Czytaj książkę: «Zaślubiona »
przekład: Michał Głuszak
Wybrane komentarze Wampirzych Dzienników
Rice udaje się wciągnąć czytelnika w akcję już od pierwszych stron, wykorzystując genialną narrację wykraczającą daleko poza zwykłe opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana książka, którą bardzo szybko się czyta,
– Black Lagoon Reviews (komentarz dotyczący Przemienionej)
Idealna opowieść dla młodych czytelników. Morgan Rice zrobiła świetną robotę budując niezwykły ciąg zdarzeń… Orzeźwiająca i niepowtarzalna. Skupia się wokół jednej dziewczyny… jednej niezwykłej dziewczyny! Wydarzenia zmieniają się w wyjątkowo szybkim tempie. Łatwo się czyta. Zalecany nadzór rodzicielski.
– The Romance Reviews (komentarz dotyczący Przemienionej)
Zawładnęła moją uwagą od samego początku i do końca to się nie zmieniło… To historia o zadziwiającej przygodzie, wartkiej i pełnej akcji od samego początku. Nie ma tu miejsca na nudę.
– Paranormal Romance Guild (komentarz dotyczący Przemienionej)
Kipi akcją, romansem, przygodą i suspensem. Sięgnij po nią i zakochaj się na nowo.
– vampirebooksite.com (komentarz dotyczący Przemienionej)
Wspaniała fabuła. To ten rodzaj książki, którą ciężko odłożyć w nocy. Zakończona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, iż będziesz natychmiast chciał kupić drugą część, tylko po to, aby zobaczyć, co będzie dalej.
– The Dallas Examiner (komentarz dotyczący Kochany)
Rywal ZMIERZCHU oraz PAMIĘTNIKÓW WAMPIRÓW. Nie będziesz mógł oprzeć się chęci czytania do ostatniej strony. Jeśli jesteś miłośnikiem przygody, romansu i wampirów to ta książka jest właśnie dla ciebie!
– Vampirebooksite.com (komentarz dotyczący Przemienionej)
Morgan Rice udowadnia kolejny już raz, że jest szalenie utalentowaną autorką opowiadań… Jej książki podobają się szerokiemu gronu odbiorców łącznie z młodszymi fanami gatunku fantasy i opowieści o wampirach. Kończy się niespodziewanym akcentem, który pozostawia czytelnika w szoku.
– The Romance Reviews (komentarz dotyczący Kochany)
O autorce
Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.
PRZEMIENIONA (Księga 1 cyklu Wampirzych Dzienników), ARENA ONE (Księga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATERÓW (Księga 1 cyklu Krąg Czarnoksiężnika) oraz POWRÓT SMOKÓW (Księga 3 Królowie i Czarnoksiężnicy) dostępne są nieodpłatnie.
Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!
Książki autorstwa Morgan Rice
KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBO ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RYCERZY (CZĘŚĆ 16)
ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)
THE SURVIVAL TRILOGY
ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZĘŚĆ 1)
ARENA TWO (CZĘŚĆ 2)
WAMPIRZYCH DZIENNIKÓW
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
Posłuchaj cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio!
Copyright © 2012 Morgan Rice
Wszelkie prawa zastrzeżone. Poza wyjątkami dopuszczonymi na mocy amerykańskiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcześniejszej zgody autora.
Niniejsza publikacja elektroniczna została dopuszczona do wykorzystania wyłącznie na użytek własny. Nie podlega odsprzedaży ani nie może stanowić przedmiotu darowizny, w którym to przypadku należy zakupić osobny egzemplarz dla każdej kolejnej osoby. Jeśli publikacja została zakupiona na użytek osoby trzeciej, należy zwrócić ją i zakupić własną kopię. Dziękujemy za okazanie szacunku dla ciężkiej pracy autorki publikacji.
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Na okładce: Jennifer Onvie. Fotograf: Adam Luke Studios, Nowy Jork. Makijaż: Ruthie Weems. Kontakt: Morgan Rice.
FAKT:
Odosobniona wyspa Skye (z nordyckiego: wyspa mgieł) leżąca przy zachodnim wybrzeżu Szkocji, to starożytne miejsce, w którym mieszkali i walczyli dawni władcy, gdzie nadal stoją zamki i gdzie przez setki lat trenowali najbardziej elitarni wojownicy świata.
FAKT:
Na wyspie Skye, na tle malowniczego krajobrazu, istnieje miejsce zwane Faerie Glen, gdzie, jak powiadają, jeśli wypowiesz życzenie, to ono musi się spełnić.
