Za darmo

Prosto z pensyi

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Dziadek siedział przy stole, nakrytem już do wieczerzy i czytał gazetę. Obleciała dom naokoło, weszła przez garderobę, dała znak paluszkiem zrywającej się pokojówce żeby milczała i wsunąwszy się na palcach do jadalnego pokoju, stanęła za dziadkiem i nagle zakryła mu oczy rękami.

Starowina w pierwszej chwili przeląkł się.

– Kto to? – zawołał i chwycił za ręce, co mu zasłaniały oczy. – Panno Ksawero, cóż to ma znaczyć?

– Janina wybuchnęła głośnym uśmiechem, że ją wziął za pannę Ksawerę.

– Dziadzio mnie nie poznał?

– A ty zkąd się tu wzięłaś figlarko? – pytał tuląc ją do siebie i całując w głowę.

– Spadłam z księżyca…

– Gdzie babcia?

– A czy ja wiem – spytała, ruszając z udaną obojętnością ramionami.

– No, no, nie żartuj-no; cóż się stało?

Chciała grać dalej komedyą, ale w tej chwili Michał palnął z bata i powóz zatoczył się przed ganek. Niebawem weszła do pokoju babunia z Adamem.

– A to mnie tu ten berbeć nastraszył – odezwał się dziadek. – Ja sobie siedzę najspokojniej, a tu łap mnie…

– I wie babunia za kogo mnie dziaduś wziął? Za pannę Ksawerę.

– No, bo takie delikatne ręce. Myślę sobie: ktoby to mógł mieć inny, jak Ksawera.

– A zkąd-że to pan małżonek tak zna ręce panny Ksawery? – spytała babcia.

– Ależ Anusiu…

– No, no, będziesz mi się musiał wytłumaczyć z tego – mówiła, uśmiechając się – a tymczasem dawajcie kolacyą, bo Janinka musi być porządnie głodna i Adaś także.

O Adasiu nie wiem napewno; ale co panienka, to wcale nie myślała o jedzeniu. Nasyciła ją radość, że już jest w domu. Rozglądała się z uciechą po pokojach, zajrzała w każdy kącik, pociągnęła za sznurek od zegara, żeby usłyszeć kukułkę kukającą godziny, pomacała figurki porcelanowe na komodzie, obejrzała klucze wiszące przy drzwiach, wsunęła się do sypialnego pokoju dziadków, gdzie się paliła lampka przed obrazem; była i w garderobie, żeby się przywitać z panną Ksawerą i Rózią, dziewczyną do obsługi. Zachwycała się wszystkiem i co chwilę powtarzała: jak tu ładnie, jak tu miło! choć pokoiki były wcale niewykwintne, nizkie, z białemi ścianami i niewielkiemi oknami. Mieszkanie to rajem jej się wydawało; tylko dziwiło ją, że wszystko wydawało jej się daleko mniejsze niż dawniej. Ten stół naprzykład, na który właśnie stawiano półmisek z dymiącemi się ziemniakami, byłaby przysięgła, że dawniej o wiele był większy i wyższy.

– No, siadaj – rzekła babka, nalewając z wazki kwaśne mleko na talerze. – Adasiu, ty obok Janinki.

– Nie, ja przy dziadku, ja przy dziadku – zawołała broniąc się od sąsiedztwa kuzynka i usiadła miedzy babcią a dziadkiem.

To otoczenie wpłynęło tak na nią, że więcej mówiła, niż jadła. Chciała się nagadać z dziadkami za ten cały rok, przez który ich nie widziała. I byłaby jeszcze więcej mówiła, gdyby nie obecność kuzyna, która krępowała jej swobodę. Ile razy spojrzała w stronę, gdzie on siedział, urywała opowiadanie. Gniewało ją, że tak wlepiał w nią oczy i słuchał, co ona mówiła. Na co on ma słuchać, kiedy ona to nie dla niego, tylko dla dziadków opowiada?

– No, a jakże tam ze świadectwami? – spytał dziadek, po zaspokojeniu pierwszego apetytu.

– Podobno nagroda – wyrwał się Adam, za co dostał spojrzenie panny, który mu najwyraźniej mówiło: siedź sobie pan cicho, kiedy się pana nie pytają.

