Za darmo

Wyprawa Bohaterów

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Darmowy audiobook
Czyta Piotr Bajtlik
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

MacGill z trudem otworzył oczy, obudzony nachalnym łomotaniem w drzwi, i od razu tego pożałował – głowę przeszył mu rozdzierający ból. Przez otwarte okno jego zamkowej sypialni wpadały jaskrawe promienie słońc. Zdał sobie sprawę, że spał z twarzą wciśniętą w pled z owczej wełny. Zdezorientowany, próbował coś sobie przypomnieć. Był w domu, w swoim zamku. Usiłował przywołać wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Pamiętał polowanie. Potem karczmę na skraju lasu. I picie ponad miarę. Później najwyraźniej jakoś tu dotarł.

Spojrzał w bok i zobaczył swoją żonę, królową, która spała obok niego pod przykryciem. Powoli i ona zaczęła się budzić.

Walenie w drzwi rozległo się ponownie – okropny dźwięk uderzania żelazną kołatką.

– Kto to może być? – spytała królowa głosem pełnym irytacji.

MacGill sam chciał wiedzieć. Wydał wyraźne instrukcje, żeby go nie budzono – zwłaszcza po polowaniu; to akurat pamiętał. Zaraz ktoś za to zapłaci. To pewnie jego zarządca z kolejną nieistotną sprawą majątkową.

– Skończ z tym cholernym łomotem! – ryknął w końcu MacGill. Przetoczył się na krawędź łoża i usiadł, opierając łokcie na kolanach, a głowę na rękach. Przeczesał palcami niemyte włosy i brodę, potem przetarł twarz, próbując się obudzić. Polowanie – i picie piwa – kosztowały go zbyt dużo sił. Nie był już taki sprawny jak kiedyś. Upływ lat odcisnął na nim swe piętno; był wyczerpany. W tym momencie mógłby szczerze przysiąc, że już nigdy więcej nie będzie pić.

Z najwyższym wysiłkiem zmusił się, aby wstać. Ubrany jedynie w szlafrok, szybkim krokiem przemierzył salę, w końcu chwycił żelazną klamkę grubych na stopę drzwi i otworzył je jednym szarpnięciem.

Przed nim stał Brom, najwyższy rangą królewski generał, z dwoma adiutantami u boków. Żołnierze schylili głowy z szacunkiem, ale generał wpatrywał się mu prosto w twarz z ponurą miną. MacGill nie cierpiał u niego tej miny. Zawsze oznaczała złe wieści. Właśnie w takich chwilach jak ta nienawidził być królem. Wczorajszy dzień był tak udany; wspaniałe polowanie przypomniało mu czasy, kiedy sam był jeszcze młody i beztroski, kiedy mógł sobie pozwolić na całonocne pijaństwo w gospodzie. Brutalna pobudka, jaką mu zgotowano, odebrała mu całe wrażenie spokoju, którego doświadczył.

– Wasza Wysokość, wybaczcie, że was budzę – powiedział Brom.

– Nie wiem, czy wybaczę – warknął MacGill. – Oby to było coś ważnego.

– Tak właśnie jest– odparł generał.

MacGill dostrzegł powagę w jego wzroku i obejrzał się na królową. Zdążyła tymczasem zasnąć ponownie.

Król gestem nakazał całej trójce wejść, po czym iść za nim. Pokonali przepastną sypialnię i przeszli innym łukowatym przejściem do bocznej komnaty. MacGill zamknął drzwi, nie chcąc przeszkadzać królowej we śnie. Czasami używał tego niewielkiego pomieszczenia, szerokiego ledwie na dwadzieścia kroków w każdą stronę, z kilkoma wygodnymi krzesłami i jednym dużym witrażowym oknem, kiedy nie miał ochoty schodzić do sali głównej.

– Wasza Wysokość... Nasi szpiedzy donoszą o ekspedycji McCloudów, która zmierza na wschód w kierunku Morza Ambreckiego. Nasi zwiadowcy z południa zauważyli zaś okręty Imperium kierujące się na północ. Z pewnością płyną na spotkanie z McCloudami.

MacGill próbował przyswoić te informacje, ale po nocnym pijaństwie umysł pracował mu jeszcze zbyt wolno.

– No i? – ponaglił, zniecierpliwiony i zmęczony. Jakże wyczerpywały go te niekończące się polityczne intrygi, knowania i podstępy.

