Za darmo

Wyprawa Bohaterów

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Darmowy audiobook
Czyta Piotr Bajtlik
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Thor zerwał się na równe nogi, włożył kamień w procę i cisnął nim z całej siły. Trafił bestię dokładnie między oczy, najmocniejszym rzutem w swoim życiu, i aż zatoczyła się wstecz. Był niemal pewien, że ją zabił. Ale, znów ku jego zaskoczeniu, nie powstrzymało to jej.

Chłopiec próbował ze wszystkich sił przywołać swą moc – czymkolwiek by nie była. Jednym susem skoczył na potwora, wpadł na niego, by swą nadludzką siłą powalić go i przycisnąć do ziemi.

Ze wstrząsem zorientował się, że tym razem jego moc nie działa. Nadal był niczym więcej niż zwyczajnym chłopcem, słabeuszem w porównaniu z wielkością i siłą tej bestii. Ta tylko sięgnęła w dół, chwyciła go w pasie i dźwignęła wysoko nad głowę; mógł jedynie bezradnie szamotać się w powietrzu. Chwilę potem bestia cisnęła nim w powietrze. Thor kolejny raz przeleciał przez polanę i walnął w drzewo.

Leżał ogłuszony uderzeniem, z głową pękającą z bólu i połamanymi żebrami. Bestia ruszyła ku niemu pędem. Thor poczuł, że zbliża się jego koniec. Stwór ponownie uniósł umięśnioną, czerwoną nogę, aby zmiażdżyć głowę chłopca. Thor wstrzymał oddech, czekając na śmierć.

Wtem, jakimś cudem, stwór zamarł w pół ruchu. Thor zamrugał, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Bestia uniosła ręce i złapała się za gardło, przebite na wylot strzałą. Chwilę potem stworzenie zwaliło się na ziemię i zdechło.

W pole widzenia Thora wbiegł Erec, a za nim Reece i O’Connor. Po chwili Erec stał nad chłopcem i pytał, czy nic mu nie jest. Thor chciał ze wszystkich sił odpowiedzieć, ale nie mógł wykrztusić ani słowa. Oczy mu się zamknęły, a cały świat rozpłynął się w czerń.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Thor otworzył oczy powoli, bo kręciło mu się w głowie, i spróbował się zorientować, gdzie właściwie jest. Leżał na jakimś sienniku i przez chwilę myślał, że jest z powrotem w koszarowym baraku. Uniósł się na łokciu, zachowując czujność, i poszukał wzrokiem pozostałych.

Był jednak gdzie indziej. Wyglądało na to, że leży w bogato zdobionej kamiennej izbie. Jakby w komnacie zamku. Królewskiego zamku.

Zanim zdążył wszystko zrozumieć, wielkie dębowe drzwi otwarły się i do komnaty wmaszerował Reece. Z oddali dobiegał przytłumiony gwar ludzi.

– Nareszcie ktoś tu ożył – ogłosił z uśmiechem Reece, podbiegł do Thora, złapał go za rękę i jednym pociągnięciem postawił go na nogi.

Thor uniósł rękę do skroni, próbując powstrzymać powracający ból głowy.

– No dalej, chodź, wszyscy na ciebie czekają – ponaglał go Reece, szarpiąc jednocześnie za ramię.

– Jedną chwilę, błagam – odparł Thor, próbując zebrać myśli. – Gdzie ja jestem? Co się stało?

– Jesteśmy z powrotem w Królewskim Dworze. Ciebie zaś za chwilę obwołamy bohaterem dnia! – zawołał wesoło Reece, gdy już obaj ruszyli do drzwi wiodących na korytarz.

– Bohaterem? O czym ty mówisz? I... jak ja się tu znalazłem? – zapytał Thor, próbując sobie coś przypomnieć.

– Po tym, jak tamta bestia cię powaliła, dość długo leżałeś nieprzytomny. Musieliśmy przenieść cię przez most. Dramatycznie to wyglądało. Nie tak sobie wyobrażałem twój powrót na tę stronę Kanionu! – dodał ze śmiechem.

Idąc korytarzami zamku Thor widział, że najróżniejsi ludzie – kobiety, mężczyźni, giermkowie, strażnicy i rycerze – patrzą na niego z radością, jakby w końcu doczekali się jego przebudzenia. W ich oczach dostrzegał też, po raz pierwszy, odkąd się tu pojawił, coś nowego: szacunek. Wcześniej w wielu spojrzeniach widział lekceważenie; teraz wszyscy spoglądali na niego, jakby był jednym z nich.

– Co się właściwie stało? – zapytał, próbując sobie przypomnieć.

– Zupełnie nic nie pamiętasz? – spytał Reece.

Thor skupił się.

