Los Smoków

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gareth przemierzał swoją komnatę w tę i z powrotem. Jego umysł walczył z natłokiem myśli i szokiem spowodowanym porażką. Nie podniósł miecza i teraz próbował rozważyć konsekwencje. Nie mógł pojąć, że był na tyle głupi, by próbować podnieść miecz, Miecz Dynastii, którego żaden MacGil z jego siedmiu poprzedników nie był w stanie udźwignąć. Skąd w ogóle przyszło mu do głowy, że był lepszy od swych przodków? Dlaczego zakładał, że jest inny?

Powinien to wiedzieć. Powinien zachować ostrożność, nigdy nie przeceniać własnych możliwości. Powinien zadowolić się jedynie tronem po ojcu. Dlaczego musiał brnąć dalej?

Teraz wszyscy jego poddani wiedzieli, że nie jest Wybrańcem; teraz jego rządy do końca będą naznaczone tą skazą; teraz być może ich podejrzenia o jego udział w morderstwie króla nie będą już tak bezpodstawne. Widział, iż patrzyli teraz na niego w inny sposób, jakby był zjawą, jakby już teraz przygotowywali się na nadejście następnego króla.

Co gorsze, pierwszy raz w życiu Gareth zwątpił w samego siebie. Przez całe życie wyraźnie dostrzegał oznaki swego przeznaczenia. Był pewien, że ma zająć miejsce ojca, ma rządzić i dzierżyć Miecz. Jego pewność siebie została nagle całkowicie zdruzgotana. Już niczego nie był teraz pewien.

Najgorsze jednak było to, że ani na chwilę nie potrafił pozbyć się ze swych myśli widoku twarzy ojca, tego, który ujrzał tuż przed próbą uniesienia miecza. Czy w ten sposób się na nim mścił?

– Brawo – dobiegł go czyjś sardoniczny głos.

Odwrócił się zaskoczony, że był tu ktoś jeszcze poza nim. Rozpoznał ten głos; głos, do którego przez te wszystkie lata zdążył się już przyzwyczaić i pogardzać. Głos jego żony.

Heleny.

Stała w odległym kącie komnaty i obserwowała go paląc swą fajkę z opium. Zaciągnęła się głęboko, przez chwilę wstrzymała w sobie, po czym wypuściła powoli. Jej oczy nabiegły krwią – od razu zorientował się, że paliła ją już zbyt długo.

– Co ty tutaj robisz? – spytał.

– Wszak tu jest moja małżeńska komnata – odparła. – Mogę tu robić, na co tylko przyjdzie mi ochota. Jestem twoją żoną i twoją królową. Nie zapominaj. Rządzę królestwem na równi z tobą. A po twoim dzisiejszym fiasku, słowa rządzę użyłabym w bardzo ogólnym znaczeniu.

Twarz Garetha zapłonęła czerwienią. Helena zawsze potrafiła zadać mu najsilniejszy cios i to w najgorszym możliwym momencie. Gardził nią bardziej niż jakąkolwiek kobietą w królestwie. Nie mógł uwierzyć, że zgodził się ją poślubić.

– Ach tak? – prychnął Gareth i zaczął iść w jej kierunku. Wszystko się w nim gotowało. – Zapominasz, że to ja jestem królem, ty dziewko i że mogę wrzucić cię do lochu, jak każdego innego mieszkańca mego królestwa, bez względu na to, czy jesteś moją żoną, czy nie.

Wyśmiała go szyderczym parsknięciem.

– I co potem? – warknęła. – Niech poddani zastanawiają się nad twoimi seksualnymi ciągotami? Nie, wątpię i to bardzo. Nie w świecie zaplanowanym przez Garetha. Nie w umyśle człowieka, który ponad wszystko ceni opinię innych osób o sobie.

Gareth zatrzymał się przed nią. Zrozumiał, że w jakiś sposób umiała przejrzeć go i to go denerwowało do żywego. Pojął jej groźbę i zdał sobie sprawę, że kłótnia z nią nie przyniosłaby niczego dobrego. Stał więc tak w ciszy, oczekując, z zaciśniętymi pięściami.

– Czego chcesz? – powiedział powoli próbując powstrzymać się od zrobienia czegoś pochopnie. – Przychodzisz do mnie tylko wtedy, kiedy czegoś chcesz.

Zaśmiała się drwiąco.

– Sama sobie wezmę to, czego chcę. Nie przyszłam tu prosić cię o cokolwiek. Raczej by coś ci powiedzieć: całe królestwo właśnie ujrzało twoją porażkę. W jakim świetle nas to stawia?

– Jak to nas? – spytał zastanawiając się, co się za tym kryło.