– Jeśli McCloudowie rzeczywiście zamierzają pertraktować z Imperium, to cel mogą mieć tylko jeden – ciągnął generał. – Chcą sprzysiąc się przeciw nam, przedrzeć przez Kanion i obalić Krąg.

Król spojrzał na podstarzałego dowódcę, u którego boku zdarzało mu się walczyć już trzydzieści lat, i dostrzegł w jego oczach śmiertelną powagę. Ale też i strach, a to go zaniepokoiło. Brom nie był człowiekiem, który by się kiedykolwiek czegokolwiek obawiał.

MacGill wstał powoli, wyprężył się jak struna – wciąż był słusznego wzrostu – po czym odwrócił się, przemierzył komnatę i stanął przy oknie. Wyjrzał na zewnątrz i zlustrował dwór, opustoszały o tej wczesnej porze. Zastanawiał się. Wiedział, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Nie spodziewał się tylko, że nastąpi to tak szybko.

– Nie zajęło im to dużo czasu – odparł. – Zaledwie kilka dni temu moja córka poślubiła ich królewicza. Uważasz, że już spiskują, by obalić nasze królestwo?

– Tak, Wasza Wysokość – odparł szczerze Brom. – Innego powodu nie widzę. Wszystko wskazuje na to, że McCloudowie nie jadą się bić, tylko spotkać w celu zawarcia paktu.

MacGill powoli pokręcił głową.

– Przecież to nie ma sensu. Nie mogą wpuścić tu Imperium. Po co mieliby to robić? Nawet gdyby udało im się osłabić czy opuścić tarczę po naszej stronie i otworzyć w niej przejście, co by im z tego przyszło? Imperium podbiłoby także ich ziemie. Oni też byliby zagrożeni. Z pewnością muszą to wiedzieć.

– Może chcą zawrzeć ugodę – odparł Brom. – Może wpuszczą Imperium w zamian za atak jedynie na nasze królestwo, tak aby potem oni mogli kontrolować cały Krąg.

Król znów pokręcił głową.

– McCloudowie są na to zbyt sprytni. Zbyt przebiegli. Wiedzą, że nie można ufać Imperium.

Generał wzruszył ramionami.

– Może chcą władać Kręgiem tak bardzo, że są gotowi podjąć to ryzyko. Zwłaszcza teraz, gdy twoja córka jest ich przyszłą królową.

MacGill zamyślił się. Łomotało mu w głowie. Nie miał ochoty zajmować się tą sprawą akurat w tej chwili. Nie o tak wczesnej porze.

– Co zatem proponujesz? – spytał szorstko; męczyły go już te wszystkie spekulacje.

– Możemy uprzedzić bieg wypadków i zaatakować McCloudów. To najodpowiedniejsza chwila.

MacGill nie wierzył własnym uszom.

– Zaraz po tym, jak jednemu z nich oddałem córkę za żonę? Nie sądzę.

– Jeśli tego nie uczynimy – ciągnął Brom – sami wykopiemy sobie grób. Z pewnością nas zaatakują. Jak nie teraz, to wkrótce. A jeśli połączą swe siły z siłami Imperium, będziemy zgubieni.

– Nie przejdą tak łatwo przez Pogórze. Kontrolujemy wszystkie przejścia i przesmyki. Skazaliby się na rzeź. Nawet z Imperium w odwodzie.

– Imperium ma w zapasie miliony ludzi – odparł Brom. – Może pozwolić sobie na niejedną rzeź.

– Nawet gdyby tarcza przestała nas chronić – powiedział król – trudno im będzie przerzucić miliony ludzi przez Kanion czy Pogórze, nie mówiąc już o użyciu floty. Zauważymy każdą większą mobilizację sił, i to z dużym wyprzedzeniem.

MacGill zamilkł, pogrążony w myślach.

– Nie, nie zaatakujemy – ciągnął. – Wykażmy jednak trochę rozwagi: podwójcie patrole na Pogórzu. Umocnijcie fortyfikacje. I zwiększcie liczbę naszych szpiegów. To wszystko.

– Tak jest, Wasza Wysokość – odpowiedział Brom, po czym wraz z adiutantami odwrócił się i pospiesznym krokiem opuścił komnatę.