– Pamiętam, że pobiegłem do lasu. Że walczyłem z bestią. A potem... nic, pustka.

– Ocaliłeś Eldenowi życie – powiedział Reece. – Pobiegłeś do lasu, sam, nie bałeś się. Swoją drogą nie wiem, dlaczego w ogóle zawracałeś sobie głowę, żeby ratować tego zarozumialca. Ale to zrobiłeś. Król jest z ciebie bardzo, bardzo rad. Nie żeby dbał o Eldena. Za to bardzo dba o męstwo. I uwielbia świętować. Ceni takie historie i lubi nadawać im rozgłos, bo stają się inspiracją dla innych i dobrze świadczą o królu i Legionie. Dlatego chce uczcić to wydarzenie, a ty znalazłeś się tu, bo chce cię wynagrodzić.

– Wynagrodzić? – spytał Thor w osłupieniu. – Przecież nic takiego nie zrobiłem!

– Uratowałeś Eldena.

– To był tylko odruch. Zrobiłem coś naturalnego.

– I właśnie za to król chce cię wynagrodzić.

Thor poczuł się skrępowany. Nie uważał, by swoim zachowaniem zasłużył na jakąś nagrodę. Bądź co bądź już by nie żył, gdyby nie Erec. Na myśl o nim ponownie poczuł, że ma wobec rycerza dług wdzięczności. Miał nadzieję, że kiedyś będzie mógł mu się zrewanżować.

– Ale co z naszą wachtą, patrolem? – spytał. – Nie dokończyliśmy go przecież.

Reece w uspokajającym geście położył mu rękę na ramieniu.

– Przyjacielu, ocaliłeś komuś życie. Innemu legioniście. To o wiele ważniejsze niż nasz patrol. – Reece roześmiał się. – A ktoś mi mówił, że pierwszy patrol będzie nudny! – dodał.

Na końcu któregoś z kolejnych korytarzy dwóch strażników otworzyło im drzwi i nim Thor zdążył mrugnąć, znaleźli się w jakiejś królewskiej sali. Chyba ze stu rycerzy stało zebranych w pomieszczeniu o wysokim, katedralnym sklepieniu; w oknach błyszczały witraże, a wszędzie na ścianach, niczym wojenne trofea, wisiały zbroje i najrozmaitsza broń. Sala Zbrojowa. To w tym miejscu spotykali się wszyscy najznamienitsi wojownicy, wszyscy Srebrni. Serce Thora przyspieszyło na widok ścian tak obficie obwieszonych słynnym orężem i zbrojami dzielnych, legendarnych rycerzy. Słyszał wiele opowieści o tej sali i marzył o tym, by móc ją kiedyś obejrzeć. Na ogół nie wpuszczano tu giermków – nikogo poza Srebrnymi.

Najdziwniejsze było to, że gdy weszli z Reece’em do sali, wszyscy rycerze odwrócili się jak jeden mąż i utkwili spojrzenia nie w kim innym, jak w nim – w Thorze. A spojrzenia te były pełne podziwu. Thor nigdy jeszcze nie widział tylu rycerzy w jednym pomieszczeniu ani nie czuł tak zbiorowego uznania. Miał wrażenie, że mu się to śni... zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą przecież spał jak kamień.

Reece nie mógł nie zauważyć osłupienia na twarzy Thora.

– Najlepsi rycerze Srebrnych zgromadzili się tu na twoją cześć.

Thor poczuł równocześnie dumę i niedowierzanie. – Na moją cześć? Przecież nic takiego nie zrobiłem!

– Nieprawda – dobiegł go czyjś głos.

Thor odwrócił się i poczuł ciężką dłoń na swym ramieniu. Przed nim stał Erec i uśmiechał się do niego serdecznie.

– Wykazałeś się męstwem, honorem i odwagą wykraczającymi ponad to, czego od ciebie oczekiwano. Ratowałeś jednego ze swych towarzyszy z poświęceniem niemalże swojego życia. Takie cnoty kształtujemy w Legionie, tego też spodziewamy się po Srebrnych.

– Ale to wy ocaliliście mi życie – powiedział Thor do Ereca. – Gdyby nie wy, ta bestia rozszarpałaby mnie na śmierć. Nie wiem, jak wam dziękować.

Erec uśmiechnął się do niego.

– Już to uczyniłeś – odparł.– Nie pamiętasz pojedynku w szrankach? Wierzę, że jesteśmy kwita.

Thor pomaszerował przejściem w kierunku tronu króla MacGilla, który znajdował się na końcu sali. Po jednej jego stronie szedł Reece, a po drugiej Erec. Czuł na sobie spojrzenie setek oczu. Nadal zdawało mu się, że to sen.

