uważać, agentko Paige – dodał, powoli i wyraźnie.

Mogła zinterpretować te słowa na milion sposobów. Całkiem niedawno inna szycha z FBI zawiesiła ją za niesubordynację. Wprawdzie Riley wróciła do czynnej służby, ale jej sytuacja wciąż była niepewna. Dawało się wyczuć, że słowa Mereditha były jak przyjacielskie ostrzeżenie. Nie chciał, żeby Riley wpakowała się w jakiekolwiek kłopoty. A robienie afery wokół powrotu Petersona mogło oznaczać kłopoty z tymi, którzy uważali tę sprawę za zamkniętą.

Gdy tylko Riley została sama, podeszła do regału z aktami i wyjęła gruby segregator z dokumentami sprawy Petersona. Wróciła do biurka i zaczęła ją przeglądać, aby odświeżyć sobie pamięć.

Nie znalazła niczego, co mogło jej pomóc.

Ten człowiek był zagadką. Dopóki Riley i Bill go nie dorwali, nie istniał. Nie wiadomo nawet, czy naprawdę nazywał się Peterson. Znaleźli kilka innych nazwisk, których mógł używać.

Przeglądając papiery, Riley natknęła się na zdjęcia ofiar. Kobiet, które znaleźli przysypane cienką warstwą ziemi. Wszystkie miały ślady poparzeń i we wszystkich przypadkach przyczyną śmierci było uduszenie. Riley aż wzdrygnęła się na wspomnienie wielkich mocarnych dłoni, które ją pochwyciły i wepchnęły do klatki. Jak zwierzę.

Nikt nie wiedział, ile kobiet zabił. Na odkrycie mogło wciąż czekać wiele zwłok. Dopóki Marie i Riley nie zostały porwane i nie uciekły, nikt nawet nie wiedział o tym, jak bardzo Peterson lubił znęcać się nad ofiarami, torturując je palnikiem w ciemnej klatce. I wciąż nikt nie chciał uwierzyć, że Peterson żyje.

Riley była niezwykle przygnębiona całą tą sprawą. Słynęła ze swojej zdolności identyfikacji ze sposobem myślenia zabójcy. Zdolności, która czasem przerażała ją samą. Nie udało się jej jednak nigdy wejść w umysł Petersona. A teraz miała wrażenie, że rozumie go coraz mniej.

Nigdy nie wydawał się Riley zorganizowanym psychopatą. Fakt, że zostawiał swoje ofiary w płytkich grobach, sugerował coś wręcz przeciwnego. Nie był perfekcjonistą. Był jednak na tyle staranny, żeby nie pozostawiać po sobie żadnych śladów.

Ten człowiek był czystym paradoksem.

Riley przypomniały się słowa Marie wypowiedziane na krótko przed śmiercią. „Może on jest jak duch, Riley? Może właśnie to się stało, kiedy wysadziłaś go w powietrze? Zabiłaś jego ciało, ale nie zabiłaś zła”.

Nie, nie był duchem i Riley o tym wiedziała. Była pewna – teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem – że on wciąż istnieje. I że to ona jest jego kolejnym celem. Chociaż na dobrą sprawę mógł być nawet i duchem. Nikt poza nią nie wierzył, że żyje.

– Gdzie się chowasz, draniu? – wyszeptała do siebie.

Nie wiedziała i nie miała pojęcia, jak się tego dowiedzieć. Była w kropce. Nie miała innego wyboru, jak dać sobie, na razie, spokój. Zamknęła segregator i odstawiła go na miejsce.

W tej samej chwili na jej biurku rozdzwonił się telefon. Linia ogólna, stwierdziła Riley. Biuro Analizy Behawioralnej korzystało z niej, gdy przekierowywano połączenia do agentów. Zazwyczaj temu, który odbierał pierwszy, przypadała sprawa.

Riley zerknęła przez oszklone ściany, ale nie zauważyła nikogo. Pozostali agenci albo byli akurat na przerwie, albo pracowali w terenie. Podniosła słuchawkę.

– Agentka specjalna Riley Page. W czym mogę pomóc?

Głos po drugiej stronie wydawał się mocno zdenerwowany.