MacGill ponownie wyjrzał przez okno. W głowie wciąż mu łomotało. Przeczuwał zbliżającą się wojnę, nieuchronną niczym zimowa burza. Co więcej, czuł, że nie może nic zrobić, by jej zapobiec. Rozejrzał się dookoła, obejmując spojrzeniem zamek, jego kamienne mury, cały swój nieskazitelny, idealny dwór, który rozpościerał się poniżej, i zadał sobie pytanie, ile jeszcze czasu zdoła to wszystko przetrwać.

Ileż by dał za jeszcze jeden łyk trunku.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Thor poczuł, że ktoś trąca go nogą w żebra, i z trudem rozwarł powieki. Leżał na brzuchu na stercie siana i przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest. Gardło miał wyschnięte na wiór, a głowa ciążyła mu jak tysiąc funtów i pulsował w niej ból, zwłaszcza za oczami. Czuł się, jakby co najmniej spadł z konia.

Znowu poczuł, że ktoś go szturcha, i usiadł, a wtedy wszystko wokół niego gwałtownie zawirowało. Pochylił się i zwymiotował, krztusząc się co chwila.

Dookoła rozległ się chóralny śmiech. Podniósł wzrok i zobaczył stojących przy nim Reece’a, O’Connora, Eldena i bliźniaków. Wszyscy patrzyli na niego z rozbawieniem.

– No, w końcu śpiąca królewna się obudziła! – zawołał Reece, uśmiechając się szeroko.

– Myśleliśmy, że już nigdy nie wstaniesz – dodał O’Connor.

– Nic ci nie jest? – zapytał Elden.

Thor wytarł usta wierzchem dłoni i spróbował zorientować się w sytuacji. Leżący dotąd kilka stóp obok Krohn zamiauczał, podbiegł, wskoczył mu na ręce i wtulił mu się w koszulę. Thor poczuł ulgę na jego widok i ucieszył się, że ma go przy sobie. Próbował cokolwiek sobie przypomnieć.

– Gdzie ja jestem? – spytał. – I co się stało wczoraj?

Cała piątka wybuchnęła śmiechem.

– Obawiam się, druhu – rzekł Reece – że wypiłeś o jeden kufel za dużo. Ktoś tu ma słabą głowę. Nic nie pamiętasz? Gospody też nie?

Thor zamknął oczy, rozmasował skronie i spróbował przywołać wspomnienia. Wracały we fragmentach. Przypomniał sobie polowanie... gospodę... picie. Pamiętał, jak ktoś prowadził go schodami do góry... zamtuz. Cała reszta tonęła w ciemności.

Pomyślał o Gwendolyn i serce zabiło mu szybciej. Czy nie zrobił aby czegoś głupiego z tą dziewką w zamtuzie? Nie zrujnował swoich szans u Gwen?

– Co się tam stało? – ponaglił poważnym tonem Reece’a, chwyciwszy go za przedramię. – Powiedz proszę. Powiedz, że nie zrobiłem nic z tą kobietą.

Pozostali zaśmiali się ponownie – z wyjątkiem Reece’a, który, widząc jego przejęcie, spojrzał na niego poważnie.

– Nie martw się, przyjacielu – odpowiedział. – Nie zrobiłeś zupełnie nic. Nie licząc tego, że rzygnąłeś i runąłeś na podłogę!

Jego towarzysze znów wybuchnęli śmiechem.

– To by było na tyle, gdy chodzi o twój pierwszy raz – skwitował Elden.

 

Thor odetchnął z ulgą. Nie zraził do siebie Gwen.

– Ostatni raz zapłaciłem za twoją kobietę! – powiedział Conval.

– Straszna strata pieniędzy – dodał Conven. – O zwrocie nawet słyszeć nie chciała!

Chłopcy zaśmiali się ponownie. Thorowi było wstyd, ale też czuł wielką ulgę, że niczego nie zepsuł. Chwycił Reece’a za rękę i odciągnął go na stronę.

– Twoja siostra – wyszeptał natarczywie – nic o tym nie wie, prawda?

Reece uśmiechnął się powoli i objął go ramieniem.

– Nic jej nie powiem, zresztą i tak nic nie zrobiłeś. Gwen nic nie wie. Widzę, jak bardzo ci na niej zależy – powiedział z poważną miną. – Zdaję sobie sprawę, że naprawdę jest ci bliska. Ale gdybyś rzeczywiście zadawał się z ladacznicami, pewnie nie chciałbym mieć takiego szwagra. A, właśnie, miałem ci coś przekazać.