Królowi towarzyszyli skupieni wokół tronu doradcy, łącznie z jego najstarszym synem Kendrickiem. Thor szedł ku nim przepełniony dumą. Nie mógł się nadziwić, że król obdarowuje go kolejną audiencją – i że tylu ważnych ludzi jest tego świadkami.

Dotarli w końcu do tronu. Król MacGill powstał, a wśród zebranych zapanowała cisza. Wyniosłe spojrzenie króla stopniał, obracając się w szeroki uśmiech; władca zrobił trzy kroki w stronę chopca i ku jego zdumieniu porwał go w objęcia.

Sala zagrzmiała od wiwatów.

MacGill rozluźnił uścisk, ale chwycił Thora mocno w ramiona i uśmiechnął się do niego ponownie.

– Dobrze przysłużyłeś się Legionowi – powiedział.

Podczaszy podał królowi kielich. MacGill wzniósł go wysoko i zawołał głośno:

– ZA ODWAGĘ!

– ZA ODWAGĘ! – zawtórowały mu setki zgromadzonych wojowników. Na sali zapanował gwar podekscytowania, który po chwili ponownie ucichł.

– Na cześć swoich czynów – zagrzmiał król – przyjmij dzisiaj ode mnie wyjątkowy dar.

Na dany przez niego znak podszedł doń sługa z długą czarną rękawicą na ręku; siedział na niej przepiękny sokół. Ptak obrócił głowę i spojrzał na Thora, jakby go już znał. Chłopcu zaparło dech: był to dokładnie ten ptak, którego widział we śnie i po przebudzeniu nad Kanionem; miał srebrzyste upierzenie i czarną pręgę biegnącą między oczami.

– Sokół to symbol naszego królestwa i godło królewskiego rodu – zagrzmiał król. – To ptak drapieżny, symbol dumy i honoru, ale także sprawności i przebiegłości. Jest lojalny, ale i dziki, i wzbija się wysoko ponad wszystkie stworzenia. Jest też zwierzęciem świętym. Mawia się, że ten, kto posiada sokoła, jest również jego własnością. Będzie prowadził cię po wszystkich twych ścieżkach. Będzie cię opuszczał, ale zawsze do ciebie powróci. Oto jest twój.

Sokolnik zbliżył się do Thora, nałożył mu ciężką rękawicę krytą kolczugą i posadził na niej ptaka. Trzymając sokoła, Thor czuł radosne napięcie i aż bał się poruszyć. Zdumiał go ciężar sokoła; ledwo mógł ustać, kiedy ptak wiercił mu się na ręku. Czuł wbite w rękawicę szpony, a właściwie, dzięki grubości rękawicy, tylko ich nacisk. Sokół obrócił głowę, spojrzał na Thora i wydał z siebie przeciągły krzyk. Thor czuł na sobie to spojrzenie, czuł też jakąś mistyczną więź, która właśnie połączyła go z sokołem. Zrozumiał w tym momencie, że ptak pozostanie z nim do końca życia.

 

– A jakie nadasz mu imię? – spytał król w przedłużającej się ciszy.

Thor zaczął się zastanawiać, ale był zbyt oszołomiony. Myślał pospiesznie, przywołując w pamięci imiona najsłynniejszych wojowników królestwa. Obrócił się i rozejrzał po ścianach; wisiały tam tablice z nazwami miejsc słynnych bitew, a także innych miejsc królestwa Kręgu. Wzrok Thora spoczął na nazwie pewnego szczególnego miejsca, w którym co prawda nigdy nie był, ale o którym słyszał, że jest mistyczne i pełne mocy. Ta nazwa brzmiała odpowiednio.

– Nazwę go Estofeles! – zawołał.

– Estofeles! – podchwycili zgromadzeni z aprobatą, niczym życzliwe echo. Sokół też krzyknął jakby w odpowiedzi.

Nagle Estofeles zatrzepotał skrzydłami, wzbił się wysoko, aż po szczyt katedralnego stropu, i wyleciał przez otwarte okno. Zadarłszy głowę, Thor zapatrzył się za nim.

– Nie martw się – odezwał się sokolnik. – Zawsze do ciebie wróci.

Thor odwrócił się i spojrzał na króla. Nigdy w życiu nie otrzymał od nikogo podarunku, tym bardziej tak wartościowego. Nie wiedział, co powiedzieć, jak dziękować. Czuł się do głębi poruszony.

– Wasza Wysokość – powiedział, schyliwszy głowę. – Nie wiem, jak wam dziękować.

– Już to zrobiłeś – odparł MacGill.

Zebrani wznieśli radosny okrzyk i resztki napięcia gdzieś się rozproszyły. Rycerze zaczęli z ożywieniem rozmawiać między sobą. Tak wielu z nich podeszło do Thora, że ten nie wiedział, w którą stronę się obrócić.

