Za darmo

Wyprawa Bohaterów

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Darmowy audiobook
Czyta Piotr Bajtlik
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Thor podążał gruntową, mocno wydeptaną drogą; po jego bokach szli Reece, O’Connor i Elden. Odkąd wyruszyli w drogę, prawie nie odzywali się do siebie, skupiając myśli na tym, co ich czeka. Thor patrzył na Reece’a i O’Connora z wdzięcznością, jakiej nie czuł jeszcze nigdy w życiu. Nie chciało mu się wierzyć, że dla niego zaryzykowali własną skórę. Czuł, że znalazł w nich prawdziwych przyjaciół, może nawet braci. Nie wiedział, co czeka ich w Kanionie, ale z czym nie przyjdzie im się zmierzyć, cieszył się, że ci dwaj są przy nim.

Na Eldena starał się nie patrzeć. Widział, jak osiłek gotuje się z wściekłości, z jaką złością kopie kamienie, jak go denerwuje i drażni udział w ich patrolu. Mimo to wcale go nie żałował. Kolk miał rację: to on wszystko zaczął. Zasłużył sobie na to, co go spotkało.

Czterech wyrostków szło dalej drogą, kierując się otrzymanymi wskazówkami. Szli tak od wielu godzin, było już późne popołudnie i Thor zaczął czuć zmęczenie w nogach. Był też głodny. Jego ostatnim posiłkiem była miseczka jęczmiennej kaszy, którą dostał w południe. Miał nadzieję, że tam, gdzie idą, czeka na nich jakieś jedzenie.

Miał jednak na głowie inne zmartwienia. Przyglądając się swojej nowej zbroi, zdawał sobie sprawę, że nie dostałby jej bez ważnego powodu. Przed wyruszeniem każdy z ich czwórki otrzymał nową zbroję giermka: skórzany kaftan kryty kolczugą. Dostali też krótkie miecze z lichego metalu – zgoła odmienne od mieczy rycerskich, kutych z gładkiej stali, ale lepsze były takie niż żadne. Dobrze było czuć u pasa jakąś broń inną niż proca, którą rzecz jasna nadal ze sobą nosił. Wiedział co prawda, że jeśli znajdą się dziś w prawdziwych opałach, taka zbroja i broń mogą nie wystarczyć. Marzył o lepszej zbroi i orężu, które dane były innym legionistom: wybornych średnich i długich mieczach wykutych z najlepszej stali, krótkich włóczniach, buzdyganach, sztyletach i halabardach. Taka broń jednak należała do tych chłopców, którym z urodzenia przysługiwała sława i honor, chłopcom ze znamienitych rodów, mogącym pozwolić sobie na taki oręż. Thor, syn prostego pasterza, nie zaliczał się do nich.

Drogą, która zdawała się nie mieć końca, zdążali coraz dalej od przyjaznych bram Królewskiego Dworu ku odległej przepaści Kanionu, w stronę drugiego z zachodzących słońc. Thor mimo woli czuł się winny całej sytuacji. Z jakiegoś powodu część legionistów go nie cierpiała, jakby mieli mu za złe, że się w ogóle zjawił. Nie rozumiał tego i na myśl o tym ściskało go w dołku. Przez całe życie niczego nie chciał bardziej, niż do nich dołączyć. Teraz czuł się tak, jakby wprosił się do nich nieuczciwie; czy kiedykolwiek potraktują go jak swojego? W dodatku teraz wyróżniono go karą, wysłano na wachtę w Kanionie. To było nie w porządku. Nie on zaczął walkę, a kiedy użył swojej mocy, czy jak to tam zwać, nie zrobił tego naumyślnie. Nadal jej nie rozumiał, nie wiedział, skąd się bierze, jak ją przywoływać ani jak ją gasić. Nie powinien ponosić za to kary.