To mu powiedziała oczami, a dziadkowi odrzekła:

– Zaraz dziadzi pokażę mam w tor…

Tu urwała, spojrzawszy po sobie i na stołek, gdzie leżała jej zarzutka i kapelusz.

– O mój Boże!

– Co się stało? – spytała babcia.

– Moja torbeczka… musiałam ją zgubić.

– To chyba, jak wysiadałaś z powozu, pasek się może rozwiązał.

– Pójdę poszukać – rzekł Adam, zrywając się.

– Możeby Jaśka posłać z latarnią – odezwał się dziadek.

– Znajdę i po ciemku. Nauka to światło, a że to świadectwo z odbytych nauk, więc powinienem po ciemku trafić do niego.

To powiedziawszy, z uśmiechem wybiegł.

– Widzisz jaki on grzeczny – zaczęła chwalić babcia – po nocy biega dla ciebie, choć niekoniecznie starasz mu się podobać.

– Ja, jemu?… Może mam mu jeszcze dziękować za to, że tak sobie żartuje ze mnie na każdym kroku? Babcia powinna mu zakazać i dziadunio także, bo to jest lekceważenie.

Oboje staruszkowie roześmieli się z poważnej miny, z jaką powiedziała te słowa.

– Jeżeli nie, to ja mu sama dam to uczuć. Jak babcię kocham, tak się ani słóweczka do niego nie odezwę.

– Choć podziękować mu będziesz musiała.

– Można dziękować i bez słów, ot tak. – Tu kiwnęła główką poważnie, protekcyonalnie i dumnie.

– Więc będziecie grali w mruczka – rzekł dziadek. – A to będzie zabawnie. Ciekawym kto kogo przetrzyma.

Starzy w ten sposób żartowali sobie z panienki, która jednak pomimo tego coraz poważniejsze stroiła minki na spodziewany powrót Adama.

Wrócił w dobry kwandrans, ze zgubą w reku, którą oddał Janince, za co dostał ów protekcyonalny ukłon bez słów, którego próba odbyła się w czasie jego niebytności. Gniewało ją to, że musiała mu dziękować.

Dziadek wziął w rękę świadectwo i chciał je głośno czytać, ale panna na wszystkie świętości prosiła go, żeby czytał po cichu. Zrobiła to także ze względu na obecność Adama. Nie życzyła sobie, aby on słyszał, co o niej pisano, choć pisano bardzo pochlebnie.

Czas jakiś jeszcze potem ciągnęła się gawędka; dopiero kiedy kukułka wykukała jedenastą, dziadunio pierwszy zaczął namawiać do spania, z okazyi że babunia zmęczona drogą, potrzebuje wypoczynku, a i młodym wczesny sen nie zaszkodzi. Nim się jednak rozeszli, była jeszcze długa dysputa między staruszkami, gdzie umieścić Janinkę. Dziadek chciał, żeby jak dawniej, sypiała z nimi; kazał jej nawet znieść z góry jej dziecinne łóżeczko, w które kto wie czyby się była teraz zmieściła. Babcia zaś utrzymywała, że to nie uchodzi, aby panna dorosła sypiała obok dziadka, że to nieprzyzwoicie i kazała jej posłać tymczasem w bawialnym pokoju. Adasia zaś, który dotąd zajmował ten pokój, przeniesiono do kancelaryi.

Poszedł tam ze świecą, ale nie zabawiwszy długo, wyszedł na ogród. Noc była prześliczna. Księżyc niedawno wysunął się z za ciemnego świerkowego lasu; srebrne światło jego bieliło się na drobnych listkach róż, przekradało się przez gęstą grabową aleję i tworzyło w jej ciemnościach fantastyczne figury. Nad moczarami, które ciągnęły się z drugiej strony płotu, unosiła się mgła, także pośrebrzona promieniami księżyca.

Adam chodził czas jakiś po ścieżce, która szła brzegiem ogrodu, a zkąd szeroki otwierał się widok, bo wzgórze, na którem stał dwór, w tem miejscu się właśnie kończyło. Potem usiadł na ławeczce wśród jesionów, skręcił papierosa i, zapaliwszy go, oddał się dumaniom.