– Oto Algod ze Wschodniej Prowincji – powiedział Reece, przedstawiając mu jednego z rycerzy.

– To Kamer z Nizinnych Bagnisk... A to Bazykold z Fortów Północy...

Wkrótce Thor przestał odróżniać imiona i nazwy. Był oszołomiony i nie mógł się nadziwić, że wszyscy ci rycerze sami chcą go poznać. Nigdy jeszcze nie spotkał się z taką falą uznania i szacunku i nie spodziewał się, by taki dzień miał się kiedykolwiek powtórzyć. Po raz pierwszy w życiu Thor miał poczucie własnej wartości.

Ale nie przestawał myśleć o Estofelesie.

Kiedy tak się obracał to tu, to tam, wciąż poznając kogoś nowego, czyjeś nowe imię, które i tak zaraz mu ulatywało, do sali wpadł posłaniec i prześliznął się między rycerzami. Trzymał niewielki zwitek różowego pergaminu, który wręczył Thorowi.

Thor rozwinął go i odczytał słowa nakreślone pięknym, delikatnym pismem:

Czekam na tylnym dziedzińcu. Za bramą.

Thora zaintrygował subtelny zapach unoszący się z pergaminu. Od kogo mógł być ten liścik? Nie widział żadnego podpisu.

Reece zajrzał mu przez ramię, przeczytał wiadomość i zaśmiał się pogodnie.

– Zdaje się, że przypadłeś do gustu mojej siostrze – powiedział z uśmiechem. – Na twoim miejscu już bym do niej poszedł. Nie cierpi, gdy ktoś każe jej czekać.

Thor poczuł, że pąsowieje.

– Na tylny dziedziniec idzie się przez tylne bramy. Spiesz się. Znana jest z tego, że szybko zmienia zdanie. – Reece patrzył na Thora, nie przestając się uśmiechać. – A nie da się ukryć, z przyjemnością powitałbym cię w rodzinie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Thor próbował kierować się do wyjścia z zamku według wskazówek Reece’a, ale nie było to łatwe. Zbyt wiele tu było ukrytych tylnych drzwi i długich korytarzy, które zdawały się prowadzić tylko do innych korytarzy.

Ponownie przypominając sobie wskazówki, zbiegł po jeszcze jednych krótkich schodach, skręcił w jeszcze jeden korytarz i w końcu stanął przed niewielkimi łukowatymi drzwiami z czerwoną klamką, o których wspominał Reece. Otworzył je jednym pchnięciem.

Wybiegł na zewnątrz. Ostre światło letniego dnia raziło go w oczy. Dobrze było być na dworze, wydostać się z dusznego zamku, oddychać świeżym powietrzem i czuć na twarzy ciepło słonecznych promieni. Zmrużył oczy, próbując przyzwyczaić się do jaskrawego światła, po czym rozejrzał się dookoła. Przed nim, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się królewskie ogrody. Idealnie przycięty żywopłot, uformowany w różnorodne kształty, tworzył starannie rozplanowane rzędy, między którymi wiły się ścieżki i przejścia. Były tam fontanny, niespotykane drzewa, sady pachnące wczesnymi owocami lata i pola różnobarwnych kwiatów w niezwykłych kształtach i rozmiarach. Ten widok zaparł mu dech w piersiach; Thor poczuł się, jakby wniknął w jakieś malowidło.

Rozglądał się z mocno bijącym sercem, szukając choćby śladu Gwendolyn. Tylny dziedziniec był jednak pusty. Thor domyślał się, że służył do prywatnego użytku rodzinie królewskiej, jako że odgradzały go od reszty poddanych wysokie kamienne mury. Mimo to, choć zaglądał wszędzie, nie mógł znaleźć Gwen.

Zaczął się zastanawiać, czy aby ten liścik od niej to nie jakiś psikus. Pewnie tak właśnie było. Pewnie tylko stroiła sobie z niego żarty jak z wiejskiego kmiotka, bawiąc się jego kosztem. Bądź co bądź, jakim cudem ktoś na jej poziomie miałby się nim zainteresować?

Opuścił wzrok i jeszcze raz przeczytał jej liścik, po czym zwinął go ze wstydem. Ktoś się z niego natrząsał. Jaki z niego głupiec... Po co liczył na tak wiele? Tym bardziej go teraz bolało.

Zawrócił i ruszył z powrotem do drzwi wejściowych. Ze spuszczoną głową chwycił klamkę, kiedy usłyszał dźwięczny głos.

– Dokąd to się wybierasz? – Jakby usłyszał ptasi śpiew.

