Za darmo

Pamiętnik egotysty

Tekst
Autor:
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

We trzech razem: ja – marzenia i znajomość Saya i Smitha (Adama); baron de Lussinge – widzenie wszystkiego ze złej strony; Barot – praca (która zmienia funt stali wartości 12 franków w trzy czwarte funta sprężyn do zegarków wartości 10 000 franków – tworzyliśmy dość kompletnego podróżnika.

Kiedy zostałem sam, uczciwość rodziny angielskiej mającej 10 000 franków renty biła się w sercu z kompletną demoralizacją Anglika, który mając drogie upodobania, spostrzegł się, że aby je móc zaspokoić, trzeba się sprzedać rządowi. Angielski Filip de Ségur229 jest dla mnie istotą najbardziej plugawą i zarazem najbardziej niedorzeczną w rozmowie.

Wyjechałem nie zdecydowawszy się, z przyczyny ścierania się dwóch pojęć, czy trzeba pragnąć Terroru, który by oczyścił stajnię Augiasza230 w Anglii.

Biedna dziewczyna, u której spędzałem wieczory, zapewniała mnie, że jadłaby kartofle i nie kosztowałaby mnie nic, gdybym ją chciał zabrać do Francji.

Byłem surowo ukarany, że poradziłem swojej siostrze, aby przyjechała do Mediolanu w 1816, zdaje mi się. Pani Périer przyczepiła się do mnie jak ostryga, obciążając mnie na wieki wieków odpowiedzialnością za jej losy. Pani Périer miała wszystkie cnoty i była wcale rozsądna i miła. Byłem zmuszony pokłócić się z nią, aby się uwolnić od tej nudnej ostrygi przyczepionej do nawy mego statku, która przemocą czyniła mnie odpowiedzialnym za całe jej przyszłe szczęście. Okropność!

Ta właśnie przerażająca myśl nie pozwoliła mi zabrać miss Appleby do Paryża.

Byłbym uniknął wielu chwil diabelsko czarnych. Na moje nieszczęście afektacja jest mi tak antypatyczna, że trudno mi być prostym, szczerym, dobrym, słowem – być doskonałym Niemcem z Francuzką.

Jednego dnia oznajmiono mi, że wieszają ośmiu nieboraków. W moim pojęciu, kiedy wieszają w Anglii złodzieja albo mordercę, arystokracja poświęca ofiarę dla swojego bezpieczeństwa, bo to ona zmusiła go, aby był zbrodniarzem etc. Ta prawda, tak paradoksalna dziś, będzie może komunałem wówczas, kiedy będą czytali moje gawędy.

Całą noc perswadowałem sobie, że to jest obowiązkiem podróżnika oglądać tego rodzaju widowiska oraz wrażenie, jakie czynią na ludzie, który zachował cechy swego kraju (who has raciness). Nazajutrz, kiedy mnie obudzono o ósmej, lało jak z cebra. Rzecz, do której chciałem się zmusić, była tak przykra, że przypominam sobie jeszcze walkę wewnętrzną. Nie ujrzałem tego okropnego widowiska.

Rozdział VII

Za powrotem do Paryża, około grudnia, spostrzegłem, że nieco więcej interesuję się światem i ludźmi. Widzę dziś, że to dlatego, że przekonałem się, iż niezależnie od tego, co zostawiłem w Mediolanie, mogę gdzie indziej znaleźć trochę szczęścia lub bodaj rozrywki. To „gdzie indziej” to był mały domek miss Appleby.

Ale nie miałem dość rozsądku, aby ułożyć systematycznie swoje życie. Przypadek kierował zawsze mymi stosunkami. Na przykład:

Był raz minister wojny w Neapolu, który się nazywał Micheroux. Ten biedny żołnierz pochodził, zdaje mi się, z Liège. Zostawił swoim dwom synom pensje dworskie: w Neapolu liczy się na łaski króla niby na ojcowiznę.

Kawaler Aleksander Micheroux jadał z nami w hotelu przy ulicy Richelieu, pod numerem 47. Jest to przystojny mężczyzna, flegmatyczny jak Holender. Tonął w zgryzotach. Podczas rewolucji w 1920 żył spokojnie w Neapolu, był rojalistą231.