FAKT:
Znajdująca się w niewielkim szkockim miasteczku kaplica Rosslyn jest podobno miejscem wiecznego spoczynku Świętego Graala, który ponoć jest ukryty za kamiennym murem, w krypcie, na najniższej kondygnacji.
JULIA: Jakiegoż więcej chcesz zaspokojenia?
ROMEO: Zamiany twoich zapewnień na moje.
JULIA: Jużem ci dała je, nimeś zażądał:
Radabym jednak one mieć na powrót.
Bo moja miłość równie jest głęboką,
Jak morze, równie jak ono bez końca;
Im więcej ci jej udzielam, tym więcej
Czuję jej w sercu.
William Shakespeare, Romeo i Julia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Highlands, Szkocja
(1350)
Caitlin obudził blask krwistoczerwonego słońca. Wypełniał całe niebo, promieniując od wielkiej kuli zawisłej nad horyzontem. Na jej tle stała samotna postać, osoba, którą według jej zmysłów mógł być jedynie jej ojciec. Wyciągnął ręce, jakby chciał, by do niego pobiegła.
Chciała tego rozpaczliwie. Lecz kiedy spróbowała usiąść, spojrzała w dół i zauważyła, że jest przykuta łańcuchem do skały. Żelazne obręcze przytrzymywały jej ręce i nogi w miejscu. W jednej dłoni trzymała trzy klucze – te, które były jej potrzebne, by odnaleźć ojca – a w drugiej swój naszyjnik z małym, srebrnym krzyżykiem zwisającym ku ziemi. Starała się ze wszystkich sił, jednak nie mogła się poruszyć.
Zamrugała powiekami, a ojciec pojawił się tuż przy niej. Uśmiechał się. Wyczuła miłość, jaką ją darzył. Uklęknął i delikatnie uwolnił ją z kajdan.
Nachyliła się i objęła go rękoma. Poczuła jego ciepło, pokrzepienie. Tak dobrze było znaleźć się w jego ramionach. Czuła spływające po policzkach łzy.
– Przepraszam, ojcze. Zawiodłam cię.
Odsunął się, spojrzał na nią i, uśmiechając się, wpatrzył w jej oczy.
– Zrobiłaś wszystko, czego mógłbym się spodziewać, a nawet więcej – odparł. – Jeszcze tylko jeden, ostatni klucz i będziemy razem. Już na zawsze.
Caitlin mrugnęła powiekami, a kiedy ponownie otworzyła oczy, ojca już nie było.
Na jego miejscu pojawiły się dwie postacie. Obydwie leżały nieruchomo na płaskiej skale. Caleb i Scarlet.
Nagle Caitlin coś sobie przypomniała. Oboje byli chorzy.
Spróbowała odsunąć się od skały, jednak wciąż była do niej przykuta i choć próbowała ze wszystkich sił, nie mogła dosięgnąć tych dwojga. Zamrugała i nagle zauważyła nad sobą Scarlet. Spoglądała w dół na nią.
– Mamusiu? – spytała.
Scarlet uśmiechnęła się i Caitlin poczuła niemal otulającą ją ze wszech stron miłość dziewczynki. Chciała ją objąć i choć starała się, ile mogła, nie zdołała się uwolnić.
– Mamusiu? – spytała ponownie Scarlet i wyciągnęła w jej kierunku niewielką dłoń.
Caitlin usiadła sztywno wyprostowana.
Ciężko oddychając, przesunęła dłońmi po bokach. Próbowała zorientować się, czy nadal krępowały ją łańcuchy, czy może jednak była wolna. Poruszyła swobodnie dłońmi i nogami, rozejrzała się i nie zauważyła żadnych śladów kajdan. Podniosła wzrok i zauważyła krwistoczerwone słońce na horyzoncie. Rozejrzała się wokół i zobaczyła, że znajdowała się na skalnym płaskowyżu. Dokładnie, jak w swoim śnie.
Właśnie wstawał świt. Jak daleko wzrokiem sięgnąć, widać było spowite mgłą szczyty gór, w bezkresie piękna odbijające się od przestworzy nieba. Spojrzała pod stonowane światło brzasku, starając się zorientować w swoim położeniu i w jednej chwili jej serce zabiło mocniej. Oto w oddali zauważyła dwie postaci leżące bez ruchu na ziemi. Wyczuła natychmiast, kim były: Caleb i Scarlet.