– Twoi poddani wiedzą już to, czego ja jestem świadoma od dawna – że jesteś nieudacznikiem. Że nie jesteś Wybrańcem. Składam gratulacje. Teraz już potwierdziłeś to oficjalnie.

Objął ją gniewnym spojrzeniem.

– Mój ojciec również nie zdołał go unieść. Jednak nie powstrzymało go to przed skutecznym rządzeniem, przed byciem królem.

– Ale rzuciło się cieniem na całe jego panowanie – warknęła. – Na każdy dzień.

– Jeśli przeszkadzają ci moje niedoskonałości – wycedził Gareth – to dlaczego się stąd po prostu nie wyniesiesz? Zostaw mnie samego. Porzuć tą parodię małżeństwa. Jestem teraz królem. Nie potrzebuję cię już więcej.

– Cieszę się, że poruszyłeś ten temat – powiedziała – ponieważ właśnie dlatego tu przybyłam. Chcę, abyś oficjalnie zakończył nasze małżeństwo. Chcę rozwodu. Jest pewien mężczyzna, którego kocham. Prawdziwy mężczyzna. Jeden z twoich rycerzy nawiasem mówiąc. Jest wojownikiem. Kochamy się, a nasza miłość jest prawdziwa. Niepodobna do żadnych, jakie do tej pory znałam. Rozwiedź się ze mną, abym nie musiała już ciągnąć tego w tajemnicy. Chcę, aby inni ludzie wiedzieli o naszym związku. I chcę zostać jego żoną.

Gareth patrzył na nią zaskoczony. Czuł pustkę. Jakby właśnie ktoś pchnął go sztyletem w pierś. Dlaczego akurat teraz wyszła ta sprawa z Heleną? Ze wszystkich możliwych chwil. Miał już dość wszystkiego. Czuł, że świat znęca się nad nim mimo tego, że on już leży.

Zdał sobie sprawę ze zdziwieniem, a nawet może wbrew sobie, że żywił do Heleny jakieś głębsze uczucie, gdyż usłyszawszy jej słowa, jej prośbę o rozwód, poczuł, jakby coś w nim pękło. Zdenerwowało go to. Doszedł do wniosku, iż wbrew sobie nie chciał tego rozwodu. Gdyby to wyszło od niego, to co innego. Lecz to ona wyszła z tym żądaniem, a to już zmieniało postać rzeczy. Nie chciał, żeby sprawy potoczyły się po jej myśli. Nie chciał jej tego ułatwiać.

Przede wszystkim jednak, zastanawiał się jak rozwód wpłynie na jego władanie królestwem. Rozwiedziony król byłby pożywką dla zbyt wielu dociekań. I mimo wszystko, poczuł zazdrość o tego rycerza. Drażnił go też sposób, w jaki wytykała mu brak męskości. Zapragnął zemsty. Na nich obojgu.

– Nie dostaniesz go – warknął. – Jesteś przywiązana do mnie. Utkwiłaś tu jako moja żona na wieki. Nigdy nie zwrócę ci wolności. A jeśli kiedykolwiek natknę się na tego rycerza, z którym mnie zdradzasz, wyślę go na tortury, a zaraz potem na szafot.

Helena warknęła w odpowiedzi.

– Nie jestem twoją żoną! A ty nie jesteś moim mężem. Nie jesteś nawet mężczyzną. Nasz związek jest bezbożny. Zawsze taki był, od samego początku. Zaaranżowany dla politycznych korzyści. Wzbudza we mnie jedynie odrazę – od zawsze zresztą. I zaprzepaścił moją jedyną szansę na prawdziwy ożenek.

Oddychała ciężko, a gniew widocznie w niej wzbierał.

– Dasz mi rozwód, bo inaczej wyjawię całemu królestwu, jakim jesteś mężczyzną. Sam decyduj.

To powiedziawszy odwróciła się i stanowczym krokiem opuściła komnatę, nie trudząc się nawet, aby zamknąć drzwi.

Gareth stał w kamiennej komnacie targany dreszczami, obserwując otwarte drzwi i słuchając echa jej kroków. Nie potrafił pozbyć się chłodu, który przenikał całe jego ciało. Czy nie istniało już nic, co mogło dać mu poczucie stabilizacji?

Stojąc tak i trzęsąc się w dreszczach, zauważył ze zdziwieniem, że drzwiami wszedł ktoś inny. Ledwie zdążył zastanowić się nad swoją rozmową z Heleną, nad jej wszystkimi groźbami, kiedy pojawiła się aż nazbyt znajoma twarz. Firth. Jego zwyczajny sprężysty krok przepadł gdzieś. Wszedł do komnaty z wahaniem i miną winowajcy.

– Garethie? – zapytał niepewnie.