Francesco, następca tronu, a później najbardziej pogardzany z Kings232, był regentem233 i szczególnym protektorem kawalera de Micheroux. Wezwał go i poprosił, mówiąc mu przez „ty”, aby przyjął stanowisko posła w Dreźnie, do czego apatyczny Micheroux nie palił się zgoła. Mimo to, ponieważ nie miał odwagi narazić się Królewskiej Wysokości i następcy tronu, udał się do Drezna. Niebawem Francesco wygnał go, skazał go na śmierć, zdaje mi się, lub co najmniej skasował mu pensję.

Bez żadnej inteligencji i talentu do czegokolwiek, kawaler był katem dla samego siebie: długi czas pracował po osiemnaście godzin dziennie, jak Anglik, aby zostać malarzem, muzykiem, metafizykiem, czy ja wiem czym. Wychowanie to było kierowane tak, jak gdyby chciał rzucić wyzwanie logice.

Wiem o zdumiewających jego pracach od pewnej aktorki, dobrej mojej znajomej, która ze swego okna widziała tego młodego człowieka, jak pracował od piątej rano do piątej wieczór nad malarstwem, a potem czytał cały wieczór. Z tej przerażającej pracy została kawalerowi sztuka dobrego akompaniowania na fortepianie oraz sporo zdrowego sensu czy smaku muzycznego, aby nie lecieć ślepo na mdłe fanfaronady234 jakiegoś Rossiniego235. Z chwilą, gdy chciał rozumować, ta słaba głowa nabita fałszywą wiedzą wpadała w najkomiczniejsze głupstwa. W polityce zwłaszcza był ciekawy. Zresztą nie znałem nic bardziej poetycznego i niedorzecznego niż włoski liberał, czyli carbonaro236, który od 1821 do 1830 zapełniał liberalne salony paryskie.

Pewnego wieczora po obiedzie Micheroux udał się do siebie. W dwie godziny później, nie widząc go w kawiarni Foya, gdzie jeden z nas, przegrawszy kawę, miał ją płacić, poszliśmy do niego. Zastaliśmy go zemdlonego z bólu. Miał skolocyzm. Po obiedzie bóle się wzmogły, ten flegmatyczny i melancholijny charakter zaczął rozważać wszystkie swoje nędze, łącznie z nędzą materialną. Było to załamanie pod wpływem bólu. Inny byłby się zabił, on poprzestałby na tym, aby umrzeć zemdlony, gdybyśmy go nie byli z wielkim trudem obudzili.

Ten los wzruszył mnie, może trochę przez refleksję: oto człowiek nieszczęśliwszy ode mnie. Barot pożyczył mu 500 franków, które otrzymał z powrotem. Nazajutrz Lussinge czy ja przedstawiliśmy go pani Pasta.

W tydzień potem dowiedzieliśmy się, że jest jej kochankiem od serca. Nic chłodniejszego, nic bardziej racjonalnego niż stosunek tych dwóch istot. Widywałem ich co dzień przez cztery czy pięć lat, nie byłbym zdziwiony po całym tym okresie, gdyby jakiś magik, dając mi moc stania się niewidzialnym, pozwolił mi oglądać, że oni nie kochają się ze sobą, ale po prostu rozmawiają o muzyce. Jestem pewien, że Pasta, która przez osiem czy dziesięć lat nie tylko mieszkała w Paryżu, ale także przez trzy czwarte tego czasu była tam w modzie, nie miała nigdy kochanka Francuza237.

 

W epoce, kiedy jej przedstawiono kawalera Micheroux, piękny Lagrange przychodził co wieczór nudzić nas przez trzy godziny, siedząc obok niej na kanapie. To ten generał grał rolę Apollina obok pięknego Hiszpana w baletach dworu cesarskiego. Widziałem królową Karolinę Murat i boską księżną Borghese tańczące z nim w stroju dzikich. To jeden z najbardziej czczych osobników w całym „dobrym towarzystwie”, a to niemało powiedziane.

Ponieważ zgrzeszyć niewłaściwym słowem o wiele zgubniejsze jest dla młodego człowieka, niż korzystne jest dlań powiedzieć zręczne słówko, potomność, prawdopodobnie mniej głupia, nie będzie miała pojęcia o bezbarwności dobrego towarzystwa.