Reece wsunął mu w dłoń mały zwitek, a Thor spojrzał na niego zdezorientowany. Zobaczył, że pergamin jest różowy, zauważył królewską pieczęć i już wiedział – serce zabiło mu mocniej.

– Od siostry – rozwiał wszelkie wątpliwości Reece.

– O rany! – krzyknęli chłopcy chórem.

– Ktoś tu dostał list miłosny! – rzekł O’Connor.

– Przeczytaj na głos! – krzyknął Elden.

Pozostali zawtórowali śmiechem.

Ale Thor wolał przeczytać liścik na osobności, więc odszedł na stronę, w kąt baraku. Głowa mu nadal pękała i świat wokół jeszcze nieco wirował, ale nie zwracał już na to uwagi. Drżącymi rękami rozwinął delikatny pergamin i przeczytał:

Spotkajmy się w południe na Leśnej Grani. Nie spóźnij się.

I postaraj się nie zwracać na siebie uwagi.

Schował liścik do kieszeni.

– I co tam przeczytałeś, kochasiu? – zawołał Conval.

Thor podbiegł do Reece’a; wiedział, że jemu może zaufać.

– Dziś Legion nie ma ćwiczeń, tak? – zapytał.

Reece pokręcił głową.

– Jasne, że nie. Mamy święto.

– Gdzie jest Leśna Grań? – zapytał Thor.

Reece uśmiechnął się.

– No tak, ulubione miejsce Gwen – powiedział. – Musisz pójść odchodzącą od dworu wschodnią drogą i trzymać się prawej strony, a potem wspiąć się na wzniesienie. Leśna Grań zaczyna się za drugim pagórkiem.

Thor spojrzał na Reece’a.

– Tylko proszę, nie mów nikomu. Nie chcę, żeby się ktoś dowiedział.

Reece uśmiechnął się.

– Ona pewnie też nie chce. Gdyby dowiedziała się o tym matka, chybaby was zabiła. Albo zamknęła Gwen pod kluczem, a ciebie wygnała na południowe rubieże królestwa.

Thor przełknął ślinę.

– Naprawdę? – spytał.

Reece pokiwał głową.

– Nie przepada za tobą. Nie wiem dlaczego, czasem taka jest uparta. Leć prędko i nikomu nie mów. I nie martw się – dodał, podając mu dłoń – ja też będę milczał jak grób.

*

Było jeszcze wcześnie. Thor szedł raźnym krokiem, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. U jego boku truchtał Krohn. Chłopiec podążał za wskazówkami Reece’a, powtarzając je w myślach. Minął pospiesznie mury królewskiego zamku, pokonał niewielkie wzniesienie i szedł teraz brzegiem lasu. Po jego lewej stronie teren gwałtownie opadał, a dalej wąski szlak wiódł samym skrajem stromego zbocza; po lewej było urwisko, a po prawej las. Leśna Grań. To tu miał się z nią spotkać. Chciała tego naprawdę czy też tylko się nim bawiła?

Może Alton, ten nadęty królewski krewniak, miał rację? Może Thor był dla niej jedynie zabawką? Czy Gwen wkrótce się nim znudzi? Miał wielką nadzieję, że tak nie jest. Chciał wierzyć, że jej uczucia do niego są szczere, chociaż nadal nie bardzo wiedział, jak byłoby to możliwe. Ledwo go znała. I pochodziła z królewskiego rodu. Co takiego w nim widziała? W dodatku była od niego starsza o rok czy dwa. Nigdy żadna starsza od niego dziewczyna się nim nie zainteresowała. Co prawda nigdy żadna w ogóle dziewczyna się nim nie zainteresowała.

Tak naprawdę Thor nigdy jakoś specjalnie nie myślał o dziewczętach. Nie miał sióstr, a w jego małej wiosce nie było za wiele dziewczyn. Jego rówieśnicy też chyba niespecjalnie przejmowali się tymi sprawami. Większość chłopców żeniła się w okolicach osiemnastego roku życia; były to małżeństwa aranżowane, które przypominały raczej zawarcie umowy majątkowej. Mężczyzn wysokiego rodu, którzy w wieku dwudziestu pięciu lat nie byli jeszcze związani ślubami małżeńskimi, obowiązywał zaś Dzień Wyboru. Musieli wybrać sobie żonę lub wyruszyć gdzieś, aby ją znaleźć. Oczywiście Thora to nie dotyczyło, był zbyt nisko urodzony i biedny. Ludzie jego pokroju najczęściej zawierali małżeństwa tak, by przynieść jak największą korzyść swojej rodzinie. Przypominało to raczej handel bydłem.