Thor nie miał pojęcia, z czym się wiąże wachta w Kanionie, ale z min kompanów czytał, że nikt o niej nie marzy. Zastanawiał się, czy nie idzie na śmierć, czy to nie czyjś sposób na pozbycie się go z Legionu. Nie zamierzał po prostu się poddać.

– Jak daleko jeszcze do Kanionu? – przerwał ciszę O’Connor.

– Nie dość daleko – odburknął Elden. – Nie tkwilibyśmy w tym bagnie, gdyby nie Thor.

– Sam z nim zacząłeś, pamiętasz? – przypomniał mu Reece.

– Ale to ja walczyłem czysto, a nie on – zaprotestował Elden. – Poza tym należało się mu.

– Dlaczego? – spytał Thor, głodny odpowiedzi na męczące go pytanie. – Dlaczego mi się należało?

– Bo nie jesteś jednym z nas. Wkradłeś się do Legionu. Wszystkich innych zwerbowali. Ty swoje miejsce wywalczyłeś.

– Ale czyż nie o to w Legionie chodzi? O walkę? – odparł Reece. – Moim zdaniem Thor zasłużył na swoje miejsce bardziej niż którykolwiek z nas. My zostaliśmy jedynie wybrani. On z trudem walczył o to, co nie zostało mu dane.

Elden wzruszył ramionami bez przekonania.

– Zasady to zasady. Nie został wybrany. Nie powinien z nami być. Dlatego z nim walczyłem,

– Cóż, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – odrzekł Thor drżącym głosem, zdecydowany walczyć o swoje.

– Jeszcze zobaczymy – wymamrotał ponuro Elden.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał O’Connor.

Elden nie dodał już ani słowa, tylko szedł dalej w milczeniu. Thor poczuł ucisk w żołądku. Miał wrażenie, że narobił sobie aż zbyt wielu wrogów, i nie rozumiał dlaczego. Nie podobało mu się to nic a nic.

– Nie przejmuj się nim – powiedział Reece do Thora wystarczająco głośno, aby wszyscy słyszeli. – Nie zrobiłeś nic złego. Wysłali cię do Kanionu, bo widzą w tobie możliwości. Chcą cię zahartować. Inaczej nie zawracaliby sobie tobą głowy. Obserwują cię też i dlatego, że mój ojciec tak cię wyróżnił. Nic więcej.

– Ale na czym polega ta wachta w Kanionie? – zapytał Thor.

Reece odchrząknął, jakby poczuł się nieswojo.

– Sam na niej dotąd nie byłem. Ale słyszałem opowieści, od starszych chłopców i od moich braci. Wachta polega na patrolowaniu Kanionu, ale po drugiej stronie.

– Po drugiej stronie? – spytał O’Connor przerażonym głosem.

– Jak to „po drugiej stronie”? – Thor nie rozumiał.

Reece przyjrzał mu się badawczo.

– Nigdy nie byłeś nad Kanionem?

Thor poczuł, że wszyscy mu się przyglądają, i nieśmiało pokręcił głową.

– Żartujesz – rzucił Elden.

– Naprawdę? – naciskał O’Connor. – Ani razu w życiu?

Thor znów pokręcił głową, czerwieniejąc.

– Ojciec nigdzie nas nie zabierał. O Kanionie tylko słyszałem.

– Pewnie nigdy nawet nosa nie wyściubiłeś z wioski, kmiotku – powiedział Elden. – Mam rację?

Thor wzruszył ramionami. Czy to było aż tak oczywiste?

– Nie wyściubił – dodał Elden z niedowierzaniem. – Coś podobnego.

– Zamknij się – odparł Reece – i daj mu spokój. Nie jest przez to ani odrobinę gorszy od ciebie.

Elden wykrzywił się do Reece’a szyderczo i oparł rękę na mieczu, ale ją zaraz opuścił. Może i był od Reece’a większy, ale najwyraźniej nie chciał prowokować królewicza.