Firth patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Gareth z łatwością spostrzegł, jak ciężko mu było na sercu. I powinno, pomyślał. Wszak to Firth namówił go, aby spróbował unieść miecz, to on go w końcu przekonał do tego, wmówił mu, że jest kimś więcej. Gdyby nie podszepty Firtha, to kto wie? Być może w ogóle nie próbowałby podnieść miecza.

Gareth odwrócił się ku niemu ze wściekłością. W końcu znalazł kogoś, na kim mógł wyładować swój gniew. Poza tym, to Firth zabił jego ojca. To Firth, ten przygłupawy stajenny chłopiec, wpakował go w ten cały bałagan. Dzięki niemu był teraz jeszcze jednym zwyczajnym następcą tronu MacGilów.

– Nienawidzę cię – wysyczał Gareth. – I co mi teraz po twoich obietnicach? Twojej pewności, że udźwignę miecz?

Firth przełknął ślinę wyglądając na bardzo zdenerwowanego. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Najwidoczniej nie miał nic do powiedzenia.

– Wybacz, mój panie – powiedział. – Myliłem się.

– Myliłeś się w wielu sprawach – warknął Gareth.

I rzeczywiście, im więcej Gareth o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo Firth się mylił. W zasadzie, gdyby nie Firth, jego ojciec by żył teraz – a Gareth nie miałby tego bałaganu na głowie. Ciężar związany z rządzeniem spoczywałby teraz na kimś innym. Nie byłoby tych wszystkich rozczarowań i niepowodzeń. Zaczął tęsknić do tych chwil, kiedy wszystko było proste, kiedy nie był królem, kiedy jego ojciec żył. Zawładnęło nim nagłe pragnienie przywrócenia tego wszystkiego, żeby było jak za dawnych dni. Lecz było to niemożliwe. I za to wszystko winił Firtha.

– Co ty tutaj robisz? – zapytał Gareth.

Firth odchrząknął wyraźnie zdenerwowany.

– Słyszałem… plotki… szeptania służących. Obiło mi się o uszy, iż twój brat i siostra zadają pytania. Widziano ich w pomieszczeniach dla służby. Przeszukiwali okolice wylotu zsypu w poszukiwaniu narzędzia zbrodni. Sztyletu, którego użyłem, by zabić twego ojca.

Gareth stanął jak wryty. Unieruchomiony szokiem i przerażeniem. Czy ten dzień mógł przynieść coś jeszcze gorszego?

Odchrząknął.

– I co znaleźli? – zapytał. W gardle mu zaschło i jego pytanie było ledwie słyszalne.

Firth potrząsnął głową.

– Nie wiem, mój panie. Wiem jedynie to, że mają jakieś podejrzenia.

 

Gareth poczuł przypływ świeżej nienawiści do Firtha. Nigdy nie podejrzewał, że mógłby kogoś tak bardzo nienawidzić. Przecież gdyby nie niewydarzone zachowanie Firtha, gdyby pozbył się sztyletu w odpowiedni sposób, Gareth nigdy nie znalazłby się w tej sytuacji. Firth narażał go na niebezpieczeństwo.

– Powiem to tylko raz – odparł Gareth i podszedł bliżej do Firtha. Stanął z nim twarzą w twarz i przywołał najsroższą minę, na jaką potrafił się zdobyć. – Nigdy więcej nie chcę oglądać twej twarzy. Rozumiesz? Wynoś się z mego życia i nigdy nie wracaj. Powierzę ci obowiązki daleko stąd, a jeśli kiedykolwiek twoja stopa stanie w tym zamku, bądź pewien, że zostaniesz aresztowany.

– A TERAZ WYNOŚ SIĘ! – wrzasnął Gareth.

Firth odwrócił się i z oczyma pełnymi łez wybiegł z komnaty, a echo jego kroków w korytarzu rozbrzmiewało jeszcze przez długą chwilę.

Gareth wrócił myślami do miecza, do swej porażki. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że oto wprawił w ruch wydarzenia, które zakończą się jego klęską. Jakby właśnie zepchnął sam siebie z klifu i od tej pory mógł jedynie być świadkiem swego upadku.

Stał, niczym wrośnięty w posadzkę, w głuchej ciszy, wewnątrz komnaty swego ojca, trzęsąc się i zastanawiając, co on najlepszego zrobił. Nigdy wcześniej nie czuł się taki samotny, tak niepewny.

Czy właśnie tak powinien czuć się król?