Skoczyła na nogi, podbiegła bliżej, uklękła między nimi i, położywszy dłonie na ich piersiach, potrząsnęła delikatnie. Jej serce biło mocno, kiedy usiłowała przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniego życia. W jej umyśle pojawiały się okropne obrazy, jeden po drugim, kiedy powoli przypominała sobie, jak poważnie byli chorzy, Scarlet pokryta wrzodami i Caleb umierający z powodu wampirzej trucizny. Ostatnim razem, kiedy ich widziała, wydawało się, że najpewniej oboje umrą.
Caitlin sięgnęła dłonią do szyi i poczuła dwie niewielkie blizny. Przypomniała sobie tę ostatnią chwilę, kiedy Caleb się nią pożywił. Czy podziałało? Czy przywróciło go to do życia?
Caitlin potrząsnęła każdym z nich rozpaczliwie.
– Caleb! – krzyknęła głośno – Scarlet!
Poczuła, jak łzy nabiegły jej do oczu, kiedy usilnie próbowała nie myśleć o życiu bez nich. Nie mogła znieść samej myśli o tym. Jeśli nie mogli być z nią, to i ona nie mogła żyć dalej.
Nagle Scarlet poruszyła się. Serce Caitlin zabiło żywiej, kiedy dostrzegła, jak dziewczynka przesunęła się i powoli, stopniowo uniosła ręce i przetarła dłońmi oczy. Spojrzała na Caitlin. Caitlin zauważyła, że skóra dziewczynki była wyleczona, a jej błękitne oczy błyszczały i lśniły.
Uśmiechnęła się szeroko, napełniając serce Caitlin radością.
– Mamusiu! – powiedziała. – Gdzie byłaś?
Caitlin wybuchnęła płaczem ze szczęścia, przyciągnęła Scarlet do siebie i przytuliła. Ponad ramieniem dodała
– Dokładnie tutaj, skarbie.
– Śniło mi się, że nie mogłam ciebie znaleźć – powiedziała. – I że byłam chora.
Caitlin odetchnęła z ulgą, wyczuwszy, że Scarlet całkowicie wyzdrowiała.
– To tylko zły sen – powiedziała Caitlin. – Już dobrze. Wszystko w porządku.
Nagle rozległo się ujadanie. Caitlin odwróciła się i zauważyła wybiegającą zza rogu i pędzącą ku nim Ruth. Ucieszyła się bardzo, że również jej udało się przetrwać podróż w czasie. Była zdziwiona, jak Ruth urosła, że stała się w pełni rozwiniętym wilkiem. A mimo to wciąż zachowywała się jak szczenię. Merdając ogonem z podekscytowania, rzuciła się Scarlet w ramiona.
– Ruth! – krzyknęła dziewczynka, oderwała się od Caitlin i uściskała Ruth.
Ruth nie potrafiła ukryć entuzjazmu. Natarła na Scarlet z taką siłą, że ścięła ją z nóg.
Scarlet odbiła się od ziemi i zaczęła śmiać się krzykliwie z radości.
– Co to za zamieszanie? – usłyszały głos.
Głos Caleba.
Caitlin odwróciła się na pięcie, czując, jak przeszył ją dreszcz na dźwięk jego głosu. Stał nad nią i uśmiechał się. Nie mogła uwierzyć. Wyglądał tak młodo i zdrowo, lepiej niż kiedykolwiek dotąd.
Skoczyła i uściskała go, wdzięczna ze wszech miar, że przeżył. Poczuła jego silne mięśnie, kiedy ją przytulił. Tak dobrze było znów być w jego ramionach. Nareszcie wszystko było na swoim miejscu. Jakby cała reszta była tylko długim, złym snem.
– Tak bardzo się bałam, że umarłeś – powiedziała nad jego ramieniem.
Odchyliła się i spojrzała na niego.
– Pamiętasz? – spytała. – Pamiętasz, że byłeś chory?
Zmarszczył brwi.
– Jak przez mgłę – odparł. − Jakby to był sen. Pamiętam… Jade’a. I… jak się tobą karmiłem. Nagle spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma. − Ocaliłaś mnie – powiedział oniemiały z wrażenia.
Nachylił się i przytulił ją mocno.
– Kocham cię – wyszeptała do jego ucha, kiedy trzymał ją w ramionach.
– Ja ciebie też – odparł.
– Tatusiu!
Caleb uniósł Scarlet, serdecznie ją ściskając. Potem schylił się i pogłaskał Ruth. Caitlin zrobiła to samo.
Ruth nie posiadała się z radości, będąc w centrum uwagi – podskakiwała i skomlała, próbując odwzajemnić ich serdeczność.