– Tylko Kanion zapewnia bezpieczeństwo królestwom Kręgu – wyjaśnił Reece. – Nic innego nie stoi między nami i hordami z reszty świata. Gdyby barbarzyńcy z Dziczy przekroczyli Kanion, bylibyśmy zgubieni. Mieszkańcy całego Kręgu liczą na to, że ochronimy ich my, królewscy żołnierze. Nasze straże bez przerwy patrolują Kanion, głównie po naszej stronie, ale niekiedy i po drugiej. Jego brzegi łączy tylko jeden most, jedyne wyjście z Kręgu i wejście do niego. Pilnują go dniem i nocą najznamienitsi ze Srebrnych.

Thor słyszał w życiu wiele o Kanionie, wiele mrożących krew w żyłach opowieści o złu czającym się po drugiej stronie, o potężnym imperium zła, które otaczało Krąg, o grozie czyhającej tak blisko. Był to jeden z powodów, dla których chciał wstąpić do Królewskiego Legionu: aby pomóc w obronie swoich najbliższych i całego królestwa. Nie mógł znieść myśli, że inni stale dbają o jego bezpieczeństwo, kiedy on żyje wygodnie zdany na królewskich żołnierzy. On też chciał służyć, też chciał pomagać w zwalczaniu barbarzyńskich hord. Słysząc o rycerzach strzegących przejścia przez Kanion, uznał ich z miejsca za wzór odwagi i bohaterstwa.

– Kanion jest szeroki na milę i otacza cały Krąg – ciągnął Reece. – Niełatwo go pokonać. Ale nasi żołnierze nie są jedyną siłą, która powstrzymuje dzikie hordy przed najazdem. Barbarzyńców są miliony, i jeśliby zechcieli, mogliby przejść Kanion w jednej chwili, gdyby to było tylko kwestią woli. Nasi żołnierze są tylko uzupełnieniem tarczy mocy, która otacza Kanion. Prawdziwa moc, która powstrzymuje najeźdźców, pochodzi od miecza.

– Miecza? – Thor spojrzał na Reece’a pytająco.

Reece obrzucił go wzrokiem.

– Miecza Przeznaczenia. Znasz jego legendę?

– Ten wieśniak pewnie nigdy o nim nie słyszał – wtrącił Elden.

– Oczywiście, że znam tę legendę – odciął się Thor. Więcej niż znał; całymi dniami o niej rozmyślał. Pragnął zobaczyć ten miecz od zawsze, od kiedy tylko usłyszał o nim po raz pierwszy. Legendarny Miecz Przeznaczenia, magiczny miecz, którego moc wypełnia cały Kanion i chroni cały Krąg przed najeźdźcami. – Ten miecz przebywa w Królewskim Dworze? – zapytał.

Reece kiwnął głową.

– Jest przechowywany w rodzinie królewskiej od pokoleń. Bez niego królestwo byłoby niczym, a cały Krąg zostałby już dawno podbity.

– Jeśli to on nas chroni, po co w ogóle dbać o patrolowanie Kanionu? – spytał Thor.

– Miecz powstrzymuje tylko większe zagrożenia – wyjaśnił Reece. – Mały, pojedynczy stwór czy człowiek może się tu i ówdzie prześliznąć. Dlatego nasi żołnierze są potrzebni. Kanion może przekroczyć jedna istota, może nawet niewielka ich grupa; ludzie mogą być na tyle śmiali, że przejdą mostem albo zejdą niepostrzeżenie po swojej stronie i wejdą po naszej. Naszym zadaniem jest ich wtedy powstrzymać. Nawet jedno stworzenie może wyrządzić wiele szkód. Wiele lat temu jednemu z nich udało się wśliznąć i wymordować połowę dzieci w jednej z wiosek, zanim zostało złapane. Miecz zapewnia większość ochrony, ale my też jesteśmy niezbędni.

Thor pochłaniał te wieści z rosnącym zadziwieniem. Kanion wydawał się tak istotny, a ich służba tak ważna; nie chciało mu się wierzyć, że jest częścią tego wielkiego planu.

