To znużenie, sen dopomina się o swoje prawa.
Głowa opada na piersi, cały korpus pochyla się nareszcie mimowolnym ruchem. Łaciarz podłożył ręce pod głowę, wyciągnął nogi i usnął…
Dwie wrony, kracząc, zakreślają koła. Nareszcie siadły na zagonie i zdaleka, przekrzywiając głowy, przyglądają się śpiącemu.
Potem wzlatują znów w powietrze i z góry przypatrują mu się bacznie, kraczą krzykliwie…
Dziwi ich zapewne, dlaczego ten żyd śpi przy drodze? – że nie umarł jeszcze, wiedzą dobrze – ba! wrony doskonale znają się na tem.
Już słońce zniża się ku zachodowi – po drodze chociaż błotnistej, jedzie szybko wóz drabiniasty, w dzielne trzy konie zaprzężony. Na wozie, na siedzeniu ze słomy, siedzi pan Jacenty, ekonom z sąsiedztwa, fornal Grzela powozi. Jadą po jakąś maszynę widocznie, bo wóz dobrze słomą wyłożyli i obroku na parę dni mają ze sobą.
– Stój, Grzela, stój! – woła Jacenty – patrzno, kto tu leży…
Grzela wstrzymał konie.
– A dyć, to panie, chyba żyd…
– Czy pijany? czy chory?
– E panie, może umarty, to uciekajmy lepiej, bo nas będą wodzić tam za świadków.
– Pewnie, ale trza obaczyć, jak żywy, to go weźmiemy na furę, a jak trup, to w nogi!
Grzela zeskoczył z wozu…
– Panie! to je łosicki zyd, Judka, ale musi zywy, bo krzynkę jesce dycha.
– Żydzie, Judko! – krzyknął pan Jacenty – a nie siabas to na ciebie, bestyjo!
Na ten wykrzyknik Judka zerwał się prędko, spojrzał nieprzytomnemi, jakby obłąkanemi oczami i na razie nie mógł zmiarkować, gdzie jest i co się z nim stało.
– A dyć siadaj bestyjo! – zawołał Grzela – to cię zawieziem do Łosic…
Dziękując, kłaniając się do samej ziemi, łaciarz ze swym ciężarem wdrapał się na wóz i opowiedział ekonomowi, zkąd idzie.
– Ale też żeby tak zaś paść przy drodze, jak nie człowiek – rzekł, jakby sam do siebie ekonom – to dopiero!
– Proszę jegimości – odpowiedział Judka – między nami jest takie gadanie: co kura nie ptak, koza nie bidło, a krawcy nie ludzie.
– Jakto nie ludzie? a cóż ty jesteś?
– Nu, niby uni ludzie, a nie tak jak ludzie, krawcy tylko…
– Ale baj baju, będziesz w raju! a któż ci kazał, żeby, panie dzieju, cztery noce nie spać?
– Nikt mi nie kazał, tylko widzi jegimość, każdy człowiek potrzebno żyć… Krawiec też musi żyć trochę, a jak un chce żyć, to nie może spać, a jakby chciał spać, toby nie mógł żyć, to jest bardzo prosty interes…
– To ci zyd śpekulantny – wtrącił Grzela – na każdy sposób ma bestyja swój wykręt!…
Przy osobnym, nakrytym stole, w parę godzin później, siedział Judka ubrany w nową kapotę i spiczastą czapkę z futrem.
Dzieci jedne już spały, drugie ziewały po kątach. Pani Bajla ustrojona w jakiś dziwnego rodzaju tupet, ozdobiony kwiatami i wstęgami żółtemi, kładła na talerz swego małżonka i pana kawałek mocno korzeniami zaprawionej ryby. A ten mąż i pan, i głowa swojej rodziny, myślał o tem, jaki świat piękny, kugiel smaczny, życie rozkoszne, a szabas błogosławiony!!!
Tyfusu nie dostał, bo takie niewywczasowanie, ból głowy i dreszcze przechodzą czasem… gdy się już kto do wszystkich rozkoszy życia przyzwyczai.