Gospodarze i goście zjedli czwarte danie, zjedli z łaski losu i piąte…
Wstał jakiś wysoki pan z szerokimi, włochatymi nozdrzami, garbatym nosem i zmrużonymi od urodzenia oczami. Pogładził się po głowie i wyrzekł.
– E-e-e-e – eproponuję ewypić za rozkwit siedzących tu dam!
Biesiadnicy wstali z hałasem i wzięli do rąk kieliszki. Głośne „hura!” rozległo się po wszystkich pokojach.
Pustiakow wstał i ujął swój kielich lewą ręką.
– Lwie Nikołajewiczu, oddajcie, z łaski swojej, ten kielich Nastasji Timofiejewnie – zwrócił się do niego jakiś mężczyzna, podając mu kielich – i namówcie ją, żeby wypiła.
W tym wypadku Pustiakow ku wielkiemu swemu przerażeniu zmuszony był puścić w ruch i prawą rękę. Stanisław z pomiętą czerwoną wstęgą ujrzał nareszcie światło dzienne i zabłysnął. Nauczyciel zbladł, pochylił głowę i nieśmiało spojrzał na Francuza, Ten zaś patrzył na niego osłupiałym pytającym wzrokiem. Wargi jego uśmiechały się chytrze, a z twarzy powoli znikał wyraz zakłopotania.
– Juliuszu Augustowiczu – zwrócił się do Francuza gospodarz – niech pan poda tę butelkę swemu sąsiadowi!