– Ale te wszystkie wyjaśnienia i tak nie oddają całej prawdy – powiedział Reece. – Kanion to jeszcze coś więcej – dodał, po czym zamilkł.

Thor spojrzał na niego i dostrzegł w jego oczach cień ni to strachu, ni to zachwytu.

– Jak by to wytłumaczyć? – odezwał się Reece, jakby szukając właściwych słów. Odchrząknął w końcu. – Kanion to więcej niż my wszyscy. Kanion to...

 

– Kanion to miejsce dla mężczyzn – odezwał się czyjś donośny głos, któremu zawtórował odgłos końskich kopyt.

Wszyscy obejrzeli się jak na komendę.

Thor nie wierzył własnym oczom. Konno, kłusem, w pełnej zbroi kolczej, z długą błyszczącą bronią przytroczoną do siodła zbliżał się do nich Erec. Uśmiechnął się do wszystkich i utkwił wzrok w Thorze, który patrzył na niego z zaskoczeniem.

– To miejsce czyni z chłopca prawdziwego mężczyznę – dodał Erec – o ile jeszcze nim nie jest.

Thor nie widział Ereca od czasu pojedynku. Na jego widok poczuł wielką ulgę. Wspaniale byłoby w drodze do Kanionu iść u boku prawdziwego rycerza, i to samego Ereca. Ogromnie zapragnął, by Erec im towarzyszył; z nim czułby się niezwyciężony.

– Co tu robicie, mości rycerzu? – zapytał Thor. – Będziecie nam towarzyszyć? – dodał, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie.

Erec odchylił się w siodle i zaśmiał.

– Bez obawy, młodzieńcze – odparł. – Jadę z wami.

– Naprawdę? – upewnił się Reece.

– Legionistom na pierwszym patrolu w Kanionie tradycyjnie towarzyszy jeden ze Srebrnych. Zgłosiłem się na ochotnika. – A zwróciwszy się w stronę Thora, dodał: – W końcu ty też mi wczoraj pomogłeś.

Thor rozluźnił się; Erec swym przybyciem podniósł go na duchu. Czuł też, że zyskał w oczach przyjaciół; oto w drodze do Kanionu znaleźli się pod eskortą najznamienitszego rycerza królestwa. Większość obaw Thora uległa rozproszeniu.

– Oczywiście nie pojadę z wami na patrol – dodał Erec. – Ale przeprowadzę was przez most i odprowadzę do obozowiska. Waszym zadaniem będzie wyruszyć z obozu na wachtę samoczwór.

– To dla nas wielki zaszczyt, panie rycerzu – odpowiedział Reece.

– Dziękujemy – jednym głosem dodali O’Connor i Elden.

Erek spojrzał na Thora i uśmiechnął się.

– Poza tym, jeśli masz być moim pierwszym giermkiem, nie mogę ot tak dać ci zginąć.

– Pierwszym? – spytał Thor, a serce w nim zamarło.

– Feithgold w trakcie pojedynku został ciężko ranny, będzie mógł mi służyć nie wcześniej niż za dwa miesiące. Teraz ty jesteś moim pierwszym giermkiem. A twoje szkolenie możemy zacząć choćby zaraz, nieprawdaż?

– Tak jest, Wasza Miłość – odparł Thor.

Kręciło mu się w głowie. Poczuł, że szczęście znów się do niego uśmiecha. Był teraz pierwszym giermkiem najwspanialszego rycerza w królestwie. Czuł, jakby na ścieżce do celu jednym susem przeskoczył wszystkich przyjaciół.

Ruszyli całą piątką w dalszą drogę ku zachodowi słońca: czterech chłopców pieszo, a rycerz u ich boku konno, wolnym stępem.

– Przypuszczam, że byliście w Kanionie, Wasza Miłość? – zapytał Thor.

– Wiele razy – odpowiedział Erec. – Na moim pierwszym patrolu miałem w zasadzie tyle lat co ty teraz.