Po chwili Caleb chwycił dłoń Caitlin. Odwrócili się i razem spojrzeli na horyzont. Bezkresne niebo tonęło w delikatnej, porannej poświacie jaśniejącej nad przetykanym szczytami gór horyzontem. Wszędzie zalegała mgła, przez którą przebijały się różane promienie. Szczyty gór ciągnęły się hen wysoko, a kiedy Caitlin spojrzała w dół, zauważyła, że znajdowali się na wysokości tysięcy stóp nad ziemią. Zastanawiała się, gdzie do diaska byli.
– O tym samym myślałem – powiedział Caleb, odczytawszy jej myśli.
Zlustrowali horyzont, obracając się wokół własnej osi.
– Rozpoznajesz cokolwiek? – spytała Caitlin.
Powoli potrząsnął głową.
– Cóż. Wygląda na to, ze mamy tylko jeden wybór – ciągnęła Caitlin. – W górę, lub w dół. Jesteśmy już dość wysoko, więc może pójdźmy w górę. Zobaczymy, co widać ze szczytu.
Caleb skinął głową. Caitlin sięgnęła po dłoń Scarlet i cała trójka zaczęła wspinać się po zboczu.
Na tej wysokości było zimno, a Caitlin nie była ubrana odpowiednio do takiej pogody. Miała czarne, skórzane buty, czarne, obcisłe spodnie i dopasowaną, czarną koszulę z długimi rękawami, których używała w Anglii podczas ćwiczeń. Nie były to jednak rzeczy, które zapewniłyby jej ochronę przed górskim, zimnym wiatrem.
Przyspieszyli, wspinając się coraz wyżej, przytrzymując się głazów i podciągając się do góry.
Kiedy słońce podniosło się na niebie i Caitlin zaczęła zastanawiać się, czy podjęli słuszną decyzję, cała trójka dotarła na najwyższy szczyt.
Pozbawieni tchu, przystanęli i zaczęli rozglądać się po okolicy, mogąc nareszcie dojrzeć, co leżało za górskim łańcuchem.
Widok zaparł im dech w piersiach. Przed nimi rozpościerała się jak okiem sięgnąć druga strona górskiego pasma. A dalej, ocean. W oddali, wśród jego wód, dojrzeli górzystą, skalistą wyspę, tonącą w zieleni. Prastara wyspa wystawała z wód oceanu i jawiła się Caitlin jako najbardziej malownicza ze wszystkich miejsc, jakie do tej pory widziała. Wyglądała, jak bajkowa kraina, zwłaszcza w tej wczesnej, porannej poświacie, spowita niesamowitą mgłą, mieniącą się pomarańczowo i fioletowo.
Jeszcze bardziej spektakularnie przedstawiało się jedyne połączenie wyspy ze stałym lądem – bezkresny linowy most, który kołysał się gwałtownie w porywach wiatru i wyglądał, jakby wisiał tam już od setek lat. Pod nim istniała jedynie głęboka na setki stóp przepaść. W dole zaś ocean.
– Tak – powiedział Caleb. – To jest to. Rozpoznaję tę wyspę. Przyjrzał się jej badawczo z podziwem.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Caitlin.
Caleb obejrzał się jeszcze raz na wyspę z szacunkiem, po czym odwrócił się i stanął przed nią. W jego oczach widać było ekscytację.
– Skye – powiedział. – Legendarna wyspa Skye. Siedziba wojowników i naszego rodzaju, od wielu setek lat. Jesteśmy w takim razie w Szkocji – powiedział – w pobliżu przejścia do Skye. Najwyraźniej to tam mamy się udać. To święte miejsce.
– Polećmy – powiedziała Caitlin, czując swe rozwijające się skrzydła.
Caleb potrząsnął głową.
– Skye jest jednym z tych nielicznych miejsc na ziemi, gdzie nie jest to możliwe. Z pewnością będą tam wampirze straże, a co ważniejsze, przed bezpośrednim nalotem, wyspy strzeże energetyczna tarcza. Woda tworzy afektywną barierę. Żaden wampir nie dostanie się do wnętrza bez zaproszenia. Odwrócił się i spojrzał na nią. – Będziemy musieli skorzystać z trudniejszej opcji: wejdziemy linowym mostem.
Caitlin spojrzała na most huśtający się na wietrze.
– Ale to niebezpieczne – powiedziała.
Caleb westchnął.
– Skye nie przypomina żadnego innego miejsca na ziemi. Tylko godna osoba może się tam dostać. Większość ludzi, którzy próbują do niej podejść, spotyka śmierć, tak czy owak.
Caleb spojrzał na nią.