O czem dumał?… Któż to odgadnie. Myśl młodzieńcza ma szybkie skrzydła; wspomnienia jej nie obciążają, ale za to cała przyszłość otwarta przed nią i wszystko wydaje jej się możebnem. To tylko pewna, że często wśród marzeń jego przewijała się jasna główka kuzynki. I nic dziwnego: od dziecka nazywano ją jego narzeczoną, przyzwyczaił się do tego i uważał ją jako własność swoję, jako dopełnienie siebie. Kapryśne zachowanie jej się względem niego uważał za przelotny grymas dziewczęcia, który ustąpi przed wolą starszych i jego miłością. Wolał ją widzieć taką, niż zwracającą na niego sentymentalne spojrzenia i wzdychającą za każdem słowem. Dąsy Janiny były rodzajem pieprzyku, który zaostrzał apetyt, przeszkodę, którą młodzieńcza jego odwaga obiecywała sobie pokonać bez trudności.

Z tą nadzieją wracał do siebie, nucąc jakąś wesołą piosenkę, nagle ucichł, bo zbliżając się do dworku, spostrzegł w saloniku okno otwarte, a na jasnem tle światła lampki, główkę Janiny, opartą na rączce. Zadumała sie widać mocno, bo nie słyszała jego kroków. Miłość własna podszepnęła mu, że marzy o nim. Był pewny, że pod wpływem tajemniczej, poetycznej nocy, która i jemu rozmiękczyła serce i rozmarzyła głowę, Janina będzie przystępniejszą słodkim uczuciom. Dla tego podsunął się pod okno, aby zawiązać z nią rozmowę. Ale zaledwie zapytał jej: kuzyneczka nie śpi jeszcze? – panna zerwała się co tchu, zamknęła okno z trzaskiem i spuściła sztory.

„A to dzika dziewczyna!” pomyślał sobie Adam i skonfundowany tą sceną, wrócił kwaśny i zły do siebie.

II

Nazajutrz rano Janina zerwała się wcześnie. Obudziło ją wschodzące słońce, które zaglądało do pokoiku, pomimo spuszczonej sztory, i gdakanie kur, gulgotanie indyków, dopominających się karmi. Wstała prędko, okryła się jako tako i podniosła sztorę. Złociste światło szeroką falą wpłynęło do pokoju, a przez okno widać było część ogrodu, pełną róż i zieloności, z kawałkami błękitu u góry.

Janina otworzyła okno i owionęło ją świeże powietrze i zapach kwitnących lip. Jakże rozkoszne przebudzenie w rodzinnym domu, jak odmienne od tego w klasztornych murach, gdzie nie słońce, tylko ponury głos dzwonu budził ją ze snu, gdzie było tak smutnie, posępnie! Tu wszystko żyło, uśmiechało się do niej. To też stojąc w oknie, uśmiechała się pod wrażeniem szczęścia, jakiego doznawała. Oczy jej biegały od krzaczka do krzaczka, od drzewa do drzewa: wszystko tu było jej znajome. Przypatrywała się z zajęciem, czy się co nie odmieniło, rozmawiała głośno, jakby z żywemi istotami, które ją rozumieć mogą, słuchała brzęku pszczół, co koło lipy unosiły się lekką, ruchomą chmurą i połyskiwały w słońcu. Bawiło ją świergotanie ptactwa, trzepoczącego się wśród krzaków; zachwycała się śpiewem słowika, co się odzywał w wiklinie i gniazdkiem jaskółek niedaleko okna, z którego wystawały żółte, szerokie dzióbki piskląt wyczekujących matki.

Potem znowu pobiegła do drugiego okna. Tu był widok na podwórzec i budynki gospodarskie. Stara Gertruda karmiła właśnie drób; bydło wychodziło w pole: koło stajen przygotowywano wóz do siana, środkiem zaś podwórza szła panna Ksawera do piwnicy, pobrzękując kluczami, a za nią dwie sługi niosły ostatni podój. Janina nie namyślając się długo, wyskoczyła oknem i pobiegła za nią.