– Jak na nim było? – zapytał Reece.

Czterej chłopcy utkwili wzrok w Erecu, słuchając w nabożnym skupieniu. Ten jechał jeszcze dłuższą chwilę w ciszy, zapatrzony przed siebie, z zaciśniętymi szczękami.

– Ten pierwszy raz to doświadczenie, które pamięta się przez całe życie. Trudno to wyjaśnić. To miejsce jest zarazem dziwne, obce, mistyczne i piękne. Po drugiej stronie czyhają zagrożenia nie do opisania. Most, którym przekracza się Kanion, jest długi i stromy. Choć patroluje go wielu, i tak każdy czuje się samotny. Wokół panuje nieokiełznana przyroda, w której obliczu człowiek jest drobinką. Nasi żołnierze od stuleci strzegą mostu. Przekroczenie go to pewien rytuał. Bez niego nie zazna się, czym jest prawdziwe niebezpieczeństwo; bez niego nie sposób zostać rycerzem.

Zamilkł ponownie. Chłopcy spojrzeli po sobie niespokojnie.

– Czy po drugiej stronie mamy spodziewać się potyczki? – spytał Thor.

Erec wzruszył ramionami.

– Na terytorium Dziczy wszystko jest możliwe. Mało prawdopodobne, ale możliwe.

Erec rzucił okiem na Thora.

– Czy chcesz być dobrym giermkiem, a pewnego dnia zostać wielkim rycerzem? – spytał, patrząc chłopcu prosto w oczy.

Thor poczuł przyspieszone bicie serca.

– Tak, Wasza Miłość, najbardziej na świecie.

– Musisz zatem niejednego się nauczyć – powiedział Erec. – W życiu nie liczy się sama tylko siła, zręczność czy sprawność w walce. Chodzi o coś innego, znacznie ważniejszego.

Erec zamilkł ponownie, a Thor niecierpliwie czekał na ciąg dalszy.

– Co takiego? – nie wytrzymał w końcu. – Co jest najważniejsze?

– By mieć hart ducha – odparł Erec. – Nigdy nie czuć strachu. Wchodzić w najciemniejszy las, ruszać w najcięższy bój z całkowitym spokojem. Nieść ten spokój ze sobą wszędzie i w każdej porze. Nigdy nie czuć obawy, choć zawsze się mieć na baczności. Nigdy się nie rozprężać, lecz zawsze sumiennie wypełniać swą powinność. Nie dla ciebie już beztroskie czekanie, aż inni cię obronią. Nie jesteś już zwykłym mieszkańcem Kręgu. Teraz jesteś jednym z żołnierzy króla. Najlepsze cechy wojownika to śmiałość i spokój. Nie obawiaj się niebezpieczeństw. Spodziewaj się ich, choć też ich nie szukaj.

Thor starał się wyryć te słowa w swej pamięci.

– Weźmy nasze królestwo, ten Krąg, w którym żyjemy – ciągnął Erec. – Wydawać by się mogło, że przed najazdem hord z zewnątrz chronimy go my wszyscy, my i inni żołnierze. Ale tak nie jest. Chroni nas tylko Kanion i działająca w nim magia. Żyjemy w kręgu magii. Pamiętajcie o tym. To za sprawą magii żyjemy i umieramy. Nic innego nie zapewnia nikomu bezpieczeństwa ani po tej, ani po tamtej stronie Kanionu. Gdyby znikła magia i znikły zaklęcia, zostalibyśmy z niczym.

Przez jakiś czas wszyscy szli w milczeniu. Thor nie przestawał myślał o słowach Ereca. Czuł się tak, jakby rycerz przekazał mu jakąś ukrytą wiadomość; jakby mówił mu, że bez względu na to, jaką posiada moc i jakich używa czarów, nie ma się czego wstydzić. Że ma raczej powody do dumy, skoro magia jest źródłem mocy i bezpieczeństwa dla całego królestwa. Thor poczuł się znacznie lepiej. Uważał dotąd, że wysyłają go nad Kanion za karę z powodu stosowania magii, więc miał wyrzuty sumienia. Tymczasem teraz pojął, że jego moce, czymkolwiek by nie były, mogą stać się dla niego powodem do dumy.