– Możemy zawrócić – zaoferował.
Caitlin zamyśliła się. I potrząsnęła głową.
– Nie – odparła z determinacją. – Trafiliśmy tu nie bez powodu. Zróbmy to.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sam poderwał się ze snu. Świat wirował wokół niego, potem zakołysał się gwałtownie. Nie mógł zrozumieć, gdzie był, ani co się działo. Leżał na plecach, tyle wiedział na pewno, na czymś przypominającym drewno, w niewygodnej pozycji. Patrzył w niebo i dostrzegał przepływające w nieregularnym tempie chmury.
Wyciągnął dłoń, przytrzymał się czegoś drewnianego i podciągnął do góry. Usiadł, mrugając powiekami. Wszystko kręciło się wokół, kiedy starał się zorientować w swoim położeniu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Był na łodzi, niewielkiej, wiosłowej, drewnianej łodzi, leżąc na jej pokładzie, pośrodku oceanu.
Kołysała się gwałtownie wraz z falami, które unosiły ją, to znowu wciągały w odmęty. Łódź skrzypiała i trzeszczała z każdym ruchem, podskakując, kołysząc się na obie strony. Sam zauważył spienioną, morską wodę, która napływała falami ze wszystkich stron, załamując się wokół niego. Na twarzy i we włosach poczuł zimną, słoną bryzę. Był wczesny ranek, a w zasadzie świtało, niebo mieniło się niezliczonymi barwami. Zastanawiał się, jak u diaska trafił w to miejsce.
Obrócił się i zlustrował wzrokiem wnętrze łodzi. W odległym końcu, oświetlona słabym, porannym światłem, leżała postać zwinięta w kłębek i przykryta chustą. Zastanawiał się, kto to mógł być. Kto utknął wraz z nim na tej niewielkiej łodzi pośrodku bezkresnych wód? I wtedy to wyczuł. Przeszyło go to niczym elektryczny wstrząs. Nie musiał oglądać jej twarzy.
Polly.
Każda cząstka ciała mu to mówiła. Był zdumiony, z jaką pewnością to poczuł, jak silna więź łączyła go z nią, jak głębokimi uczuciami ją darzył – jakby byli niemal jednością. Nie mógł zrozumieć, jak tak szybko mogło się to stać.
Siedząc tak i spoglądając na nią, doznał dziwnego uczucia. Nie wiedział, czy żyła, czy nie, ale w jednej chwili uświadomił sobie, jak bardzo byłby zdruzgotany, gdyby jednak nie żyła. I właśnie wtedy wreszcie zdał sobie sprawę, że kochał ją bez dwóch zdań.
Podniósł się na nogi, potknął się, kiedy nadpłynęła fala i uniosła łódź, po czym zdołał przejść kilka kroków i uklęknąć u jej boku. Sięgnął po chustę, delikatnie ją zsunął i potrząsnął ją za ramiona. Nie zareagowała. Jego serce biło mocno, a on wciąż czekał.
– Polly? – spytał.
Nic.
– Polly – powiedział bardziej stanowczo. – Obudź się. To ja, Sam.
Ale ona nie poruszyła się. Sam musnął skórę na jej ramieniu − wydała mu się zbyt zimna. Jego serce stanęło. Czy to mogła być prawda?
Nachylił się i objął jej twarz dłońmi. Była taka piękna. Dokładnie taką ją pamiętał. Jej skóra miała odcień półprzezroczystej bieli, włosy były jasnobrązowe, a rysy twarzy perfekcyjnie zarysowane w świetle wczesnego poranka. Spojrzał na jej idealne, pełne usta, niewielki nos, duże oczy i długie brązowe włosy. Przypomniał sobie chwilę, kiedy te oczy były otwarte, ich niewiarygodny, kryształowy błękit niczym oceanicznych wód. Zatęsknił za ich widokiem. Zrobiłby wszystko, by ponownie je ujrzeć. Pragnął zobaczyć jej uśmiech, usłyszeć jej głos, jej śmiech. W przeszłości, jej nadmierne gadulstwo przeszkadzało mu trochę, lecz teraz oddałby wszystko, by usłyszeć jej głos.
Jej skóra była jednak zbyt zimna. Lodowata. Zaczął tracić nadzieję, że otworzy oczy jeszcze kiedykolwiek.
– Polly! – krzyknął, a zrobiwszy to, usłyszał w swoim głosie rozpacz, która uniosła się pod niebo i stopiła z krzykiem ptaka fruwającego powyżej.
