– A co się ma stać, to się stanie! – wypadło z gwarliwej gromadki.
– Pomału-że, moja Kasiu! – woła rosły chłopak, śmigając w powietrzu habiną.
Trzy Kasie naraz obejrzały się, co wywołało w gromadzie nowe śmiechy. A „ta czwarta” ani spojrzała okiem, choć dobrze wie, że na nią wołał:
– Cicho! sygnują!…
Naraz ustały śmiechy.
Ludzie przyśpieszyli kroku. Lekka pogwarka zmieniła się w urywane, gorączkowe zdania. Wszystkim dzwoni w uszach i jęczy głos wołającej sygnaturki.
Wnet zeszli na ławy i pod kościół, gdzie już tłumy pchały się wąską bramą i zalewały kolisty cmentarz kościelny, otoczony niskim murem. Mały kościołek pomieścił zaledwie część zgromadzonego ludu.
Pozostały tłum szeroką ławą obiegł kościół dookoła i stoi, rozmodlony, w słońcu… Stoi cicho, w skupieniu, skąpany jasną białością wiosennych promieni.
Gdy przez drewniane ściany wypadnie stłumiony głos dzwonka od ołtarza – tłum chyli się i klęka, a z nim porusza się falą gęsty las wierzbowych pręci…