– Agentko Paige, tu Raymond Alford, komendant policji z Reedsport w stanie Nowy Jork. Mamy poważny problem. Czy moglibyśmy porozmawiać na wideoczacie? Wydaje mi się, że wtedy będę mógł lepiej to pani wyjaśnić. Mam też zdjęcia, które powinna pani zobaczyć.

Riley zaciekawiła się natychmiast.

– Naturalnie – powiedziała.

Podała Alfordowi dane kontaktowe i po kilku chwilach rozmawiali już twarzą w twarz. Był szczupłym łysiejącym mężczyzną. Miał swoje lata. Na jego twarzy malowały się zdenerwowanie i zmęczenie.

– Wczoraj zgłoszono u nas morderstwo – powiedział. – Naprawdę paskudne. Pozwoli pani, że pokażę.

Na ekranie Riley pojawiło się zdjęcie, a na nim coś, co wyglądało jak kobiece ciało zawieszone nad torami kolejowymi. Dziwacznie ubrane zwłoki oplatał łańcuch, na którym wisiały.

– Co ma na sobie ofiara? – zapytała Riley.

– Kaftan bezpieczeństwa.

Zaskoczona Riley przyjrzała się dokładniej fotografii. Rzeczywiście kaftan.

Zdjęcie nagle zniknęło, a ona znów ujrzała twarz Alforda.

– Komendancie, dziękuję informację, ale dlaczego sądzi pan, że jest to sprawa dla naszego wydziału?

– Ponieważ pięć lat temu opodal miało miejsce takie samo morderstwo – odparł.

Na ekranie pojawiło się kolejne zdjęcie zwłok kobiety. One również były obwiązane łańcuchami i ubrane w kaftan bezpieczeństwa.

– Wtedy ofiarą była Marla Blainey. Identyczny modus operandi, z wyjątkiem tego, że została porzucona na brzegi rzeki, a nie zawieszona.

I znów twarz Alforda.

– Obecna ofiara to Rosemary Pickens, tutejsza pielęgniarka – powiedział. – W żadnym z przypadków nikomu nie przychodzi do głowy jakikolwiek motyw zbrodni. Obydwie były bardzo lubiane.

Zrezygnowany opuścił ramiona i potrząsnął głową.

– Agentko Paige, moich ludzi i mnie to przerasta. To nowe morderstwo musi być dziełem seryjnego zabójcy albo kogoś, kto go naśladuje. Problem w tym, że żadna z tych opcji nie ma sensu. W Reedsport nie miewamy tego typu problemów. To małe miasteczko nad rzeką Hudson. Mieszka tu jakieś siedem tysięcy ludzi. Czasem musimy interweniować przy jakiejś bójce albo wyłowić turystę. To najgorsze rzeczy, z jakimi musimy sobie radzić.

 

Riley przemyślała to szybko. Rzeczywiście, sprawa wyglądała na taką w sam raz dla wydziału. Powinna skontaktować Alforda bezpośrednio z Meredithem.

Spojrzała jednak na biuro szefa i zauważyła, że jest puste. Dowie się później, stwierdziła. Na razie będę musiała wystarczyć ja.

– Jaka była przyczyna śmierci? – zapytała.

– Podcięte gardło. W obydwu przypadkach.

Riley starała się ukryć zaskoczenie. Uduszenie i uderzenie w głowę były znacznie częściej spotykane.

Wydawało się, że mają do czynienia z bardzo nietypowym zabójcą. Z rodzaju psychopatów doskonale znanego Riley. Specjalizowała się w takich przypadkach. Trochę żałowała, że nie będzie mogła wykorzystać swoich umiejętności do rozwiązania tej sprawy. Biorąc pod uwagę trudne przejścia ostatnich dni, nie dostanie żadnej.

– Czy zdjęliście już ciało? – zapytała.

– Jeszcze nie – odparł Alford. – Wciąż tam wisi.

– To nie zdejmujcie. Zostawcie je na razie. Poczekajcie, aż przyjadą agenci.

Komendant nie wyglądał na zadowolonego.

– Agentko Paige, to będzie bardzo trudne. To miejsce zaraz obok torów, widać je z rzeki. Miasteczko nie potrzebuje takiej reklamy. Są już silne naciski, żebym ściągnął zwłoki.