Thor pomyślał, że chyba się przesłyszał. Obrócił się błyskawicznie, szukując jej wzrokiem, i oto była: siedziała w cieniu pod murem zamku i uśmiechała się do niego. W swoich królewskich szatach – białej satynowej sukni z różowymi wykończeniami – wyglądała nawet piękniej niż ją zapamiętał.

To była ona. Gwendolyn. Dziewczyna, o której śnił od czasu, kiedy pierwszy raz zobaczył jej błękitne oczy o wykroju migdałów, długie rudawe włosy i ten uśmiech, który tak rozweselał mu serce. Na głowie miała rozłożysty biało–różowy kapelusz, który chronił jej twarz przed słońcem, a spod niego zerkały jej błyszczące oczy. Przez chwilę miał ochotę obejrzeć się, czy nikt za nim nie stoi, czy to na pewno on jest adresatem jej spojrzeń.

– Ee – zaczął. – Sam nie wiem... Chciałem... ee... wrócić do zamku

Ponownie zdał sobie sprawę, jak jej obecność wytrąca go z równowagi, jak ciężko mu zebrać myśli i je wypowiedzieć.

Roześmiała się – najpiękniejszym śmiechem, jakim Thor kiedykolwiek słyszał.

– Dlaczego miałbyś to robić? – spytała wesoło. – Przecież dopiero co tu wyszedłeś.

Tracił głowę, a głos ugrzązł mu w gardle.

– Ja... ee... nie mogłem cię znaleźć – odparł zażenowany.

Roześmiała się, ponownie.

– No tak, ale przecież jestem tutaj. Nie podejdziesz się przywitać?

Wyciąnęła do niego dłoń. Thor pospieszył ku niej, chwycił ją za rękę i aż go przeszył jej dotyk; dłoń miała tak miękką, gładką, kruchą i idealnie pasującą do jego dłoni. Gwen podniosła na niego wzrok i pozwoliła, by ich ręce przez chwilę się stykały; dopiero potem z wolna wstała. Thora tak zachwycił dotyk jej palców, że zapragnął, by już nigdy ich nie cofnęła. [90 min]

Gwen jednak cofnęła rękę, ale po to tylko, żeby wziąć go pod ramię. Ruszyła, wiodąc go krętymi ścieżkami. Przeszli wąską brukowaną alejką i wkrótce zanurzyli się w labirynt z żywopłotów, który chronił ich przed widokiem z zewnątrz.

Thor czuł się nieswojo. Był przecież pospolicie urodzony. Może jeszcze napyta sobie biedy przez spacer z królewną? Poczuł, że na czoło wystąpiła mu mgiełka potu, i nie wiedział, czy to za sprawą upału, czy też dotyku Gwen.

Nie był też pewien, co mówić.

– Wywołałeś tu spore poruszenie, prawda? – spytała Gwen z uśmiechem. Thor był jej wdzięczny, że przerwała krępującą ciszę.

Wzruszył ramionami.

– Przepraszam. Nie chciałem.

Roześmiała się ponownie.

– A dlaczego miałbyś nie chcieć? Czy wywołać poruszenie to coś złego?

Thor był w kropce. Nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Zdawało mu się, że ciągle mówi nie to, co trzeba.

– W każdym razie tak tu duszno i nudno – powiedziała. – Miło jest mieć w zamku kogoś nowego. Mój ojciec chyba naprawdę cię polubił. Mój brat też.

– Ee... dziękuję – odpowiedział Thor.

Miał ochotę kopnąć się w kostkę albo zapaść pod ziemię. Powinien powiedzieć coś jeszcze, i nawet chciał. Nie wiedział tylko co.

– Czy... – zaczął, próbując dobrać właściwe słowa – podoba ci się tu?

Odchyliła się i roześmiała.

– Czy mi się tu podoba? – spytała. – No, oby tak. W końcu tu mieszkam!

I znów się zaśmiała, a Thor poczuł, że się czerwieni. Nic a nic mu w tej rozmowie nie wychodziło. Ale w swojej wiosce wychowywał się z dala od dziewcząt, nigdy nawet nie miał dziewczyny, więc zwyczajnie nie wiedział, o czym z nią rozmawiać. O co miał ją pytać? Skąd pochodzi? To już przecież wiedział. Zaczął się zastanawiać, po co w ogóle zawraca sobie nim głowę; może tylko dla rozrywki?

– Dlaczego mnie lubisz? – zapytał.

Spojrzała na niego i wydała dziwny dźwięk.

– Ale z ciebie zarozumialec – zachichotała. – Kto twierdzi, że cię lubię? – spytała z wielkim uśmiechem. Najwyraźniej bawiło ją wszystko, co mówił.

Thor poczuł, że tylko sam pogarsza sprawę.