Kawaler Micheroux miał wzięcie238 dystyngowane, prawie wytworne. Pod tym względem było to zupełne przeciwieństwo z Lussinge'em, a nawet Barotem, który jest tylko zacnym i dzielnym chłopcem z prowincji, przypadkowo robiącym miliony. Wytworne maniery Micheroux zbliżyły mnie z nim. Spostrzegłem niebawem, że jest to dusza na skroś zimna.

Wyuczył się muzyki, jak uczony z Akademii Napisów uczy się – lub udaje, że się uczy – perskiego. Nauczył się podziwiać dany utwór; pierwszym przymiotem tonu było zawsze to, aby był czysty, a zdania – aby było poprawne.

W moich oczach pierwszym – i to o wiele pierwszym – przymiotem jest to, aby coś miało wyraz .

Pierwszą zaletą dla mnie we wszystkim, co jest czarne na białym, to móc powiedzieć wraz z Boileau239:

Złe czy dobre, coś zawsze mówią moje wiersze240.

Kiedy moje stosunki z kawalerem Micheroux i Pastą zacieśniły się, zamieszkałem na trzecim piętrze hotelu des Lillois, gdzie ta miła kobieta zajmowała kolejno drugie i pierwsze piętro.

Ona była w moich oczach bez wad, bez przywar, charakter prosty, jednolity, prawy, naturalny, przy największym talencie tragicznym, jaki znałem.

Przez nałóg młodego człowieka (przypominacie sobie, że miałem tylko dwadzieścia lat w 1821) byłbym zrazu pragnął, aby ona mnie pokochała, mnie, który miałem dla niej tyle podziwu. Widzę dziś, że ona była za zimna, za rozsądna, nie dość szalona, nie dość pieszczotliwa, aby nasz stosunek – gdyby to była miłość – mógł trwać. To byłaby z mojej strony tylko przelotna miłostka; ona, słusznie oburzona, byłaby zerwała. Lepiej tedy, że rzecz ograniczyła się do najświętszej, najbardziej oddanej przyjaźni z mojej strony, a z jej strony do uczucia pokrewnego mojemu, ale które miało swoje przypływy i odpływy.

Micheroux, bojąc się mnie trochę, ubrał mnie w parę tęgich potwarzy, które „zneutralizowałem”, nie zwracając na nie uwagi. Po upływie sześciu czy ośmiu miesięcy sądzę, że Pasta powiedziała sobie: „Ależ to nie ma za grosz sensu!”.

Ale zawsze coś zostaje i po upływie sześciu czy ośmiu lat potwarze te sprawiły, że nasza przyjaźń stała się bardzo spokojna. Nigdy nie czułem ani chwili gniewu na Micheroux. Po tak królewskim postępku Franciszka mógł sobie powiedzieć, jak nie wiem który bohater Woltera:

Szlachetna nędza, oto co mi pozostało241.

I przypuszczam, że Giuditta, jak ją nazywaliśmy po włosku, pożyczała mu niewielkie kwoty, aby go chronić od najtwardszych kolców ubóstwa.

Nie błyszczałem wówczas zbytnio dowcipem, mimo to miałem zawistnych. Pan de Perey, szpieg z salonu pana de Tracy, wiedział o mojej przyjaźni z panią Pasta: ci ludzie wiedzą przez swoich kolegów. Oświetlił ją w najwstrętniejszy sposób w oczach dam z ulicy d'Anjou. Kobieta najuczciwsza, ta, której wszelka idea miłostki jest najbardziej obca, nie przebaczy miłostki z aktorką. Zdarzyło mi się to już w Marsylii w 1805; ale wówczas pani Serafia T[ivollier] miała rację, że nie chciała mnie przyjmować co wieczór, kiedy dowiedziała się o moim stosunku z panią Louason (ową kobietą tak inteligentną, później panią de Barkoff).

Przy ulicy d'Anjou, która w gruncie była moim najczcigodniejszym towarzystwem, nawet stary filozof, pan de Tracy, nie przebaczył mi moich stosunków z aktorką.