– Proszę je zostawić – powiedziała Riley z naciskiem. – Wiem, że to niełatwe, ale bardzo ważne. Nasi agenci będą na miejscu po południu.

Alford przytaknął w milczeniu.

– Czy ma pan więcej zdjęć ostatniej ofiary? – zainteresowała się Riley. – Jakieś zbliżenia?

– Jasne. Już przynoszę.

Oglądała serię zrobionych z bliska zdjęć zwłok. Miejscowa policja dobrze się spisała. Widać było, jak ciasno i dokładnie ciało owinięto łańcuchami.

Na ostatnim zdjęciu Riley zobaczyła twarz ofiary.

I poczuła, że serce skacze jej do gardła. Ofiara miała wytrzeszczone oczy i usta zakneblowane łańcuchem. Ale nie to zszokowało Riley najbardziej.

Kobieta była bardzo podobna do Marie. Starsza i okrąglejsza, ale Marie mogłaby tak właśnie wyglądać, gdyby pożyła jeszcze z dziesięć lat. Ten widok był dla Riley jak emocjonalny cios w splot słoneczny. Wydało się jej, że słyszy wołanie Marie, żeby znalazła tego zabójcę.

Wiedziała już, że musi wziąć tę sprawę.

ROZDZIAŁ 4

Peterson prowadził nieśpiesznie. Nie za wolno, nie za szybko, zadowolony, że w końcu ma tę dziewczynę w zasięgu wzroku. Nareszcie ją znalazł. Oto ona, córka Riley, sama, w drodze do szkoły. Nieświadoma, że ktoś ją śledzi. Że wkrótce pozbawi ją życia.

Obserwował ją, gdy nagle ona zatrzymała się i odwróciła. Jak gdyby poczuła na sobie czyjś wzrok. Stała tak i wydawało się, że się waha. Kilku uczniów przeszło obok niej i zniknęło w drzwiach budynku.

Peterson wciąż jechał ślimaczym tempem, czekając na jej ruch.

Nie żeby jakoś specjalnie go obchodziła. To jej matka była prawdziwym celem. To jej matka utrudniła mu sukces i musi za to zapłacić. W pewnym sensie już zapłaciła; w końcu udało mu się doprowadzić Marie Sayles do samobójstwa. Teraz jednak musi odebrać Riley córkę, która znaczy dla niej wszystko.

Ku jego radości dziewczyna odwróciła się i zaczęła oddalać się od szkoły. Najwyraźniej zdecydowała się nie iść tego dnia na lekcje. Jego serce zabiło mocno, natychmiastową ochotą do ataku. Ale nie. Jeszcze nie teraz. Musi uzbroić się w cierpliwość. W zasięgu jego wzroku wciąż byli jacyś ludzie.

Pojechał przed siebie i zrobił rundę, nakazując sobie spokój. Powstrzymywał uśmiech na myśl o nadchodzącej radości. To, co zaplanował dla córki Riley, miało przynieść tamtej niewyobrażalny ból. Choć dziewczyna wyglądała nieco chłopięco i niezgrabnie, przypominała już matkę.

Satysfakcja będzie tym większa.

Krążył tak, aż ponownie dostrzegł ją na ulicy. Szła energicznym krokiem. Przystanął przy krawężniku i obserwował dziewczynę przez kilka minut, aż zorientował się, że kieruje się w stronę drogi prowadzącej poza miasto. Jeśli ma zamiar iść sama do domu, to idealny moment, by ją porwać, pomyślał.

Jego serce waliło mocno. A on robił kolejne kółko swoim autem i cieszył się radosnym oczekiwaniem.

Wiedział, że na niektóre przyjemności trzeba nauczyć się czekać. Na odpowiednią chwilę. Że opóźniona gratyfikacja pomnaża przyjemność. Nauczył się tego przez lata rozsmakowywania się w okrucieństwie.

To będzie wspaniała zabawa, stwierdził w duchu.

Po kolejnej rundce znów ją zobaczył i roześmiał się w głos. Łapie stopa! Bóg się do niego dzisiaj uśmiecha. Najwyraźniej chce, by odebrać tej małej życie.