Spiesznym krokiem, pokonując piętro za piętrem Gareth pędził schodami w kierunku najwyższej wieży zamku. Musiał się przewietrzyć. Potrzebował czasu i miejsca, aby spokojnie pomyśleć. Chciał znaleźć się w miejscu, z którego rozpościerał się widok na jego królestwo, jego dwór, jego poddanych. Chciał znowu poczuć, że to wszystko należy do niego. Że mimo tych koszmarnych wydarzeń, był nadal królem.

Odprawił swoich służących i biegł sam, pokonując piętro za piętrem, dysząc ciężko. Zatrzymał się na jednym i pochylił, by złapać oddech. Po jego policzkach ciekły łzy. Cały czas miał przed oczyma twarz ojca, utyskującego na każdym kroku.

– Nienawidzę cię! – krzyknął w powietrze.

Mógłby przysiąc, że w odpowiedzi usłyszał śmiech pełen drwiny. Śmiech jego ojca.

Musiał się stąd wydostać. Odwrócił się i znów zaczął biec, pędzić coraz szybciej, aż w końcu dotarł na sam szczyt. Wypadł przez drzwi na otwartą przestrzeń i poczuł na twarzy podmuch świeżego letniego powietrza.

Oddychał głęboko, łapiąc każdy haust powietrza, upajając się słonecznym światłem i ciepłą bryzą. Zdjął opończę, tę, która należała do jego ojca, i rzucił na posadzkę. Było zbyt gorąco – i nie miał zamiaru nosić jej nigdy więcej.

Podszedł do balustrady, przytrzymał się jej i, ciężko dysząc, rozejrzał się po swym dworze. Dostrzegł niezliczone tłumy ludzi opuszczających zamek. Poddani opuszczali ceremonię. Jego ceremonię. Niemal czuł ich rozczarowanie, nawet z tej odległości. Wyglądali tak niepozornie. Zdumiał się, że rządził nimi wszystkimi.

Ale jak długo jeszcze?

– Z rządzeniem różnie bywa – dobiegł go pradawnie brzmiący głos.

Gareth odwrócił się na pięcie i ku swemu zaskoczeniu zobaczył Argona. Stał może stopę dalej, ubrany w białą szatę z kapturem, i w ręce trzymał swój pastorał. Wpatrywał się w niego z lekkim uśmiechem na ustach – którego jednak nie widać było w jego oczach. Te jarzyły się przeszywając Garetha na wskroś, sprawiając, że poczuł się niepewnie. Oczy druida dostrzegały zbyt dużo.

Tak wiele miał mu do powiedzenia, tyle pytań. Teraz jednak, kiedy nie udało mu się podźwignąć miecza, nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego z nich.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – błagalnym, wręcz rozpaczliwym głosem spytał Gareth. Mogłeś powiedzieć, że nie było pisane mi go podnieść. Mogłeś oszczędzić mi tego wstydu.

– A dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał Argon.

Gareth zmarszczył brwi.

– Nie służysz królowi radą – odparł. – Doradziłbyś memu ojcu rzetelnie. Ale nie mnie.

– Być może na to zasługiwał – powiedział Argon.

Te słowa wzmogły jedynie odczuwaną przez Garetha wściekłość. Nienawidził tego mężczyzny. I obwiniał go o wszystko.

– Nie chcę cię widzieć w moim otoczeniu – powiedział . – Nie mam pojęcia, dlaczego mój ojciec wynajął ciebie, lecz ja nie chcę cię widzieć na królewskim dworze.

Argon zaśmiał się pustym, przerażającym śmiechem.

– Twój ojciec mnie nie zatrudnił, głupi chłopaku – powiedział. – Ani też jego ojciec przed nim. Moim przeznaczeniem było i jest być tutaj. W rzeczy samej, mógłbym powiedzieć, że to ja zatrudniłem ich.

Nagle postąpił o krok do przodu i spojrzał na Garetha tak, jakby widział jego duszę.

– Czy to samo można powiedzieć o tobie? – spytał Argon. – Czy takie jest twoje przeznaczenie?

Te słowa poruszyły Garetha do żywego, wywołały dreszcze na całym ciele. Dokładnie nad tym zastanawiał się Gareth od jakiegoś czasu. Pomyślał też, czy to nie była groźba.

– Kto przez krew na tronie zasiada, ten przez krew rządzić będzie – oświadczył Argon, po czym odwrócił się i zaczął odchodzić.

– Czekaj! – krzyknął Gareth. Już nie chciał, aby ten odszedł. Potrzebował odpowiedzi. – Co masz na myśli?

Gareth nie mógł pozbyć się wrażenia, że Argon próbował przekazać mu jakąś wiadomość, że nie będzie rządził zbyt długo. Musiał dowiedzieć się, czy akurat to druid miał na myśli.

Pobiegł za nim, ale kiedy już prawie go dogonił, Argon znikł sprzed jego oczu.