Kiedy inni chłopcy przyspieszyli, a Thor z Erekiem zostali z tyłu, rycerz ponownie spojrzał na Thora.

– Zdążyłeś zyskać na dworze wielu potężnych wrogów – powiedział, uśmiechając się z rozbawieniem. – Tyle samo masz wrogów, co przyjaciół, jak mi się zdaje.

Thor poczerwieniał ze wstydu.

– Nie wiem, jak to się stało, Wasza Miłość. Nie miałem takiego zamiaru.

– Wrogów nie zdobywa się zamiarem. Najczęściej kieruje nimi zazdrość. A tobie udało się wywołać jej co niemiara. Lecz to nie musi oznaczać nic złego. Stałeś się przedmiotem wielkiego zainteresowania i najróżniejszych przypuszczeń.

Thor podrapał się po głowie z namysłem.

– Sam nie wiem dlaczego.

Erek nadal spoglądał na niego z rozbawieniem.

– Na czele przeciwnych ci osób stoi sama królowa. Jakimś cudem udało ci się ją urazić.

– Moja matka? – zapytał Reece, odwróciwszy się do nich. – Ale dlaczego?

– Oto pytanie, nad którym zastanawiam się i ja – powiedział Erec.

Thor poczuł się okropnie. Królowa? Jego wrogiem? Cóż jej takiego uczynił? To było nie do pojęcia. Kiedy w ogóle stał się na tyle ważny, by królowa się nim przejmowała? Nie rozumiał, co to wszystko ma znaczyć.

Nagle zaświtała mu pewna myśl.

– Czy to z jej przyczyny zostałem tu wysłany? Do Kanionu? – zapytał.

Erec odwrócił się i zapatrzył przed siebie, a twarz mu się zasępiła.

– Być może – odparł z zadumą. – Być może tak.

Thora zaskoczyło, ilu i jak ważnych wrogów zdołał już sobie przysporzyć. Pojawił się przez przypadek na dworze, o którym nic nie wiedział. Wszystko, co chciał, to znaleźć swoje miejsce na świecie. Podążał tylko za swym życiowym marzeniem i zrobił wszystko, co umiał, aby się spełniło. Nie sądził, że jednocześnie wzbudzi tyle zawiści czy zazdrości. Rozważał to drobiazgowo jak jakąś zagadkę, lecz nie potrafił dojść jej rozwiązania.

Kiedy tak myślał, dotarli całą piątką na szczyt wzniesienia. Widok, jaki przed sobą ujrzeli, sprawił, że wszystkie troski Thora gdzieś się rozproszyły. Zaparło mu dech, i to nie tylko za sprawą silnego, porywistego wiatru.

Przed nimi, jak okiem sięgnąć, rozciągał się Kanion. Thor widział go pierwszy raz w życiu i widok ten wstrząsnął nim tak, że stał jak wryty, nie mogąc ruszyć się o krok. Była to najwspanialsza, najbardziej majestatyczna rzecz, jaką kiedykolwiek oglądał. Ogromna przepaść zdawała się nie mieć końca. Z jej brzegu wyrastał zaledwie jeden wąski most, wzdłuż którego stał szereg żołnierzy. Most ciągnął się w dal po horyzont, jakby sięgał na same krańce ziemi.