Jestem żywy, namiętny, szalony, szczery do przesady w przyjaźni i w miłości aż do pierwszego oziębienia. Wówczas z szaleństw szesnastoletniego chłopca przechodzę w mgnieniu oka do makiawelizmu pięćdziesięciolatka; po tygodniu jest już tylko roztopiony lód , zimno zupełne. (To właśnie zdarzyło mi się w tych dniach with lady Angelica242, maj 1832.)

Miałem tedy oddać wszystko, co jest przyjaźni w moim sercu, salonowi państwa de Tracy, kiedy spostrzegłem powłokę białego szronu. Od 1821 do 1830 byłem tam już tylko zimny i makiaweliczny, to znaczy doskonale ostrożny. Widzę jeszcze połamane łodygi wielu przyjaźni, które miały się zacząć przy ulicy d'Anjou. Przezacna hrabina de Tracy – co do której wyrzucam sobie gorzko, że ją nie więcej kochałem – nie dała mi uczuć tego odcienia chłodu. A przecież wróciłem z Anglii dla niej, z wylaniem serca, z potrzebą szczerej przyjaźni. Uspokoiło się to przez czysty consensus243, kiedy powziąłem postanowienie, aby być zimny i wyrachowany z resztą salonu.

We Włoszech uwielbiałem operę. Najsłodsze – bez żadnego porównania – momenty mego życia spłynęły mi w sali teatralnej. Przez to, że byłem długo szczęśliwy w La Scali (sala w Mediolanie), stałem się rodzajem znawcy.

W dziesiątym roku życia ojciec mój, który miał wszystkie zabobony religii i arystokracji, zabronił mi stanowczo uczyć się muzyki. W szesnastym uczyłem się kolejno grać na skrzypcach, śpiewać i grać na klarnecie. Jedynie w tej ostatniej sztuce doszedłem do tego, aby wydawać dźwięki, które mi sprawiały przyjemność. Mój nauczyciel, piękny i okazały Niemiec nazwiskiem Hermann, kazał mi grywać czułe arie. Kto wie, może on znał Mozarta? Było to w 1797, Mozart właśnie umarł.

Ale wówczas nie znałem tego wielkiego imienia. Porwała mnie namiętność do matematyki, dwa lata myślałem tylko o tym. Wyjechałem do Paryża, gdzie przybyłem nazajutrz po 18 Brumaire'a244 (10 listopada 1799).

Później, kiedy chciałem uczyć się muzyki, uznałem, że jest za późno, po tej oznace: namiętność moja malała w miarę, jak zyskiwałem nieco wiedzy. Dźwięki, które wydawałem, budziły we mnie wstręt, w przeciwieństwie do tylu czwartorzędnych wykonawców, którzy swoją odrobinę talentu – miłego zresztą wieczorem na wsi – zawdzięczają jedynie wytrwałości, z jaką co rano rozdzierają uszy samym sobie. Ale oni ich sobie nie rozdzierają, bo… Ta filozofia nie skończyłaby się nigdy.

Słowem, uwielbiałem muzykę, z największą dla siebie rozkoszą, od 1806 do 1810 w Niemczech, od 1814 do 1821 we Włoszech. We Włoszech mogłem rozprawiać o muzyce ze starym Mayrem245, z młodym Pacinim246, z kompozytorami. Wykonawcy, margrabia Carafa, Visconti z Mediolanu, uważali, przeciwnie, że ja nie mam zdrowych klepek. To tak, jakbym dziś mówił o polityce z podprefektem.

Jednym ze zdumień hrabiego Daru, prawdziwego literata od stóp do głów, godnego idiotyzmu Akademii Napisów z 1828, było to, że ja mogę napisać stronicę, która sprawi komukolwiek przyjemność. Jednego dnia kupił od Delaunaya, który mi to opowiadał, małe dziełko mego pióra247, które z przyczyny wyczerpania edycji sprzedawano po 40 franków. Zdumienie jego było takie, że można było umrzeć ze śmiechu, powiadał księgarz.

– Jak to, czterdzieści franków!

– Tak, panie hrabio, i to przez protekcję, i zrobi pan wielką przyjemność księgarzowi, nie biorąc książki po tej cenie.

– Czy to możliwe! – powiadał Akademik, podnosząc oczy do nieba. – Ten smarkacz! Ciemny jak tabaka w rogu!