Gdy jednak Thor ujrzał Gwendolyn, wszystko uległo zmianie. Pierwszy raz w życiu owładnęło nim uczucie tak silne i głębokie, że nie potrafił już myśleć o niczym innym. Za każdym razem, kiedy widział Gwen, uczucie to jeszcze się wzmagało. Nie bardzo to rozumiał, ale rozłąka z nią sprawiała mu ból.

Przyspieszył kroku, rozglądając się po grani za Gwen, ciekaw, gdzie dokładnie chce się z nim spotkać – i czy w ogóle do tego dojdzie. Pierwsze słońce stało już wysoko na niebie i Thor poczuł, jak na czoło występują mu krople potu. Nadal nie czuł się za dobrze, mdliło go jeszcze po poprzedniej nocy. W miarę jak słońce wznosiło się jeszcze wyżej, a on nadal nigdzie nie widział Gwen, Thor zaczął wątpić, czy naprawdę chciała się z nim spotkać. Myślał też o niebezpieczeństwie, na które się oboje narażają. Jeżeli jej matka, królowa, rzeczywiście jest mu tak przeciwna, czy naprawdę zesłałaby go na wygnanie? Wyrzuciła z Legionu? Pozbawiła wszystkiego, co poznał i pokochał? Co by wtedy począł?

Rozważając to wszystko, uznał, że i tak gra była warta świeczki, choćby tylko dla możności spędzania czasu z Gwen. Dla tej jednej sprawy gotów był zaryzykować wszystko. Miał tylko nadzieję, że księżniczka z nim nie igra, a on sam nie odczytuje jej uczuć wobec niego zbyt pochopnie.

– Chciałeś mnie tak po prostu minąć? – usłyszał głos, a później chichot.

Wzdrygnął się z zaskoczenia, po czym zatrzymał się i odwrócił. Gwendolyn stała w cieniu potężnej sosny, uśmiechając się do niego. Na widok tego uśmiechu serce zabiło mu mocniej. Widział w jej oczach miłość, a wszystkie jego obawy i zmartwienia rozwiały się w okamgnieniu. Zbeształ się w myślach za to, jakim był głupcem, posądzając ją choćby o ślad obłudy.

Krohn zapiszczał na jej widok.

– A co my tu mamy? – krzyknęła z zachwytem.

Uklękła, a Krohn podbiegł do niej i z krótkim miauknięciem wskoczył jej na ręce. Chwyciła go w ramiona, uniosła i zaczęła głaskać.

– Jaki słodki! – powiedziała, przytulając go mocno. Kiedy polizał ją po twarzy, zachichotała i pocałowała go. – A jak ci na imię, koleżko? – spytała.

– Krohn – powiedział Thor. Tym razem nie jąkał się już tak jak poprzednio.

– Krohn – powtórzyła, wpatrując się kociakowi w ślepka. – Zawsze podróżujesz z lampartami? – spytała Thora ze śmiechem.

– Znalazłem go – odparł, znów czując się przy niej skrępowany jak zawsze. – W lesie, na polowaniu. Erec i Kendrick powiedzieli, że powinienem go zatrzymać, bo go znalazłem. Że to jego i moje przeznaczenie.

Spojrzała na niego, a twarz jej spoważniała.

– Cóż, mieli rację. Zwierzęta to święte stworzenia. Ich się nie znajduje. To one znajdują nas.

– Pozwolisz, mam nadzieję, żeby do nas dołączył? – powiedział Thor.

Zachichotała.

– Byłoby mi przykro, gdyby nie dołączył – odparła.

Rozejrzała się, jakby chciała się upewnić, że nikt ich nie obserwuje, po czym chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą do lasu.

– Chodźmy – wyszeptała – zanim nas ktoś zobaczy.

Czując jej dotyk, gdy prowadziła go leśnym szlakiem, Thor był wniebowzięty. Podążyli pospiesznie w las ścieżką, która wiła się i kluczyła wśród olbrzymich sosen. Gwen w końcu puściła jego dłoń, ale nie przestawał myśleć o jej dotyku.