Zachodzące właśnie drugie słońce rozświetlało Kanion niebieskozieloną poświatą, która odbijała się migotliwie od jego ścian. Thor przypomniał sobie, że ma nogi, i ruszył z innymi dalej, w stronę mostu. Podchodzili coraz bliżej, aż w końcu mógł spojrzeć w głąb przepastnego urwiska; zdawało się sięgać do samego wnętrza ziemi. Nie było widać dna i nie wiedział, czy dlatego, że wcale go tam nie ma, czy też po prostu okrywa je mgła. Skała pokrywająca urwiska zdawała się mieć milion lat, a wzory na niej wyrzeźbione mogły stanowić ślady burz, które nawiedziły to miejsce całe wieki temu. Był to najbardziej dziewiczy i pierwotny teren, jaki Thor kiedykolwiek widział. Nie miał pojęcia, że jego świat może być tak rozległy, tak pełen przyrody i życia.

Jakby dotarł do źródła wszelkiego stworzenia.

Thor usłyszał, że jego towarzyszom również zatyka dech w piersiach.

Na samą myśl o tym, że ich czterech ma patrolować Kanion, można było śmiać się do rozpuku. Już sam widok był tak przytłaczający, że poczuli się maleńcy jak mrówki.

W miarę jak zbliżali się do mostu, żołnierze po lewej i prawej stawali na baczność, rozstępując się przed nowym patrolem. Thor poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej.

– Nie wyobrażam sobie, jak we czwórkę można to coś patrolować – odezwał się O’Connor.

Elden zaśmiał się drwiąco.

– Oprócz nas jest tu jeszcze wiele innych patroli. Jesteśmy tylko małym trybikiem w maszynie.

Idąc przez most, słyszeli tylko smagnięcia wiatru, odgłos własnych kroków i głuchy stukot kopyt Erecowego rumaka. Ten stukot dodawał otuchy; był jedynym fragmentem rzeczywistości, którego Thor mógł się uchwycić w tym nierealnym otoczeniu.

Żaden z mijanych przez nich żołnierzy, którzy na widok Ereca prężyli się na baczność, nie odezwał się do nich słowem; musieli minąć ich setki.

Thor nie mógł nie zauważyć, że po obu ich stronach nad balustradą mostu co kilka stóp tkwią wbite na ostre kolce odcięte głowy barbarzyńskich najeźdźców. Niektóre musiały być całkiem świeże, ociekały jeszcze krwią.

Chłopiec odwrócił wzrok. Wszystko stało się nagle aż nazbyt realne. Nie wiedział, czy jest gotów na coś takiego. Starał się nie wyobrażać sobie potyczek, z których pochodziły te krwawe trofea, i ludzi, którzy stracili w nich życie. Co czekało na nich po drugiej stronie? Zastanawiał się, czy uda im się powrócić. Czy taki miał być cel całej tej wyprawy? Miał tu po prostu zginąć?

Spojrzał ponad krawędzią mostu na niekończące się, znikające w dali urwiska. Dobiegł go pisk jakiegoś ptaka; dźwięk, jakiego nigdy jeszcze nie słyszał. Wzbudziła się w nim ciekawość, co to za ptak i jakie inne jeszcze obce mu zwierzęta mogą się czaić przed nimi, po drugiej stronie Kanionu.

Tak naprawdę jednak Thor nie przejmował się ani zwierzętami, ani nawet głowami zatkniętymi na kolcach. Bardziej niż cokolwiek innego zastanawiał go nastrój, jaki tu panował. Nie wiedział, czy to za sprawą mgły, czy też wyjącego wiatru, czy może ogromu otwartej przestrzeni, czy wreszcie światła zachodzącego słońca, ale było w tym miejscu coś tak nierealnego, że go aż porywało, otaczało, spowijało jak całun. Czuł, że wisi nad nimi potężna magia. Zastanawiał się, czy to ochronna magia Miecza, czy też jakaś inna pradawna moc. Idąc przez most, czuł się tak, jakby nie tylko pokonywał jakiś rozległy teren, ale też wkraczał do innego królestwa, w inną rzeczywistość.

Nie chciało mu się wierzyć, że oto po raz pierwszy w życiu spędzi noc, prawie w żaden sposób niechroniony, po drugiej stronie Kanionu.