 

– Da mi panna Ksawera świeżego mleka się napić? – spytała, dopędziwszy pannę.

Było to pytanie całkiem zbyteczne, bo panna Ksawera ptasiego mleka nawet nie żałowałaby dla swojej panienki.

Napiwszy się, Janinka zaczęła dopytywać się o swoje dobre znajome, o krasulę, siwulę, wiśniochę i ich potomstwo. Pogadała jeszcze potem to i owo, pozaglądała do różnych kątów w piwnicy, a potem wróciła do pokoju, wzięła z szafy prześcieradło i przez ogród na przełaj przez płoty pobiegła kąpać się do rzeki. Miała tam swoję ustroń, miejsce doskonale wybrane, bo i zakryte drzewami, i dno przejrzystej górskiej rzeki drobnym żwirem wysłane, i dostęp łatwy i murawa do rozbierania się. Delikatność jednak nie pozwala nam, przynajmniej w tej chwili, tam zaglądać. Wróćmy do dworu.

Dziadkowie przekonani, że ich pieszczotka śpi jeszcze w najlepsze, na palcach przechodzili koło jej drzwi. Dziadek wyjechał w pole, a babka przygotowywała kawę, aby ją podać Janince, skoro się tylko obudzi. Ale minęło pół godziny, godzina, babcia parę razy podchodziła pod drzwi; wciąż było cicho. Nareszcie kiedy dziadek wrócił z pola i nie zobaczył wnuczki, zdecydował się już zbudzić śpioszkę, czemu się babcia mocno sprzeciwiała, tłomacząc ją znużeniem po drodze. Po długich sprzeczkach pozwoliła uchylić tylko nieco drzwi. Niemałe było zdziwienie staruszków, gdy zobaczyli odrzuconą na bok kołderkę i puste łóżko, a w pokoju także nikogo. Otwarte okno tylko naprowadzało na ślad, że ptaszek frunął tędy.

Wyszli na ogród, szukali, wołali napróżno. Aż nagle ukazała się na płocie, zakryta do połowy krzakiem leszczyny, z włosami wilgotnemi, rozpuszczonemi, które przytrzymała jedną ręką pod bródką, a drugą zapinała prędko na piersiach popielaty płaszczyk. Z twarzyczką rumianą, uśmiechniętą, umytą zimną wodą, wyglądała jak rusałka.

– Tu jestem! – zawołała, śmiejąc się.

– A ty tam co robisz?

– Kąpałam się.

– Sama? Jakże można było! a nuż przypadkiem jaki!

– Nie bój się, babciu, znam rzekę.

– A teraz panna złodziejom drogę przez płoty pokazuje – zawołał dziadek – śliczna mi historya. Zleziesz mi ty zaraz z płotu, ty psotniku mały.

– Tylko ostrożnie – dodała babcia – bo możesz nogę zwichnąć, podrapać się…

Zanim jednak wypowiedziała swoje obawy, panna już była na ziemi i zaczęła, zamiast usprawiedliwienia się, całować staruszków.

– Jaka ona zimna! jeszcze rozchorować się może – odezwała się znowu babka, trzymając jej rączkę w swoich.

– Bo słońce jeszcze nie ociepliło wody. Ale nie bój się, babciu, zaraz się rozgrzeję, tylko potańczę z dziaduniem.

I nie czekając na pozwolenie, chwyciła dziadka wpół i zaczęła z nim obracać się po trawniku, przyśpiewując jakąś polkę.

– Ależ Janino, dajże pokój! A to cały djabeł z tej dziewczyny – mówił dziadek staccato, obracając się mimowoli.

– Jeszcze chwileczkę, dziaduniu. La la la la la la – mój złoty dziaduniu – la, la la!

– Bo już tchu nie czuję – wołał zadyszany starowina. – Janinko, słyszysz?

Zakręciła go jeszcze mocniej, a potem upadła z nim razem na darniową ławeczkę pod jabłonią, ucałowała go na podziękowanie w obie ręce i pobiegła do babci.

– Widzisz, babciu, już mi ciepło – o!

– Teraz znowu zgrzana, jak nie wiem co.

– Nic mi nie będzie.