Był najzupełniej szczery. Ludzie z antypodów, patrząc na księżyc wówczas, kiedy jest dla nas tylko małym rogalikiem, powiadają sobie: „Co za cudowne światło, to prawie pełnia!”. Hrabia Daru, członek Akademii Francuskiej, członek czynny Akademii Nauk etc., etc., i ja patrzyliśmy na serce człowieka, na przyrodę etc. z przeciwnych stron.

Jednym ze zdumień Micheroux, którego ładny pokoik sąsiadował z moim na drugim piętrze hotelu des Lillois, było to, że mogli istnieć ludzie, którzy słuchali mnie, kiedy mówiłem o muzyce. Nie mógł ochłonąć ze zdumienia, kiedy się dowiedział, że to ja napisałem książkę o Haydnie. Chwalił dosyć tę książkę, zbyt metafizyczną, powiadał; ale to, że ja mogłem ją napisać, że ja byłem jej autorem, ja, niezdolny wziąć zmniejszonej septymy248 na fortepianie, na to otwierał szeroko oczy. A były te oczy bardzo ładne, kiedy w nich było przypadkiem nieco wyrazu.

 

Owo zdumienie, które opisałem może zbyt obszernie, znajdowałem w większym lub mniejszym stopniu u wszystkich, z którymi rozmawiałem aż do epoki (1827), w której zacząłem być dowcipny.

Jestem jak uczciwa kobieta, która została ulicznicą: muszę pokonywać co chwila ów wstyd uczciwego człowieka, który ma wstręt do mówienia o sobie. Mimo to ta książka wypełniona jest nie czym innym. Nie przewidywałem tej okoliczności, może sprawi ona, że wszystkiego trzeba mi będzie poniechać. Nie przewidywałem innej trudności prócz odwagi powiedzenia prawdy o wszystkim. To najmniejsza rzecz.

Brak mi trochę szczegółów co do tych odległych epok. Stanę się mniej suchy i mniej gadatliwy, w miarę jak się zbliżę do lat 1826–1830. Wówczas nieszczęście moje narzuciło mi rolę człowieka dowcipnego. Przypominam sobie wszystko, jakby się to działo wczoraj.

Na skutek nieszczęśliwej dyspozycji fizycznej, która sprawiła, że uchodziłem za kłamcę, za dziwaka, a zwłaszcza za złego Francuza, bardzo trudno mi znaleźć przyjemność w muzyce śpiewanej w teatrze francuskim.

Moją wielką pasją, jak wszystkich moich przyjaciół w 1821, była jednak Opera Buffa.

Pasta grała tam w Tankredzie, Otellu, Romeo i Julii w sposób, któremu nie tylko nikt nigdy nie dorównał, ale także którego z pewnością nie przewidywali autorowie tych oper.

Talma249, którego potomność wyniesie może tak wysoko, miał duszę tragiczną, ale był taki głupi, że wpadał w najpocieszniejsze afektacje. Podejrzewam, że poza zupełnym brakiem inteligencji miał jeszcze ową służalczość niezbędną dla zdobycia sukcesu i którą z taką przykrością odnalazłem nawet u wspaniałego i uroczego Bérangera250.

Talma był tedy prawdopodobnie służalczy, uniżony, pełzający, nadskakujący etc., a może i coś więcej jeszcze, wobec pani de Staël251, która głupio zajęta wciąż swoją brzydotą (jeżeli można użyć słowa „głupio”, mówiąc o tej wspaniałej kobiecie), potrzebowała, aby się upewnić, namacalnych i wciąż ponawianych argumentów.

Pani de Staël, która cudownie posiadała – jak jeden z jej kochanków, książę de Talleyrand – sztukę powodzenia w Paryżu , zrozumiała, że może tylko zyskać, dając swoją pieczęć sukcesowi Talmy, który zaczynał stawać się powszechny i tracić przez swą trwałość mniej szacowny charakter mody .

Sukces Talmy zaczął się śmiałością: miał odwagę nowości, jedyną odwagę, jaka jest we Francji zdumiewająca. Był nowy w Brutusie Woltera, a wkrótce potem w tej mizernej amplifikacji, Karolu IX pana de Chénier252.