Rosła w nim ufność, że Gwen naprawdę go lubi. Wyraźnie nie chciała, by ktoś ich zobaczył; pewnie chodziło jej o matkę. Traktowała więc ich spotkanie poważnie – spotykając się z nim, sama też niemało ryzykowała.

Z drugiej strony może po prostu nie chciała, żeby zobaczył ją Alton albo któryś inny z jej chłopców. Może Alton miał rację. Może wstydziła się pokazywać z Thorem.

Czuł się nieswojo, miotany sprzecznymi uczuciami.

– I co powiesz? Mowę ci odjęło? – spytała w końcu Gwen, przerywając ciszę.

Thor był w rozterce; nie chciał jej mówić o swoich wątpliwościach, żeby wszystkiego nie zepsuć – ale z drugiej strona potrzebował je jakoś rozwiać. Musiał wiedzieć, co naprawdę Gwen do niego czuje. Nie mógł już dłużej milczeć.

– Po naszym ostatnim spotkaniu wpadłem na Altona. Naskoczył na mnie.

Gwendolyn spochmurniała, a jej dobry humor prysnął w okamgnieniu. Thor poczuł wyrzuty sumienia – uwielbiał jej życzliwe, radosne usposobienie i pożałował, że nie może cofnąć swoich słów. Chciał znów zamilknąć, ale nie było już odwrotu.

– I co powiedział? – spytała cichym głosem.

– Kazał mi trzymać się od ciebie z daleka. Powiedział, że jestem ci tak naprawdę obojętny. Że jestem tylko zabawką. Że znudzisz się mną po dniu albo dwóch. Powiedział też, że weźmiecie ślub, że wasze małżeństwo zostało już zaplanowane.

Gwendolyn wybuchnęła gniewnym, szyderczym śmiechem.

– Ach tak? – prychnęła. – Ten chłopak to najbardziej bezczelny i nieznośny typ, jakiego znam – dodała ze złością. – Od małego jest mi solą w oku. Myśli, że należy do rodziny królewskiej tylko dlatego, że nasi ojcowie są kuzynami. Nie spotkałam jeszcze nikogo bardziej niegodnego tytułów, które nosi. Co gorsza, ubzdurał sobie, że jesteśmy sobie przeznaczeni i weźmiemy ślub. Tak jakbym kiedykolwiek miała dać się do czegoś zmusić moim rodzicom. Przenigdy. A już na pewno nie z nim. Patrzeć na niego nie mogę.

Na te słowa Thorowi spadł kamień z serca. Czuł się lekki jak piórko, miał ochotę skakać po drzewach i śpiewać. Marzył, że to właśnie od niej usłyszy. Było mu teraz głupio, że z tak błahego powodu zepsuł jej nastrój. Nie odpowiedziała tylko jeszcze na jedno ważne dla niego pytanie: czy tak naprawdę go lubi.

– Jeśli zaś chodzi o ciebie – ciągnęła Gwen, rzucając mu ukradkowe spojrzenie, po którym odwróciła głowę – to prawie cię nie znam. Trudno ci nalegać, żebym określiła swoje uczucia. Ale powiem tak: chyba nie spędzałabym z tobą czasu, gdybym cię nie cierpiała. Oczywiście, mam prawo zmieniać zdanie według uznania, a potrafię być kapryśna – ale nie kiedy chodzi o miłość.

Niczego więcej nie było mu trzeba. Thor był pod wrażeniem jej powagi, a jeszcze bardziej słowa, które wypowiedziała – słowa „miłość”. Przywróciło mu całą wiarę w siebie.

– A tak w ogóle to mogłabym zapytać cię o to samo – odbiła piłeczkę Gwen. – Właściwie to mam o wiele więcej do stracenia niż ty. Jak by nie było, ja pochodzę z rodziny królewskiej, ty z ludu. Ja jestem starsza, ty młodszy. Nie sądzisz, że to ja powinnam traktować cię z większą rezerwą? Cały dwór szepce o twoich zakusach, że chcesz tylko piąć się wyżej, wykorzystać mnie do zdobycia lepszej pozycji, przychylności króla. Czy powinnam w to wierzyć?

Thor słuchał tego z rosnącym przerażeniem.