Peterson zatrzymał się przy dziewczynie i uśmiechnął najmilej, jak potrafił.

– Podrzucić cię?

Odpowiedziała szerokim uśmiechem.

– Dzięki. Byłoby miło.

– Dokąd chcesz jechać? – zapytał.

– Mieszkam niedaleko, za miastem.

Podała mu adres.

– Będę przejeżdżać dokładnie tamtędy. Wskakuj.

Usiadła na przednim siedzeniu.

Z rosnącą satysfakcją zauważył, że ma piwne oczy. Jak matka.

Zablokował przyciskiem drzwi i okna. Delikatny szum klimatyzacji sprawił, że nawet tego nie zauważyła.

*

Gdy zapinała pasy, April poczuła lekkie uderzenie adrenaliny. Nigdy przedtem nie jechała stopem. Jej matka dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała.

I dobrze, pomyślała mściwie April. Kazać mi spać ostatniej nocy u ojca? To było poniżej pasa. A wszystko z powodu jakichś wymysłów, że u nich w domu był Peterson!

Wiedziała, że to nieprawda. Powiedziała jej to dwójka agentów, która odwiozła ją wczoraj do domu taty. Z ich rozmowy wynikało, że całe FBI myśli, że mama jest trochę szurnięta.

– Co cię sprowadza do Fredericksburga? – zagadnął mężczyzna.

April odwróciła się i spojrzała. Wyglądał miło. Miał mocne rysy, trochę potargane włosy i kilkudniowy zarost.

– Szkoła – odparła.

– Letnia?

– Tak – potwierdziła.

Nie miała zamiaru mówić mu, że jest na wagarach. Nie żeby wyglądał na kogoś, kto by tego nie zrozumiał. Wydawał się wyluzowany. Może nawet ucieszyłby się, gdyby wiedział, że pomaga jej w pokoleniowym buncie. Ale na wszelki wypadek wolała nie ryzykować.

Mężczyzna uśmiechnął się nieco łobuzersko.

– A co twoja mama na to, że jeździsz stopem? – zapytał.

April zaczerwieniła się po uszy.

– Nie ma nic przeciwko – bąknęła.

Odgłos, jaki wydał kierowca, próbując powstrzymać chichot, nie był najprzyjemniejszy. Ponadto uwagę April zwróciło ostatnie zdanie. Co myśli o łapaniu podwózki jej mama, nie rodzice. Dlaczego zapytał tylko o nią?

O tej porze na drodze w pobliżu szkoły panował duży ruch. Droga do domu zajmie im sporo czasu. Mam nadzieję, że facet nie będzie się za bardzo rozgadywał, pomyślała April. Mogłoby zrobić się dziwnie.

Jednak po kilku przecznicach milczenia poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Mężczyzna przestał się uśmiechać. Jego twarz była raczej ponura. Zaś April zdała sobie sprawę, że wszystkie drzwi są zablokowane. Niezauważalnym ruchem wcisnęła przycisk otwierający okno po stronie pasażera.

Ani drgnęło.

Auto zatrzymało się za sznureczkiem innych, czekających na zielone światło. Mężczyzna włączył kierunkowskaz do skrętu w lewo.

April ogarnęła panika.

– Eee… Musimy tutaj jechać prosto – powiedziała.

Kierowca milczał. Czyżby niedosłyszał? Nie wiadomo czemu, April nie miała odwagi powtórzyć. Poza tym może on planuje pojechać inną drogą?

No nie. Nie przychodziło jej do głowy, jak miałby ją dowieźć do domu z tamtej strony.

Zastanawiała się gorączkowo, co zrobić. Zacząć wzywać pomocy? Czy ktokolwiek ją usłyszy? A co, jeśli mężczyzna nie usłyszał jej słów? Co jeśli nie ma złych zamiarów? Zrobiłaby z siebie idiotkę.

W tym samym momencie dostrzegła na chodniku znajomo poruszającą się sylwetkę z przewieszonym przez ramię plecakiem. Brian, jej obecny Coś-Jakby-Chłopak.

Rąbnęła z całej siły w okno.

I aż się zachłysnęła powietrzem z radości, gdy Brian odwrócił się i ją zobaczył.

– Podwieźć cię? – zapytała bezgłośnie przez szybę.