Stary i bardzo lichy aktor, którego znałem, nudny i rojalistyczny Naudet, był tak urażony nowatorskim geniuszem młodego Talmy, że go wyzwał kilkakrotnie na pojedynek. Nie wiem doprawdy, skąd Talma wziął myśl i odwagę nowości – o ile go znałem, nie wyglądał na to.

Mimo jego sztucznie grubego głosu i prawie równie uprzykrzonej afektacji253 gestów Francuz, który był zdolny wzruszyć się pięknymi tragicznymi uczuciami trzecigo aktu Hamleta Ducisa254 albo pięknymi scenami ostatnich aktów Andromaki, nie miał innego sposobu, jak tylko zobaczyć Talmę.

Miał duszę tragiczną, i to w zdumiewającym stopniu. Gdyby z nią łączył prostotę oraz odwagę zasięgania rady, byłby mógł zajść bardzo daleko. Być równie wspaniałym jak Monvel w roli Augusta (Cynna). Mówię tu o rzeczach, które widziałem, i dobrze widziałem, przynajmniej bardzo szczegółowo, ile że byłem namiętnym miłośnikiem Komedii Francuskiej255.

Szczęściem dla Talmy, zanim pewien pisarz, człowiek inteligentny i często mówiący do publiczności (ksiądz Geoffroy), zabrał się do niszczenia jego reputacji, było polityką pani de Staël wynosić go pod niebiosa. Ta wymowna kobieta podjęła się nauczyć głupców, w jaki sposób należy mówić o Talmie. Można sobie wyobrazić, że nie zbrakło jej przy tym emfazy256. Imię Talmy stało się europejskie.

Jego nieznośna afektacja stała się coraz bardziej niedostrzegalna dla Francuzów, baraniego plemienia. Nie jestem baranem, co sprawia, że jestem niczym.

Melancholia nieuchwytna i mająca coś z tchnienia fatum, jak u Edypa, nie znajdzie nigdy aktora równego Talmie. Jako Manliusz był bardzo rzymski: „Bierz, czytaj” i „Czy znasz rękę Rutyliusza?” były boskie. A dlatego, że nie było sposobu wpaść tutaj w okropny śpiew aleksandrynu257. Jakiej śmiałości było mi trzeba, aby myśleć to w r. 1805? Drżę prawie, pisząc takie bluźnierstwa dziś (1832), kiedy oba bożyszcza upadły. A przecież w 1805 przepowiadałem rok 1832 i sukces zdumiewa mnie i oszałamia.

Czy to samo zdarzy mi się z ty…?258

Ciągły zaśpiew, spęczniały głos, drżenie rąk, sztuczny chód nie dozwalały mi ani pięciu minut z rzędu czystej przyjemności, gdy oglądałem Talmę. Co chwila trzeba było wybierać, brzydkie zajęcie dla wyobraźni, a raczej głowa zabija wówczas wyobraźnię. Doskonałe były w Talmie tylko głowa i jego zamglone spojrzenie . Powrócę do tego z okazji Madonn Rafaela i panny Wirginii de La Fayette (Adolfowej Périer), która miała tę piękność w najwyższym stopniu i z której jej zacna babka, hrabina de Tracy, była bardzo dumna.

Tragizm, który mnie odpowiadał, znalazłem w Keanie259 i uwielbiłem go. Wypełnił moje oczy i moje serce. Widzę go jeszcze przed sobą, Ryszarda III i Otella.

Ale tragizm w kobiecie, gdzie jest najbardziej dla mnie wzruszający, znalazłem tylko u Pasty i tam był czysty, doskonały, bez domieszki. W domu była milcząca i niewzruszona. Wieczorem przez dwie godziny była… Wróciwszy leżała dwie godziny na kanapie płacząc, z atakami nerwów.

Prawda, że ten talent tragiczny złączony był z talentem śpiewaczym, ucho tedy dopełniało wzruszenia rozpoczętego przez oczy i Pasta zostawała długo, dwie albo trzy sekundy, w tej samej pozycji. Czy to było ułatwienie, czy jedna więcej trudność do pokonania? Często zastanawiałem się nad tym. Skłonny jestem mniemać, że przymus trwania długo w jednej pozycji ani nie ułatwia, ani nie utrudnia. Zostaje trudność baczenia na to, aby dobrze śpiewać!