– Przepraszam. Nie tak to chciałem powiedzieć. Zastanawiałem się tylko. To znaczy... ee.. Wiem, że ci się nie podobam.

Roześmiała się jeszcze głośniej.

– Zabawny jesteś, trzeba ci to przyznać. Rozumiem, że nigdy nie miałeś dziewczyny, prawda?

Thor spuścił wzrok i pokręcił głową, zawstydzony.

– I pewnie nie masz też żadnych sióstr? – naciskała.

Ponownie pokręcił głową.

– Mam trzech braci – wydukał. Wreszcie udało mu się powiedzieć coś normalnie.

– O? A gdzie teraz są? Zostali w wiosce?

Znów zaprzeczył:

– Nie, są tutaj, w Legionie, razem ze mną.

– Pewnie dzięki temu jest ci łatwiej.

Thor ponownie pokręcił głową.

– Nie. Oni mnie nie lubią. Woleliby, żeby mnie tu nie było.

Uśmiech po raz pierwszy znikł jej z twarzy.

– Ale dlaczego? – spytała przerażona. – Twoi rodzeni bracia?

Thor wzruszył ramionami.

– Sam chciałbym wiedzieć.

Szli przez jakąś chwilę w milczeniu. Thor zląkł się, że właśnie popsuł nastrój, i dodał:

– Ale niech cię to nie martwi. Mnie to nie przeszkadza. Zawsze tak było. W zasadzie dopiero tutaj poznałem prawdziwych przyjaciół. Najlepszych ze wszystkich.

– Mojego brata, Reece’a? – spytała.

Thor pokiwał głową.

– Reece to dobry chłopak – powiedziała. – Pod pewnymi względami to mój ulubiony brat. Bo mam ich czterech. Trzech rodzonych i jednego przyrodniego. Ten najstarszy jest synem ojca zrodzonym z innej kobiety. Znasz go już? Kendricka?

Thor przytaknął.

– Wiele mu zawdzięczam. To dzięki niemu znalazło się dla mnie miejsce w Legionie. Jest wspaniałym człowiekiem.

– To prawda. Jednym z najwspanialszych w całym królestwie. Kocham go jak prawdziwego brata. Reece’a kocham tak samo. Pozostała dwójka... No cóż... Sam wiesz, jak to bywa w rodzinie. Nie wszyscy za sobą nawzajem przepadają. Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że mamy tych samych rodziców.

Teraz Thor się zaciekawił. Zapragnął dowiedzieć się więcej o jej braciach – kim byli, jakie łączyły ich z nią więzy, dlaczego oddalili się od siebie. Zapytałby ją, ale nie chciał być wścibski, a Gwen nie wyglądała na skorą do rozmowy o nich. Wydawała się tak beztroska, jakby skupiała się tylko na sprawach wesołych i radosnych.

Kiedy wyszli z labiryntu, ich oczom ukazał się kolejny ogród. Trawa była w nim idealnie przycięta i ukształtowana w ogromną planszę do gry, która rozciągała się na co najmniej pięćdziesiąt stóp w każdą stronę. Stały na niej w różnych miejscach wielkie drewniane figury, większe od Thora.

Gwen aż krzyknęła z zachwytu.

– Zagramy? – spytała.

– A co to takiego? – odparł.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Nigdy nie grałeś w stojaki? – zapytała.

Thor pokręcił głową, speszony; nigdy nie czuł się bardziej jak wiejski prostak.

– To najwspanialsza z gier! – krzyknęła.

Chwyciła go za obie ręce i pociągnęła na planszę w podskokach tak radosnych, że nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ani ta wielka plansza, ani to piękne miejsce, nie wywoływało w nim takich emocji, jak dotyk jej dłoni; jak poczucie, że jest potrzebny. Ona chciała, żeby z nią szedł. Chciała poświęcać mu swój czas. Dlaczego ktoś miałby się nim przejmować? Zwłaszcza ktoś taki jak ona? Znowu miał wrażenie, że to mu się tylko śni.

 

– Stań, o tam – powiedziała. – Za tą figurą. Musisz ją przestawić i masz na to tylko kilka chwil.

– Jak to przestawić? – nie rozumiał Thor.

– W jakimś kierunku, szybko! – krzyknęła.

Thor podniósł potężny drewniany kloc i zdziwiło go, jak niewiele waży. Przeniósł go kilka kroków dalej i upuścił na innym kwadracie.

Gwen bez wahania popchnęła jedną ze swoich figur, która wylądowała na figurze Thora i przewróciła ją na ziemię. Dziewczyna krzyknęła z uciechy.

– Twój ruch był kiepski! – powiedziała. – Wszedłeś mi prosto w drogę! Przegrałeś!

Chłopiec spojrzał ze zdziwieniem na obie leżące na ziemi figury. Nic z tej gry nie rozumiał.