Odwrócił się, rozejrzał dokoła, lecz nic nie zobaczył. Usłyszał jedynie pusty śmiech rozlegający się gdzieś w powietrzu.

– Argonie! – wrzasnął.

Obrócił się ponownie, po czym spojrzał w górę na nieboskłon, opadł na jedno kolano, odrzucił głowę do tyłu i krzyknął:

– ARGONIE!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Erec wraz z księciem, Brandtem i liczną świtą podążali wijącymi się uliczkami Savarii, do miejsca, w którym mieszkała służka. Z każdą chwilą do ich grupy dołączali jacyś ludzie. Erec nalegał, aby umożliwić mu bezzwłoczne spotkanie z wybranką, a książę chciał osobiście go do niej zaprowadzić. Tam zaś gdzie szedł książę, tam też udawali się wszyscy. Erec rozejrzał się po rosnącym tłumie i poczuł zażenowanie. Kiedy dotrze do domu służki, towarzyszący mu ludzie wypełnią całą uliczkę.

Od momentu, kiedy ją ujrzał, Erec nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Kim była ta dziewczyna, która nosiła się po szlachecku, a mimo to pracowała jako służąca we dworze księcia? Dlaczego uciekła przed nim w takim pośpiechu? Dlaczego przez te wszystkie lata, kiedy poznawał wysoko urodzone panny, tylko ta jedna zawładnęła jego sercem?

Spędziwszy dużo czasu w towarzystwie wysoko urodzonych osób, samemu będąc synem rycerza, Erec potrafił rozpoznać takie osoby jednym spojrzeniem – i wyczuł to również w jej przypadku. Jej obycie więcej miało wspólnego z królewskim wychowaniem aniżeli z tym, czym teraz się zajmowała. Czuł palącą go ciekawość: kim była, skąd pochodziła i co tutaj robiła. Musiał spojrzeć na nią ponownie, sprawdzić, czy czegoś sobie nie wyobraził, czy nadal będzie czuł to samo.

– Moi słudzy donieśli, iż mieszka na obrzeżach miasta – powiedział książę, idąc przed Erec’iem. Ludzie po obu stronach ulicy otwierali okna i przyglądali się pochodowi, zdziwieni obecnością księcia i jego świty w tym zwyczajnym miejscu.

– Wygląda na to, że jest służącą jakiegoś karczmarza. Nikt nie wie, skąd jest. Jedynie to, że przybyła do miasta pewnego dnia i podjęła pracę u tego karczmarza. Jej przeszłość, najwidoczniej, jest owiana tajemnicą.

Weszli w kolejną uliczkę, której brukowana powierzchnia nie była już tak równa, a domostwa stały bliżej siebie i były w opłakanym stanie. Książę odchrząknął.

– Przyjąłem ją na służbę w przypadku szczególnych okazji. Jest cicha i skryta. Nikt nic o niej nie wie, Erecu – powiedział książę, odwróciwszy się do niego i położywszy dłoń na jego nadgarstku. – Jesteś tego pewien? Ta kobieta, kimkolwiek by nie była, wywodzi się z pospólstwa. A ty możesz wybierać ze wszystkich kobiet w królestwie.

Erec spojrzał na niego równie intensywnie.

– Muszę ją znowu zobaczyć. Nieważne, kim jest.

Książę potrząsnął głową z dezaprobatą i poszedł dalej, skręcając z jednej uliczki w drugą, mijając wąskie i zawiłe alejki. Z każdą chwilą widok Savarii stawał się bardziej obskurny, na ulicach coraz częściej napotykali pijusów, pełne rynsztoki, kurczęta i na wpół dzikie psy uganiające za nimi. Mijali karczmy jedna za drugą, a krzyki biesiadujących w nich ludzi rozbrzmiewały hałaśliwie na ulicach. Przegonili kilku pijanych ze swej drogi, którą ze względu na zapadającą noc, oświetlały już tylko pochodnie.

– Ustąpić drogi księciu! – wykrzykiwał idący na przedzie sługa i odpychał pijane pospólstwo na boki. Podejrzane typy odsuwały się i ze zdziwieniem przyglądały księciu i Erecowi.

W końcu dotarli do niepozornej karczmy, otynkowanej, pokrytej spadzistym dachem z łupkowej płytki. Z zewnątrz wyglądało na to, że karczma mogła pomieścić pięćdziesiąt klientów, a na górze miała kilka pokoi dla gości. Drzwi frontowe wisiały krzywo na zawiasach, jedno okno było zbite, a wisząca krzywo nad wejściem pochodnia rzucała nierówne światło dokoła. Z wewnątrz dochodziły okrzyki pijaków, które sprawiły, że pochód stanął w miejscu.