– Nie, moja pani! Nigdy w życiu. Nic takiego nigdy nie przyszło mi do głowy. Jestem przy tobie tylko dlatego, że nie wyobrażam sobie bycia gdzie indziej. Tylko dlatego, że tego pragnę. Tylko dlatego, że kiedy nie jestem z tobą, nie potrafię myśleć o niczym innym.

W kąciku jej ust pojawił się cień uśmiechu i powoli twarz zaczęła się jej rozjaśniać.

– Jesteś tu przybyszem – powiedziała. – Przybyszem w Królewskim Dworze i w życiu królewskiej rodziny. Potrzeba czasu, abyś zrozumiał, na czym to wszystko polega. Nikt tutaj nie mówi tego, co naprawdę myśli. Każdy ma jakiś cel. Każdy walczy o władzę, pozycję, bogactwa, tytuły. Niczyich słów nie można brać za dobrą monetę. Wszyscy mają swoich szpiegów, popleczników i ukryte zamiary. Na przykład – ciągnęła – kiedy Alton ci mówił, że mój ślub z nim jest już ustalony, chciał tak naprawdę sprawdzić, jak bliscy sobie ty i ja jesteśmy. Poczuł się zagrożony. A teraz być może właśnie zdaje komuś relację z tej rozmowy. Dla niego w małżeństwie nie liczy się miłość. To tylko związek, który służy do zdobycia pozycji. Majątku. Na naszym dworze nic nie jest takie, jakie się wydaje.

Nagle minął ich Krohn, sadząc długie susy; pobiegł leśną ścieżką w kierunku polany. Gwen spojrzała na Thora i zachichotała. Chwyciła go za dłoń i też pociągnęła go do biegu.

 

– Chodź! – krzyknęła z entuzjazmem.

Pobiegli razem ścieżką, zanosząc się śmiechem, aż wypadli na rozległą polanę. Roztaczający się przed nimi widok zapierał dech w piersiach: przepiękną leśną łąkę pokrywał dywan różnobarwnych polnych kwiatów, w których można było brodzić po kolana. Kolorowe ptaki i motyle, małe i duże, tańczyły radośnie w powietrzu, a całą łąkę wypełniało ćwierkanie świerszczy. Słońca świeciły jaskrawym światłem. Całe miejsce tchnęło tajemnicą, ukryte jak sekret w samym środku ciemnego, wysokiego lasu.

– Bawiłeś się kiedyś w ciuciubabkę? – zapytała ze śmiechem Gwen.

Thor pokręcił głową, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, Gwen zdjęła z szyi chustę i przewiązała mu nią oczy. Nic nie widział, a ona zachichotała mu głośno w ucho.

– Jesteś ciuciubabka! – krzyknęła.

Usłyszał, jak pobiegła gdzieś po trawie i uśmiechnął się.

– Ale co ja mam robić? – zawołał.

– Złap mnie! – odpowiedziała. Jej głos dobiegał już z daleka.

Thor zaczął biec za nią po omacku, potykając się co chwila. Próbował podążać za nią, nasłuchując szelestu jej sukni. Nie była to łatwa sztuka. Biegł przed siebie z wyciągniętymi rękami, bojąc się ciągle, że zaraz wpadnie na drzewo, choć przecież dobrze wiedział, że jest na rozległej, otwartej łące. Wkrótce całkiem stracił orientację i zaczęło mu się wydawać, że biega w kółko. Wciąż jednak nasłuchiwał. Słyszał w oddali jej cichy śmiech i próbował skręcać w jego stronę. Czasami ten dźwięk wydawał się tuż tuż, a potem nagle daleko. Zaczęło mu się kręcić w głowie.

Słyszał, że u jego boku biegnie Krohna, słyszał jego miauknięcia. Zaczął wobec tego biec za jego głosem i po zbliżającym się śmiechu zorientował się, że lamparcik prowadzi go do Gwen. Zaskoczyła go bystrość Krohna i to, w jaki sposób włączył się w ich zabawę.

Wkrótce usłyszał Gwen nieopodal. Gonił ją zygzakiem po łące, aż w końcu wyciągnął rękę i złapał ją za rąbek sukni. Gwen pisnęła z zachwytu. Kiedy ją łapał, potknął się i przewrócili się razem. W ostatniej chwili obrócił się tak, że padł na trawę pierwszy, amortyzując jej upadek.

Thor wylądował na ziemi, a Gwen upadła na niego z okrzykiem zaskoczenia. Nie przestając chichotać, ściągnęła mu przepaskę z oczu.