Gwen roześmiała się, chwyciła go pod ramię i poprowadziła dalej.

– Nie martw się. Nauczę cię kiedyś – powiedziała.

Serce mu załomotało. Powiedziała, że go nauczy. Chciała spotkać się z nim ponownie. Spędzić z nim więcej czasu. A może się przesłyszał?

– Powiedz mi, jak ci się tu podoba? – zapytała, prowadząc go do kolejnych labiryntów. Ten, do którego właśnie się zbliżali, był ozdobiony kwiatami wysokimi na osiem stóp; kwiaty tryskały feerią barw, a nad nimi zawisały w powietrzu jakieś niezwykłe owady.

– To najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziałem – odparł szczerze Thor.

– A dlaczego chcesz należeć do Legionu?

– O niczym innym nigdy tak nie marzyłem – odpowiedział.

– Ale czemu? – spytała. – Dlatego, że chcesz służyć mojemu ojcu?

Thor pomyślał przez chwilę. Jeśli taki był powód, to chyba nigdy nie wypowiedział go na głos.

– Tak – odparł. – Jemu i Kręgowi.

– A co z twoim życiem? – spytała. – Nie chcesz założyć rodziny? Mieć żony? Ziemi? – Zatrzymała się i spojrzała na niego.

Wprawiła go w zakłopotanie. Nigdy jeszcze nie zastanawiał się nad takimi sprawami i znów nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Wpatrywała się w niego tak bardzo błyszczącymi oczami.

– Hm... Ja... sam nie wiem. Nigdy o tym nie myślałem.

– A co powiedziałaby na to twoja matka? – spytała żartobliwie.

Uśmiech Thora przygasł.

– Nie mam matki.

Teraz i ona spoważniała.

– Co się z nią stało? – spytała.

Thor chciał jej o wszystkim powiedzieć. Pierwszy raz w życiu – nie licząc spotkania z Argonem – opowiedziałby komuś o swojej matce. A co najdziwniejsze, chciał tego. Rozpaczliwie pragnął otworzyć się przed Gwen, tą bądź co bądź obcą dziewczyną, i nie kryć przed nią swoich najgłębszych uczuć.

Ale kiedy otworzył usta, przerwał mu czyjś surowy głos.

– Gwendolyn! – wrzasnął ktoś.

Obydwoje odwrócili się i zobaczyli matkę Gwen. Królowa, w swoim najpiękniejszym stroju i w towarzystwie osobistych służek, maszerowała wprost w kierunku córki, a z twarzy biła jej wściekłość.

Królowa podeszła do Gwen, złapała ją brutalnie za ramię i szarpnięciem oddzieliła od Thora.

– Natychmiast wracaj do środka. Co ci mówiłam? Masz już nigdy więcej z nim nie rozmawiać. Rozumiesz mnie?

Twarz Gwen spurpurowiała, a potem jej rysy wykrzywiły gniew i duma.

– Puść mnie! – krzyknęła do matki. Na nic się to nie zdało; królowa odciągała ją coraz dalej, a obydwie zdążył już otoczyć krąg służek. – Powiedziałam, puść mnie! – krzyknęła Gwen raz jeszcze. Rzuciła Thorowi spojrzenie rozpaczliwe, smutne i błagalne zarazem.

Thor wiedział, co czuje Gwen, sam bowiem czuł to samo. Chciał coś do niej zawołać, ale nie mógł, serce mu tylko pękało, gdy widział, jak matka ciągnie ją z powrotem do zamku. Było tak, jakby ktoś jednym zamaszystym ruchem pozbawił go przyszłości.

Stał niby wrośnięty w ziemię jeszcze długo po tym, jak dziewczyna znikła mu z oczu. Patrząc w ślad za nią, długo nie mógł złapać tchu. Nie chciał odchodzić, nie chciał o tym wszystkim zapomnieć.

Przede wszystkim nie chciał dopuścić do siebie lęku, że może już nigdy się z nią nie spotka.

*

Thor wracał do zamku powoli, prawie świata nie widząc, nadal półprzytomny po swoim spotkaniu z Gwen. Jego umysłem zawładnęły myśli o niej; wciąż widział przed sobą jej twarz. Gwen była cudowna. Była najpiękniejszą, najsłodszą, najżyczliwszą, najdelikatniejszą, najbardziej pełną miłości i radości osobą, jaką kiedykolwiek poznał. Musiał się z nią ponownie zobaczyć. Pod jej nieobecność czuł autentyczny ból. Nie rozumiał swoich uczuć do niej i to go przerażało; zarazem jednak wiedział, choć ledwo ją znał, że nie potrafi bez niej żyć.