Jak to możliwe, żeby taka wspaniała dziewczyna pracowała w miejscu takim jak to? Zdziwił się Erec. Słysząc krzyki i gwizdy dochodzące z karczmy poczuł, że ogarnia go przerażenie. I serce niemal mu pękło, kiedy zdał sobie sprawę, jak niegodne warunki musiała znosić na co dzień. To niesprawiedliwe, pomyślał. Był zdecydowany ocalić ją, wyrwać z tego miejsca.

– Dlaczego musisz przybyć do najgorszego ze wszystkich miejsc, aby szukać swej żony? – spytał książę i odwrócił się w stronę Ereca.

Brandt również spojrzał na niego.

– Ostania szansa, przyjacielu – powiedział Brandt. – Na zamku czekają na ciebie zastępy najwspanialszych kobiet.

Lecz Erec potrząsnął głową. Już podjął decyzję. .

– Otwórzcie drzwi – rozkazał.

Jeden z książęcych sług podbiegł do nich i otworzył z rozmachem. Poczuł zapach stęchłego piwa i aż go cofnęło.

Wewnątrz pijani mężczyźni siedzieli zgarbieni przy drewnianych stołach, przekrzykując się, śmiejąc, szydząc i popychając co chwila. Sami prostacy. Erec od razu to zauważył – ich opasłe brzuszyska, nieogolone policzki i brudne ubranie. Żaden z nich nie był wojownikiem.

Erec przeszedł kilka kroków na środek izby i przeszukał ją wzrokiem. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak taka kobieta jak ona mogła tu pracować. Przyszło mu na myśl, że może trafili pod zły adres.

– Wybacz, panie. Szukam kobiety – powiedział do stojącego obok wysokiego, przysadzistego człowieka z wielkim brzuchem i zarostem na twarzy.

– Naprawdę? – odkrzyknął ten szyderczym tonem. – To źle trafiłeś! To nie burdel. Chociaż jest jeden po drugiej stronie ulicy. Słyszałem, że tamtejsze kobiety są urodziwe i pulchne!

I zaniósł się głośnym śmiechem, zbyt głośnym, prosto Erecowi w twarz. Kilku jego towarzyszy dołączyło do niego.

– Nie szukam burdelu – odparł Erec poważnym tonem – ale kobiety, która tu pracuje.

– To pewnie chodzi ci o służącą karczmarza – krzyknął ktoś inny, kolejny postawny, pijany mężczyzna. – Jest gdzieś na tyłach i szoruje podłogi. Wielka szkoda – wolałbym mieć ją tu, na moich kolanach!

Jego kompani wybuchnęli śmiechem zadowoleni ze swych żartów, a Erec poczerwieniał na twarzy. Zrobiło mu się wstyd za nią i poniżenie tak wielkie, że nie potrafił go znieść – jak mogła obsługiwać te wszystkie typy?!

– A ty to kto? – odezwał się ktoś inny.

Na środek wystąpił mężczyzna najszerszy z nich wszystkich, z ciemną brodą i wyłupiastymi oczami, z niezadowoloną miną i szeroką szczęką. Za nim stanęło kilku innych obszarpańców. Miał więcej mięśni na sobie niż tłuszczu. Podszedł groźnie do Ereca, najwyraźniej nastawiony na walkę o swoje.

– Masz zamiar porwać moją służącą? – zażądał. – Wynocha!

Podszedł bliżej i wyciągnął rękę z zamiarem schwytania Ereca.

Erec jednak, zahartowany przez te wszystkie lata treningów, najlepszy rycerz w królestwie, miał refleks, którego ten człowiek nie był sobie w stanie wyobrazić. W chwili, kiedy jego ręka dotknęła Ereca, rycerz zaatakował, chwycił go za nadgarstek, obrócił błyskawicznie, złapał za tylne poły jego koszuli i popchnął w poprzek izby.

 

Wielkolud poleciał niczym kula armatnia, zbijając z nóg kilku swoich towarzyszy jak kręgle.

W izbie zapanowała całkowita cisza. Wszyscy odwrócili się, żeby to zobaczyć.

– WALCZ! WALCZ! – zanucili zachęcająco.

Karczmarz stanął na nogi nieco zamroczony i natarł na Ereca z krzykiem.

Tym razem Erec zareagował od razu. Wyszedł do przodu wprost na napastnika, podniósł ramię i walnął łokciem w jego twarz, łamiąc mu nos.

Karczmarz zatoczył się do tyłu, po czym padł plecami na ziemię.

Erec podszedł do niego, podciągnął i mimo jego rozmiarów uniósł wysoko nad głowę. Zrobił kilka kroków i rzucił nim w powietrze w kierunku pijanych ludzi, ścinając połowę karczmy z nóg.