Serce waliło mu w piersi młotem, kiedy zobaczył jej twarz tak blisko swojej. Czuł na sobie ciężar jej ciała, wszystkie wypukłości jej figury w cienkiej letniej sukni. Przygniatała go całą sobą, nie próbując stawiać żadnego oporu. Wpatrywała mu się w oczy, nie odwracając wzroku. On też nie przestawał patrzeć jej w oczy. Oboje mieli płytki, przyspieszony oddech. Serce Thora biło tak szybko, że był tym dodatkowo oszołomiony.

Nagle Gwen nachyliła się i złożyła na jego ustach swoje. Były miękkie, delikatniejsze niż sobie wyobrażał. Kiedy ich wargi się spotkały, Thor po raz pierwszy poczuł, że naprawdę żyje.

Zamknął oczy, a Gwen zrobiła to samo, i trwali tak w bezruchu, z ustami zwartymi w pocałunku, który trwał i trwał – Thor nie wiedział, jak długo, ale chciał, by ta chwila trwała wiecznie.

W końcu powoli oderwała się od jego ust i cofnęła głowę. Wciąż się uśmiechając, z wolna otwarła oczy, pozostając na nim całym ciałem.

Leżeli tak bardzo długo, wpatrując się w siebie.

– Skąd ty się wziąłeś? – zapytała go cicho, nie przestając się uśmiechać.

Też się do niej uśmiechał. Nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Jestem tylko zwykłym chłopcem – odrzekł.

– O nie. Czuję, że nie. – Pokręciła głową i znów się uśmiechnęła. – Myślę sobie, że jesteś kimś o wiele, wiele ważniejszym.

Nachyliła się nad nim i pocałowała go znowu, ale teraz przywarł do jej ust na dużo dłuższą chwilę. Uniósł rękę i zaczął gładzić ją po włosach, a ona też wplotła palce w jego włosy. Thor nie mógł opanować szalonej gonitwy myśli – bo już zaczął zadawać sobie pytanie, jak się to wszystko skończy. Czy uda im się zostać razem i być ze sobą już zawsze, wbrew przeciwnościom i siłom stojącym im na przeszkodzie? Czy naprawdę mieli szansę być parą?

Thor chciał w to wierzyć ze wszystkich sił, najmocniej na świecie. Chciał być z nią teraz nawet bardziej, niż kiedykolwiek pragnął być w Legionie.

Nagle w trawie nieopodal rozległ się jakiś szelest i oboje zaskoczeni odwrócili się w stronę, z której dobiegł. Krohn skoczył w trawę niedaleko, o kilka stóp od nich. Usłyszeli kolejny szelest. Krohn miauknął, po czym warknął trochę groźniej. Potem dobiegł ich jakiś syk – i nastała cisza.

Gwen zsunęła się z Thora i oboje usiedli, rozglądając się dookoła. Thor zerwał się na nogi, aby w razie czego obronić Gwen. Co to mogło być? Nikogo ani niczego nie widział, ale domyślał się, że ktoś lub coś czai się nieopodal, zaledwie o krok, w tej wysokiej trawie.

Wyskoczył stamtąd Krohn i stanął przed nimi. W pyszczku, w ostrych jak brzytwa ząbkach trzymał zwisającego bezwładnie potężnego białego węża. Miał chyba z dziesięć stóp długości i grubość solidnej gałęzi, a jego biała skóra lśniła w promieniach słońca.

Thor w jednej chwili zrozumiał, co się stało, i poczuł nagłą wdzięczność do swojego lamparta. Krohn uratował ich przed atakiem śmiercionośnego gada.

Gwen aż zaparło dech z wrażenia.

– Białogrzbietnik – powiedziała. – Najbardziej śmiertelny gad w całym królestwie.

Thor przyjrzał mu się oniemiały.

– Myślałem, że ten wąż nie istnieje. Że to tylko legenda.

– Jest bardzo rzadki – przyznała Gwen. – Widziałam go tylko raz w życiu. W dniu, w którym zabili ojca mego ojca. To zły znak. – Odwróciła się i spojrzała na Thora. – Oznacza rychłą śmierć. Kogoś naprawdę bliskiego.

Thor poczuł ciarki na plecach, jakby w ten ciepły dzień lata na łące powiało nagłym chłodem. Wiedział – był absolutnie pewien – że Gwen się nie myli.