Uśmiechnął się szeroko i przytaknął.

– To mój chłopak – oznajmiła. – Możemy się zatrzymać i go zabrać? Idzie do mnie.

Kłamała. Nie miała pojęcia, dokąd idzie Brian.

Mężczyzna skrzywił się i odchrząknął. Nie spodobał mu się ten pomysł. Zatrzyma się?

Serce April biło mocno ze strachu.

Brian akurat gadał przez telefon. Ale patrzył prosto na samochód i April była pewna, że wyraźnie widzi kierowcę. Ucieszyła się, że będzie mieć potencjalnego świadka, jeśli facet ma jakieś niecne zamiary.

Mężczyzna przyglądał się Brianowi, więc z pewnością widział, że tamten rozmawia przez komórkę. I że widzi jego.

Bez słowa odblokował drzwi.

April machnęła na Briana, żeby wsiadł na tylne siedzenie, a on otworzył drzwi i wskoczył do środka. Trzasnął nimi w momencie, kiedy zmieniło się światło i sznur samochodów ruszył.

– Dziękuję panu za podwiezienie – powiedział uprzejmie.

Mężczyzna nie odpowiedział. Miał niezadowolona minę.

– Brian, ten pan zawiezie nas do domu.

– Super!

April poczuła się bezpieczna. Gdyby kierowca miał złe zamiary, z pewnością nie porwałyby zarówno jej, jak i Briana. Na pewno odwiezie ich do domu.

Wybiegając myślami naprzód, zaczęła się zastanawiać, czy powinna powiedzieć mamie o tym człowieku i jego podejrzanym zachowaniu. Nie, nie, stwierdziła. To by oznaczało przyznanie się i do wagarów, i do złapania stopa. Mama ją za to uziemi.

Poza tym pomyślała, że ten kierowca to przecież nie Peterson.

Tamten to zabójca-psychopata, a nie zwykły facet, który jeździ autem.

Poza tym Peterson jest martwy.

ROZDZIAŁ 5

Surowa mina Brenta Mereditha wyraźnie mówiła, że prośba Riley nie przypadła mu do gustu.

– To oczywiste, że powinnam wziąć tę sprawę – tłumaczyła Riley. – Mam więcej doświadczenia z dziwacznymi seryjnymi zabójcami niż ktokolwiek inny.

W trakcie opowieści o telefonie z Reedsport, Meredith nie przestawał zaciskać zębów.

W końcu, po długiej chwili milczenia, westchnął.

– No dobrze – powiedział niechętnie.

Riley odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję panu.

– Proszę mi nie dziękować – mruknął. – Robię to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zgadzam się tylko dlatego, że ma pani kwalifikacje do prowadzenia tej sprawy. I praktykę w tropieniu tych czubków. Przydzielę pani partnera.

Riley poczuła szarpnięcie sprzeciwu. Wiedziała, że praca z Billem nie wchodzi teraz w grę, ale nie miała pojęcia, czy Brent Meredith jest świadomy, skąd wzięło się to napięcie między nimi. Podejrzewała, że Bill sprzedał szefowi historyjkę, że na razie powinien spędzać więcej czasu w domu.

– Ale… – zaczęła.

– Żadnego ale – przerwał Meredith. – I żadnych samotnych wycieczek. To niemądre i wbrew przepisom. Prawie pani zginęła, więcej niż raz. Zasady to zasady. A ja już i tak złamałem ich całkiem sporo, nie wysyłając pani na zwolnienie po tym wszystkim.

– Tak jest – odparła cicho Riley.

Meredith podrapał się po brodzie, rozważając dostępne możliwości.

– Pojedzie z panią agentka Vargas – powiedział.

– Lucy Vargas?

Przytaknął.

Riley nie do końca spodobał się ten pomysł.

– Była z ekipą wczoraj u mnie w domu – oznajmiła. – Robi wrażenie i polubiłam ją, ale… Jest żółtodziobem. Zazwyczaj pracuję z kimś bardziej doświadczonym.

Meredith uśmiechnął się szeroko.

– Miała świetne oceny w akademii. I cóż, że jest młoda? Mało kto trafia do naszego wydziału zaraz po szkole. Ona naprawdę jest dobra. I gotowa na zdobywanie doświadczenia w terenie.