Jednocześnie stanęła mu przed oczami królowa, ciągnąca Gwen z sobą do zamku, i poczuł ogromny ciężar na myśl o tym, jak potężne moce sprzysięgły się przeciw nim; moce, które z jakiegoś powodu chciały przeszkodzić im w byciu razem.

Kiedy tak roztrząsał to wszystko i próbował się z tym uporać, nagle poczuł, że ktoś go zatrzymuje ręką wymierzoną w jego pierś.

Podniósł oczy i zobaczył przed sobą marszczącego się gniewnie chłopca starszego może o parę lat; był wysoki, szczupły i ubrany w najdroższe jedwabie, jakie Thor kiedykolwiek widział, w królewskich odcieniach purpury, zieleni i szkarłatu, zaś głowę zdobił mu wyszukany kapelusz z piórkiem. Wyglądał wykwintnie jak rozpuszczone, wychowane w zbytku dziecko; miał miękkie dłonie i wysoko uniesione brwi, spod których rzucał Thorowi spojrzenie pełne pogardy.

– Zwą mnie Alton – zaczął. – Jestem synem lorda Altona, pierwszego kuzyna naszego króla. Nasz ród nosi tytuł lordów królestwa już od siedmiu stuleci, co uprawnia mnie do tytułu księcia. Ty natomiast pochodzisz z pospólstwa – powiedział to słowo, jakby je wypluwał. – Królewski dwór to miejsce dla wysoko urodzonych. Dla ludzi o pewnej pozycji. Nie dla takich jak ty.

Thor stał bez ruchu. Nie miał pojęcia ani kim ten chłopiec jest, ani czym go do siebie zraził.

– Czego ode mnie chcesz? – spytał.

Alton zachichotał szyderczo.

– Oczywiście, nawet nie wiesz. Pewnie nic nie wiesz, tak? Jak śmiałeś wtargnąć tutaj i udawać, że jesteś jednym z nas? – fuknął.

– Niczego nie udaję – odparł Thor.

– Cóż, nieważne, jaka fala cię tu przyniosła. Chcę cię tylko ostrzec, zanim wbijesz sobie do głowy jeszcze więcej bajek, że Gwendolyn jest moja.

Thor spojrzał na niego zaskoczony. Jego? Nie bardzo wiedział, co ma na to rzec.

– Nasze małżeństwo zostało zaplanowane już przy naszych narodzinach – ciągnął Alton. – Jesteśmy w tym samym wieku i podobnej pozycji. Niektóre przygotowania już trwają. Nie waż się myśleć nawet przez chwilę, że stanie się inaczej.

Thor poczuł, jakby odjęło mu oddech; nie miał nawet siły odpowiedzieć.

Alton podszedł o krok bliżej i spojrzał na niego z góry.

– To zrozumiałe – powiedział łagodnie – że pozwalam Gwen na przelotne flirty. Zdarzają się jej często. Od czasu do czasu przejmie się losem jakiegoś prostaka, bywa, że służącego. Pozwala, aby dostarczali jej rozrywki, aby ją zabawiali. Przyszło ci może do głowy, że jest w tym coś więcej. Ale dla Gwen nie ma w tym nic więcej. Jesteś jedynie kolejną znajomością, zabawką, które kolekcjonuje niczym lalki. Nic dla niej nie znaczą. Poekscytuje się nowym przybyszem i po jednym, dwóch dniach znudzi się nim. Szybko o tobie zapomni. Tak naprawdę jesteś dla niej nikim. A mnie przed końcem roku połączy z nią węzeł małżeński. Już na zawsze. – Tu otworzył szeroko oczy, jakby chciał efektownie podkreślić swoją determinację.

Thor poczuł, że serce mu pęka. Czy to prawda? Czy on rzeczywiście nic nie znaczy dla Gwen? Miał mętlik w głowie; nie wiedział już, w co ma wierzyć. Gwen wydawała mu się taka szczera. Ale może zbyt łatwo i pochopnie wyciągał wnioski?

– Kłamiesz – odpowiedział w końcu.

Alton wykrzywił twarz w szyderczym uśmiechu, po czym wzniósł wypielęgnowany palec i stuknął nim Thora w pierś.

– Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w jej pobliżu, wezwę królewską straż. Wsadzą cię do więzienia.

– Za co? – spytał Thor.

– Nie potrzebuję powodu. Mam pozycję i władzę. Wymyślę coś, a wszyscy mi uwierzą. Zanim skończę cię oczerniać, połowa królestwa będzie przekonana, że jesteś przestępcą.

Alton uśmiechnął się, zadowolony z siebie, a Thorowi zrobiło się niedobrze.

– Nie masz krzty honoru – powiedział, nie dowierzając, że ktoś może być aż tak pozbawiony przyzwoitości.