Kawaler Micheroux, Lussinge, di Fiori, Sutton Sharpe, kilku innych i ja, złączeni podziwem dla gran donna260, mieliśmy wieczny temat do dyskusji w sposobie, w jaki grała w Romeo i Julii ostatniego wieczoru, w głupstwach, jakie mówili z tej okazji biedni literaci francuscy, zmuszeni mieć zdanie o rzeczy tak przeciwnej naturze Francuza jak muzyka .

Ksiądz Geoffroy, bezwarunkowo najinteligentniejszy i najbardziej wykształcony z dziennikarzy, nazywał bez ceremonii Mozarta „wrzaskułą”; szczery: istnieli dlań tylko Grétry261 i Monsigny262, których się nauczył .

Łaskawy czytelniku, zechciej, proszę, pojąć sens tego słowa. Zamyka się w nim historia muzyki francuskiej.

Można z tego osądzić osielstwa263, jakie mówiła w 1822 cała zgraja literatów, dziennikarzy o tyle niższych od księdza Geoffroy. Zebrano felietony tego dowcipnego bakałarza, i okazało się, że to jest coś bardzo płaskiego. Były boskie, kiedy je podawano od ręki dwa razy na tydzień, tysiąc razy więcej warte od ciężkich artykułów jakiegoś Hoffmanna albo jakiegoś pana Féletz, które, zebrane, lepiej może wyglądają niż rozkoszne felietony Geoffroy. W ich epoce jadałem na śniadanie u Hardy'ego, wówczas będącego w modzie, cudowne nereczki z rożna. I wierzcie mi, w dni, w które nie było felietonu księdza Geoffroy, nereczki nie smakowały mi.

Pisał je, słuchając lektury zadań łacińskich swoich uczniów na pensji ***, gdzie był nauczycielem. Jednego dnia, kiedy zaprowadził uczniów do kawiarni koło Bastylii, aby się napić piwa, chłopcy, ku niesłychanej swej uciesze, znaleźli dziennik stanowiący dowód, czym zabawia się ich nauczyciel, którego często widzieli, jak pisał, przykładając papier do nosa – taki miał krótki wzrok.

Krótkiemu wzrokowi również Talma zawdzięczał owo zamglone spojrzenie zdradzające tyle duszy (znak jakby skupienia wewnętrznego, skoro nic interesującego nie ściąga uwagi z zewnątrz).

Widzę pewną okoliczność pomniejszającą talent Pasty. Nie sprawiało jej trudności grać naturalnie wielką duszę – była taka.

Była na przykład skąpa lub, jeśli kto woli, oszczędna z rozsądku, mając męża rozrzutnego. I w jeden miesiąc zdarzało się jej rozdać 200 franków biednym włoskim wygnańcom. A byli między nimi bardzo nieapetyczni, tacy, że mogli zbrzydzić dobroczynność, na przykład pan Giannone, poeta z Modeny, niech mu niebo odpuści. Co on miał za oko!

Pan di Fiori, ten wykapany Jupiter Mansuetus264, skazany na śmierć w dwudziestym trzecim roku życia w Neapolu w 1799, podejmował się rozdzielać sprawiedliwie zapomogi Pasty. On wiedział o nich i opowiedział mi to znacznie później w zaufaniu. Królowa francuska dała zaprotokołować w dzisiejszej gazecie 70 franków posłane jakiejś staruszce (czerwiec 1832)!