Riley wiedziała, że nie ma wyjścia.

– Kiedy może być pani gotowa?

Zastanowiła się nad niezbędnymi przygotowaniami.

Przede wszystkim musi porozmawiać z April. Co jeszcze? Nie ma w biurze rzeczy na wyjazd. Musi pojechać do domu, upewnić się, że młoda zostanie u ojca, a potem wrócić do Quantico.

– Potrzebuję trzech godzin – odparła.

– Załatwię samolot – powiedział Meredith. – Poinformuję szefa policji w Reedsport, że nasz zespół jest w drodze. Proszę być na lądowisku dokładnie za trzy godziny. Jeśli się pani spóźni, ma pani przerąbane.

 

Zdenerwowana Riley wstała z krzesła.

– Zrozumiałam – odparła.

Już chciała podziękować po raz kolejny, ale przypomniała sobie, że ma tego nie robić. Wyszła z biura Mereditha bez słowa.

*

Dotarła do domu w pół godziny, zaparkowała i ruszyła do drzwi, by zabrać swój zestaw podróżny – małą walizkę, w której zawsze miała przygotowane kosmetyki, piżamę i ubrania na zmianę. Musiała ogarnąć się w mgnieniu oka i pojechać do miasta, wyjaśnić sytuację April Ryanowi. Wcale jej się to nie uśmiechało, ale chciała się upewnić, że April będzie bezpieczna.

Włożyła klucz do zamka i zorientowała się, że drzwi są otwarte. Była pewna, że zamknęła je, kiedy wychodziła. Zawsze zamykała, bez wyjątku.

Wszystkie zmysły Riley stanęły na baczność. Wyciągnęła pistolet i weszła do środka.

Skradając się ostrożnie i sprawdzając każdy zakamarek, usłyszała przeciągły dźwięk. Zdawał się dochodzić z tyłu domu.

To była muzyka. Bardzo głośna muzyka.

Co u diabła…?

Wciąż spodziewając się włamywacza, przeszła przez kuchnię.

Tylne drzwi były uchylone. Na zewnątrz rozbrzmiewały popowe hity.

– Jezu, znowu? – wymruczała do siebie.

Wsunęła pistolet w kaburę i wyszła. I zobaczyła, oczywiście, April siedzącą przy stoliku piknikowym z jakimś chudym chłopakiem. Ustawione na blacie głośniki ryczały.

April dostrzegła matkę i spanikowała. Schyliła się, żeby zgasić skręta, którego miała w ręku, licząc, że jakimś cudem joint zniknie.

– Nawet nie próbuj tego chować – powiedziała Riley, podchodząc. – Wiem, co robisz.

Ledwie zdołała przekrzyczeć muzykę. Wyciągnęła rękę i wyłączyła radio.

– To nie to, co myślisz, mamo – bąknęła April.

– To dokładnie to, co myślę. Oddaj mi resztę.

April wywróciła oczami i wręczyła matce plastikową torebeczkę z odrobiną trawy.

– Myślałam, że jesteś w pracy – powiedziała, jakby to wyjaśniało wszystko.

Riley nie miała pojęcia, czy jest bardziej wściekła, czy zawiedziona. Przyłapała już kiedyś córkę na paleniu trawki. Ale od tamtej pory poprawiło się między nimi, więc była przekonana, że kryzys mają za sobą.

Wbiła wzrok w chłopaka.

– Mamo, to jest Brian – oznajmiła April. – Chodzimy razem do szkoły.

Ze szklącymi się oczami i pustym uśmiechem chłopak wyciągnął dłoń.

– Miło mi panią poznać, pani Paige – powiedział.

Riley trzymała dłonie wsparte na biodrach.

– Co ty tu w ogóle robisz? – zapytała córki.

– Ja tu mieszkam. – April wzruszyła ramionami.

– Wiesz, o co pytam. Powinnaś być u taty.

Brak odpowiedzi.

Riley spojrzała na zegarek. Miała mało czasu. Musiała załatwić to szybko.

– Powiedz mi, co się stało – nakazała.

April poczuła zażenowanie. Nie była przygotowana na taką sytuację.