– No, chodźmy już raz na kawę, boś pewnie głodna. Wybiegłaś tak całkiem naczczo.

Nie całkiem, byłam już w piwnicy z panną Ksawerą i piłam mleko.

– Gdzie to już nie było.

– Ranny z niej ptaszek – dołożył dziadek – wcale nie po miastowemu. Dobrze, dziewczyno, to zdrowo.

Tak rozmawiając, szli ku dworowi. Janina prowadziła babcię, a dziadek szedł za niemi i nakładał do fajki tytuń z kapciucha. Panna Ksawera, zobaczywszy ich przez okno, cotchu posłała dziewczynę do kuchni po imbryk z kawą i śmietanką. Na stole, nakrytym białym obrusem, czekały już grzanki, przysposobione przez nie z okazyi przybycia Janinki. W wesołych humorach, wśród szczebiotania rozgadanej wnuczki, siedli staruszkowie do śniadania.

Niezadługo potem drzwi się otwarły i wszedł Adam.

– Nie można – zawołała żywo Janina, zrywając się.

Adam cofnął się.

– Dla czego? – spytał dziadek zdziwiony.

– Ja nieubrana – szepnęła ciszej.

– Co? co? nieubrana? Jakto nieubrana?

– To negliż tylko.

– Ale facecye. Więc kiedy na bal idziesz w wyciętych sukniach, to nic; a tu panna ubrana od stóp do głowy, jak Bóg przykazał, i wstydzi się. Chodź, chodź, Adamie!

– Dziaduniu, bo ja odejdę.

– Ale nie odejdziesz, nie odejdziesz – mówił, zatrzymując ją. – Nie potrzebujesz robić takich ceregieli, przecież to twój krewny i do tego wujaszek. Powinnaś pocałować go w rękę – dodał, żartobliwie się uśmiechając.

Ośmielony przez dziadka, Adaś wszedł i ukłoniwszy się Janince, usiadł. Nie raczyła mu nawet skinąć główką na dzień dobry, bo była na niego obrażoną, że wszedł wbrew jej życzeniu. Niechby mu dziadek był pozwolił, ale kiedy ona nie chciała, nie powinien był wchodzić. Krok taki uważała za ubliżenie sobie i dla tego przez cały czas śniadania nie zwracała na niego żadnej uwagi.

Po śniadaniu Adam wyjechał w pole. Widziała go, jak na kasztanku przedefilował koło okna. Spodziewał się zapewne, że będzie patrzyła na niego i chciał się popisać. To ją także rozgniewało. Uważała to za zarozumiałość z jego strony. Miałaby też na co patrzyć. Bojąc się, żeby i dziadkowie nie posądzili jej o podobne chęci, zapytała z lekceważeniem:

– Długo on tu myśli jeszcze nudzić nas swoją obecnością?

– Niby kto? – spytał dziadek.

– No, ten pan Adam.

– O, już jej tęskno, że odjechał, już się dopytuje o niego – mówił jowialnie staruszek. – Ej, te dziewczęta, te dziewczęta! Jak siedział przy niej, to zdawało się, że go nawet nie uważa, a teraz ledwie odjechał…

– Ależ dziaduniu – zaczęła się tłomaczyć, oburzona do żywego takiem posądzeniem.

– Nie bój się, wróci, wróci przed obiadem.

– Ależ ja nie chcę, nie potrzebuję. Ja się pytam, kiedy on ztąd pojedzie sobie na dobre.

– Może za rok, może później – mówił dziadek tym samym tonem.

– Ej, dziadunio tylko chce mnie draźnić.

– Ależ nie, nie – objaśniła babunia. – Adaś jest u nas na praktyce, uczy się gospodarstwa. Ojciec jego życzył sobie tego.

– Więc on tu ciągle będzie siedział?

– Cóż to, nie kontentaś z tego, że będziesz miała kawalera na zawołanie? U nas tu nie ma ich do zbytku.

– Ależ ja nie chcę, nie potrzebuję żadnego kawalera, – zaprotestowała prawie z płaczem i z taką gwałtownością, że aż dziadek spojrzał na nią zdziwiony.

– A tobie co się stało, dziewczyno?