229Ségur, Philippe Paul de (1780–1873) – francuski wojskowy i historyk, adiutant Napoleona. [przypis edytorski]
230stajnia Augiasza – nawiązanie do jednej z prac Heraklesa, który miał oczyścić stajnie króla Augiasza; przen.: coś brudnego i trudnego do uporządkowania. [przypis edytorski]
231rojalista – monarchista, zwolennik Burbonów we Francji. [przypis edytorski]
232kings – królowie; tu: D.lm: królów . [przypis edytorski]
233regent – osoba sprawująca władzę w imieniu króla, gdy ten nie może sam wykonywać swoich obowiązków. [przypis edytorski]
234fanfaronada – zuchwałość, pyszałkowatość. [przypis edytorski]
235Rossini, Gioachino Antonio (1792–1868) – włoski kompozytor operowy. [przypis edytorski]
236carbonaro – karbonariusz, członek tajnego stowarzyszenia rewolucyjnego skierowanego przeciw absolutyzmowi w Europie (I poł. XIX w.). [przypis edytorski]
23730 czerwca 1932, written [napisałem; Red. WL] 12 stron w niecały wieczór, po skończeniu urzędowych zajęć. Nie byłbym w stanie tak szybko pracować nad dziełem, które tworzy się wyobraźnią. [przypis autorski]
238wzięcie (daw.) – sposób zachowania. [przypis edytorski]
239Boileau, Nicholas (1636–1711) – francuski poeta i krytyk literacki, autor poematu Sztuka poetycka. [przypis edytorski]
240Złe czy dobre, coś zawsze mówią moje wiersze – cytat z Listu IX Nicolasa Boileau. [przypis edytorski]
241Szlachetna nędza, oto co mi pozostało – fragment z Zairy Woltera (akt I, sc. 4). [przypis edytorski]
242with lady Angelica – z panią Angeliką [Red. WL.]. [przypis edytorski]
243consensus (z łac.) – zgodne stanowisko w jakiejś sprawie. [przypis edytorski]
24418 Brumaire'a – data zapisana według kalendarza Rewolucji Francuskiej; chodzi o 2 grudnia 1851, kiedy to Ludwik Napoleon Bonaparte (późniejszy Napoleon III) dokonał zamachu stanu. [przypis edytorski]
245Mayr, Johann Simon Mayr (1763–1845) – mieszkający we Włoszech kompozytor pochodzenia niemieckiego. [przypis edytorski]
246Pacini, Giovanni (1796–1867) – kompozytor włoski, najbardziej znany jako twórca oper. [przypis edytorski]
247małe dziełko mego pióra – Rzym, Neapol i Florencja w 1817. [przypis edytorski]
248zmniejszona septyma – akord muzyczny. [przypis edytorski]
249Talma, François-Joseph (1763–1826) – aktor francuski. [przypis edytorski]
250Béranger, Pierre-Jean de (1780–1857) – francuski poeta, zasłynął jako autor piosenek i wydatnie przyczynił się do ukształtowania tradycji francuskiej chanson. [przypis edytorski]
251Madame de Staël – właśc. Anne-Louise Germaine Necker (1766–1817), francuska publicystka i powieściopisarka, propagatorka pojęcia Romantyzmu, przeciwniczka polityczna Napoleona wydalona przez niego z kraju. [przypis edytorski]
252Chénier, André Marie de (1762–1794) – poeta, ofiara Rewolucji Francuskiej. [przypis edytorski]
253afektacja – przesada, nienaturalność, zwłaszcza w wyrażaniu uczuć. [przypis edytorski]
254Hamlet Ducisa – sztuka w adaptacji Jean-François Ducisa. [przypis edytorski]
255Comédie-Française – francuski teatr narodowy, istniejący od r. 1680. [przypis edytorski]
256emfaza – patos. [przypis edytorski]
257aleksandryn – dwunastozgłoskowy wiersz ze średniówką po szóstej sylabie, dominujący w poezji francuskiej. [przypis edytorski]
258Czy to samo zdarzy mi się z ty…? – w orygianale: Avec la ti…?; niedokończone słowo można odczytać jako: tyrania, tiara lub tyrada (wg H. Martineau, brytyjskiej pisarki). [przypis edytorski]
259Kean, Edmund (1787–1833) – angielski aktor teatralny, popularny także w Stanach Zjednoczonych. [przypis edytorski]
260gran donna (wł.) – właściwie: grande donna, wielka pani. [przypis edytorski]
261Grétry, André (1741–1813) – kompozytor francuski pochodzenia belgijskiego, znany jako autor oper komicznych. [przypis edytorski]
262Monsigny, Pierre-Alexandre (1729–1817) – francuski kompozytor operowy. [przypis edytorski]
263osielstwo – głupota, upór. [przypis edytorski]
264Jupiter Mansuetus (łac.) – Jowisz Łagodny (a. obłaskawiony). [przypis edytorski]