– Szłam dzisiaj rano od taty do szkoły – powiedziała. – Wpadłam na Briana i poszliśmy na wagary. Nic się chyba nie stanie, jeśli opuszczę lekcje raz na jakiś czas? I tak świetnie mi idzie. A egzamin końcowy dopiero w piątek.

Śmiech Briana był nerwowy i głupkowaty.

– O tak, April super sobie radzi w szkole, pani Paige. Jest niesamowita!

– Jak się tu dostaliście?

April odwróciła wzrok. Riley wiedziała, że córka nie chce powiedzieć jej prawdy.

– O Boże! Jechaliście stopem, prawda?

– Kierowca był bardzo miły i spokojny – odparła April. – A Brian cały czas ze mną. Byliśmy bezpieczni.

Riley z trudem utrzymywała nerwy na wodzy. Nie chciała pozwolić, żeby zadrżał jej głos.

– A skąd możesz wiedzieć, że jesteś bezpieczna? April, nigdy nie wsiadaj z obcymi do auta! I skąd ci przyszło do głowy wracać tutaj po tym, co wydarzyło się ostatniej nocy? To straszliwa głupota. A co, jeśli byłby tutaj Peterson?

April uśmiechnęła się z wyższością.

– Oj, mamo. Za bardzo się martwisz. Ci twoi agenci wczoraj tak mówili. Słyszałam, jak o tym rozmawiali. No ci, którzy mnie wczoraj odwieźli w nocy do taty. Że Peterson na pewno nie żyje, a ty nie chcesz tego przyjąć do wiadomości. Że ktoś zostawił te kamyki dla jaj.

Riley była wściekła. Miała ochotę rozerwać kolegów na strzępy. Co za bezczelność, tak podważać jej autorytet! Chciała zapytać o ich nazwiska, ale dała sobie spokój.

– Posłuchaj mnie, April – powiedziała. – Muszę służbowo wyjechać na kilka dni. I muszę jechać już. Zabieram cię do taty. Musisz tam zostać.

– Czemu nie mogę pojechać z tobą?

Głupota nastolatków jest bezdenna, pomyślała Riley.

– Bo musisz chodzić do szkoły – odparła. – Musisz zaliczyć egzamin albo nie zdasz do następnej klasy. Angielski to podstawa, a zawaliłaś go z nie wiadomo jakiego powodu. Poza tym ja będę pracować. Tam, gdzie jeżdżę, nie zawsze jest bezpiecznie. Powinnaś już o tym wiedzieć.

April milczała.

– Chodź do domu – powiedziała Riley. – Mamy tylko parę minut. Muszę zabrać kilka rzeczy, ty zresztą też. Potem odwiozę cię do taty. A ciebie odstawiam do domu – zwróciła sie do Briana.

– Mogę złapać stopa – wypalił.

Riley przeszyła go spojrzeniem.

– Okej – mruknął, mocno wystraszony.

Razem z April wstali od stolika i weszli za Riley do domu.

– Raz, dwa do samochodu! Obydwoje! – zakomenderowała.

Dzieciaki posłusznie wykonały wykonały rozkaz.

Riley zasunęła nową zasuwę, którą zamontowała w drzwiach ogrodowych, i przeszła przez wszystkie pokoje, żeby sprawdzić, czy są pozamykane okna.

Zabrała z sypialni torbę podróżną i upewniła się, że są w niej wszystkie potrzebne rzeczy. Wychodząc, spojrzała nerwowo na swoje łóżko, jak gdyby spodziewając się znów ujrzeć kamyki. Przez moment zastanowiła się, po co jedzie do innego stanu, zamiast zostać na miejscu i szukać mordercy, który je tam położył, żeby sobie z niej zakpić.

Do tego jeszcze wystraszył ją wybryk April. Czy może zaufać córce i mieć pewność, że ta zostanie we Fredericksburgu? Wcześniej nie miałaby wątpliwości, ale teraz?

Było za późno, żeby zmienić cokolwiek. Riley zobowiązała się zająć nową sprawą i musiała wyjechać. Idąc z domu do auta, spojrzała w stronę gęstego ciemnego lasu. Jakby mogła zobaczyć tam Petersona.

Ale nie zobaczyła.