Wszyscy znieruchomieli. Przestali nucić, ucichli i zrozumieli, że oto pojawił się wśród nich ktoś wyjątkowy. Mimo tego barman natarł na niego z butelką trzymaną w ręce wysoko nad głową, mierząc dokładnie w Ereca.

Erec spostrzegł to i jego ręka wystrzeliła po miecz – ale zanim zdążył go wyciągnąć, tuż obok pojawił się Brandt z dobytym zza pasa sztyletem i przyłożył go do szyi furiata.

Barman wbiegł prosto na niego i stanął jak wryty. Ostrze niemal przebiło mu skórę. Stał przerażony, gapiąc się wypukłymi oczami, z butelką zawisłą w pół ruchu. Karczma ucichła jak makiem zasiał.

– Rzuć to – rozkazał Brandt.

Mężczyzna uczynił to i butelka rozbiła się na podłodze.

Erec dobył swego miecza z dźwięcznym zgrzytem, podszedł do karczmarza, i przyłożył czubek broni do jego szyi.

– Powiem to tylko raz – oznajmił. – Wyrzuć stąd ten cały motłoch. Żądam rozmowy z tą dziewczyną. W cztery oczy.

– Książę! – krzyknął któryś.

Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi i nareszcie rozpoznali księcia w otoczeniu jego świty. Zdjęli czapki z głów i poczęli składać mu pokłony.

– Jeśli do momentu, w którym skończę mówić to pomieszczenie nie opustoszeje – oświadczył książę – wszystkich was zakuję w kajdany. I to natychmiast.

Izba przemieniła się w jedno wielkie kotłowisko. Każdy pomknął do wyjścia, omijając księcia i jego ludzi, pozostawiwszy niedopite butelki z piwem tak jak stały.

– Ty też znikaj – powiedział Brandt do barmana i nachylając się ze sztyletem, chwycił go za włosy i wypchnął za drzwi.

Izba, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała okrzykami, stała teraz pusta, nie licząc Ereca, Brandta, księcia i tuzina jego ludzi, którzy zatrzasnęli za sobą drzwi z hukiem.

Erec zwrócił się do karczmarza siedzącego nadal na podłodze. Oszołomiony mężczyzna ścierał krew płynącą z nosa. Erec chwycił go za koszulę obiema rękoma, podniósł i posadził na jednej z pustych ław.

– Zaprzepaściłeś moje dzisiejsze dochody – jęknął karczmarz. – Zapłacisz za to.

Książę podszedł do niego i zdzielił go ręką w twarz.

– Mogę rozkazać cię zabić chociażby za dotknięcie tego człowieka – powiedział gniewnym tonem książę. – Nie wiesz, kim on jest? To Erec, najlepszy rycerz króla, czempion Srebrnej Gwardii. Jeśli zechce, sam ciebie ukatrupi. Tu i teraz.

Karczmarz spojrzał na Ereca i po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się strach. Niemal zadygotał w miejscu, na którym siedział.

– Nie miałem pojęcia. Nie przedstawiłeś się.

– Gdzie ona jest? – zażądał zniecierpliwiony Erec.

– Na tyłach. Szoruje kuchenną podłogę. Co takiego masz do niej? Okradła cię? Jest tylko zwykłą służącą.

Erec wyciągnął sztylet i przyłożył go do gardła karczmarza.

– Nazwij ją tak jeszcze raz – ostrzegł Erec – i możesz być pewien, że poderżnę ci gardło. Rozumiesz? – spytał surowym tonem, cały czas trzymając sztylet u jego szyi.

Oczy mężczyzny wypełniły się łzami. Skinął powoli głową.

– Przyprowadź ją tutaj i to szybko – rozkazał Erec postawiwszy go na nogach i popchnął przez izbę w kierunku tylnych drzwi.

Kiedy ten zamknął za sobą drzwi, dobiegły ich dźwięki obijanych garnców, zdławione okrzyki i po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Przed nimi stanęło kilka kobiet odzianych w łachmany, fartuchy i czepki poplamione kuchennym tłuszczem. Trzy z nich były starsze, w wieku sześćdziesięciu kilku lat i Erec pomyślał przez chwilę, czy karczmarz miał pojęcie, do kogo przyszedł.

Wtem weszła do izby – a jego serce stanęło.

Nie mógł złapać oddechu. To była ona.