Sam pogrążał się w rozpaczy. Nie wiedział, co robić. Potrząsał nią coraz mocniej, ale Polly po prostu na nic nie reagowała. Wrócił myślami do ostatniej chwili i ostatniego miejsca, w którym ją widział. Pałac Sergeia. Pamiętał, że ją uwolnił. Wrócili razem do zamku Aidena i znaleźli Caitlin, Caleba i Scarlet leżących na łożu, pozbawionych jakichkolwiek oznak życia. Aiden powiedział, że cofnęli się w czasie bez nich. Sam błagał, żeby Aiden ich również odesłał do przeszłości. Aiden potrząsnął głową i powiedział, że nie było im to pisane, że igraliby z przeznaczeniem. Ale Sam nalegał.
W końcu, Aiden przeprowadził rytuał.
Czyżby umarła w trakcie podróży?
Spuścił wzrok i ponownie potrząsnął Polly. Nadal bez skutku.
W końcu przyciągnął Polly do siebie. Odgarnął jej długie, piękne włosy z twarzy, podparł jej głowę dłonią i przysunął twarz do swojej. Nachylił się i pocałował ją.
Zastygł w długim, pełnym pocałunku, złożonym na jej ustach. Zdał sobie sprawę, że był to dopiero ich drugi pocałunek. Jej usta były takie miękkie, takie idealne. Ale również zbyt zimne, całkiem pozbawione życia. Całując ją, skupił się na tym, by przekazać jej swoją miłość, zmusić ją, by powróciła do życia. W myślach sformułował bardzo wyraźną wiadomość. Zrobię wszystko. Zapłacę każdą cenę. Zrobię wszystko, byś do mnie wróciła. Po prostu wróć do mnie.
– ZAPŁACĘ KAŻDĄ CENĘ! – krzyknął, odchyliwszy się do tyłu.
Jego krzyk wydawał się wznieść pod same niebiosa i tam napotkać stado ptaków, które zawtórowały mu, przelatując nad łodzią. Sam poczuł dreszcz, który przeniknął jego ciało. Wyczuł bowiem, że jakaś wyższa siła usłyszała jego wołanie i odpowiedziała mu. Zrozumiał, w tej jednej chwili, że Polly miała rzeczywiście odzyskać życie. Mimo, że nie było jej to pisane. Że wymusił to, zmienił boski plan dotyczący całego wszechświata. I że rzeczywiście miał zapłacić za to cenę.
Spuścił wzrok i nagle zauważył, że oczy Polly otworzyły się powoli. Były niebieskie i cudowne, dokładnie takie, jak zapamiętał, i wpatrywały się w niego. Przez chwilę były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, ale wkrótce ujrzał w nich błysk rozpoznania. A potem, niczym najwspanialszy pokaz magii, powoli zakwitł w kącikach jej ust uśmiech.
– Próbujesz wykorzystać dziewczynę, kiedy śpi? – spytała swoim charakterystycznym, kpiącym tonem.
Sam mimowolnie uśmiechnął się, szczerząc zęby. Polly wróciła. Nic więcej nie miało znaczenia. Spróbował odepchnąć od siebie niepokojące uczucie, że oto przeciwstawił się przeznaczeniu, że czekały go jakieś konsekwencje.
Polly usiadła, na powrót wesoła i zwinna, wyglądając też na zażenowaną, że jeszcze przed chwilą leżała bezradnie w jego ramionach, próbując pokazać, jaka to była silna i niezależna. Rozejrzała się po otoczeniu i chwyciła burty, kiedy jakaś fala uniosła łódź wysoko i potem cisnęła w morze.
– Nie nazwałabym tego romantyczną przejażdżką – powiedziała, wyglądając nieco blado i starając się złapać równowagę w rozkołysanej łódce. – Gdzie my jesteśmy? I co to takiego na horyzoncie?
Sam odwrócił się i spojrzał we wskazanym kierunku. Nie zauważył tego wcześniej. O kilkaset jardów dalej wznosiła się skalista wyspa. Wystawała z morskich wód, pnąc się wysoko w postaci bezlitosnych klifów. Wyglądała na starą, niezamieszkałą, ze skalistym podłożem i całkowicie wymarłą.
Odwrócił się i zlustrował horyzont. Wyglądało na to, że była to jedyna wyspa w obrębie setek mil.
– Wygląda na to, że płyniemy wprost na nią – powiedział.
– Mam taką nadzieję – powiedziała Polly. – Ta łódka przyprawia mnie o mdłości.
Nagle nachyliła się nad burtą i zwymiotowała. I potem jeszcze raz.
Sam podszedł do niej i położył dłoń na jej plecach w dodającym otuchy geście. W końcu Polly wstała, wytarła usta krańcem rękawa i, speszona, odwróciła wzrok.
– Przepraszam – powiedziała. – Te fale są nie do wytrzymania. Podniosła wzrok i ze wstydem spojrzała mu w oczy. – To musiało wyglądać nieciekawie.
Lecz Sam wcale tak nie uważał. Wręcz przeciwnie, uświadomił sobie, że darzył ją większym uczuciem, niżby siebie o to podejrzewał.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spytała Polly. – Aż tak ohydnie to wyglądało?
Sam szybko odwrócił wzrok, zorientowawszy się, że gapił się na nią.
– Wcale tak nie pomyślałem – powiedział, czerwieniejąc na twarzy.
I w tym momencie coś im przeszkodziło. Na wyspie pojawiło się kilku wojowników, stojących na szczycie klifu. Po chwili dołączyli do nich inni i wkrótce cały horyzont zaroił się od ich sylwetek.
Sam zaczął przeszukiwać swoje ubranie, chcąc sprawdzić, jaką broń miał pod ręką, ale z rozczarowaniem stwierdził, że nie zabrał niczego ze sobą.
Horyzont ciemniał od coraz większej ilości wampirzych wojowników, a Sam zauważył, że morski prąd popychał ich łódź wprost w ich ręce. Dryfowali ku zasadzce i nie mogli nic zrobić, by temu zaradzić.
– Spójrz – powiedziała Polly. – Przychodzą, aby się z nami przywitać.
Sam przyjrzał się im dokładnie i doszedł do całkiem innego wniosku.
– Nie – powiedział. – Przychodzą, by nas sprawdzić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Caitlin stała przed linowym mostem prowadzącym na wyspę Skye. Caleb stanął tuż obok, a Scarlet i Ruth zatrzymały się za nimi. Obserwowała zniszczoną linę, która kołysała się w szalonym rytmie wygrywanym przez gwiżdżący wśród skał wiatr i załamujące się setki stóp poniżej fale. Most był mokry i śliski. Zsunięcie się z niego oznaczało natychmiastową śmierć dla Scarlet i Ruth, a Caitlin nie zdążyła jeszcze sprawdzić swoich skrzydeł. Pokonanie mostu było ryzykiem, jakiego niezbyt chętnie chciała się podjąć – z drugiej strony jednak, wydało jej się to oczywiste, że musieli iść na wyspę Skye.
Caleb obejrzał się na nią.
– Nie mamy dużego wyboru – powiedział.
– Więc nie ma na co czekać – odparła. – Ja wezmę Scarlet, ty Ruth?
Caleb skinął z zaciętą miną i kiedy Caitlin podniosła Scarlet i posadziła na swoich plecach, Caleb wziął Ruth w ramiona. Ruth zaczęła się wiercić, chcąc z powrotem stanąć na ziemi, ale Caleb przytrzymał ją stanowczo. Coś w jego uścisku sprawiło, że Ruth uspokoiła się.
Nie mieli wyboru. Musieli pójść po wąskim moście jedno za drugim. Caitlin poszła pierwsza.
Postawiła pierwszy, niepewny krok i od razu wyczuła, jak śliskie były spryskane wodą deski. Sięgnęła dłońmi do linowej poręczy, chcąc przytrzymać się jej i złapać równowagę, ale most zakołysał się wraz z nią, a linowe wsparcie rozleciało się w jej dłoniach na kawałki.
Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i skoncentrowała się. Wiedziała, że nie może polegać na wzroku, ani też na zmyśle równowagi. Musiała odwołać się do czegoś głębszego. Wróciła myślami do lekcji Aidena, przywołała jego słowa. Przestała próbować walczyć z mostem: zamiast tego starała się z nim zjednoczyć.
Zaufała wewnętrznemu instynktowi i zrobiła kilka kroków. Powoli otworzyła oczy, a kiedy zrobiła kolejny, deska umknęła jej spod stopy. Scarlet krzyknęła i Caitlin straciła na chwilę równowagę – po czy szybko zrobiła kolejny krok i ją odzyskała. Wiatr ponownie zakołysał mostem. Miała wrażenie, jakby szła po nim całą wieczność, kiedy jednak podniosła wzrok, zauważyła, że przeszli jedynie dziesięć stóp. Instynkt podpowiadał jej, że nigdy im się to nie uda.