Miała na sobie poplamiony tłuszczem fartuch. Głowę trzymała nisko schyloną, zbyt zawstydzona, żeby podnieść wzrok. Włosy miała związane, schowane pod szmatą, policzki pokryte zeschniętym brudem – a jednak na jej widok Ereca ścięło z nóg. Jej skóra była taka młoda, idealna. Miała wypukłe, wyraziste policzki i żuchwę, maleńki nos pokryty piegami i szerokie usta. Miała wysokie, charakterystyczne dla dobrze urodzonych, czoło. Jej śliczne blond włosy opadały zalotnie z czoła przez jedną, krótką chwilę. Jej wielkie, cudowne, migdałowe, zielone oczy na ułamek sekundy zmieniły barwę na krystalicznie niebieską i przykuły go do ziemi. Zorientował się, że jego pierwotna fascynacja była niczym w porównaniu z tym, co czuł w tej chwili.

Za nią do izby wszedł karczmarz. Nadal wycierał krew z nosa, a na jego twarzy widoczny był aż za dobrze grymas niezadowolenia. Dziewczyna wystąpiła naprzód niepewnie razem ze wszystkimi kobietami i dygnęła przed Erec’iem. Ten wstał, a za nim ludzie księcia.

– Mój panie – powiedziała łagodnym, słodkim głosem, który wypełnił jego serce po brzegi. – Powiedz proszę, co takiego uczyniłam, czym cię uraziłam. Nie wiem, co to było, ale przepraszam za wszystko, cokolwiek usprawiedliwiałoby obecność księcia i jego świty tutaj.

Erec uśmiechnął się. Jej słowa, jej mowa, dźwięk jej głosu – wszystko to przywracało go do życia. Chciał słuchać jej już zawsze.

Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Podniósł jej głowę i ich oczy spotkały się. Patrzył jej w oczy, a jego serce łomotało bez opamiętania. Jakby zatracił drogę na oceanie błękitu.

– Moja pani. Nie uczyniłaś nic, co mogłoby mnie urazić. Nie sądzę, że kiedykolwiek będziesz w stanie to zrobić. Przyszedłem tu nie z powodu złości – lecz miłości. Od momentu, w którym cię ujrzałem, o niczym innym nie potrafię myśleć.

Jego słowa wytrąciły ją z równowagi. Po chwili spuściła ponownie swój wzrok mrugając niespokojnie oczyma. Zaczęła wykręcać ręce ze zdenerwowania i zagubienia. Najwidoczniej nie nawykła do tego.

– Proszę, pani, powiedz. Jakie jest twoje imię?

– Alistair – odparła pokornie.

– Alistair – powtórzył Erec do głębi poruszony. Było to najpiękniejsze imię, jakie kiedykolwiek słyszał.

– Nie rozumiem jednak, dlaczego miałbyś chcieć je poznać – dodała miękkim głosem, wciąż spoglądając na ziemię. – Ty jesteś panem, ja zwykłą służącą.

– Moją służącą, tak nawiasem mówiąc – powiedział karczmarz stając przed nią z paskudnym wyrazem twarzy. – Służy u mnie. Podpisała kontrakt lata temu. Siedem lat przyrzekła pracować. W zamian żywię ją i zapewniam nocleg. Mijają dopiero trzy lata, więc jak widzisz, wszystko na nic. Tracisz czas. Jest moja. Jest moją własnością. Nie zabierzesz jej stąd. Jest moja. Rozumiesz?

Erec poczuł do niego nienawiść większą, niż do jakiegokolwiek człowieka w swym życiu. Prawie wyciągnął miecz i wbił w jego serce, kończąc z nim w tej chwili. Jednak bez względu na to, jak bardzo karczmarz na to zasługiwał, Erec nie chciał złamać królewskiego prawa. Wszak jego dzieła świadczyły o królu.

– Królewskie prawo jakie jest, każdy wie – powiedział do karczmarza. – Nie zamierzam wystąpić przeciw niemu. Jutro rozpoczyna się turniej. I mam prawo, jak każdy mężczyzna, wybrać swoją przyszłą żonę. I niechaj wszyscy tu zgromadzeni usłyszą, że wybieram Alistair.

W izbie rozległ się stłumiony okrzyk. Obecni popatrzyli po sobie zdumieni.

– Oczywiście – dodał Erec – jeśli się zgodzi.

Z mocno bijącym sercem spojrzał na nią. Wciąż stała ze spuszczoną głową. Zauważył jednak, że się zarumieniła.

– Czy zgadzasz się, pani? – spytał.

Zapanowała cisza.

– Mój panie – odparła łagodnie – nic nie wiesz o mnie, skąd pochodzę i dlaczego tu jestem. Obawiam się, że nie mogę ci tego wyjawić.

Erec spojrzał na nią zaintrygowany.

– A dlaczegóż to?

– Nie wyjawiłam tego nikomu od czasu mojego przyjazdu. Złożyłam przysięgę.