Odwróciła się i spojrzała na Caleba. Zauważyła jego dziwne spojrzenie i wiedziała, że myślał dokładnie to samo. Chciała, bardziej niż czegokolwiek, po prostu rozwinąć skrzydła i unieść się w powietrzu, ale kiedy spróbowała, wyczuła, że coś ją blokowało i zrozumiała, że Caleb miał rację: wyspę naprawdę otaczała jakaś niewidoczna, energetyczna tarcza i dotarcie na nią z powietrza bez zaproszenia było niemożliwe.
Wiatr znowu zakołysał mostem i w serce Caitlin zaczęła wkradać się rozpacz. Przeszli już zbyt daleko, by zawrócić.
Podjęła błyskawiczną decyzję.
– Skaczemy na trzy. Złap linę po swojej stronie i pozwól, by zaniosła cię na drugi brzeg! – krzyknęła do Caleba. – To jedyny sposób!
– A co, jeśli puści!? – odkrzyknął.
– Nie mamy wyboru! Jeśli pójdziemy dalej, zginiemy!
Caleb nie dyskutował.
– RAZ! – krzyknęła, wziąwszy głęboki oddech. – DWA! TRZY!
Skoczyła na prawo i zobaczyła, jak Caleb skoczył w lewo. Słyszała krzyk Scarlet i skomlenie Ruth, kiedy wszyscy razem runęli w dół. Sięgnęła po linę i chwyciła ją mocno, modląc się, by tym razem wytrzymała. Zauważyła, że Caleb zrobił to samo.
Chwilę później, trzymając się liny, lecieli w powietrzu z pełną prędkością, wśród słonej, morskiej wody, a fale załamywały się nad ich głowami. Przez chwilę Caitlin nie była w stanie stwierdzić, czy nadal leciała na rozkołysanej linie, czy też opadała w dół.
Po kilku sekundach poczuła jednak, że lina naprężyła się w jej dłoni i nie spadały już w dół, ale pomknęły w kierunku odległych klifów. Lina wytrzymała.
Caitlin zebrała siły. Lina, dzięki Bogu, trzymała, ale jednocześnie lecieli z wielką szybkością wprost na skalną ścianę. Wiedziała, że uderzenie o nią będzie bolesne.
Przesunęła ramię i usadowiła Scarlet za sobą tak, żeby przejąć na siebie całą siłę uderzenia. Obejrzała się i zobaczyła, że Caleb zrobił to samo, trzymając teraz Ruth jedną ręką za sobą i nachylając się ramieniem w kierunku lotu. Oboje przygotowali się na uderzenie.
Chwilę potem wyrżnęli w ścianę i poczuli napływający ból. Siła uderzenia pozbawiła Caitlin tchu i na chwilę całkowicie ją ogłuszyła. Utrzymała się jednak na linie i zauważyła, że Caleb również. Wisiała otumaniona przez kilka sekund, sprawdzając, czy wszystko w porządku ze Scarlet i z Calebem. Nic im się nie stało.
Powoli gwiazdy zniknęły jej sprzed oczu. Uniosła rękę i zaczęła wspinać się po linie, podciągać się w górę po skalnym urwisku. Spojrzała w górę i zauważyła, że do szczytu zostało jej jeszcze ze trzydzieści jardów. Potem popełniła błąd, gdyż spojrzała w dół: czekał ich niebezpieczny upadek, gdyby lina puściła. Runęliby setki stóp w dół, wprost na ostre skały.
Caleb doszedł do siebie i również zaczął się wspinać po swojej linie. Wspinali się naprawdę szybko, nawet mimo tego, że wciąż ślizgali się po porośniętych mchem skałach.
Nagle Caitlin usłyszała przerażający dźwięk. Odgłos pękającej powoli liny.
Zebrała się w sobie, przygotowując na chwilę, kiedy runie w dół na spotkanie śmierci, lecz wkrótce uświadomiła sobie, że to nie jej lina pękała. Natychmiast obejrzała się i zauważyła strzępy na linie Caleba.
To jego lina się rozrywała.
Caitlin ruszyła z miejsca. Odepchnęła się kopniakiem od ściany i przesunęła bliżej niego, wyciągając otwartą dłoń. Zdołała chwycić dłoń Caleba w chwili, kiedy leciał już w dół. Trzymała go mocno, zwisając bezwładnie w powietrzu. Potem, z najwyższym wysiłkiem podniosła go kilka stóp, ku głębokiej, skalnej szczelinie. Caleb, trzymając wciąż Ruth w jednej ręce, zdołał stanąć pewnie na skalnym występie i przytrzymać się wyżłobionego w skalistej powierzchni uchwytu.